Nie tylko PiS wypycha nas na unijne peryferie, również my, mentalnie i intelektualnie, tracimy dziś kontakt z głównym unijnym nurtem.
Przyjęcie uchodźców, gender, przyszłość Unii Europejskiej i pluralizm – w książce Nowy autorytaryzm Maciej Gdula definiuje te cztery kwestie jako kluczowe dla przyszłości Polski. Na razie to sprawy przegrane, ale socjolog przekonuje, że wzięcie ich na sztandary to wcale nie samobójstwo, lecz – dla lewicy – „sposób na zarysowanie alternatywy i wejście w polityczny proces”.
Dziś co prawda bardziej przekonujący są ci, którzy głoszą, że uchodźcy to raczej sprawcy (co najmniej nadużyć, a nawet zbrodni) niż ofiary przemocy; że gender to ideologia, która zagraża „naturalnemu” i „harmonijnemu” porządkowi patriarchalnemu; że pluralizm osłabia otoczoną przez wrogów wspólnotę; wreszcie, że Unia Europejska to bardziej zagrożenie niż sojusznik. I na tym właśnie, ostatnim wątku „lewicowego «tak»” Gduli chciałabym się skupić poniżej.
Poza wąskimi gronami ekspertów boleśnie mało kto sobie w Polsce tę wspólną unijną przyszłość próbuje wyobrażać. Tak bardzo angażują nas rytualne awantury wywoływane przez rządzących oraz konieczność obrony samej obecności Polski we Wspólnocie, że coraz słabiej słyszymy kolejne debaty w Brukseli, które rozstrzygać będą o tym, jak rozwiną się konkretne wspólnotowe polityki. Przykładem niech będzie ogłoszenie przez Komisję Europejską założeń budżetowych na lata 2021–27: mogłoby być ono punktem wyjścia do dyskusji o unijnych priorytetach i politykach. W Polsce debatę zdominowała jednak kwestia grożącego nam uzależnienia wypłat funduszy od przestrzegania reguł praworządności.
Prawico, lewico, liberałowie, zrozumcie jedno: Unia Europejska jest wybawieniem
czytaj także
Jednocześnie opozycja obywatelska i partyjna jest w defensywie. W tych okolicznościach lektura Nowego autorytaryzmu jest po prostu ożywcza. Esej jest kontrowersyjny, część jego tez – zwłaszcza tytułowe pojęcie – spotkała się z polemiką. Tym lepiej! Ja odbieram go przede wszystkim jako wezwanie do intelektualnego przegrupowania. Albo, porzucając batalistyczny język, jako prowokację, której celem jest wybicie nas z utartych szlaków myślowych. Po to, by ożywić rytualną, coraz bardziej bezcelową debatę. By przełamać w czytelnikach poczucie bezsilności i bezalternatywności.
Wreszcie, książka jest też wezwaniem do – wybaczcie patos – odwagi. No bo kto dziś przyjęcie uchodźców weźmie na sztandary?! Weźmie, dodajmy, nie tylko z powodów etycznych, ale strategicznych, zakładając, że w ten właśnie sposób może zbudować społeczną i polityczną siłę zdolną przeciwstawić się rządzącym? Gdula przekonuje, że warto.
czytaj także
Czytelnicy będą zapewne z 4-punktową listą Gduli polemizować, ja też bym ją nieco przeorganizowała, ale trudno się nie zgodzić, że właśnie te wskazane przez niego kwestie mają rozstrzygający dla kondycji Polski potencjał. Rosnący gniew kobiet ma coraz większą siłę wpływu i zmiany rzeczywistości. Walka o pluralizm była i jest oczywistym elementem walki o demokrację, atakowaną dziś przez szowinistyczne ugrupowania. Te dwa postulaty są muszą więc być żelaznymi punktami każdej agendy demokratycznej. Dwa kolejne to na razie gorące kartofle. Tutaj przyjrzymy się bliżej kwestii „Europy”.
PiS przekonuje, że integracja zabrnęła za daleko. Na początku swych rządów Kaczyński – jak się wydaje – bardzo wysoko obstawił, że eurosceptyczne ugrupowania stworzą koalicję i dowiodą PiS-owskich racji, zatrzymując czy wręcz cofając proces integracji w kierunku wzmocnienia niezależności państw narodowych. W deklaracjach rządzących Unia Europejska częściej jest więc zagrożeniem dla Polski, rzadziej sojusznikiem, z którym wspólnie mierzymy się z wyzwaniami współczesności. Więcej usłyszymy o konieczności obrony dosłownie pojmowanej (a zarazem teoretycznej) suwerenności narodowej niż o tym, jak wspólnie budować skuteczny front przeciw agresywnym mocarstwom czy unikającym podatków i regulacji korporacjom. Można się oczywiście spierać, czy PiS realizuje cele jakiejś doktryny polityki europejskiej, czy może to, co widzimy, to wyłącznie pochodna gier wewnętrznych.
Tak czy inaczej, europejska polityka PiS-u jest przede wszystkim defensywna: albo rządzący stawiają sobie za cel, by coś zablokować, albo też – jak w przypadku sporu o praworządność czy o wycinkę Puszczy Białowieskiej – dużo energii wkładają w zarządzanie kryzysem. Jak pisze Gdula: „ostra gra o narodowe interesy stała się symbolem pisowskiego podejścia do Unii. Nieważne, że taka strategia w rozgrywkach unijnych rzadko przynosiła realne korzyści (…)”. Być może zresztą europejskim krytykom PiS-u nie uda się zebrać wymaganych przez art 7. TUE na forum Rady Europejskiej 22 głosów i rząd ogłosi wtedy sukces – uniknie formalnej kary, a Komisja Europejska poniesie prestiżową porażkę. Taka jest właśnie miara naszych dzisiejszych ambicji i wpływu na sprawy europejskie.
czytaj także
Jaką zaś alternatywę przedstawia parlamentarna opozycja? „Przez wiele lat centrowa i lewicowa publiczność polityczna przyzwyczajona była do tego, że sprawy międzynarodowe to obszar, w którym prowadzi się dyplomację, a nie politykę. Istniał konsensus co do kierunku integracji z Unią Europejską i NATO, a decyzje bardzo kontrowersyjne, jak na przykład wojna w Iraku, przedstawiane były jako wypełnianie zobowiązań i dowód przynależności do Zachodu. (…)”. Należałoby jeszcze dodać, że PO pod przywództwem Tuska dużo wysiłku wkładała w to, by zarezerwować dla Polski miejsce przy oficjalnych i nieoficjalnych stołach negocjacyjnych oraz by przekonywać partnerów do uzasadnionych obaw przed imperialną Rosją. Trudno się jednak nie zgodzić, że dziś, gdy Unia Europejska zmaga się z kolejnymi kryzysami czy kiedy padają kolejne propozycje reform i projekty rozwiązań prawnych dla UE, opozycja parlamentarna nie ma zbyt wiele do powiedzenia.
Europejska polityka PiS-u jest przede wszystkim defensywna: albo rządzący stawiają sobie za cel, by coś zablokować, albo też dużo energii wkładają w zarządzanie kryzysem.
Oczywiście poza krytykowaniem rządzącego PiS-u. Albo obawą przed krytykowaniem PiS-u na europejskich forach. Opozycyjnej Platformie Obywatelskiej bowiem temat Unii Europejskiej służy głównie do atakowania rządu, a nie planowania przyszłości. Również dlatego, że w wielu kwestiach, jak choćby polityki migracyjnej, strefy euro czy pracowników delegowanych, merytorycznie polityki obydwu partii niewiele się różnią. Inne jest ich wykonanie i dyplomacja, co oczywiście ma ogromne znaczenie – pytanie brzmi jednak: czy to naprawdę horyzont naszych możliwości?
Lewicę dziś trudno w tej sprawie punktować, bo nie ma ona swych przedstawicieli w parlamencie. Gdula przekonuje jednak, że to właśnie lewa strona powinna jednoznacznie zaangażować się w kwestię przyszłości Unii Europejskiej. Rywali zbyt silnych na tym polu brakuje. A szersza debata o Unii w Polsce i aktywniejsza rola Polski w pracach w Brukseli są nam bezwzględnie potrzebne. Po pierwsze, bo unijne debaty bywają ciekawymi dyskusjami o wyzwaniach współczesności. Nie tylko zatem PiS wypycha nas na unijne peryferie, również my, mentalnie i intelektualnie, tracimy dziś kontakt z głównym unijnym nurtem. Po drugie – i bardziej oczywiste – dobra przyszłość Unii jest w Polski interesie.
Autor Nowego autorytaryzmu wskazuje cztery konkretne obszary, w kształtowaniu których Polska powinna aktywnie uczestniczyć. Po pierwsze, bezpieczeństwo. Ze względu na sąsiedztwo Rosji, to temat tak naturalny dla Polski, że nawet rządzący PiS, choć kręcąc nosem, poparł pogłębienie integracji UE w ramach inicjatywy PESCO. Zastrzeżenia dotyczyły tego, czy polskie firmy poradzą sobie na zliberalizowanym rynku zbrojeniowym, ale wynikały też z przekonania, że od dbania o tzw. twarde bezpieczeństwo jest NATO, a przede wszystkim USA.
czytaj także
Pomysł europejskiej armii krąży od dekad, w 2015 roku wrócił do niego Jean-Claude Juncker. Dodatkowo konieczność działań potwierdził prezydent Trump, który jasno deklaruje, że „Ameryka jest najważniejsza”, podważa historyczne sojusze, a nawet zasygnalizował, że z jego perspektywy zjednoczona Europa wcale nie jest dogmatem bezpieczeństwa. Jego nieprzewidywalność i brak konsekwencji powinny budzić niepokój każdego, komu na sercu leży pokój. Stąd też we wspólnocie europejskiej bierze się nowa energia do wojskowej integracji. Pod rządami prawicy nieufnej wobec UE, Francji i Niemiec Polska ten zapał chłodzi. Tymczasem, choćby właśnie ze względu na imperialne aspiracje Rosji – to właśnie nam na takiej współpracy powinno zależeć. Choć rzeczywiście wiążą się z tym pewne ryzyka, to właśnie z uwagi na swe położenie Polska powinna się bardziej zaangażować we współkształtowania tego procesu.
Po drugie – wylicza Gdula – wielki temat dla lewicy to reforma wspólnej waluty. To oczywiście znacznie bardziej wybuchowa kwestia. Autor nie pisze tego wprost, ale zakładam, że wzywa tym samym do wejścia Polski do strefy euro. Nie będę odtwarzać wielowątkowego sporu na ten temat, ale jasne jest, że również na lewicy to postulat bardzo kontrowersyjny. Gdula przekonuje więc, że reformy mają doprowadzić do „kontroli rynków finansowych i zwalczania unikania opodatkowania, ale też uwzględniać różnorodność europejskich gospodarek i reguły unijnej dystrybucji”.
czytaj także
To brzmi świetnie, ale polityk, który podjąłby wyzwanie rzucone przez Gdulę, musiałby wykazać ogromną siłę i wiarygodność. Po to, by przekonać wyborców, że wygłasza takie postulaty na poważnie, że jego program jest kompleksowy i strategiczny. I wreszcie, że w ogóle warto – z polskiego punktu widzenia – zainwestować wysiłek w spór o reformy, które usunęłyby te same pokusy nadużyć i nierównowagi w eurostrukturze, które pogrążyły Grecję. To niebywale ambitny i trudny plan; z drugiej strony trudno nie zapytać, czy w dzisiejszej sytuacji jest dla niego alternatywa. (Rzecz jeszcze komplikuje kwestia, jak te progresywne postulaty mogłoby wpłynąć na nasze relacje z Niemcami).
Trzeci obszar, który Gdula rekomenduje lewicy, to zaangażowanie w prace nad polityką energetyczną. Ta sprawa była w centrum zainteresowania zarówno poprzedniego, jak i obecnego rządu. Tyle że prawica (i z PO, i z PiS-u) miała na celu przede wszystkim ochronę polskich kopalń i obronę przed szantażem gazowym Kremla. Tymczasem autorowi Nowego autorytaryzmu chodzi przede wszystkim o „zrównoważony rozwój społeczny i gospodarczy, uwzględniający ochronę klimatu i środowiska”.
Wydaje się, że dla wielu Polaków faktycznie może to być przekonująca oferta. W niedawnym proteście w Mielcu (przeciwko firmie Kronospan, której mieszkańcy zarzucają zatruwanie powietrza) wzięła udział ¼ (!) mieszkańców tego miasta. To tylko najbardziej spektakularnym przykład tego, że Polacy na poważnie zaczynają się martwić o swoje płuca. Decyzja Trumpa o wycofaniu USA z paryskiego porozumienia klimatycznego nie zmienia faktu, że pozostała część świata jest przekonana do konieczności walki z dewastacją środowiska. (Na marginesie, jednym z ważnych tekstów na ten temat jest ekologiczna encyklika papieża Franciszka Laudato Si). Dogmatyczna obrona polskich kopalń tylko zatem opóźnia wyrok, za co jednocześnie płacimy zdrowiem i coraz wyższymi cenami węgla. Zamiast więc uciekać od problemu, polskie państwo mogłoby aktywniej zaangażować się w zieloną rewolucję i bardziej asertywnie korzystać ze wsparcia, które Unia Europejska może przy tym zaoferować. Jednocześnie państwo winno być zaangażowane we wsparcie cierpiących na tzw. ubóstwo energetyczne i możliwych poszkodowanych w wyniku tego „zielonego skoku cywilizacyjnego”.
czytaj także
Czwarty postulat jest dla lewicy i czytelników wydanej niedawno przez Krytykę Polityczną książki Ulrike Guérot chyba najbardziej oczywisty: rozwijajmy Unię również jako wspólnotę wartości politycznych.
Taka „aksjologiczna” agenda europejska to pomysł skrojony pod polityka rodem z opowieści tych badaczy, według których mamy dziś czas silnych, wyrazistych liderów. Chodzi o postaci, które w oczach wyborców są autentyczne, konsekwentne, obdarzone wizją i zdolne do wypowiadania także kontrowersyjnych poglądów. W tym kontekście często przywoływane są przykłady Berniego Sandersa, prezydenta Austrii Van der Bellena czy nawet Emmanuela Macrona. To politycy z różnych bajek ideologicznych, ale wydaje się, że łączyło ich to, że przekonali wyborców jasno zarysowaną alternatywą dla tego, co jest, a czego dłużej utrzymać się nie da. Niezbędną, gdy czas „ciepłej wody w kranie” ewidentnie się skończył.
Ostateczny argument w tej kwestii ma oczywiście charakter geopolityczny. Zgadzam się, że sondaże o proeuropejskich postawach Polaków należy opatrywać zastrzeżeniami, że są one często powierzchowne. Euroentuzjazm ma jednak w Polsce ogromny potencjał, na którym można próbować budować tożsamościowe mity, polityczne hasła i dialog społeczny. Alternatywa między stabilnym Zachodem, a Rosją nie ma już takiej siły rażenia jak kiedyś, ale wciąż przemawia do wyobraźni wielu Polaków. Naturalnie, proeuropejska agenda na tym fundamencie mogłaby być rozwijana o opisane przez Gdulę propozycje.
Euroentuzjazm ma w Polsce ogromny potencjał, na którym można próbować budować tożsamościowe mity, polityczne hasła i dialog społeczny.
To wszystko są bardzo ciekawe, dające do myślenia postulaty. Ale na tym koniec?! Brak jednego punktu, którego bym w lewicowym manifeście najbardziej się spodziewała. Mianowicie nie ma tam nic o Europejskiej Polityce Socjalnej czy o unijnych inicjatywach społecznych. A to przecież naturalny temat dla lewicy. Dyskusje i prace nad rozwiązaniami socjalnymi w Unii trwają i ich autorzy bardzo potrzebują sojuszników. Przekonują, że Europejska Polityka Socjalna to droga do serc sfrustrowanych i rozczarowanych Europejczyków, manifestacja skuteczności zintegrowanej Unii. Również Polacy mogliby się dać przekonać, że właśnie w bardziej zintegrowanej na polu socjalnym Unii mają szanse na sprawiedliwsze polityki społeczne czy lepszą ochronę pracowniczą. Wzmocniłoby to postulowaną przez Gdulę wspólnotę wartości politycznych. Lewicowy polityk mógłby również uznać, że to dobry oręż do wewnętrznych bitew partyjnych. Niech przykładem tu będzie o spór o dyrektywę o pracownikach delegowanych: zarówno PO, jak i PiS interes Polski utożsamiały z interesem pracodawców. Opuszczone przez parlamentarne partie związki zawodowe walczyły samotnie.
Macron pokazał, że Grupa Wyszehradzka i jej wspólny interes to fikcja
czytaj także
Jest jeszcze kwestia polityk migracyjnej i azylowej. Gdula przekonuje, że kwestia uchodźców będzie decydująca dla tego, jakim jesteśmy społeczeństwem i jaka będzie polska demokracja. To wyzwanie ma też jednak swój aspekt europejski. Migrantów będzie w Europie już tylko więcej. Tymczasem Polska nie tylko obróciła się plecami do partnerów z Unii Europejskiej, ale też po prostu zamyka oczy na ten zasadniczy dla przyszłości problem. To jednak wyzwanie strategiczne, i jeśli nawet uznajemy, że z różnych powodów Polska nie ma takich możliwości i środków jak kraje zachodnie, by wspierać uciekinierów z innych regionów świata, tym aktywniej powinniśmy włączyć się w poszukiwanie rozwiązań ogólnoeuropejskich.
W praktyce chodzi tu o sprawy bezpieczeństwa wspólnych granic, bezpieczeństwa wewnętrznego, czyli współpracy i koordynacji służb ze wszystkich państw członkowskich, kwestie prawa azylowego itd. Wielkim wyzwaniem jest przeciwstawienie się retoryce ekipy rządzącej i pokazanie obywatelom, że odpowiedzialny rząd nie załatwia sprawy mrzonkami o stawianiu murów. Potrzebny jest za to taki, który ma sprawne służby współpracujące z partnerami w Europie, kontroluje granice, ma opracowane scenariusze polityki migracyjnej oraz inwestuje w polityki integracyjne, by przybysze budowali z nami wspólny dobrobyt, a nie – zaniedbani – stawali się źródłem napięć. Wreszcie to rząd, który znajdzie sojuszników, gdy sam znajdzie się w kłopocie. Który rozumie obawy swoich obywateli i właśnie dlatego przedstawia im skuteczniejsze od PiS-owskich recepty. To potężne wyzwanie.
czytaj także
Brakuje mi też w tym unijnym manifeście Gduli jasnego uznania konieczności krytyki samej Unii. Oczywiście, badacz ma rację, gdy wskazuje, że kryzysy z, którymi zmaga się Unia Europejska, nie wynikają tylko z „jej własnych niedomagań”. To również efekty zmieniającego się układu sił na świecie i nowych tendencji. Unia zawsze była wygodnym chłopcem do bicia, atakowanym nieraz histerycznie i niesprawiedliwie. A jednak krytyka się też Unii po prostu należy: politykom takim jak Juncker czy Barroso, którzy mają (lub mieli) dwuznaczne relacje z dużymi pieniędzmi. Należy się też tzw. Trojce i jej sojusznikom za aplikowane Grecji mordercze kuracje. Krytycznie powinniśmy też rozmawiać o systemie instytucjonalnym i potrzebnych reformach, o zbyt dużych wpływach lobby wielkiego biznesu, o potrzebnych programach edukacyjnych, o zaniedbaniach socjalnych, o konieczności podniesienia skuteczności działań itd. Ta krytyka nie tylko buduje wiarygodność, ale też wynika z troski o przyszłość Unii.
Jeśli znalazłby się w Polsce polityk, który wpisałby do programu postulaty Gduli, sam fakt, że zaczęlibyśmy o tym poważnie dyskutować, myśleć, angażować się, byłby dla Polski korzystny. Gdula przekonuje, że taki polityk miałby również szansę na zwycięstwo.
*
Tekst Agnieszki Lichnerowicz jest kolejnym głosem w debacie wokół diagnoz zawartych w książce Macieja Gduli Nowy autorytaryzm.
Matyja o książce Gduli: Ambitna recepta czy diagnoza niemocy?
czytaj także
czytaj także
***
Agnieszka Lichnerowicz jest dziennikarką Radia Tok FM, gdzie m.in. prowadzi audycję Światopodgląd. Jako reporterka obserwowała kolejne wybory w Rosji, jeździła na ogarniętą pomarańczową rewolucję i Majdanem Ukrainę, na przejmowany przez Rosję Krymu i ogarnięty wojną Donbas. Dziennikarsko obsługiwała dziesiątki brukselskich szczytów i oficjalnych podroży zagranicznych przedstawicieli polskich władz. Jako publicystyka szczególnie interesuje się transformacjami i ruchami społecznymi, polityką historyczną, polityką społeczną i ideologiami gospodarczymi, sprawami zagranicznymi, szczególnie we wschodniej Europie. Laureatka Nagrody PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego.
***
Raport Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta został opracowany przez Macieja Gdulę przy współpracy Katarzyny Dębskiej i Kamila Trepki. Sfinansowano go ze środków Fundacji im. Friedricha Eberta. Przy wsparciu Fundacji ukazała się również inspirowana badaniami książka Macieja Gduli Nowy autorytaryzm.