Unia Europejska

Ilias Wrazas o Grecji i UE: Sprawiedliwość jest tylko między równymi [rozmowa]

Światem rządzą silniejsi, uczciwością i współczuciem nic się nie wskóra.

Jakub Dymek: Ty masz pewną antyczną analogię do tego, co dzieje się teraz między Brukselą a Atenami…

prof. Ilias Wrazas: Antyczna analogia jest tutaj nieunikniona, jeszcze do niej wrócimy. Ale zacznijmy od tego, że koronnym argumentem przemawiającym za przyjęciem Grecji do Unii w 1981 roku był stary argument romantycznego filhellenizmu, według którego Europa bez „kolebki kultury europejskiej” jest Europą wybrakowaną. Akropol – głoszono retorycznie – powinien znajdować się w obrębie UE. Bój o miejsce Grecji w „cywilizowanym świecie” stoczył się zatem w dekoracjach Grecji antycznej, a nie w realnym świecie realnych Greków. Po ponad trzydziestu latach, dekoracje i odniesienia do antyku pozostały, z tym, że tym razem służą one ironicznym komentarzom dziennikarzy i satyryków, jak np. powtarzający się w tytułach prasowych motyw „tragedii greckiej”, obrazy płaczącego mężczyzny z białego marmuru czy kościotrup w hełmie hoplity na tle Akropolu. A więc Grentry czy Grexit, dekoracje antyczne pozostają.

Filhellenizm się skończył?

Może zawsze taki był – płytki, podszyty gotowością do rozczarowania faktycznie istniejącymi Grekami, którzy w niczym nie przypominali wyimaginowanych przez filhellenów antycznych idoli. Od uzyskania niepodległości w 1. połowie XIX wieku Grecy, nie dorobiwszy się własnego, przeglądali się w zapożyczonych lustrach, filhelleńskich albo im wrogich, które zamiast dawać im jakiś w miarę obiektywny obraz tego, kim są i kim mogliby być, wyprowadzały ich autowizerunek na manowce. W konsekwencji rozpieszczeni przez filhellenizm Grecy we wszelkiej nieprzychylności zaczęli postrzegać coś, co chcieliby nazywać mizohellenizmem, czyli uogólnioną nienawiść do Greków, wyrażająca się na wzór antysemityzmu. Nie brakuje teorii spiskowych podpowiadających, że Grecy są ze wszystkich stron atakowani, że istnieje jakaś antygrecka zmowa.

To jak w Polsce z jej „antypolonizmem”! Wiara w istnienie wyjątkowo niekorzystnych okoliczności zewnętrznych to rdzeń naszej tożsamości.

Tak, ja widzę bardzo wiele analogii między Polską a Grecją. I nie chodzi nawet o to, że Polskę i Grecję łączy to, że były pod zaborami. Inne narody też były pod zaborami. Grecję i Polskę, ich tożsamości, łączy poczucie jakiejś wyjątkowości, wybrania, wynikające z położenia między Wschodem a Zachodem. Żeby zbliżyć się do Zachodu, koniecznie trzeba manifestować niechęć wobec Wschodu, do którego Zachód skłaniał się zawsze zaliczać i Polskę, i Grecję.

Pierwsi greccy nacjonaliści i ideolodzy narodowi zaczęli konstruowanie nowoczesnej tożsamości narodu od tego – zresztą moim zdaniem słusznie, jeśli chodzi o efektywność ich działań – że postawili na kartę lokującą korzenie nowożytnych Greków w starożytnej Grecji. Dziedzictwo antyku, którym nowożytny Grek będzie chciał legitymizować swoją tożsamość, stanie się jednak dziedzictwem umykającym i chybotliwym, bowiem sceptyczne spojrzenie innych, a także silna i bardziej namacalna obecność konkurencyjnego ideału, ideału wywodzącego się z mitu wybrania prawosławnych Greków, będzie powodem trwałego braku stabilności tożsamościowej nowożytnych Greków. Innymi słowy – ideał helleński musiał być negocjowany z ideałem wywodzącym się z tradycji bizantyńskiej, która – zaznaczmy – została wyrugowana z tradycji Europy, a do której Grecy aspirowali. Tożsamość nowogrecka od początku istnienia niepodległego państwa kształtowała się jako tożsamość ambiwalentna.

Pociągnijmy tę analogię między tożsamością polską a nowoczesną tożsamością grecką. Większy i silniejszy sąsiad, historia niesamodzielności i w jakimś sensie konieczność odkrywania czy dopisywania sobie korzeni – jest więcej takich wspólnych punktów?

Podobny jest pewien wspólny polski i grecki paradoks nowoczesnej tożsamości. Z jednej strony chce się dać światu sygnał, że się jest nowoczesnym – czyli że się posiada coś, czego w istocie się nie posiada – a z drugiej strony daje o sobie znać lęk przed utratą własnej wyjątkowości, odrębności. Stąd stałe odwoływanie się do swojej specyfiki, do niepowtarzalnych doświadczeń historycznych i tradycji. Moim zdaniem i Grecy, i Polacy popełniają w stosunkach z resztą świata jeden fundamentalny błąd.

Dążą oni często do przekształcenia tożsamości kulturowej w polityczną i w dalszym ciągu do żądania od świata, by ten uznał i przejął się ich traumami, mitami założycielskimi, fobiami, bohaterami narodowymi itd.

Kiedy spotykają się z odmową tego uznania, powstają takie dziwolągi jak wspomniany mizohellenizm.

W Polsce to jest willa na przedmieściach z kolumnadą, a co jest greckim odpowiednikiem kolumnady podwarszawskiego dworku?

Ten naród wyłonił się z turkokracji i Bizancjum, a Turcy mieli ten walor, że byli tolerancyjni wobec religii i obyczajów. Więc kiedy grecki ruch narodowy się wzmacniał i kiedy powstało państwo greckie, od razu powiało neoklasycyzmem wszędzie. I też takim, że od zewnątrz były kolumny, a w środku tradycyjny, bałkański dom. Na zewnątrz sygnał, że tkwi się korzeniami w tej samej tradycji, co tzw. cywilizowany świat, ale w środku musi być swojsko.

To jednak wciąż za mało, by powiedzieć, że składa się na tożsamość.

Grecy zmuszeni byli do podejmowania wysiłków, które w ostatecznej konsekwencji miały dokonać niemożliwego: pogodzenia tego, co uniwersalne, z tym, co partykularne. Dla Europy dziedzictwo antyku miało walor uniwersalności, a to kłóciło się z partykularnymi z samej swej istoty narodowymi roszczeniami Greków do wyłącznego, a w najgorszym przypadku do uprzywilejowanego reprezentowania tego dziedzictwa. Innymi słowy to, co tak zwany cywilizowany świat uważał za uniwersalne, nie mogło stać u podstaw narodowej identyfikacji tożsamościowej. Ponadto we wschodniobizantyjskich korzeniach Greków musiało być coś, co – zgodnie z zachodnim dyskursem orientalistycznym – nie dawało się pogodzić z marszem ludzkości ku nowoczesności i prawdziwemu uniwersalizmowi. Z tego powodu nowożytny Grek nigdy nie przestanie mieć poczucia niezupełności, pewnego braku, niedopełnienia, nigdy nie osiągnie on stanu pewnej tożsamościowej homeostazy, zarówno we własnych oczach, jak i w oczach reszty świata, pozostanie bowiem ubogim krewnym doskonałych przodków i – tym samym – europejskiego uniwersalizmu.

Arnold Toynbee pisał, że marzenie zachodnich liberałów, by wskrzesić starożytną Grecję było jednym z szalonych pomysłów filhellenizmu. W pewnym sensie starożytne dziedzictwo antyczne stanie się dla Nowogreka przekleństwem. Jeden z pisarzy greckich stwierdził kiedyś ironicznie: „Jakikolwiek lud pochodziłby od starożytnych Greków, byłby ludem automatycznie nieszczęśliwym. Chyba że mógłby o nich zapomnieć lub ich przewyższyć”. Wypracowany na Zachodzie symboliczny ciężar antyku był zawsze dla Greków nie do udźwignięcia.

Rozumiem, że Europa, nawet w swojej filhellenistycznej odsłonie, wcale też tego monopolu na Antyk Grekom nie chciała oddać.

Nie chciała, ale z drugiej strony narzuciła Grekom konieczność bezustannego dowodzenia swojej greckości. Wielu historyków stale, wręcz obsesyjnie, czuje się w obowiązku przytaczania argumentów potwierdzających ciągłość hellenizmu od starożytności do dnia dzisiejszego. Jedna z popularnych spekulacji głosi (w XX wieku podzielał ten pogląd noblista grecki Jorgos Seferis), że duch grecki wywędrował i następnie, via Europa, powrócił do siebie, do Grecji. Co ciekawe, ta spekulacja czy pogląd utrzyma się nawet po rehabilitacji Bizancjum i uczynieniu go równorzędnym ze starożytnością filarem greckości.

Wkrótce po uzyskaniu niepodległości pojawiła się ideologia irredenty greckiej pod nazwą Wielka Idea, która wyznaczyła sobie cel odtworzenia granic Bizancjum. Chciano przywrócić wszystkie „greckie” terytoria, wyzwalając i przygarniając pod wspólny dach rozsiany grecki etnos, a stolicą nowego państwa uczynić Konstantynopol. Dystans między wielkością roszczeń i słabością państwa greckiego był niemalże karykaturalny, co potwierdziła sromotna klęska w wojnie z Turcją, którą symbolizuje tzw. katastrofa małoazjatycka z 1922 roku.

Grecy chcieli wrócić „na swoje”, ale kreśląc granice „na obcym”?

To pokazuje, jakiego rodzaju sentymenty rządziły umysłami po odzyskaniu niepodległości. Cały czas istniał wyobrażony wybór między Atenami a Konstantynopolem. Grecy mogliby dla Zachodu mieć Ateny, a tak naprawdę dla siebie pragnąć Konstantynopolu. Ta sprzeczność kształtuje tożsamość nowogrecką. Nawet dzisiaj nie brak intelektualistów, którzy są przekonani, że Grecy jednym okiem patrzą ku Zachodowi, ku racjonalnej myśli i edukacji, a drugim ku Wschodowi, ku wierze ortodoksyjnej i ludowej tradycji. Inni z kolei próbują pogodzić te dwa żywioły. Nietzscheanista Nikos Kazantzakis, autor Greka Zorby pisał, że Grecy powinni dążyć do syntezy tych dwóch żywiołów – żywiołu dionizyjskiego (Wschód) i żywiołu apollińskiego (Zachód). Oba żywioły należy pojednać i uwznioślić do wymiaru świadomości tragicznej – tak, jak zrobili to starożytni Grecy w tragedii antycznej. Nie wiem czy jest to prawdziwa sprzeczność, czy też narracyjny fantazmat porządkujący samopoznanie. Nie brak filozofów i uczonych, którzy dowiedli, że tzw. racjonalność Zachodu również podszyta jest nieuporządkowanym żywiołem.

To dzisiaj się wydaje z kolei już straszną kliszą. To Warszawa tak o sobie myśli, to Stambuł tak mówi o sobie, Moskwa i Kijów pewnie tak o sobie myślą, i wiele innych stolic też. W jednym wariancie jest się obrońcą, w innym posłańcem, w innym dziedzicem czegoś, ale zawsze z tego siedzenia na krawędzi bierze się przekonanie o historycznej i symbolicznej wadze takiego właśnie położenia.

Repertuar możliwości odróżnienia się jednych peryferiów od innych jest mniejszy niż liczba pretendentów do tego. Grecja nie jest wyjątkiem.

A atrybuty Zachodu i doganiania? W Polsce Ludowej to była coca-cola, zegarki, magnetowidy. To była nowoczesność. A proamerykańskość i spoglądanie na Zachód było ważne nie tylko jako antykomunistyczna deklaracja, ale wyrażało chęć do posiadania lepszych i atrakcyjniejszych produktów, które oferował Zachód.

Po upadku junty w 1974 roku w Grecji zaczyna się wzrost konsumpcjonizmu, dynamizują się skrajnie egotyczne aspiracje drobnomieszczańskie i chęć dorobienia się, bez baczenia na sferę publiczną, którą postaciuje państwo. Mechanizm państwowy został przekształcony w łup, a obywatele w chronionych przez różne partie klientów. Ale wtedy też zaczyna się modernizacja w stylu nieszczęsnego Pendolino, czyli zaczyna się tworzenie pozorów, że Grecy dynamicznie włączają się w proces modernizacyjny.

To co było greckim Pendolino?

Egnatia Odos – autostrada. Obwodnica Aten. Olimpiada. To wszystko samo w sobie nie jest niczym złym. Kiedyś jechałem z Salonik do Igoumenitsy w 10 godzin, a teraz w niespełna 4. Wątpliwości budzi jedynie to, że te efektowne i pożyteczne przedsięwzięcia nie są wpisane w jakiś szerszy projekt modernizacyjny.

Wielka i kosztowna olimpiada w Atenach była chyba ostatnim zakrętem, za którym ujawniły się problemy i koszty takiego podejścia do modernizacji.

Tak, ale jaka to była okazja do pokazania światu podczas otwarcia Igrzysk, że Grecja to trzy tysiące lat historii! Po coś to było. Od początku istnienia niepodległego państwa Grecy inwestują wiele energii, czasu i pieniędzy w tworzenie swojego wizerunku i autowizerunku. Wydaje mi się, że działa tu taki oto psychologiczny mechanizm: bezpieczniej jest modernizować się w tradycyjnym przebraniu, bo w ten sposób można oddalić upokarzające poczucie, że się małpuje podejrzany pod wieloma względami Zachód albo że się zdradza własną tradycję, a przekonanie, że jest się wiernym własnej tradycji rekompensuje rozczarowanie w razie niepowodzenia przedsięwzięcia modernizacyjnego. Więc jak stadion, to z godnym przodków rozmachem, jak autostrada, to taka, która odtwarza macedońsko-rzymską via egnatia.

A kryzys i cała ta nagonka na tak zwany „grecki styl życia”, „grecką mentalność”, „życie ponad stan” spowodowały jakieś urefleksyjnienie? Ktoś postawił sprawę jasno i powiedział, że rzeczywiście, wzięliśmy dużo, także kulturowo, od Zachodu, ale po części to się okazało zgubne. Albo, że coś od tych lat 80. zdążyliśmy, mówiąc nieelegancko, spieprzyć.

Ja czytałem już o tym w 1990 roku. Publikujący po niemiecku i po grecku, prawdziwie wybitny analityk i filozof Panajotis Kondylis (1943-1998) już wtedy formułował ostrzeżenia. To on wprowadził pojęcie „pasożytniczego konsumeryzmu”, który najogólniej polega na tym, że się przejada więcej, niż się produkuje.

Nie do wiary, ale już 25 lat temu, a nawet wcześniej pisał on, że państwo nie wytwarza dóbr konsumpcyjnych, ale je importuje, a żeby je importować zapożycza się, co oznacza, że decydenci przekazują plenipotencje w sprawie przyszłości kraju kredytodawcom.

Myślę, że z perspektywy zwykłego obywatela finanse państwa są nie do ogarnięcia. Jak on dostawał karty kredytowe i mógł zmieniać samochód, czy kupować na korzystnych warunkach, jak mógł zmieniać telewizor, korzystać z usług oferowanych przez państwo i tak dalej, to on to po prostu robił. Natomiast dziwię się, że elity, czyli ci, którzy mieli wgląd w finanse państwa do tego dopuścili, bo ostrzeżenia były. Tylko, że one albo nie były słyszalne, albo wszyscy udawali, że nie słyszą i myśleli, że jakoś to będzie. Więc w tym sensie, nawet jeśli chcemy bronić Greków, to zdanie o braku refleksji jest prawdziwe, bo ostrzeżenia i głosy nawołujące do umiaru były bagatelizowane. Ale to banki i rządy doprowadziły do kryzysu, nie obywatele. To komunał, ale trzeba pamiętać, że animatorami konsumpcji na kredyt są banki. Niemcy powinni uderzyć się w piersi, ponieważ ich firmy i banki odegrały kluczową rolę w korumpowaniu greckich polityków, co doprowadziło do pogłębienia politycznego uzależnienia od Niemiec i w konsekwencji do przystawania ze strony polityków greckich na wszystkie warunki, mimo, że uderzały one w greckie interesy.

Kiedy pojawia się cała ta liberalna retoryka ataku na państwo dobrobytu, to tym oskarżonym implicite jest zawsze biedny, ten, który jest klientem tego państwa dobrobytu, odbiorca świadczeń socjalnych. I w ciekawej operacji, która się dokonuje, znikła cała reszta konsumpcji. Jest problem chleba, nikt nie widzi problemu igrzysk. Klasa średnia się nie poczuła odpowiedzialna za cokolwiek?

Być może, można się czasem spotkać się taką opinią, że powinniśmy jako Grecy najpierw rozliczyć się sami ze sobą – czy byliśmy uczciwi? Na początku kryzysu się tak nierzadko mówiło. Ale ta opinia jest efemeryczna, w rozmowie ktoś może przyznać: „użyliśmy sobie w ostatnich 30 latach.”. Ale nie jest to najbardziej rozpowszechniony pogląd w debacie. Natomiast jeśli chodzi o klasę średnią, o mieszczaństwo, posiadające jakiś etos, który mógłby – tak na sposób hegemoniczny – zostać narzucony reszcie, nie ma o czym mówić. Istnieją tylko mniej lub bardziej bogaci oraz kompradorzy.

Od 2011 roku, po memorandum Trojki, kiedy koszty społeczne kryzysu zaczęły być odczuwane coraz dotkliwiej, w siłę urósł Złoty Świt. Ale to nie przerodziło się w masową, ogólnokrajową i trwałą zwyżkę nastrojów nacjonalistycznych, jaką obserwujemy np. w Polsce mimo jej relatywnie dobrej sytuacji gospodarczej na tle innych gospodarek europejskich. Na czym polega ten paradoks?

SYRIZA zagospodarowała potencjalnego wyborcę Złotego Świtu. Ciekawe jest poparcie dla SYRIZY wszystkich tych nacjonalistycznych ruchów czy partii na Zachodzie, bo one chcą w jej działaniach upatrywać przedsięwzięcie nacjonalistyczne, a tak nie jest. Do pewnego stopnia roszczenia się pokrywają. Jakoś muszą, to nie jest przecież tak, że nacjonaliści są w każdym punkcie różni od lewicy – ja to widzę na przykładzie moich kolegów, którzy wcześniej rozczarowani władzą popierali prawicę, ale kiedy pokazał się i wzmocnił Złoty Świt, oni zaczęli pokładać swoje nadzieje jednak w Syrizie. I wydaje mi się, że tymczasowo SYRIZA ich reprezentuje, że ktoś ich interesy wziął w swoje ręce. Że coś się może wreszcie wydarzyć. Poparcie dla Złotego Świtu nie jest poparciem dla idei nazistowskich. Głosowanie na skrajną prawicę wynika z kryzysu i z nostalgii za historycznym patriotyzmem i dumą, których nic, a już na pewno nie horyzonty duchowe partii establishmentu politycznego, nie zastąpiło. Do czasu, kiedy pojawiła się SYRIZA.

Po ostatnim szczycie w Brukseli stało się też jasne, że Grecja została upokorzona. A jest w narodzie jednak potrzeba pewnej dumy.

Ja nie czuję upokorzenia, ja jestem trochę zły na siebie, że byłem na tych manifestacjach z moim synem i że kilka razy krzyknęliśmy oxi! razem ze wszystkimi w tym entuzjazmie, a przecież wiedziałem, że światem rządzą silniejsi, że argumenty odwołujące się do sprawiedliwości, empatii, uczciwości nie działają i że tu nie należy za wiele oczekiwać. O sprawiedliwości można mówić jedynie między równymi.

To teraz powiedz o tych Melijczykach w końcu.

Niespotykana szczerość Ateńczyków wobec Melijczyków w słynnym dialogu zrelacjonowanym przez Tukidydesa jest rozbrajająca. Melijczycy oskarżają Ateńczyków, że są wobec nich niesprawiedliwi, Ateńczycy zaś odpowiadają, że realizują prawo, które nie jest ich wynalazkiem, że to prawo znaleźli już gotowe i stosowane jest ono przez wszystkich ludzi – prawo silniejszego. Zazwyczaj ludzie swoje cele przyodziewają w jakąś aksjologiczną ornamentykę, która zwykle nie ma nic wspólnego z rzeczywistymi zamiarami, dlatego ta szczerość jest tak ujmująca. Ścierają się ze sobą nie wartości, idee i ideały – tego też nauczył mnie Kondylis – lecz ludzkie jednostki lub wspólnoty, które w zorganizowanych społeczeństwach są zmuszone działać w imię idei i ideałów. Idee i ideały nie zwyciężają same ani też nie ponoszą porażek – jedynie symbolicznie reprezentują dominację lub podporządkowanie konkretnych istnień i wspólnot ludzkich. I to się stało z SYRIZĄ i Grecją. Nie ma zmiłuj się, tego nas uczy Tukidydes i do tego dziś się sprowadza ta walka Grecji z Brukselą i Berlinem.

**

Ilias Wrazas – filozof, poeta, muzyk, wykładowca akademicki, autor książek. Profesor w Instytucie Studiów Klasycznych, Środziemnomorskich i Orientalnych UWr, autor książki Dyskomfort (nowo)Greków.

 

**Dziennik Opinii nr 229/2015 (1013)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij