Unia Europejska

Fałszywe dylematy

O tym, czy Grecja pozostanie w strefie euro i czy ona sama się utrzyma, nie zadecyduje ani Syriza, ani Nowa Demokracja. Zadecydują o tym Francja, Niemcy i Europejski Bank Centralny.

„Europa wstrzymuje oddech” – dokładnie taki nastrój panował w trakcie wczorajszych wyborów w Grecji. Elity polityczne najważniejszych krajów Unii mówią w zasadzie wprost, że od ich wyniku i tego, czy rządy obejmą konserwatyści z Nowej Demokracji, czy lewica (nie wiedzieć czemu, uporczywie nazywana „skrajną”) z Syrizy – zależy los Grecji w strefie euro. W domyśle: ci, którzy wpędzili swój kraj w tarapaty, dostają ostatnią szansę, żeby się z nich wydobyć. Zwycięży zatem rozsądek albo populizm, rozumne pogodzenie z twardą koniecznością – albo demagogia prowadząca kraj ku przepaści. Taki szantaż z zewnątrz bywa nieraz skuteczny, zwłaszcza jeśli za apokaliptyczną retoryką stoi realna siła w postaci bankowych gwarancji czy linii kredytowych. Rzecz w tym, że dla losu Grecji oraz przyszłego rozwoju wydarzeń w strefie euro bezpośredni wynik wyborów nie ma większego znaczenia.

Obie partie opowiadają się za pozostaniem w eurozonie. Różnią się w kwestii renegocjacji tzw. memorandum – Syriza chce co najmniej złagodzenia narzucanych Grecji przez tzw. trójkę cięć budżetowych i „reform strukturalnych”, sprowadzających się do likwidacji sektora publicznego. Wygląda jednak na to, że mimo wcześniejszych deklaracji konserwatyści również będą dążyć do złagodzenia cięć, argumentując – przynajmniej na użytek zewnętrzny – że tylko wtedy są politycznie „wykonalne” i zdając sobie sprawę, że tnący bez opamiętania rząd społeczeństwo wywiezie na taczkach.

Lider Syrizy natomiast powtarza głośno to, co większość myślących ekonomistów wie od dawna – że narzucone cięcia są nie tyle „trudno wykonalne” czy „społecznie dotkliwe”, ile ekonomicznie przeciwskuteczne: pogłębiają recesję i powiększają tylko stosunek długu publicznego do PKB, co zwiększa koszty jego obsługi, co z kolei czyni bankructwo kraju bardziej prawdopodobnym itd.

Problem w tym, że los Grecji tylko na krótką metę zależy od renegocjacji warunków spłaty zadłużenia. O tym, czy zbankrutuje – a jeśli tak, to z jakim skutkiem, czy przetrwa to strefa euro – i z jakim skutkiem, wreszcie czy i kiedy Europa wyjdzie z długotrwałego już kryzysu, zadecydują zupełnie inne czynniki. Po pierwsze, powstanie unii bankowej i unii fiskalnej; po drugie, kształt polityki stymulowania wzrostu, w tym podejście do „konsolidacji” budżetów, rozmiar narzucanych cięć i strategia budowania konkurencyjności mniej produktywnych (co nie znaczy: mniej pracowitych) narodów.

Możliwych scenariuszy jest co najmniej kilka. Pierwszy to niekontrolowane bankructwo Grecji, połączone z gwałtownym odpływem kapitału – panikę na rynkach finansowych wywołać może już cień podejrzenia, że państwa UE nie zgodzą się dalej kredytować greckiego zadłużenia i że nie mają gotowego operacyjnego planu „kontrolowanego” wyjścia Grecji ze strefy euro. Jeśli do tego czasu nie powstanie unia bankowa i unia fiskalna, „zarazić się” niewypłacalnością mogą bardzo łatwo Włochy, Hiszpania i Portugalia – a tego strefa euro może już nie przetrwać (sama tylko Grecja to 3 procent jej PKB). Tego scenariusza Niemcy będą chciały uniknąć, ponieważ zarówno groźba rozpadu strefy euro bądź jej zawężenia do kilku najsilniejszych gospodarek, jak i pogłębienie kryzysu krajów Południa stanowiłyby gigantyczny cios dla niemieckiego eksportu – ekspresowej lokomotywy wzrostu gospodarczego Niemiec.

Kłopot polega jednak na tym, że bez radykalnej zmiany polityki w Europie perspektywy rozwoju Grecji będą się tylko pogarszać – przy 50-procentowym bezrobociu młodych, przekroczonej „magicznej” granicy 12 kwartałów recesji z rzędu (tyle trwała recesja w USA po 1929 roku) dla inwestorów, niezależnie od ich ideologicznych afiliacji, perspektywa bankructwa tego kraju już wkrótce zmieni się z widma w rzeczywistość. Jak wskazuje Nouriel Roubini, w sytuacji „business as usual” stosunek długu Grecji do jej PKB nie ma szans spaść poniżej 120 procent aż do roku 2020.

Drugi scenariusz to „kontrolowane” wyjście Grecji ze strefy euro. Wielu ekonomistów wskazuje na zalety tego rozwiązania – dewaluacja nowo powstałej drachmy pozwoliłaby, tak jak Argentynie po kryzysie z początku tego wieku, odzyskać gospodarczą konkurencyjność (bo Grecy nie pracują „mało”, tylko stosunkowo „mało produktywnie”, na przekór tezom niemieckich tabloidów). Takie naturalne „ścięcie płac” jest jednak problematyczne z wielu powodów: w porównaniu z Argentyną Grecja ma dużo większy udział usług w PKB – aż 85 procent PKB, z czego 18 przypada na turystykę – dużo mniejszy zaś produkcji potencjalnie przeznaczonej na eksport. Operacja tego typu wymaga również sporej sprawności administracyjnej ze strony państwa – a jest ono przecież silnie skorumpowane, niesprawne i przeżarte siecią układów partyjno-klientelistycznych. Konieczne może się okazać znacjonalizowanie banków, podniesienie podatków (których Grecy nie płacą, tu akurat tabloidy mają rację) i kontrola przepływów kapitału.

Najgorsze jest jednak to, nawet takie „kontrolowane” bankructwo oznacza wielkie zagrożenie dla pozostałych państw Południa, które na gwałt potrzebować będą zabezpieczenia przed paniką rynków finansowych. To stworzy z kolei idealną okazję do wymuszenia przez Niemcy kolejnych cięć – w zamian za szybką zgodę na unię bankową i, być może, solidarność finansową w ramach unii fiskalnej. Tym samym „kontrolowane” wyjście Grecji może „uspokoić” na moment rynki, ale za cenę – paradoksalnie – dalszego podcięcia podstaw dla trwałego wzrostu reszty strefy euro.

Jest jeszcze trzeci scenariusz, w którym elita strefy euro dostrzega, że dalsze cięcia to droga donikąd i że redukcja zadłużenia krajów europejskiego Południa oraz przywrócenie całej Europy (a nie tylko Niemiec) na ścieżkę wzrostu wymaga zupełnie innych kroków. Powołania unii fiskalnej i bankowej, do których dobrym wstępem mogłyby być euroobligacje, gwarantujące stopniową spłatę zadłużenia, a od razu obniżające znacznie koszt obsługi. A przede wszystkim – potraktowania zrównoważonych rozsądnie budżetów jako jednego tylko elementu stabilizacji, wartego zachodu na dłuższą metę, a nie jako uniwersalnego panaceum na niską konkurencyjność, długi i gospodarczą stagnację, który zaordynować należy natychmiast, bez względu na koszty.

Wstępne wyniki greckich wyborów zostawiają dużo niepewności. Najbardziej dziś prawdopodobny scenariusz to „koalicja na rzecz bailoutu”, czyli de facto rząd Nowej Demokracji Antonisa Samarasa, który będzie zapewne próbował, przyjmując język i logikę „niemiecką”, wynegocjować jakiekolwiek odsunięcie w czasie i redukcję cięć. Z kolei lider socjalistów z PASOK-u (trzecie miejsce) zaproponował „wielką koalicję”, w której większość miałyby partie lewicowe i centrolewicowe, w tym Syriza i bardziej radykalna Nowa Lewica. Gdyby jakimś cudem taki rząd powstał, zapewne przyjąłby postawę bardziej konfrontacyjną, domagał się głośno rewizji warunków pakietów pomocowych – ale raczej bez kroków jednostronnych.

O tym jednak, czy Grecja pozostanie w strefie euro i czy ona sama się utrzyma, nie zadecyduje ani Syriza, ani Nowa Demokracja – bo przy obecnym podejściu elit niemieckich dylemat „konfrontacja czy uległość” przekłada się co najwyżej na wcześniejsze bądź późniejsze bankructwo Grecji. Zadecydują o tym Francja, Niemcy i Europejski Bank Centralny. Zwycięstwo socjalistów nad Sekwaną rodzi nadzieje, że samobójcza polityka cięć zostanie zweryfikowana; za rok można się spodziewać zmiany warty w Berlinie. Część elit finansowych zaczyna dostrzegać ślepą uliczkę, w którą zabrnęła Europa. Są zatem pewne szanse, że nie tyle polityka greckiej Syrizy, ile jej głośno wypowiadane przesłanie pozwoli „przestawić wajchę” polityki unijnej. O ile oczywiście strefa euro przetrwa najbliższe miesiące w jednym kawałku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij