Unia Europejska

Cydr, szwajcarskie konta i odchudzanie sankcjami

Czym jest nowa geopolityka sankcji?

Wymierzone w Rosję sankcje gospodarcze Unii Europejskiej i USA wzbudziły wiele kontrowersji. Debatowano nad ich celowością, skutecznością i ewentualnymi kosztami. W Polsce szukano głównie przyczyn ich ograniczonego charakteru, znajdując je – zależnie od opcji – w chłodnym pragmatyzmie zachodnich polityków, ich ślepocie i nieznajomości historii, immanentnej niezdolności Unii Europejskiej do działania, względnie zakulisowych przetargach prowadzonych w imię nieczystych interesów. W licznych dyskusjach poruszano problem jawnych i niejawnych aktorów wpływających na kluczowe decyzje; dostrzegano ich jednak przede wszystkim w sferze relacji między państwami narodowymi, instytucjami UE, ewentualnie na linii styku grup interesu z elitami poszczególnych państw. Tym, co umykało, był problem autonomizacji aktorów gospodarczych, których wzrost znaczenia w ostatnich latach – a także spodziewany w latach kolejnych, między innymi dzięki wielkiej umowie handlowej TTIP – wyraźnie skomplikował dotychczasowy układ sił na geoekonomicznej mapie. Dziś jeszcze nie wiemy, jaki przyjęte sankcje odniosą skutek, być może jednak dowiedzieliśmy się dzięki nim, gdzie leży dziś władza w Europie.

Żeby nie bolało (za mocno)

Pierwsze sankcje na Rosję, wymierzone głównie w elitę władzy, nałożyły Stany Zjednoczone. Objęły one m. in. państwowy koncern naftowy Rosnieft, producenta gazu Novatek, a także kluczowych rosyjskich producentów broni i kilka banków, w tym powiązane z Putinem: Wnieszniekonombank i Gazprombank oraz Bank Moskwy, VTB i Rossielchozbank – choć już nie największy w Rosji Sberbank, lidera na rynku kredytów indywidualnych i dla przedsiębiorstw. Ten ostatni, zdaniem autorów „Financial Times”, nie ma jednak bezpośrednich powiązań z Kremlem i nie stanowi bezpośredniego narzędzia rosyjskiej geopolityki. Sankcje ze strony Unii Europejskiej, opublikowanie w Dzienniku urzędowym UE, są szerzej zakrojone, aczkolwiek określenie ich mianem „koronkowej roboty” wydaje się raczej ironiczne i to nie tylko z racji nieskoordynowania ich z wcześniejszymi sankcjami amerykańskimi. Poza ograniczeniami podroży dla konkretnych osób i zamrożeniem aktywów wskazanych podmiotów (Sberbank, VTB Bank, Gazprombank, Vneshneconombank, Rosselkhozbank) oraz związanych z nimi podmiotów spoza UE wprowadzono zakaz handlu papierami dłużnymi o terminie wymagalności powyżej 90 dni z rosyjskimi instytucjami kredytowymi, w których udział państwa przekracza 50 procent. Do tego wszystkiego można doliczyć embargo na handel bronią z Rosją oraz eksport nowoczesnych technologii koniecznych do wydobycia gazu ziemnego i ropy naftowej (m.in. platform wiertniczych na głębokim morzu).

Jeśli wprowadzonym już przez UE sankcjom przyjrzeć się bliżej, nietrudno dostrzec, że ich dokuczliwość jest ograniczona.

Nie blokują one już rozpoczętych przedsięwzięć, czego najbardziej spektakularnym przykładem jest dostawa francuskich mistrali, a zakres dyskrecjonalnej decyzji poszczególnych państw – zwłaszcza w definiowaniu, co faktycznie służy „interesom władzy”, względnie, co może zostać wykorzystane militarnie – jest dość szeroki. Do tego wszystkiego sankcjami finansowymi nie zostaną objęte te przedsiębiorstwa zależne od rosyjskich banków, które swą siedzibę mają wewnątrz UE.

Zdaniem Andrzeja Maciejewskiego z Instytutu Sobieskiego sankcje „medialnie ładnie się sprzedają”, ale realnie mają być na tyle „sprytnie skonstruowane, aby z jednej strony było to sprzedane jako sukces – w końcu UE podjęła mądrą decyzję – a tak naprawdę ta decyzja nikogo nie boli”, w sytuacji kiedy „wszystkie strony już dawno zabezpieczyły swoje interesy”. Sankcje – z wyjątkiem dostaw niektórych technologii – nie dotyczą sektora gazowego. Już po ich ogłoszeniu rosyjska Rosneft podpisała kontrakt z British Petroleum na dostawę ropy o wartości 1,5 miliarda dolarów. Umowa pozostawała wcześniej w zawieszeniu ze względu na kryzys ukraiński, jej finalizacja świadczyła o paradoksalnym odmrożeniu rynków finansowych dla rosyjskich firm. Co więcej, zakłada ona płatność z wyprzedzeniem, wyjątkowo korzystną dla dostawcy – kierownictwo firmy z satysfakcją donosiło o „wielu czołowych instytucjach finansowych świata, które wzięły udział w organizacji” owych płatności z góry. Niezakłócone pozostają też plany współpracy w wydobyciu ropy z rejonu Arktyki z amerykańskim Exxon Mobile.

Niektórzy eksperci wskazywali, że odcięcie Rosji od kapitału zagranicznego może być bardzo dotkliwe z racji ograniczonych zasobów kapitału wewnątrz. Część rosyjskich przedsiębiorstw co najmniej od marca – spodziewając się kłopotów w związku z wydarzeniami w Ukrainie – zdołała jednak zgromadzić istotne nadwyżki, pozwalające najgorszy okres przeczekać. Tym bardziej, że zakaz sprzedaży obligacji nie dotyczy ich zachodnioeuropejskich filii.

Objęte zakazem Sberbank oraz VTB Bank to giganci rosyjskiego systemu bankowego. Ten pierwszy do końca roku zmuszony będzie refinansować 1,2 mld euro długów. Jeszcze wyższe zapotrzebowanie będzie mieć VTB, już wcześniej pozbawiony dostępu do amerykańskiego rynku kapitałowego. Pomoc zaoferował mu jednak rosyjski bank centralny. O pomoc w wysokości blisko 4 miliardów dolarów zwróciły się do rosyjskiego rządu również Gazprombank i Rosselkhozbank. Na krótką metę ta pomoc powinna je ochronić przed bankructwem.

Czy rząd się wyżywi?

Aluzja do słynnej wypowiedzi rzecznika PRL-owskiego rządu nieprzypadkowa – chodzi oczywiście nie tylko o Kreml i jego funkcjonariuszy, których część sankcje dotykają personalnie, lecz o rosyjską elitę władzy i pieniądza.

Faktyczną elitę majątkową sankcje dotykają w stopniu bardzo ograniczonym – mimo niedawnych zmian w prawie utrudniających ludziom związanym z obozem władzy wyprowadzanie kapitału za granicę majątki najbogatszych są wciąż skutecznie ukrywane pod osłoną rajów podatkowych i co bardziej dyskretnych państw „cywilizowanych”, tamtędy też mogą przebiegać formalnie zakazane przez UE i USA transakcje.

O żadnych retorsjach wobec Rosji – mimo monitów z Berlina – nie myśli np. Szwajcaria, ważny ośrodek rosyjskiej bankowości. Obiecała jedynie, że nie posłuży za drogę objazdową, którą Rosja mogłaby ominąć unijne restrykcje. A to właśnie poprzez Genewę odbywa się sprzedaż około 75 procent rosyjskiej ropy, rosyjskie aktywa w szwajcarskich bankach warte były w roku 2012 blisko 13,8 miliarda franków (15,2 mld dol.). Dużo hipokryzji wykazuje również Londyn z premierem Davidem Cameronem na czele – choć ewentualność, że francuski mistral jednak trafi w rosyjskie ręce jest dla niego „nie do pomyślenia”, uderzenie po kieszeni oligarchów robiących interesy w londyńskim City przekracza horyzont brytyjskiej wyobraźni. I to w sytuacji, kiedy bogaci Rosjanie będą coraz bardziej skłonni do szukania bezpiecznych przystani dla swoich majątków i rodzin poza Rosją – np. na Wyspach bądź ich terytoriach zależnych, utrzymujących status rajów podatkowych mimo ponawianych apeli choćby ze strony G8 i G20.

W warunkach obecnych sankcji nowego znaczenia nabiera też polityka Belgii: wielką zagadką na rynkach finansowych pozostawał w ostatnich miesiącach wilczy apetyt Belgów na amerykański dług. Tylko w marcu ich kraj zwiększył swój stan posiadania amerykańskich obligacji do 381,4 miliardów dolarów, co oznaczało zakupy na wartość prawie 200 miliardów w okresie zaledwie 5 miesięcy! Jak to wytłumaczyć? Wedle niektórych komentatorów zakupy te dokonywane były na rzecz innych krajów, a Belgia odgrywała jedynie rolę pośredniczącego w transakcjach, dyskretnego centrum finansowego. W nowych warunkach ten sam kanał mógłby posłużyć transakcjom zakazanym przez UE i USA. Warto też pamiętać, że centra finansowe świata nie ograniczają się bynajmniej do obszaru zachodniego – rosyjscy finansiści mogą dalej wybierać się na wycieczki zagraniczne, tyle że nie po Europie, lecz w bardziej egzotyczne strony. Nie od dziś wiadomo, że centra finansowe w Singapurze czy Hongkongu oferują atrakcje nie tylko turystyczne.

Choć rosyjskiej giełdzie przepowiadano krach i zapaść w efekcie imperialistycznych zapędów Kremla, jej dalsze losy pozostają nieoczywiste: po gwałtownych początkowo spadkach notowań nastąpiło częściowe odbicie, gdy decyzje UE w sprawie sankcji uznano za mniej dotkliwe od spodziewanych.

Niedogodności osobiste, jakie w związku z sankcjami spotykają najbogatszych oligarchów, mają charakter głównie anegdotyczny – rodem z telenoweli o kosmopolitycznej elicie.

Taki np. Giennadij Timczenko, nazywany kasjerem Putina, człowiek o podwójnym, rosyjsko-fińskim obywatelstwie, większość podatków płacący w Szwajcarii, narzekał w wywiadzie dla agencji ITAR-TASS, że nie może odwiedzić swego labradora Romiego (potomka Putinowskiej Connie!), gdyż ten przebywa na południu Francji z rodziną. Ma on również problemy z podróżami poza Europę, od kiedy producent prywatnego odrzutowca – firma Gulfstream Aerospace – wycofała obsługę serwisową jego maszyny.

Tak źle i tak niedobrze

Tak zwani „zwykli Rosjanie”, rzadziej grający na giełdzie i jeszcze rzadziej latający prywatnymi odrzutowcami, wskutek sankcji Zachodu ucierpieć mogą w sposób pośredni. Rzeczonym pośrednikiem jest tu rząd rosyjski, który w odpowiedzi na politykę UE i USA zastosował reperkusje, ogłaszając m.in. embargo na produkty spożywcze z Unii Europejskiej, USA, Kanady, Australii oraz Norwegii.

Rosja jest w dużym stopniu uzależniona od importu żywności z zagranicy, zaś jego większość przypada na UE. Retorsje mają co prawda charakter wybiórczy: oszczędzono między innymi przyprawy i zboża niezbędne do wytwarzania podstawowych artykułów żywnościowych, a także konserwowane i puszkowane warzywa, owoce i soki, wino, oliwa z oliwek czy kawa także nie zostały objęte zakazem, podobnie jak biała czekolada, ciastka i inne słodycze. Wiele z ulubionych przysmaków moskiewskiej klasy średniej zakaz importu zatem nie dotyczy, jego wprowadzenie przełoży się jednak na zmniejszenie podaży podstawowych produktów na rynku rosyjskim i tym samym przyniesie wzrost ich cen – w konsekwencji może wpłynąć na wzrost i tak już wysokiej, inflacji, która zbliżając się obecnie do poziomu 7,5 procenta (a w sektorze żywnościowym 9,5 procenta), stanowi zagrożenie dla portfeli najuboższych.

To w tym właśnie kontekście Bank Rosji podwyższył główną stopę procentową aż o 50 punktów bazowych, zdecydowanie podrażając kredyt. Jego szefowa Elwira Nabiullina argumentuje, że w ten sposób chce walczyć z inflacją – to także jednak próba powstrzymania zagranicznego kapitału przed ucieczką z kraju. 

Pomimo że bezpośrednim źródłem wzrostu cen (towarów konsumpcyjnych, a w konsekwencji i kredytu) są retorsje rosyjskie, a nie sankcje Zachodu, nie ma szczególnych wątpliwości, że w powszechnym odbiorze Rosjan winny będzie właśnie Zachód.

Od lat 90. traktowany jest on jako główny sprawca transformacyjnej traumy, od kilku lat zaś uznawany przez media głównego nurtu, oświatę i niemałą część elit opiniotwórczych za negatywny punkt odniesienia dla rosyjskiego porządku, przeciwstawianego dekadenckiej „gejropie”. Na społeczny odbiór skutków sankcji i retorsji niewielki wpływ mają takie fakty, jak np. „pożyczenie” przez rząd 243 mld rubli z systemu emerytalnego, służące sfinansowaniu pierwszych wydatków związanych z okupacją ukraińskiego Krymu, podpisanie przez Władimira Putina mimo budżetowej katastrofy dekretu o podniesieniu wynagrodzenia dla siebie i premiera Rosji Dmitrija Miedwiediewa czy przede wszystkim zapowiedziane przez ministra finansów Rosji „drastyczne cięcia wydatków socjalnych”. Podobnie mało znacząca w masowym odbiorze społecznym jest bezpośrednia i osobista przynależność Putina do rosyjskiej elity pieniądza. Doskonale wiedzą o niej osobliwie przychylne mu media Zachodu, gotowe go nazwać „najpotężniejszym człowiekiem na świecie” i zarazem nie umieścić na swej słynnej liście bogaczy – podobnie jak tajne i jawne służby Zachodu.

Fakt masowego poparcia społecznego dla polityki rosyjskiej w ostatnich miesiącach tylko wyostrza dylemat, o którym pisał niedawno Adam Michnik: „nie powinniśmy utożsamiać Putina z narodem rosyjskim, tak jak nie utożsamialiśmy z narodem rosyjskim Breżniewa, gdy rozpętywał awanturę w Afganistanie”. Warto rozważać to właśnie w kontekście sankcji i zachować świadomość tragizmu sytuacji, tzn. braku realnego, alternatywnego reprezentanta społeczeństwa, do którego można by się odwołać, faktu nierównego rozłożenia ciężaru społecznych kosztów sankcji, wreszcie możliwej reakcji polegającej na konsolidacji społeczeństwa wokół Putina. Sankcje ze strony Unii Europejskiej niewątpliwie zmniejszają szanse rozwojowe sektora zbrojeniowego i wydobywczego, co w kontekście uwarunkowań polityki rosyjskiej ostatnich lat wydaje się ze wszech miar pożądane.

Inne ograniczenia, np. odcięcie preferencyjnych kredytów Europejskiego Banku Inwestycyjnego, uderzają w projekty, które mają wpływ na codzienne życie mieszkańców Rosji – np. w modernizację szpitali uniwersyteckich czy połączenia kolejowe między dużymi miastami, a także rozwój małego i średniego biznesu. To samo dotyczyć może już zamrożonych pożyczek z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju i zablokowanych wkrótce pożyczek z Banku Światowego. Konsekwencje tych posunięć trudno przewidzieć – być może przy obecnych nastrojach społecznych zarówno poprawa standardu życia (np. jakości służby zdrowia dzięki pieniądzom z Zachodu), jak i jego obniżenie (poprzez np. wzrost cen wskutek embarga) będą odbierane przez Rosjan jako sukces Putina lub wina Zachodu, w obu przypadkach z korzyścią dla obozu władzy.

Światło ze Wschodu?

Jako argument przeciwko stosowaniu sankcji wobec Rosji przywołuje się często alternatywne sojusze, jakie Władimir Putin miałby w opozycji do Zachodu zawrzeć – czyniąc embarga nieskutecznymi, a do tego wpychając Rosję w ramiona innych, wschodzących potęg. Wskazuje się oczywiście na kierunek azjatycki, ale także Amerykę Łacińską. Czy słusznie?

Rosja zapowiedziała już, że produkty z Zachodu objęte embargiem zostaną zastąpione przez towary pochodzące z Chin, Brazylii, Turcji, Maroka, a nawet Peru. Co prawda państwa Unii Europejskiej zapowiedziały już naciski – zwłaszcza na kraje południowoamerykańskiego Mercosur – aby „nie wykorzystywać w nieuczciwy sposób obecnej sytuacji”, urzędnicy unijni zapowiadają przy tym jednak, że nie będą szukać argumentów prawnych, a raczej starać się tworzyć jednolity „front polityczny” w sprawie Ukrainy. Trudno jednak oczekiwać, by wszyscy potencjalni dostawcy żywności do Rosji podzielali zachodnioeuropejski punkt widzenia, substytucja zablokowanych relacji gospodarczych z Zachodem w tym akurat sektorze wydaje się zatem dla Rosji realna. W innych obszarach może być już dużo trudniej.

Żeby utrzymać pozycję mocarstwa surowcowego, a tym bardziej być zdolną do ekspansji, Rosja potrzebuje ogromnych inwestycji w infrastrukturę wydobywczą, tymczasem około 25 procent technologii dla sektora gazu i ropy Rosja zmuszona jest importować, głównie z USA, Kanady, państw UE, Izraela i Singapuru. Co prawda tuż przed wejściem w życie sankcji Rosnieft podpisała kontrakt z norweską spółką Seadrill na leasing platform do wierceń na morzach arktycznych, a trzy największe koncerny – Gazprom, Rosnieft i Surgutnieftiegaz – rozpoczęły już rozmowy z dostawcami chińskimi, m.in. na temat zakupów sprzętu do wydobycia gazu łupkowego. Firmy z tego kraju pomogą zastąpić import z Zachodu technologii na średnim poziomie, wiele wskazuje jednak na to, że nie będą – przez co najmniej kilka lat – zdolne wytworzyć, a tym bardziej sprzedać, technologii najnowocześniejszych, niezbędnych np. do poprawy wydajności eksploatacji częściowo wykorzystywanych złóż czy eksploracji nowych w rejonie Arktyki, do czego Rosja od lat aspiruje.

W polityce surowcowej – gdy chodzi o dostawy technologii, ale także alternatywny rynek zbytu dla eksportu – Władimir Putin liczyć może głównie na Chiny, choć te nie traktują go bynajmniej jak równorzędnego partnera, lecz jak kogoś podstawionego pod ścianą. Dobrym tego przykładem jest zawarty wiosną trzydziestoletni kontrakt na dostawy gazu – wbrew buńczucznym oświadczeniom nie jest to żaden triumf Kremla ani dowód strategicznego zwrotu w stosunkach Rosji z ważnym sąsiadem. „Financial Times” wskazywał, że dowodzi on raczej słabości rosyjskiej gospodarki i jej zależności od Państwa Środka, które potrafiło wymusić dużo niższą cenę za kupowany gaz, a do tego samo ma więcej możliwości dywersyfikacji dostaw niż Rosja dywersyfikacji eksportu. Pekinowi nie zależy na tym, by Rosja uległa presji USA, by się rozpadła, ale też by została na powrót globalnym mocarstwem. W interesie Chin jest utrzymywanie jej jako stabilnego zaplecza strategicznego i bazy surowcowej – obecny impas między Rosją a Zachodem stanowi doskonałą okazję do uzyskania korzystnych umów handlowych z Moskwą i podtrzymania jej podrzędnej pozycji we wzajemnych relacjach.

Drugi kluczowy obszar współpracy Rosji z państwami spoza Zachodu to finanse – od kilku już lat, niezależnie od ostatnich wydarzeń w Europie Wschodniej, wspólnie z Brazylią, Indiami, Chinami i RPA Rosja tworzy bank rozwoju, który miałby się stać alternatywą dla kontrolowanego przez Zachód systemu kredytowego zorganizowanego wokół takich instytucji jak MFW czy Bank Światowy i sfinansować gigantyczne potrzeby inwestycyjne krajów BRICS w obszarze infrastruktury. Rosja i Chiny pracują też nad alternatywnym międzynarodowym systemem płatniczym, który zastąpić miałby system SWIFT – tego ostatniego USA i Europa mogą użyć do narzucenia Rosji sankcji finansowych i zablokować operacje firm z tego państwa. To wszystko jednak projekty długofalowe, których wpływ na geoekonomiczną mapę świata trudno dziś przewidzieć. W krótkiej perspektywie czasowej nie pozwolą one jednak Rosji na zrównoważenie potencjalnych strat wynikających z ograniczenia handlu i transakcji finansowych z Zachodem. Wiemy już np., że korporacje rosyjskie będą miały trudności z pozyskaniem finansowania z banków azjatyckich, ponieważ wiele azjatyckich instytucji finansowych ma swe filie w USA i nie chcą narażać się na gniew Waszyngtonu – Amerykanie intensywnie lobbują w krajach azjatyckich, zwłaszcza w Chinach i Korei Południowej, starając się namówić je na poparcie amerykańskich i europejskich sankcji.

No pain, no gain

Jakiekolwiek szerzej zakrojone sankcje gospodarcze zazwyczaj uderzają w obie strony. Co to w praktyce oznacza dla krajów Unii Europejskiej?

Na pierwszy rzut oka nie ma dramatu. Komisja Europejska oblicza, że nałożenie nawet bardzo poważnych sankcji na Rosję przejściowo ograniczy tempo wzrostu gospodarczego Unii od 0,5 do 1 procenta. Choć to dziesiątki miliardów euro, w skali całej gospodarki unijnej, której wielkość szacuje się na niemal 12 bilionów, a której łączny eksport wynosi ponad 1,3 biliona euro, może się to wydawać stosunkowo nieznaczną sumą. Ograniczenia handlu papierami dłużnymi też nie będą szokiem dla europejskiego sektora finansowego. Zapewnianie krótko- i średnioterminowego finansowania, które jest przedmiotem sankcji, stanowi dla europejskich banków nieistotny promil ich działalności. Z kolei dla gospodarki niemieckiej, największej w UE, Rosja jest dopiero jedenastym w kolejności odbiorcą eksportu, odpowiadając ledwie za jego 3 procent (dwa miejsca w rankingu i prawie 6 miliardów euro za Polską). Do tego trzeba pamiętać o wybiórczym charakterze rosyjskich retorsji i o tym, jak wiele miejsca pozostawiają na indywidualne dogadanie się z poszczególnymi krajami, aby dopuścić nieoficjalnymi kanałami część niezbędnych produktów rolnych, surowców i artykułów spożywczych.

Dlaczego zatem prasa opiniotwórcza ostrzegała, że „sankcje mogą zagrozić kruchemu ożywieniu gospodarczemu w UE”? Skąd zachowawcza postawa tak wielu państw – bynajmniej nie tylko tych całkowicie niemal uzależnionych od dostaw rosyjskich nośników energii? Nie chodzi tylko o ambicje prowadzenia niezależnej od USA polityki zagranicznej – od ogólnych wskaźników w skali makro bardziej liczą się konkretne interesy wpływowych aktorów gospodarczych, a także personalne zależności elit biznesu i władzy.

W warunkach sankcji wielkie europejskie firmy tracą relatywnie więcej, niż wynikałoby to z ogólnych kalkulacji Komisji Europejskiej – przede wszystkim klimat sprzyjający ich inwestycjom.

Eckhard Corder, przewodniczący Komisji Wschodniej, lobbującej na rzecz interesów przemysłu w Europie Wschodniej przestrzegał przed „osuwaniem się w stronę wzajemnych sankcji gospodarczych”, które miałyby „pogorszyć i tak już trudną sytuację gospodarczą w regionie”. Na zgubny wpływ sankcji na ich wyniki finansowe i strategiczne cele biznesowe (a pośrednio – miejsca pracy w UE) skarżyły się też British Petroleum i Renault, a także Adidas, Volkswagen, Siemens, Visa i Mastercard czy Shell. Stosunkowo najmniej „poszkodowany” przez sankcje wydaje się unijny sektor finansowy: banki takie jak Royal Bank of Scotland, Société Générale, Citigroup czy Deutsche Bank nieznacznie tylko ograniczały rosyjskie linie kredytowe, a austriacki Reiffeisen Bank, posiadający największą zagraniczną sieć banków detalicznych w Rosji, uznał wręcz wpływ sankcji na swoją działalność za „dość ograniczony” i nie planuje bynajmniej wycofywać się z tego kraju.

To w tym kontekście Francois Hollande szacuje, że na zerwaniu dostaw okrętów desantowych do Rosji straci tysiąc miejsc pracy we francuskiej (tzn. położonej we Francji) stoczni, Angela Merkel z uwagą słucha argumentów prezesów EON czy RWE na temat kosztów sprowadzania droższej niż rosyjska energii. Nawet Mark Rutte, premier wyjątkowo dotkniętej katastrofą malezyjskiego samolotu Holandii, nie może zapomnieć, że Shell jest zaangażowany w wydobycie ropy na Syberii. A David Cameron oblicza, jak bardzo na ucieczce rosyjskich oligarchów stracą banki działające w londyńskim City. Podejście premiera Finlandii, dla której szacowany spadek rosyjskiego PKB o 3 procent automatycznie niemal przełoży się na spadek ich własnego o około pół procenta („Nasze zasady nie są na sprzedaż: wierzymy w instytucje międzynarodowe i wierzymy w rządy prawa”) należy do wyjątków.

Obok wymiernych strat przemysłu eksperci wskazują na możliwe skutki wojny w Ukrainie i unijnych sankcji dla europejskich rynków akcji i obligacji: mogłyby one przynieść wręcz „trzęsienie ziemi” i odpływ kapitału do bezpiecznych przystani, od Chin po giełdę turecką – ale raczej w wypadku eskalacji konfliktu, tzn. gdyby np. wojska rosyjskie wkroczyły na wschodnią Ukrainę. Szczególnie dotknięte zostałyby przy tym kraje Europy Środkowej – czekałby je niechybny spadek wartości walut. Bez zaostrzenia sytuacji też może on nastąpić, ale w wyniku czynników niezależnych od wydarzeń za wschodnią granicą UE. Podobnie rynek obligacji skarbu państwa w naszym regionie w większym stopniu zależy od koniunktury w gospodarce niemieckiej czy kursu polityki pieniężnej, jaki akurat obierze amerykańska Rezerwa Federalna, przetasowania geopolityczne stanowić mogą raczej pretekst do nie zawsze dla nas korzystnych posunięć największych aktorów tego rynku, czyli globalnych funduszy inwestycyjnych.

…a temu, kto nie ma, i to, co ma, będzie odjęte

Choć sankcje UE nakłada wspólnie, koszty ich wprowadzenia, a także będących ich efektem retorsji ponoszą poszczególne państwa członkowskie. Wiele wskazuje na to, że unijne sankcje odbiją się szczególnie mocno na Polsce i krajach bałtyckich w efekcie ograniczeń w eksporcie owoców i warzyw. Istnieją co prawda pewne mechanizmy, które pozwoliłyby ten problem obejść: polskie owoce i warzywa przy życzliwej współpracy pośredników docierałyby do rosyjskich sklepów już jako towar białoruski albo nawet kazachski, ostatnio z pomocą w tej kwestii zaoferowała się Turcja. Ten sposób mamy już zresztą przećwiczony przy poprzednich zakazach: Białoruś, tak jak Kazachstan, należy przecież do jednej unii celnej z Rosją, mogą z nią handlować bez przeszkód. Gorzej, jeśliby sankcje zostały rozszerzone na całą unię celną – nie tylko dlatego, że Białoruś jest dla nas kolejnym ważnym rynkiem, ale ponieważ dołączenie innych krajów do tej grupy mogłoby spowodować zwiększenie solidarności wśród ukaranych.

Głosy sceptyczne wobec sankcji, zwłaszcza ze strony krajów pogrążonych w kryzysie, jak Grecja, nie powinny być lekceważone – ewentualny wyłom tego kraju z sojuszu na rzecz sankcji mógłby być bardzo niebezpieczny i pogłębiłby tylko wrażenie, że zamożne kraje UE załatwiają swoje interesy kosztem najsłabszych ponoszących straty bez własnej winy.

Odpowiedzią na tę sytuację byłoby stworzenie mechanizmów solidarnościowych na poziomie całej Unii Europejskiej, które wyrównywałyby straty poniesione w szczególnie wrażliwych sektorach. Konkretną propozycję tego typu sformułował niedawno Daniel Gros, szef brukselskiego Centrum Studiów nad Polityką Europejską, który zaproponował powołanie wspólnego funduszu rekompensującego gospodarcze koszty sankcji, który miałby stanowić integralną część rodzącej się właśnie wspólnej polityki zagranicznej UE wobec Rosji. Stworzenie takiego funduszu byłoby potężnym symbolem – i realnym mechanizmem – solidarności w ramach UE, a przy tym konieczna do niego suma byłaby stosunkowo niewielką częścią budżetu UE. Mógłby on dotyczyć zarówno średnich przedsiębiorców z Niemiec, jak i polskich rolników (jeżeli działają w sektorach objętych sankcjami i jeżeli ich produkt ma specjalną charakterystykę, uniemożliwiającą sprzedawanie go gdzie indziej poza Rosją).

Władza jest gdzie indziej…

Wiele wskazuje na to, że najważniejszą granicą, której Putinowska władza nie może naruszyć bez konsekwencji, są nie tyle interesy polityczne (o prestiżu nie wspominając) poszczególnych państw, ile interesy gospodarcze i finansowe największych aktorów międzynarodowej gospodarki.

Teoretycznie można sobie wyobrazić znacjonalizowanie majątku spółek zagranicznych przez rosyjski rząd: choćby montowni aut BMW w Kaliningradzie, sześciu fabryk chemii gospodarczej Henkla, wartych zainwestowane niedawno 2 miliardy euro czterech fabryk kosmetyków Unilever, ośmiu browarów Heinekena (z 12-procentowym udziałem w rosyjskim rynku piwa) czy filii banku Raiffeisena. Do tego można doliczyć kapitały takich gigantów, jak Siemens czy Danone. Podobnie z długami zagranicznymi: według ośrodka analitycznego Sberbank Investment Research rosyjskie banki mają ich w sumie 207 miliardów dolarów, z czego w tym roku muszą spłacić 20,6 miliardów, a w przyszłym – 30 miliardów. To samo dotyczy największych rosyjskich koncernów.

Przejęcie tych aktywów i nacjonalizacja spółek zagranicznych stanowi jednak opcję samobójczą. Władimir Putin przeżyje klątwy zrozpaczonych producentów jabłek z Europy Środkowej, trudniejsze do przeskoczenia mogłaby być utrata zaufania partnerów przemysłowych i pożyczkodawców – jej efektem mogłaby być zgubna dla niego solidarność zachodniego kapitału z zachodnimi rządami.

Mieć za nieprzyjaciela Baracka Obamę czy Davida Camerona to dużo mniejszy problem niż zniechęcenie do siebie kosmopolitycznego kapitału.

Rosyjski prezydent jest świadomy, że dużo korzystniejsze jest dla niego konfliktowanie między sobą poszczególnych państw, a także rządów i wielkiego biznesu z różnych krajów. Dzisiaj wciąż jest w tej korzystnej sytuacji, że może zadzwonić do szefa Exxon Mobile z prośbą o pomoc, by wspólnie zastanowić się nad możliwościami działania, wymagającymi jedynie nieco kreatywności ze strony kancelarii prawnych. Czasem wedle zasady, że co nie zakazane, to dozwolone, czasem zaś z kalkulacją, że nawet po zapłaceniu kary za złamanie jakiegoś zakazu interes może być opłacalny – jak w głośnej ostatnio sprawie banku Paribas i handlu z objętymi embargiem Iranem, Sudanem i Kubą czy sprawie banku HSBC, który za cenę 1,92 miliarda dolarów zawarł ugodę pozwalającą uniknąć postępowania karnego za tolerowanie prania brudnych pieniędzy.

…i oddala się coraz bardziej

Wielu polityków z obydwu stron Atlantyku podkreśla dziś znaczenie Transatlantyckiego Partnerstwa w Handlu i Inwestycjach (TTIP). TTIP ma być rzekomo „pragmatyczną odpowiedzią USA i UE na dokonujące się przejście z multilateralizmu globalnego na regionalny”, choć wszystko wskazuje, że to zawarte ponad głowami społeczeństw i w wielkiej tajemnicy porozumienie stanowi po prostu umowę pomiędzy kapitałem nominalnie amerykańskim a nominalnie europejskim – podporządkowując państwa prawom przyjętym w interesie korporacji międzynarodowych. W przypadku takich polityków jak np. Barack Obama pewną rolę przy poparciu TTIP odgrywa zapewne wiara w przekładalność interesów korporacji transnarodowych na interes państw i społeczeństw. Krytycy wskazują jednak na takie aspekty porozumienia, jak sprzeciw wobec opodatkowania transakcji finansowych, lekceważenie podstawowych praw pracowniczych, ograniczenia prawa do zbiorowej reprezentacji świata pracy, rażącą ogólnikowość przepisów z zakresu praw socjalnych na tle szczegółowych regulacji technologicznych i gospodarczych, a także priorytet dla dalszej prywatyzacji usług publicznych przy użyciu techniki tzw. „listy negatywnej”, dzięki której wszelkie usługi stworzone z myślą o zaspokojeniu nowych potrzeb byłyby automatycznie oddane na łup sektora prywatnego. Tymczasem w efekcie konfliktu Ukraina–Rosja obywatele Unii Europejskiej bywają szantażowani – musimy zgodzić się na podpisanie TTIP właśnie przeciwko Rosji, choćby po to, by ułatwić substytucję importu rosyjskich surowców ze źródeł północnoamerykańskich. 

Problem polega na tym, że zwiększenie siły przetargowej prywatnego kapitału w stosunku do różnych podmiotów politycznych, narodowych i ponadnarodowych jeszcze bardziej osłabi siłę przetargową i moc nacisku Unii Europejskiej w stosunku do Rosji – ułatwi bowiem Kremlowi i tak już mające miejsce rozgrywanie aktorów biznesowych wobec poszczególnych państw i państw między sobą.

Już dziś kontroli nad postępowaniem biznesu we własnym kraju nie mają nawet Stany Zjednoczone – o naiwności przekonania Baracka Obamy, jakoby interes wielkich koncernów („Co jest dobre dla General Electric…”) przekładał się automatycznie na interes jego kraju, może zaświadczyć fakt, że od dawna już bezskutecznie walczy z amerykańskimi spółkami, które przejmują spółki brytyjskie bez uzasadnienia strategicznego – tylko po to, aby w Stanach Zjednoczonych nie płacić podatków.

Zgodna z duchem i literą TTIP narracja uznająca priorytet ochrony inwestorów i ponad wszystko prywatnego kapitału może w przyszłości pogrążyć finanse europejskich państw.

W jaki sposób? Nie zważając na polityczny i moralny wymiar unijnych sankcji wobec Rosji, dotknięte sankcjami firmy będą mogły dochodzić odszkodowań za poniesione wskutek sankcji straty. Rozporządzenie Rady UE, którym zostały one wprowadzone, w artykule 11 wskazuje bowiem podmioty, których ewentualne roszczenia z racji zakłóceń w wykonaniu zawartych umów czy transakcji nie będą rozpatrywane. Nie ma jednak wśród nich podmiotów zarejestrowanych wewnątrz Unii Europejskiej!

Niepozbawione podstaw są zatem obawy Francuzów, z prezydentem François Hollandem na czele,  że sankcje wojskowe nakładane na Rosję uruchomią falę roszczeń i kary za odstąpienie od umowy. Zerwany kontrakt zbrojeniowy z Rosją może spowodować, że również niemiecki resort gospodarki będzie musiał wypłacić wysokie odszkodowanie. To nie są rozważania czysto hipotetyczne. Grupa inwestorów greckich, cypryjskich i rosyjskich już pozwała eurogrupę i rząd Cypru za to, że w dramatycznej sytuacji (przy wszystkich związanych z tym kontrowersjach) ratowały gospodarkę cypryjską. Chodzi o zajęcie ich depozytów i kapitałów podczas ratowania sektora bankowego – znając wykładnię trybunału arbitrażowego, mają szansę wygrać.

Przykłady te pokazują, jak prywatny kapitał wykorzystuje sytuację, by szantażować rządy i je antagonizować tak, by USA i Unia Europejska walczyły między sobą w imię interesów biznesu, przy okazji prywatyzując usługi publiczne i oddając kontrolę nad sektorami ważnymi dla sprawowania realnej władzy nad państwem. Dylematy związane z liberalizacją rynków w kontekście konfliktu z Rosją widać wyraźnie w temacie unii energetycznej, której konstrukcja powinna gwarantować bezpieczeństwo dostaw nośników energii wszystkim, a nie tylko najsilniejszym członkom UE. Gwarancji takich nie da nam unia energetyczna oparta wyłącznie na mechanizmach rynkowych ignorujących zasadę solidarności – analogie z priorytetem ochrony inwestorów są bardzo wyraźne.

***

Sankcje gospodarcze nałożone na Rosję przez świat zachodni ukazują nie tylko współczesne dylematy relacji między poszczególnymi państwami narodowymi a instytucjami ponadnarodowymi, nie tylko kwestię podatności państw na naciski różnych grup interesów. Uwidaczniają też problem, który w głównym nurcie debaty publicznej pojawia się stosunkowo rzadko – problem politycznej autonomizacji międzynarodowych aktorów gospodarczych, zdolnych dziś nie tyle wpływać na politykę państw, ile samodzielnie ją prowadzić w imię interesów pozostających poza demokratyczną kontrolą, a przy okazji wiązać państwom ręce. Odpowiedzią na tę sytuację nie może być prosty powrót do koncepcji sterowanego przez państwo kapitalizmu, lecz raczej odbudowa sterowności państwa (narodowego lub ponadnarodowego) i demokratycznej nad nim kontroli. Konflikt między Rosją a Ukrainą uzmysławia nam, że od poziomu kontroli społecznej nad kapitałem i możliwości współdecydowania o strategii rozwoju kraju zależy nie tylko podmiotowość obywateli, ale także sama zdolność państwa do prowadzenia polityki. Z kolei od odzyskania przez państwo kontroli nad strategicznymi sektorami gospodarki będzie zależeć bezpieczeństwo nas wszystkich. Skutecznej polityki, także polityki siły, nie da się prowadzić bez większego uczestnictwa obywateli – nie tylko w konsumpcji cydru.

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij