Świat

Stokfiszewski: Świat w 2016, czyli lewica albo śmierć

Nowa europejska lewica, jeśli porwie Europę (jak niegdyś Zeus), to do tańca, a nie na strzępy.

Czy ktokolwiek pamięta jeszcze, jak wyglądał świat, jak wyglądała Europa w roku 2009? Albo na początku 2010? Jaka panowała atmosfera społeczna, jak rysowały się polityczne podziały i jakie tematy dominowały w ówczesnych dyskusjach? Aż trudno uwierzyć, co za nudą wiało.

Nie do wiary, że to było tak niedawno: kryzys ekonomiczny targał póki co głównie zaatlantyckiego sąsiada, cichły echa wojen w Iraku i Afganistanie, zaś rządy państw NATO licytowały się, który z nich jako pierwszy sprowadzi „naszych chłopców” do domu. W USA Demokraci wciąż celebrowali zwycięstwo Baracka Obamy, prezydentem Rosji był Dmitrij Miedwiediew, a premier Turcji – Recep Erdoğan – pewnym krokiem zmierzał w stronę Unii Europejskiej. Silvio Berlusconi co prawda ponownie został premierem Włoch i zdarzało mu się napsuć krwi bywalcom międzynarodowych salonów, ściskając ostentacyjnie Muammara Kadafiego.

Ale i tak najwięcej emocji na świecie budziło pytanie, kto wygra mundial w RPA.

Skoro o Kadafim mowa – czy ktokolwiek pamięta jeszcze, że w 2009 i na początku 2010 był on wszechwładnym dyktatorem? Że wystarczyło wytężyć wzrok nad europejskim brzegiem Morza Śródziemnego, by dojrzeć na horyzoncie łuny świateł bijących od jego pałaców w Libii, podobnie jak od pałaców Ben Alego w Tunezji, Hosniego Mubaraka w Egipcie. Zaś nad Damaszkiem było ciemno, a Baszszar al-Asad spał spokojnym snem o potędze własnej i leżącej u jego stóp Syrii. Kto pamięta, że Krym należał wówczas do Ukrainy – rządzonej przez Wiktora Janukowycza twardą ręką, która miękła jednak, gdy ściskała dłonie polityków Unii Europejskiej? Czy ktokolwiek pamięta jeszcze, że w roku 2009 i na początku 2010 czas spędzony nad urnami wyborczymi w większości unijnych państw wydłużał dylemat: centroprawica czy centrolewica (CDU czy SPD w Niemczech, Partia Ludowa czy PESOE w Hiszpanii, Nowa Demokracja czy PASOK w Grecji, konserwatyści czy laburzyści w Wielkiej Brytanii, Unia na Rzecz Ruchu Ludowego czy Partia Socjalistyczna we Francji)? A ostatecznie i tak wrzucało się do urny kartę wyborczą nie bacząc na kolor, bo przecież wszyscy prowadzili taką samą politykę.

Arabska Wiosna i długa zima

Potem historia przyspieszyła. 17 grudnia 2010 w tunezyjskim mieście Sidi Bu Zajd samospalenia dokonał Mohamed Bouazizi. Zaczęła się Arabska Wiosna. 14 stycznia 2011 roku Ben Ali zbiegł do Arabii Saudyjskiej. Był pierwszym obalonym dyktatorem basenu Morza Śródziemnego. 25 stycznia Egipcjanie zajęli plac Tahrir w Kairze. 11 lutego Hosni Mubarak zrzekł się władzy i został aresztowany. 15 lutego przeciw Kadafiemu wystąpiło libijskie miasto Bengazi. 15 marca Syryjczycy wyszli na ulice Damaszku.

Zbrojna reakcja Kadafiego na libijską wiosnę sprowokowała naloty NATO, 20 października dyktator schwytany przez rewolucjonistów w okolicach miasta Syrta został zastrzelony. Wojna domowa trwa w Libii do dziś. Reżym Asada zareagował gwałtownymi represjami na wystąpienie Syryjczyków. W lipcu 2011 sprzeciwiający się im oficerowie – dezerterzy z rządowych wojsk – powołali Wolną Armię Syrii. Rozpoczęła się wojna domowa. W grudniu Damaszkiem wstrząsnął wybuch samochodu pułapki. Do gry weszli islamiści z Dżabhat an-Nusra (syryjskiej siatki Al-Kaidy). Gdy 29 czerwca 2014 r. Państwo Islamskie ogłosiło powstanie kalifatu na ziemiach rozciągających się od wschodnich granic Bagdadu w Iraku po miasto Ar-Rakka w północnej Syrii, ustanawiając je stolicą państwa, mocarstwo Asada faktycznie się rozpadło. Wojna domowa trwa po dziś dzień.

2 czerwca 2012 Hosni Mubarak został skazany na dożywocie. Wybory parlamentarne i pierwsze wolne wybory prezydenckie dały władzę w Egipcie Braciom Muzułmanom. 30 czerwca na szefa państwa zaprzysiężony został Muhammad Mursi. Zaciśnięcie islamistycznego pasa doprowadziło do wybuchu protestów trwających nieprzerwanie od listopada 2012 r. do lipca roku następnego. Napięcie w kraju sięgnęło zenitu. 3 lipca 2013 armia dowodzona przez generała Abd al Fattah as-Sisiego dokonała zamachu stanu. Mursi został aresztowany i wraz z szeregiem działaczy Bractwa skazany na śmierć. Organizację zdelegalizowano. 8 czerwca as-Sisi objął stanowiska prezydenta Egiptu. Wybory parlamentarne nie odbyły się aż po dziś dzień. I tylko Tunezja – kolebka Arabskiej Wiosny – wyszła obronną ręką z tumultu 2010 r. i lat następnych. Rządzona przez koalicję umiarkowanych islamistów i centrolewicy, wyłonioną we w miarę demokratycznych wyborach, stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości politycznej i geopolitycznej. Choć i w Tunezji, i w Egipcie – jak pisze Gilles Kepel na kartkach książki Arabska droga cierniowa – „pod politycznym popiołem wciąż tli się społeczny ogień”.

Południe Europy przechyla się na lewo

Również w Europie historia wrzuciła kolejny bieg. Czy też – kolejny bieg historii w Europie wrzuciła „niewidzialna ręka rynku”, której udało się przenieść kryzys ekonomiczny przez wezbrane wody Atlantyku.

Zapaść gospodarcza dotknęła kraje południa kontynentu – Portugalię, Hiszpanię, Włochy i Grecję. Lud ziemi powstał.

12 marca 2011 zaczęły się niepokoje w Lizbonie, 5 maja podczas wielkiej demonstracji w Atenach trzy osoby straciły życie. 15 maja rozpoczęła się masowa, ponad miesięczna okupacja centralnego placu Madrytu – Puerta del Sol, która dała impuls do zajęć przestrzeni publicznych, protestów i strajków w innych krajach kontynentu. Zainicjowany został Ruch Oburzonych. Fala demonstracyjna wzrastała i osiągnęła szczytowy moment 15 października, gdy masowe wystąpienia pod hasłami zaprzestania polityki cięć i demontażu państwa socjalnego przeciw żarłocznemu kapitalizmowi, nierównościom społecznym i na rzecz prawdziwej demokracji, objęły niemal 1000 miast na świecie.

Tego dnia socjalistyczne rządy Portugalii i Hiszpanii, które jeszcze rok wcześniej cieszyły się stabilnością własnych gabinetów i wieszczyły sobie przyszłość nie krótszą niż dekady przeszłości, gdy wraz z konserwatystami współorganizowały sceny polityczne swoich krajów, wzmocnione (jak sądziły) świeżą ideą „trzeciej drogi” wyznawaną z inspiracji Anthony’ego Giddensa przez niemieckiego kanclerza Gerharda Schrödera i brytyjskiego premiera Toniego Blaira, były już historią. 23 marca pod naciskiem protestów społecznych przeciw polityce austerity z jednej strony i pod naciskiem decydentów Unii Europejskiej za realizacją polityki austerity z drugiej, do dymisji podał się premier Portugalii José Sócrates, krótko po nim premier Hiszpanii – José Luis Zapatero. Tego dnia na walizkach siedzieli już Jorgos Papandreu (przewodniczący Panhelleńskiego Ruchu Socjalistycznego PASOK, syn i wnuk greckich premierów) i Sylvio Berlusconi. Pierwszy przeszedł do historii 11 listopada 2011 r., drugi dzień po nim.

Wystąpienia na południu i zachodzie kontynentu nie ustawały. Lata 2012-2015 to kampanie ruchów społecznych Na Rzecz Europejskiej Wiosny (2012), Maj Solidarności (2013), czterokrotna blokada finansowej dzielnicy Frankfurtu nad Menem – siedziby Europejskiego Banku Centralnego (2012, 2013, 2014, 2015), protesty przeciwko ACTA (2012), strajk generalny w 23 państwach Unii (14 listopada 2012) i strajk społeczny w 16 miastach Półwyspu Apenińskiego (14 listopada 2014), to „rewolucja uchodźców” w Niemczech (2013) i zajęcie Parku Gezi w Turcji (2013). Wszystkie one stanowiły jeden „cykl walk” emancypacyjnych, jak powiedzieliby przedstawiciele włoskiej lewicy autonomistycznej. Również środkowo-wschodnia część kontynentu nie spała przez te lata. Bułgaria, Słowenia, Rumunia, wreszcie Polska – wszędzie tam (tu) sięgały języki społecznego ognia wznieconego przez poczucie niesprawiedliwości i wyzysku.

Echa tych walk powoli znajdowały odzwierciedlenie w polityce. Nie zawsze wyraźne i z pewnością niejednolite. Po upadku rządu Zapatero w przyspieszonych wyborach w Hiszpanii zwyciężyła przytłaczającą większością głosów konserwatywna Partia Ludowa. Premier Mariano Rajoy kontynuował politykę zaciskania pasa, a wobec narastających protestów wprowadzał coraz bardziej drakońskie przepisy bezpieczeństwa. Ale polityczna skorupa fasadowej hiszpańskiej demokracji zaczęła pękać. Ruch Oburzonych emanował inicjatywami politycznymi – platformami obywatelskimi na poziomie miejskim i partiami politycznymi w regionach i na poziomie kraju. W marcu 2014 roku powstała radykalnie lewicowa formacja Podemos, dwa miesiące później – w wyborach europarlamentarnych – zdobyła 8% poparcia, co dało jej pięcioro deputowanych. 24 maja 2015 r. odbyły się w Hiszpanii wybory samorządowe i regionalne. Lewicowe platformy obywatelskie sięgnęły po fotele burmistrzów w dziesięciu miastach (w tym w Madrycie i Barcelonie, której burmistrzynią została liderka ruchu lokatorskiego Ada Colau). 20 grudnia w wyborach parlamentarnych Podemos zyskała ponad 20% poparcia i wprowadziła do Kongresu Deputowanych 69 posłów i posłanek. To czyni z niej trzecią siłę polityczną w Hiszpanii i kończy dekady duopolu Partii Ludowej i PESOE.

Przyspieszone wybory w Portugalii po dymisji rządu socjalistów w roku 2011 – podobnie jak w Hiszpanii – wygrała prawica. W odróżnieniu od Hiszpanii jednak nie konserwatywna, lecz chadecka z formacji o mylącej nazwie – Partia Socjaldemokratyczna – która współrządziła krajem (z przerwą w latach 1995-2002) od 1979 r. I podobnie jak w Hiszpanii dotrwała ona przy władzy do roku 2015, a nawet zwyciężyła kolejny wyborczy wyścig. Nie z taką przewagą jednak, by znów utworzyć rząd. Sformułowała go lewica socjalistyczna w koalicji z radykalnym Blokiem Lewicy i frontem komunistów oraz zielonych. Pierwszą deklaracją premiera António Costy było zerwanie z polityką oszczędności forsowaną przez Unię Europejską.

Przebieg „współczesnej greckiej tragedii”, jak o najnowszej historii swojego kraju mówi premier Alexis Tsipras, znają wszyscy. Oczy Europy zwrócone były w stronę Hellady, gdy niesiona protestami społecznymi przeciw polityce austerity, wspierana przez lokalny ruch Solidarity4All, europejskie ruchy społeczne i wzmocniona panoszeniem się w Grecji neofaszystów ze Złotego Świtu Koalicja Radykalnej Lewicy Syriza, w wyniku wyborów parlamentarnych 17 czerwca 2012 roku stała się największą siłą opozycyjną w kraju, by 25 maja 2014 roku zwyciężyć w podwójnej (europarlamentarnej i samorządowej) elekcji, zaś 25 stycznia 2015 odnieść tryumf w wyborach parlamentarnych i stać się pierwszą po upadku żelaznej kurtyny radykalną formacją lewicową, obejmującą rządy w jednym z krajów europejskich. To jednak miało okazać się dopiero początkiem.

W stronę Hellady zwróciły się oczy całego świata, gdy premier Alexis Tsipras wraz ze swoim ministrem finansów Janisem Warufakisem toczyli nierówną walkę z większością liderów Unii Europejskiej o zmianę polityki finansowej strefy euro.

Walkę, której rundami były formułowana przez UE groźby rozpadu strefy euro i wyrzucenia Grecji z unii monetarnej. A potem były: referendum w Grecji 5 lipca 2015, gdy społeczeństwo odrzuciło propozycje reform proponowanych przez Europę, porażka negocjacyjna Tsiprasa i ugięcie się pod żądaniami unijnych decydentów, rozpad partii i gabinetu Syrizy, przyspieszone wybory 20 września – raptem dziewięć miesięcy od objęcia steru rządów przez Tsiprasa, ponowne zwycięstwo Syrizy, które dało poobijanemu liderowi Koalicji Radykalnej Lewicy społeczną legitymację do dalszego sprawowania władzy.

Spośród krajów południa kontynentu najmocniej dotkniętych skutkami kryzysu ekonomicznego jedynie Włochy nie doczekały się tryumfu politycznej lewicy, której potencjalną energię zagospodarował niejednoznaczny Ruch Pięciu Gwiazd pod wodzą Beppe Grillo. Ale Włochy są mimo tego potęgą na arenie lewicowych ruchów społecznych, inicjatorem szeregu międzynarodowych kampanii oraz inspiracją dla niemałej części portugalskiej, hiszpańskiej i greckiej lewicowej sceny politycznej. Postoperaizm zaś, za którego ikonę uchodzi Antonio Negri, pozostaje najbardziej wpływową teorią i praktyką społecznopolityczną na południu kontynentu. W przypadku Włoch ukształtowanie się silnej lewicowej formacji jest kwestią czasu.

Ukraina w ogniu, Turcja w meczecie

Sukces szeregu wystąpień społecznych minionego pięciolecia na kontynencie europejskim (pojmowanym szerzej niż jedynie Unia) zaczernia obraz klęsk dwóch „powstań” – tureckiego i ukraińskiego. Zajęcie Parku Gezi w Stambule 28 maja 2013 roku, następnie sąsiadującego z nim Placu Taksim, a także rozprzestrzenienie się tureckich protestów obywatelskich na Ankarę i Izmir, było inspirowane wolnościową energią „Arabskiej i europejskiej wiosny”. Reakcja konserwatywnego premiera Recepa Erdoğana przyszła niemal natychmiast i pozostawiała wątpliwości co do intencji rządu partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Protesty zostały brutalnie stłumione w ciągu czternastu dni i stanowiły, obok zagrożeń płynących ze strony zbliżającego się do granic tureckich Państwa Islamskiego, punkt zwrotny w podejściu rządzącej od 2003 formacji Erdoğana do kwestii polityki wewnętrznej i zewnętrznej. Porzucono linię zbliżenia z Zachodem, zrezygnowano z ubiegania się o stowarzyszenie lub – w przyszłości – członkostwo w strukturach europejskich. Zwrócono się w stronę integracji ze światem arabskim, za wzór państwowy przyjmując polityczny islam. Dokonała się również transformacja ustrojowa Turcji. Drogą referendum zwiększono uprawnienia prezydenta wybieranego od tej pory w wyborach powszechnych (nie zaś przez Zgromadzenie Narodowe). Pierwsze wybory prezydenckie, które odbyły się 10 sierpnia 2014, wygrał Recep Erdoğan, stając się niemal jednowładczą głową państwa.

Jeśli w minionych latach greckie społeczeństwo doświadczyło tragedii, to ukraińskie doświadczyło hekatomby. Gdy 21 listopada 2013 roku ludzie protestujący przeciw wycofaniu się przez prezydenta Wiktora Janukowycza z podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską zbierali się na kijowskim Majdanie, nikt nie przypuszczał, że po niespełna sześciu miesiącach Ukraina (już bez Janukowycza u władzy, który obalony przez powstanie ludowe zbiegł z kraju 21 lutego 2014 r.) pozbawiona będzie Krymu (zaanektowanego przez Rosję 18 marca), targana wojną podsycaną przez Władymira Putina (ponownie prezydenta Rosji) w regionach Donieckim i Ługańskim na wschodzie kraju, które ogłoszą się autonomicznymi republikami (odpowiednio 7 i 27 kwietnia 2014 r.). Będzie państwem z masową emigracją, zapaścią gospodarczą i niestabilną sytuacją polityczną, z ofiarami rewolucji (według szacunków służb medycznych w liczbie nawet 800 osób) i wojny (wedle raportu Urzędu Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka mowa przynajmniej o 6,5 tys. osób do połowy 2015 r.). Nikt również nie przypuszczał, że ofiarami wojny rosyjsko-ukraińskiej staną się obywatele Holandii, Malezji, Australii, Indonezji, Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemiec, Filipin, Kanady i Nowej Zelandii, łącznie 298 osób – pasażerowie i załoga Boeinga 777 linii lotniczych Malaysia Airlines, zestrzelonego 17 lipca 2014 r. niedaleko wsi Hrabowe na wschodniej Ukrainie rakietą przeciwlotniczą typu Buk wystrzeloną – jak wszystko na to wskazuje – przez donieckich separatystów lub Rosjan.

Europa w ciągu ostatnich pięciu lat stała się kontynentem, na którego wschodniej granicy toczy się konflikt zbrojny, zaś w tabelkach wspólnego unijnego budżetu zagościła dawno w nich nieobecna kolumna: „sankcje ekonomiczne wobec Rosji”.

Historia na wstecznym biegu

Są także państwa na naszym kontynencie, gdzie historia – jak gdyby – wytracała rozpęd, potem zaś – zaczęła się cofać. Węgry rządzone od 2010 r. przez Viktora Orbána i konserwatywną partię Fidesz, stające się wzorem nowego środkowoeuropejskiego autorytaryzmu o nacjonalistycznym zabarwieniu. Po zwycięskich wyborach prezydenckich i parlamentarnych w Polsce na Orbánie zaczyna się też z powodzeniem wzorować Prawo i Sprawiedliwość, partia pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego. Na naszych oczach ujawnia się rozczarowanie ćwierćwieczem demokracji liberalnej w krajach byłego bloku wschodniego, pragnienie cofnięcia się do schyłku minionego wieku i rozpoczęcia transformacji ustrojowej od nowa – tym razem w duchu narodowego autorytaryzmu. Niemal w każdym kraju regionu nastroje nacjonalistyczne nadają ton życiu społecznemu i kształt jego politycznym odzwierciedleniom.

Nie jesteśmy sami. Zwycięstwo Frontu Narodowego we francuskich wyborach europarlamentarnych z 25 maja 2014 r., będące wynikiem wzrastania tendencji ksenofobicznych i antyislamskich w ojczyźnie europejskiego oświecenia, rewolucji i republikanizmu, zapowiada, że wkrótce Viktor Orbán, Jarosław Kaczyński i Recep Erdoğan będą mieli z kim usiąść do stołu, zaś Polska, Węgry i Francja stana się forpocztą nacjonalistycznego autorytaryzmu w Unii Europejskiej.

O ile ta będzie jeszcze istnieć. Zdominowana przez centrystów z lewa i prawa unijna wierchuszka długo zarzucała nowym formacjom lewicowym z południa kontynentu, że dążą do rozbicia Wspólnoty. Lecz to nie Syriza, Podemos czy Lewicowy Blok, ani nie siostrzana im Zjednoczona Lewica, która od wyborów 13 lipca 2014 r. zasiada w słoweńskim Zgromadzeniu Narodowym, stroją się do wyjścia. Czynią to nowe nacjonalistyczne autokracje i tzw. stare demokracje, z Wielką Brytanią na czele. To konserwatywny premier David Cameron dał sygnał do wymarszu, zapowiadając na rok 2016 przeprowadzenie referendum o kontynuowaniu (lub nie) członkostwa w Unii. Dezintegracja struktury europejskiej w ostatnich latach objawiła się na innym – jeszcze bardziej złożonym – poziomie. O włos od odłączenia się od Korony Brytyjskiej była Szkocja, która miała opowiedzieć się w referendum niepodległościowym 18 września 2014 r. Lojaliści wygrali stosunkiem 55,3% do 44,7% głosów. W istocie jednak zwyciężyła idea demokratycznego samostanowienia i apetyt społeczeństw, by mierzyć się z pierwszorzędnymi sprawami politycznymi. Towarzysząca głosowaniu frekwencja 84,6% nieosiągalna jest w wyborach np. parlamentarnych, które przez dekady zdawały się być grą „o pietruszkę”. O krok od odłączenia się od korony (tym razem hiszpańskiej) jest Katalonia, a za nią z pewnością Kraj Basków. Parlament autonomii wybrany 27 września 2015 r. zdominowany został przez separatystów, którzy już zapowiedzieli przeprowadzenie referendum niepodległościowego. Trwają spory konstytucyjne, czy tego typu gest będzie miał moc prawną, ale dla Katalończyków, podobnie jak dla Basków (czy Szkotów) to pseudointelektualna sofistyka. Chcą mieć prawo demokratycznego decydowania o własnej przyszłości, bez pouczeń ze strony Madrytu (czy Londynu).

Trzy alternatywy dla Europy

Minione pięciolecie stanowi najbardziej burzliwy okres społecznopolityczny w pozimnowojennej historii Europy oraz regionu Morza Śródziemnego. Krajobraz, jaki wyłania się opadnięciu bitewnego kurzu rewolucji, wystąpień społecznych i politycznych wyborów, przedstawia „twierdzę Europa” nękaną zawieruchami wojennymi od Ukrainy po Libię, i mierzącą się z wewnętrznym konfliktem trzech alternatyw, które walczą o rząd europejskich dusz. Pierwszą jest dogorywające polityczne centrum, wielkie koalicje starych dobrych socjaldemokratów i konserwatystów (lub chadeków), które z coraz większym trudem definiują sytuację na kontynencie, coraz bardziej na oślep rzucają rozwiązaniami ekonomicznymi i społecznymi wyciągniętymi z wyblakłego rękawa zużytych noeliberalnych recept (cięcia wydatków publicznych i socjalnych, bailouty banków, prywatyzacje dóbr wspólnych) i coraz bardziej traci cierpliwość, gdy ludzie mówią OXI (grec. „nie”), sięgając wówczas – jak Mariano Rajoy w Hiszpanii – po „prawo knebla” (narzucające drakońskie kary na organizatorów demonstracji i zakazujące fotografowania oraz filmowania służb porządkowych w akcji), lub – niczym władze Hamburga – wprowadzając stan wyjątkowy (instrument ten użyty został w dniach 5-12 stycznia 2014 r. na obszarze centralnych dzielnic miasta w celu rozprawienia się z demonstrantami protestującymi przeciw pacyfikacji legendarnego squotu Rote Flora).

Alternatywą wobec centrum są narodowe autorytaryzmy, wyrastające jak grzyby po deszczu ekonomicznego kryzysu, w którym skąpał się kontynent. Mogą przynieść chwilową socjalną ulgę wymęczonym zapaściami gospodarczymi mieszkańcom swoich państw. Ceną będzie jednak ograniczanie swobód obywatelskich, prawodawstwo oparte na wzorcach religijnych, lub po prostu integryzm. No i koniec projektu Unii Europejskiej jako wspólnoty, dobrowolnej federacji demokratycznych państw. Najgorszym scenariuszem byłby jednak sojusz tych dwóch postaw. Jeśli centrum wymęczone własną niemocną zacznie wpadać w ramiona narodowych autokracji i za Davidem Cameronem zacznie głosić, że jedynym skutecznym narzędziem reformy Unii Europejskiej jest wyjście z niej, możemy już dziś gasić światło, nie czekając na ostatniego, który opuści ten dom.

Co więc robić? Trzeba walczyć na rzecz wzmocnienia nowych formacji na europejskiej lewicy. Bo trzecią opcją są właśnie partie szukające sposobu na sformułowanie programu socjalnego, dającego trwałe odwrócenie losu mieszkańców kontynentu, z jednoczesnym pogłębieniem integracji europejskiej – tej ekonomicznej towarzyszyć powinna ta społeczna – i rozwijaniem swobód oraz wolności obywatelskich, z dogłębną reformą demokracji i jej ponownym zakorzenieniem w codzienności Europejek i Europejczyków. Nowa lewica, która zrodziła się na południu kontynentu, ale swoją inspiracją sięga daleko na północ (w tym do Polski), wyrosła na gruncie realnych walk o polepszenie bytu milionów ludzi, ma społeczne zakorzenienie i – jak pokazują losy rządów Syrizy w Grecji – społeczną legitymację, mimo porażek, jakie zdarza jej się ponosić. Nowa europejska lewica nie wyrasta z kompleksów, z zacietrzewienia, z pragnienia rewanżu. Wyrasta z oburzenia, przez które przebija się nadzieja i optymizm, że mimo wszystko warto jest wierzyć w przyszłość, w sprawiedliwość społeczną, w równość i wolność jednostki.

Nowe formacje na europejskiej lewicy będą popełniać błędy (niemało popełniła ich już Syriza, Podemos zresztą też), będą się uczyć ich nie popełniać, a potem popełniać je znowu. Będą przechodzić kryzysy wewnętrzne i hartować jedność w bojach zewnętrznych.

Będą próbować wskrzesić ducha lewicy osłabionego fantazjami o „trzeciej drodze” i odbudować lewicę jako silną, masową, transnarodową formację polityczną, społeczną i kulturową.

Ale nad wszystką będą budować Europę, a nie ją niszczyć, otwierać Europę, nie zamykać i otaczać murem, będą integrować Europejki i Europejczyków w zgodzie z ich wolą i w rytmie ich pragnień, będą demokratyzować europejską demokrację i humanizować europejską ekonomię, a jeśli porwą Europę (jak niegdyś Zeus), to do tańca, a nie na strzępy.

Aha, mundial w 2010 roku w RPA, po zaciętych bojach w fazie grupowej, męczącym ćwierćfinale z Paragwajem i półfinale z Niemcami (oba zakończone wynikiem 0:1) i po ciągnącym się w nieskończoność meczu finałowym z Holandią, po dogrywce i zwycięstwie – znów – raptem 1:0, ostatecznie wygrała Hiszpania.

**Dziennik Opinii nr 10/2016 (1160)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Igor Stokfiszewski
Igor Stokfiszewski
Krytyk literacki
Badacz, aktywista, dramaturg. Współpracował m.in. z Teatrem Łaźnia Nowa, Workcenter of Jerzy Grotowski and Thomas Richards, Rimini Protokoll z artystami – Arturem Żmijewskim, Pawłem Althamerem i Jaśminą Wójcik. Był członkiem zespołu 7. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie (2012). Autor książek „Zwrot polityczny” (2009), „Prawo do kultury” (2018).
Zamknij