Świat

Stokfiszewski: Co zadecyduje o przyszłości Egiptu?

Sojusz między armią a demokratycznymi rzeszami protestujących właśnie się skończył.

W walkach pomiędzy służbami porządkowymi i zwolennikami Bractwa Muzułmańskiego, które od środy toczą się w Egipcie, zginęło dotychczas niemal tysiąc osób, a pięć tysięcy zostało rannych. Ofiarami są bojownicy, policjanci, cywile i dziennikarze. Władze Egiptu starają się przedstawić bieżące wydarzenia jako próbę zaprowadzenia porządku i zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa. Twierdzą, że chcą zapobiec w ten sposób rozprzestrzenieniu się islamskiej rebelii na cały kraj, a następnie na region bliskowschodni. Coraz częściej w ich ustach pojawia się słowo „terroryzm”.

Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że istotą ostatnich wydarzeń nad Nilem jest chęć umocnienia władzy przez juntę wojskową pod dowództwem generała Abd el-Fatah Said es-Sisiego. Rezygnacja Mohammeda ElBaradei, który nie chciał swoją osobą legitymować poczynań armii, ze stanowiska wiceprezydenta Egiptu, świadczy o tym, że władze cywilne nie mają żadnego wpływu na decyzje wojskowych.

Walki pomiędzy armią a Bractwem Muzułmańskim przypuszczalnie zakończą się klęską islamistów. Pomimo międzynarodowego oburzenia na brutalność sił porządkowych wydaje się, że junta nie cofnie się przed ostatecznym wyeliminowaniem tej organizacji i jej zwolenników. Premier Hazim el-Biblawi zlecił rządowi sprawdzenia możliwości delegalizacji Bractwa – to eufemistyczny sygnał, że decyzja o ostatecznym rozprawieniu się z ruchem islamistów w Egipcie została już podjęta.

Ale o przyszłości tego kraju zdecyduje inna konfrontacja.

Głównym motorem wydarzeń z lat 2011–2013 były rzesze demokratycznie zorientowanych obywateli. To oni wystąpili przeciw reżimowi Hosniego Mubaraka, a gdy wydawało się, że egipska wiosna przejęta została przez islamistów, masowo wyszli w czerwcu tego roku na ulice, by doprowadzić do upadku prezydenta Mohammeda Mursiego. Dotychczas armia cieszyła się ich sporym zaufaniem. Choć podczas półtorarocznego okresu władzy wojska – pomiędzy upadkiem Mubaraka a rozpisaniem demokratycznych wyborów, które przyniosły rządy Mursiego – nie milkły protesty mające na celu przywołanie wojskowych do porządku i zrzeczenie się przez nich władzy – hasło „ludzie i wojsko są jedną ręką” wciąż było popularne na ulicach egipskich miast. Potwierdzają to obrazy z minionej soboty, gdy szturmowi sił porządkowych na meczet Al-Fath, w którym ukryło się około 700 zwolenników i zwolenniczek Bractwa, kibicowały tłumy obywateli. Wiele wskazuje jednak na to, że sojusz pomiędzy armią a demokratycznymi rzeszami przechodzi właśnie do historii.

W komentarzu opublikowanym na łamach magazynu ROARmag.org Jerome Roos pisze: „Wydarzenia z ostatnich lat pokazały wyraźnie, że Bractwo Muzułmańskie było przeszkodą w procesie rewolucyjnym, który rozpoczął się 25 stycznia 2011 roku. Ale przerażający rozlew krwi w następstwie obalenia prezydenta Mursiego (…) dowodzi, że prawdziwi oprawcy nigdy nie zostali odsunięci od władzy, (…), że dowództwo wojskowe i niezreformowane MSW nie są zbuntowanymi pozostałościami po reżimie Mubaraka, ale stanowią sedno jego dalszej hegemonii. Dzięki połączeniu umiejętnych manewrów politycznych, dokładnie zaplanowanego sabotażu gospodarczego i quasi-demokratycznej propagandy oraz kampanii medialnej armii udało się przekonać dużą część społeczeństwa, że jest gwarantem rewolucji z 2011 r. […]. Nic nie może być dalsze od prawdy”.

Głos Roosa jest przypisem do filmowo-aktywistycznej wypowiedzi znanego egipskiego kolektywu Mosireen. Grupa, która od styczniowej rewolucji z 2011 roku dostarcza wideo-informacje i wideo-komentarze na temat wydarzeń w Egipcie, uchodzi za jedno z najbardziej wiarygodnych źródeł oddających nastroje obywateli. W materiale opublikowanym jedenaście dni po obaleniu Mursiego aktywiści wyjaśniają, że sojusz prodemokratycznych tłumów z armią w roku 2011 miał wymiar taktyczny i podążał za zasadą „wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem”. Wojsko, które wypowiedziało posłuszeństwo reżimowi Mubaraka, a następnie gotowe było wspomóc obalenie Mohammeda Mursiego, jawiło się jako sojusznik ludowej rewolucji.

Niemniej działacze rozwiewają wątpliwości co do prawdziwych intencji junty, pokazując, że wojskowi w okresie władzy Bractwa Muzułmańskiego byli w pełni lojalni wobec jego przywódców. Ich dzisiejsza postawa nie jest zatem wynikiem niezgody na przemiany polityczne w Egipcie – do niedawna zmierzające w stronę islamizacji kraju – lecz pragmatycznym gestem nastawionym na zdobycie i utrzymanie władzy. Wojskowi poparli czerwcową rebelię, ponieważ wiedzieli, że – tak jak po obaleniu Mubaraka – staną na czele państwa. Gdy światowi komentatorzy zastanawiali się, czy Mursi odsunięty został od władzy w wyniku społecznych wystąpień, czy jednak mieliśmy do czynienia z wojskowym zamachu stanu, egipscy działacze demokratyczni nie mieli wątpliwości: to był pucz, który nie miał nic wspólnego z obywatelską rewolucją. Taki jest wydźwięk filmu.

Mosireen, A Coup or a Continuation of the Revolution?

Dziś gniew Egipcjan nie jest zwrócony przeciw Bractwu Muzułmańskiemu i jego zwolennikom. Jakkolwiek znakomicie zorganizowani, islamiści nie stanowią większości, co wyraźnie pokazały protesty z czerwca i lipca tego roku, gdy Bracia byli w stanie zmobilizować raptem kilkaset tysięcy zwolenników Mursiego. Tymczasem przeciw obalonemu prezydentowi demonstrowało blisko 20 milionów ludzi. Egipcjanie z dystansem podchodzą do pogłosek o panoszących się na półwyspie Synaj dżihadystach, których obecność w Egipcie ma być argumentem na rzecz utrzymania władzy przez wojskowych. Z obojętnością przyglądają się również roszadom na najwyższych stanowiskach w państwie, które świadczą jedynie o politycznej bezradności liberalnych elit. Gniew obywateli kieruje się w stronę armii.

31 lipca Mosireen opublikowali materiał filmowy wytykający siłom porządkowym nadużycia. Zarzuty dotyczące brutalności, bezwzględności i nieprzestrzegania praw człowieka przez egipskie służby, jakie postawili juncie media-aktywiści, potwierdziły wydarzenia ostatnich dni. Wbrew deklaracjom władz postępowanie wojskowych nie ma na celu zapewnienia porządku w państwie i bezpieczeństwa obywatelom, lecz ugruntowanie reżimu armii.

Mosireen, The security of the regime

Po upadku Hosniego Mubaraka i Mohammeda Mursiego, po zdziesiątkowaniu Bractwa Muzułmańskiego i zmarginalizowaniu liberalnych elit politycznych, na mapie społecznych napięć w Egipcie pozostaną dwie siły: rzesze demokratycznie nastawionych obywateli, domagających się zmian społeczno-politycznych – oraz konserwatywne elity wojskowe, dążące do władzy absolutnej. W ciągu najbliższych lat, jeśli nie miesięcy, dojdzie między nimi do konfrontacji, która zdecyduje o przyszłości Egiptu.

Ludzie i wojsko nie tylko nie są już dzisiaj „jedną ręką” – to dwie osobne ręce, które powoli przekształcają się w wygrażające sobie nawzajem pięści.

Czytaj także:

Slavoj Žižek: Śmierć na Nilu

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Igor Stokfiszewski
Igor Stokfiszewski
Krytyk literacki
Badacz, aktywista, dramaturg. Współpracował m.in. z Teatrem Łaźnia Nowa, Workcenter of Jerzy Grotowski and Thomas Richards, Rimini Protokoll z artystami – Arturem Żmijewskim, Pawłem Althamerem i Jaśminą Wójcik. Był członkiem zespołu 7. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie (2012). Autor książek „Zwrot polityczny” (2009), „Prawo do kultury” (2018).
Zamknij