Shore: Poranek następnego dnia, czyli skromna cena zniszczenia cywilizacji

Winą za to, że Amerykanie dobrowolnie wydali nas wszystkich na pastwę nieobliczalnego faszysty, nie można obarczyć słabej kampanii Kamali Harris. To nie była ani słaba kampania, ani słaba kandydatka. To my jesteśmy słabym gatunkiem.
Marci Shore
Fot. Pamela Drew/Flickr.com

W zeszłych tygodniach widziałam, że z jednej strony nasze wysiłki przyniosły efekt: Amerykanie w dużej mierze zaakceptowali faszyzm jako narzędzie hermeneutyczne do rozumienia trumpizmu. Z drugiej strony około połowy Amerykanów w ogóle nie uważa faszyzmu za coś złego.

Rankiem, po naszych katastrofalnych wyborach 2016 roku pisałam w liście otwartym do polskiego przyjaciela: „Musimy pogodzić się z faktem, że ogromna część amerykańskich wyborców naprawdę chciała tego faszysty. Nigdy nie byłam specjalną patriotką, zawsze czułam się raczej wykorzenioną kosmopolitką, ale te wybory złamały mi serce”.

Wówczas, osiem lat temu, wielu uważało, że stosowanie pojęcia „faszysta” to wyraz histerii. Historyczne porównania – przede wszystkim do lat 30. i niemieckiego nazizmu – często wywoływały dyskomfort różnych grup, np. Amerykanów, Niemców, Żydów – z różnych powodów. Reakcją wielu znanych mi wówczas Amerykanów było: „owszem, to jest coś bardzo złego, ale jakoś to przetrwamy. Amerykańskie instytucje demokratyczne są najsilniejsze na świecie; mamy nasz podział władzy, nasze «hamulce i równowagę»”. Dla liberałów to stało się czymś w rodzaju mantry: Wdech. „Hamulce i równowaga”. Wydech. „Hamulce i równowaga”.

Marci Shore: Ogromna część Amerykanów tego faszysty po prostu chciała

Miałam przytłaczające poczucie, że my, Amerykanie, jesteśmy jak pasażerowie na Titanicu, którzy wciąż podkreślają: „nasz statek nie może zatonąć!”. Jako historyczka nigdy nie wiem, co się wydarzy. Wiem natomiast – bo przeszłość daje nam pewne rozeznanie – co może się wydarzyć. I wiedziałam wówczas, tak jak i dzisiaj, że nie ma czegoś takiego jak statek, który nie może zatonąć.

Po wyborach w listopadzie 2016 roku nasza kuchnia w New Haven w stanie Connecticut zamieniła się w kuchnię radziecką: przychodzą przyjaciele, oszołomieni, o mglistych spojrzeniach, otwierają butelki z winem, płaczą. Zadają bezustannie te, jak mówią Rosjanie, odwieczne pytania: „co robić?”, „kto winien?”. W kolejnych tygodniach i miesiącach, właśnie w tej naszej kuchni, przy winie i mnóstwie newhaveńskiej pizzy, nasz kolega-filozof Jason Stanley napisał książkę Jak działa faszyzm, podczas gdy czwórka naszych małych dzieci – dwójka naszych i dwójka jego – biegała dookoła, urządzając bitwy na poduszki, budując wieże z klocków Lego i podkradając ciasteczka, a przy okazji dowiadując się zdecydowanie więcej o latach 30., niż dzieci powinny wiedzieć.

Stanley: Bardziej niż ustroje faszystowskie interesuje mnie faszystowska kultura

Książka Jasona, pomyślana na użytek szerszej publiczności, wyjaśniała bardzo jasno klasyczne motywy faszystowskie: mitologizację przeszłości, naturalizację hierarchii, kult ofiarnictwa, niepewny status męskości, świat fikcyjny, darwinizm społeczny, retorykę nas przeciwko nim.

Liberałowie debatowali: czy wolno nam przywoływać pojęcie „faszyzmu”? Tak czy nie? Ile kratek trzeba odhaczyć, żeby uzasadnić użycie tego słowa? Tyle że Kierkegaardowskie albo-albo to oczywista pułapka. Nic nie jest nigdy dokładnie takie samo jak coś innego, ale tego rodzaju pojęcia i analogie historyczne pomagają nam zapośredniczyć między tym, co pojedyncze, a tym, co uniwersalne.

Tak czy inaczej, my wszyscy – nie tylko Jason, mój mąż Tim Snyder i ja sama, ale także wielu z nas, którzy badamy historię totalitaryzmu i języki propagandy – wykonaliśmy wiele pracy, próbując wnieść do świadomości Amerykanów zrozumienie tego, czym faszyzm był, jak działał, jak mógł się pojawić, a potem pojawiać znowu w różnych formach i natężeniach, wreszcie dlatego my, Amerykanie, tak samo jak inne narody, jesteśmy na niego podatni.

W zeszłych tygodniach widziałam, że z jednej strony te wysiłki przyniosły efekt: Amerykanie w dużej mierze zaakceptowali faszyzm jako narzędzie hermeneutyczne do rozumienia trumpizmu. Z drugiej strony około połowy Amerykanów w ogóle nie uważa faszyzmu za coś złego. Osiem lat temu miałam poczucie, że wielu zwolenników Trumpa po prostu nie rozumie, co się szykuje. Dziś czuję się dużo gorzej: sądzę, że oni jak najbardziej rozumieją, kim jest Trump, za czym się opowiada i właśnie tego dokładnie chcą.

Shore: Po stronie Rosji widzę czysty, przerażający nihilizm

Szef personelu Białego Domu w poprzednim gabinecie Trumpa, John Kelly, powiedział publicznie, że wobec rządów prawa Trump odczuwa „wyłącznie pogardę”; jego Sekretarz Obrony Mark Esper nazwał go „niezdolnym do pełnienia urzędu”; jeden z jego najważniejszych generałów Mark Milley powiedział, że „nikt nie był nigdy równie niebezpieczny dla tego kraju co Donald Trump. To jest totalny faszysta”. W listopadzie 2020 roku Trump wykonał telefon – nagrany i opublikowany – do Sekretarza Stanu Georgia Brada Raffenspergera, prosząc go, by „znalazł” mu 11780 głosów więcej. Dwa miesiące później cały kraj patrzył, jak Trump podżega do gwałtownych rozruchów w stolicy i przyklaskuje tłumowi, który wzywa do powieszenia wiceprezydenta Mike’a Pence’a.

I to nie jest przypadek, że przed kampanią Trumpa miejsce wiceprezydenta na jego liście wyborczej było puste – Trump rzucił Pence’a wilkom na pożarcie, a za niego pojawił się J.D. Vance.

Istnieje takie pojęcie, występujące w wielu językach słowiańskich, jak „obnażenie”. Przed wiekiem było ono motywem poezji awangardowej („obnażenie urządzenia”). Dziś to ważny element postmodernistycznego neototalitaryzmu. Nic nie jest ukryte. Sam spindoktor Putina, Władisław Surkow, opisał putinizm w ten sposób: „najbardziej brutalne struktury rusztowania władzy przebiegają wprost przez fasadę gmachu, architekt nie skrywa ich pod żadnymi zbędnymi dodatkami”.

Trump nie próbuje nawet ukrywać, że dla niego każda relacja ma charakter transakcji. Nie pretenduje do posiadania jakichkolwiek zasad czy traktowania cudzego życia jako wartości. Nie widać prób ukrycia rasizmu, mizoginii ani przemocy. Jego więc w Madison Square Garden pod koniec kampanii wyborczej był świadomie wzorowany na nazistowskim wiecu w tym samym miejscu w roku 1939. Przemawiający tam nazywali doradców Kamali Harris „alfonsami”, Hillary Clinton „chorą suką”, Portoryko „pływającą wyspą śmieci”, a samą Kamalę Harris „antychrystem”. „Ameryka jest dla Amerykanów – i tylko dla Amerykanów”, powiedział doradca Trumpa Stephen Miller, niczym echo mówcy z 1939 roku, który ślubował „przywrócić Amerykę prawdziwym Amerykanom”

 

To już nie były „psie gwizdki”. Teraz Trumpiści mówią głośno to, co kiedyś było ściszane, obiecując białą supremację, przemoc i listy proskrypcyjne. Trump mówi otwarcie o użyciu amerykańskiego wojska przeciwko „wrogom wewnętrznym”, a jego zwolennikom bardzo się to podoba. Dojdzie zatem do przemocy.

Cywilizacja, jak mówi Zygmunt Freud w Kulturze jako źródle cierpień – zbudowana jest na represji. „Musi ona podjąć największy wysiłek, aby postawić granice agresywnym popędom człowieka”. Faszyzm – i Trump – obiecują wyzwolenie od represji. To jest prawdziwe wyzwolenie, choć jak mówi Freud, płacimy za nie skromną cenę zniszczenia cywilizacji. I to my płacimy – i będziemy płacić – tę cenę.

Oczywiście, nie ma czegoś takiego jak doskonały człowiek, doskonały kandydat ani mesjasz. Ale te wybory różniły się od 2016 roku także pod względem kampanii Partii Demokratycznej. Osiem lat temu zbyt wiele było samozadowolenia u demokratów; wydawało się zbyt niepojęte, że Trump może wygrać. Tym razem Joe Biden wykonał historyczny ruch i przy wszystkich jego błędach rezygnacja w oczywisty sposób wynikała z jego autentycznego poczucia odpowiedzialności za kraj.

Po tym, jak zapowiedział, że wycofa się z kampanii, Partia Demokratyczna zjednoczyła się w sposób bezprecedensowy. Hillary Clinton przemawiała na krajowej konwencji mądrze i wielkodusznie, bez cienia resentymentu, za to z absolutną wolą dopomożenia Kamali Harris w odegraniu historycznej roli – tej, która mogła być jej udziałem osiem lat wcześniej. Bardzo różni mężczyźni – od Douga Emhoffa przez Tima Walza i Pete’a Buttigiega aż po Jamiego Raskina – wykonali fantastyczną robotę, dając pokaz troskliwej, niezagrożonej męskości, do tego pełnej wigoru, a więc antidotum na męskość toksyczną Trumpa i Putina.

Michelle Obama jakieś 10 dni przed wyborami wygłosiła naprawdę jedną z największych mów feministycznych w historii. Zgłębiła kwestię ceny, jaką kobiety płacą za restrykcje w ochronie zdrowia reprodukcyjnego – to było błyskotliwe i odważne wystąpienie, w którym była klasą samą dla siebie. Kamala Harris i Tim Walz prowadzili kampanię z nadzwyczajną energią i ciepłem, nie dając się sprowokować infantylizmowi Trumpa, odmawiając zniżenia się do jego poziomu, zachowując rozsądek, godność i opanowanie.

Winą za to, że Amerykanie dobrowolnie wydali nas wszystkich na pastwę nieobliczalnego faszysty, nie można obarczyć słabej kampanii Kamali Harris. To nie była ani słaba kampania, ani słaba kandydatka. To my jesteśmy słabym gatunkiem.

Popęda: Lepszy rydz niż Bernie? Hillary Clinton i feminizm

Już po wojnie Hanna Arendt pisała o tym, jak „przez wiele lat spotykaliśmy Niemców, którzy deklarowali, że wstydzą się bycia Niemcami. Często kusiło mnie, by im odpowiedzieć, że ja wstydzę się, że jestem człowiekiem”.

Straszliwa prawda jest taka, że jakieś 72 miliony Amerykanów zagłosowało na Trumpa nie pomimo faktu, że jest takim nieobliczalnym narcyzem, ale dokładnie z tego powodu. W jego kampanii nie było żadnych subtelności. Nie możemy powiedzieć, że Amerykanie nie rozumieli ani nie rozumieją, kim on jest: o tym mówił nam dokładnie, dzień w dzień.

Dzisiaj wstydzę się bycia Amerykanką i człowiekiem równocześnie.

**

Tekst opublikowany pierwotnie na łamach „Die Tageszeitung”. Dziękujemy redakcji za możliwość przedruku.

Z niemieckiego przełożył Michał Sutowski.

**

Marci Shore – profesorka Wydziału Historii Uniwersytetu Yale, historyczka Europy Środkowo-Wschodniej. Autorka m.in. książki Kawior i popiół. Historia pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem oraz wydanej przez Krytykę Polityczną Ukraińskiej nocy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij