Świat

Czy Grupa Wagnera faktycznie przestała istnieć?

Być może Łukaszenka spróbuje przejąć kontrolę nad wagnerowcami i wcielić ich do swojego aparatu represji. Ale brzmi to mało prawdopodobnie, bo przyzwyczajeni do tłustego wiktu, który zapewniał im kucharz Prigożyn, wagnerowcy mogą nie być zainteresowani mikrym żołdem z białoruskiej kabzy.

O śmierci Prigożyna na pewno już wiecie. Nie można jej nazwać tajemniczą, bo była wyczekiwana i stanowi logiczny skutek rebelii, którą przeciwko dowództwu armii i Ministerstwu Obrony Rosji podniósł szef Grupy Wagnera dwa miesiące temu.

Tę śmierć można za to nazwać ostentacyjną, zwłaszcza jeśli potwierdzi się wersja, że samolot, którym leciał Jewgienij Prigożyn, Dmitrij Utkin i inni wysoko postawieni wagnerowcy, został zestrzelony z systemu rakietowego S-300. To by znaczyło, że Putin się już w tańcu nie pierdoli i wysyła jasny sygnał każdemu, komu przyszedłby do głowy jakiś bunt: nie idźcie tą drogą.

Jeśli Prigożyn przeżyje, może opowie o puczu. Ale pieniędzy na to bym nie stawiał

Jest to niewątpliwie sensacyjny news, który zapełnił czołówki mediów w Rosji i na świecie, bo Prigożyn o wiele skuteczniejszy niż w wojnie był w budowaniu własnego wizerunku. Do tego stopnia, że w jego przechwałki uwierzył polski rząd. Jednak nagła i spodziewana śmierć Prigożyna nie zmienia nic w rozkładzie sił na froncie i nie wpływa na bezpieczeństwo w regionie. Więc nie ma co się ekscytować. Zachowujemy spokój i wspieramy Ukrainę.

Krytyczny Newsletter Wschodni Pauliny Siegień możesz otrzymywać co tydzień na swoją skrzynkę mailową – wyjątkowo publikujemy go także na naszej stronie, bo nie codziennie ginie Prigożyn. Chcesz orientować się w tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą? Zapisz się już dziś!

Najbardziej ze śmierci Prigożyna cieszy się Białoruś, która od dwóch miesięcy służyła wagnerowcom za nowy dom. Zwykli Białorusini, dalsi i bliżsi sąsiedzi obozu Grupy Wagnera w Osipowiczach w obwodzie mohylewskim, na pewno poczuli ulgę. Liczni eksperci i politycy białoruskiej opozycji demokratycznej, z którymi rozmawiała niezależna białoruska Nasha Niva albo których wypowiedzi cytuje, zgadzają się co do tego, że Grupa Wagnera faktycznie przestała istnieć.

Teraz bojownicy prawdopodobnie wrócą do Rosji, żeby tam znaleźć sobie miejsce w nowym układzie sił. Będą mogli wrócić na front w Ukrainie albo z inną „prywatną firmą wojskową” Redut, która już od paru tygodni werbuje wagnerowców w swoje szeregi, pojechać do Afryki. Ewentualnie mogą zostać po prostu zdemobilizowani, choć Kreml wolałby raczej nie tracić takiego zasobu bojowego, zwłaszcza że sytuacja na froncie w Ukrainie nie przedstawia się dla Rosjan najlepiej.

Pozostaje jeszcze jedna opcja, mianowicie taka, że Łukaszenka spróbuje przejąć nad nimi kontrolę i wcielić ich do swojego aparatu represji. Ale brzmi to mało prawdopodobnie, bo przyzwyczajeni do tłustego wiktu, który zapewniał im kucharz Prigożyn, wagnerowcy mogą nie być zainteresowani mikrym żołdem z białoruskiej kabzy.

Wciąż nie wiemy, jaką rolę w całej tej historii odegrał Łukaszenka i co wie o kulisach czerwcowego puczu oraz ugody, którą Prigożyn zawarł z Putinem. Czy białoruski satrapa był po prostu słupem, który został zmuszony przez Kreml do wystąpienia w roli mediatora i przygarnięcia do siebie toksycznego aktywu, jakim są, czy raczej byli wagnerowcy? Czy wiedział, że Prigożyn musi zginąć?

Na konferencji prasowej na początku lipca mówił, że to się nie stanie, że Putin „nie zamoczy Prigożyna”. Choć osoba z tak bogatym dyktatorskim doświadczeniem jak Łukaszenka raczej nie mogła mieć złudzeń, że Putin dotrzyma słowa. Teraz Łukaszenka musi zadawać sobie pytanie, czy Putin nie zamoczy również jego, jeśli będzie opierać się poleceniom płynącym z Moskwy.

Łukaszenka był chory i leżał w łóżeczku

Jeśli chcecie poczuć prawdziwe schadenfreude z powodu Rosji i jej niepowodzeń, to w miniony weekend rozbiła się także sonda Łuna-25. Jej poprzedniczka, Łuna-24, została wystrzelona na Księżyc jeszcze przez Związek Radziecki w 1976 roku. I dotarła na miejsce. Rosja, która uwłaszczyła się na programie kosmicznym ZSRR, jego doświadczeniu, infrastrukturze i instytutach naukowych, dopiero po pół wieku była w stanie powtórzyć próbę lądowania na Księżycu. I klops.

Na początku szło dobrze, ale w ostatniej fazie sonda straciła łączność z centrum dowodzenia na Ziemi. Szef Roskosmosu powiadomił, że rozbiła się o powierzchnię Księżyca podczas próby lądowania, bo zbyt późno wyłączył się silnik. Przedsięwzięcia kosmiczne obarczone są dużym ryzykiem i dość często dochodzi do katastrof wysyłanych w kosmos obiektów, ale ewidentną porażkę rosyjskiego programu kosmicznego nietrudno przypisać ogólnej kondycji państwa: brakowi kadr, które uciekły na Zachód, niedofinansowaniu, które wynika także z gigantycznej korupcji w Roskosmosie, a teraz także sankcjom, które odcinają Rosję od zachodnich technologii.

Śmierć Prigożyna to sensacyjny news, który nic nie zmienia

Sukces Łuny-25, który antycypowali z wielkim zaangażowaniem rosyjscy propagandyści, miał utrzeć nosa Zachodowi i pokazać, że mimo sankcji i zerwania współpracy w wielu dziedzinach nauki i wysokich technologii Rosja jest w stanie poradzić sobie sama i z powodzeniem prowadzić misje w kosmosie. I w ten sposób ugruntować swój imperialny status. Nie wyszło, a my możemy odetchnąć z ulgą.

Porażkę Rosji podbija fakt, że parę dni po katastrofie Łuny-25 na Księżycu miękko wylądowała indyjska sonda Chandrayaan-3. Aparat badawczy, który tam dostarczyła, będzie teraz analizować zasoby wody i skład gruntu w okolicach południowego bieguna Księżyca. Dokładnie z takim samym celem leciała rosyjska sonda. Bo nasz naturalny satelita i jego zasoby stały się kluczem do dalszego podboju kosmosu. Niby fajnie, ale jakoś trudno uchylić się od pytania, czy ludzkość w taki sam rabunkowy sposób zniszczy sąsiednie ciała niebieskie, w jaki zniszczyła Matkę Ziemię. Na pewno Yuval Noah Harari coś na ten temat sądzi.

Na razie po prostu cieszmy się, że Rosji znów się nie udało, bo każda porażka Kremla zbliża upadek putinowskiego systemu i sieje wątpliwości także w głowach jej sojuszników. Im szybciej to nastąpi, tym szybciej Rosja przestanie pozostawiać po sobie krajobraz księżycowy w Ukrainie.

A na koniec najważniejsze. W czwartek 24 sierpnia Ukraina po raz 32. obchodziła Dzień Niepodległości. Na górującym nad Kijowem monumencie Batkiwszczyny-Maty wisi już dumnie tryzub, a nie sierp i młot. Może składaliście życzenia swoim przyjaciołom i znajomym z Ukrainy? Może wracaliście myślami do pierwszych dni pełnoskalowej rosyjskiej agresji, kiedy Ukraińców i Ukrainki, ale i wiele z nas na powierzchni utrzymywały codzienne posłania Wołodymyra Zełenskiego? Przyznaję się, już dawno nie śledzę ich regularnie, tak jak robiłam to zimą i wiosną 2022 roku. Ale obejrzałam życzenia prezydenta Zełenskiego z okazji ukraińskiego Dnia Niepodległości i polecam je również wam. Można płakać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij