Najważniejsze wydarzenia roku 2016 roku? Oczywiście od razu przychodzi do głowy Brexit, Trump, Syria. I PiS. I potem jeszcze ze sto razy PiS w wariantach: przejęcie mediów publicznych, 500+, reforma edukacji, Puszcze Białowieska, TK, aborcja…
Poniższe zestawienie jest subiektywne. Nie ma w nim słowa np. o Światowych Dniach Młodzieży czy szczycie NATO. To pierwsze nas mało obchodzi, a w kwestii drugiego niech wystarczy, że jednym z najczęściej czytanych tekstów 2016 roku jest Kurwa, jaki wstyd Sławka Sierakowskiego. Nie piszemy też o tym, że umarli nasi muzyczni idole. Nie piszemy o sporcie, część z nas go uprawia, ale w ilościach tak śladowych, że darowaliśmy sobie temat. Nie piszemy o populizmie (to napiszą zapewne inni).
Chcecie wiedzieć, co my z tego strasznego 2016 roku zapamiętamy? Lista poniżej.
I. Pionierzy-marzyciele
* Kaja Puto
Yanko Tsvetkov, autor słynnych map stereotypów, narysował w 2012 roku satyryczną, futurologiczną mapę zatytułowaną Europa według przyszłości w 2022 roku.
Słusznie zauważył, że o europejskość bić się będą przede wszystkim kraje, które nie mają z Europą wiele wspólnego, ale nie przewidział, że wszystko potoczy się tak szybko. Z 2016 została nam taka sytuacja: chrzęszcząca w posadach Europa, przestraszone efektywnością populistów elity i roznaziolkowany Czworokąt Wyszehradzki. Ale została na świecie jeszcze para pionierów, którzy tym zamaszyściej wymachują unijnymi flagami, im bardziej spadają ich szanse na akcesję: Ukraina i Gruzja. Choć i prorosyjski realizm dochodzi tam do głosu, proeuropejskie nastroje społeczne wciąż są zaskakująco silne. To tam będziemy uciekać, kiedy na terenie Unii zacznie się apokalipsa. До побачення i ნაჰვამდის!
II. Nie ma kandydatów niewybieralnych
* Agnieszka Wiśniewska i Sławek Blich
Już za chwilę koniec roku 2016 – szczerze wyczekiwany przez wszystkich ludzi wyposażonych w elementarną wrażliwość polityczną. Przetrwawszy go, nauczyliśmy się jednego: argumenty o „politykach niewybieralnych” można wyrzucić do kosza.
Za takiego nie tak dawno uchodził senator ze stanu Illinois, Barack Obama, a Ameryka miała być na czarnego prezydenta niegotowa. Wyszło, na szczęście, inaczej. W tym roku szczęścia zabrakło. Najpierw do gorszego sortu polityków niewybieralnych zaliczono wszystkich, którzy artykułowali chęć zrobienia czegokolwiek politycznie sensownego: Jeremy’ego Corbyna, Janisa Warufakisa, Elizabeth Warren, Berniego Sandersa. Po ich zmarginalizowaniu wygrywali już tylko ci, którzy sensu nie robili wcale. Na politycznym olimpie, w USA, w ostatniej rundzie starli się niewybieralny Donald Trump – socjopatyczny miliarder i niepoczytalny perwers z jakiegoś talk show o celebrytach, oraz niewybieralna Hillary Clinton, cyfrowo wykluczony, dobry duszek Wall-Street. Z kolei w totalnej politycznej zapadlinie, w Polsce, niesłabnącą popularnością cieszył się niewybieralny Andrzej Duda – pacynka na środkowym palcu prezesa, akuszer bez twarzy i z amputowaną zdolnością do formułowania własnego zdania. Aha, a królem Polski został Jezus.
Z dobrych wiadomości: wybory prezydenckie w Austrii wygrał (na styk) Alexander Van der Bellen, niewybieralny kandydat Zielonych. Ulga A.D. 2016 przybiera więc brzmienie: Zieloni są nadal trochę bardziej wybieralni od faszystów.
Jak na to polityczne tsunami zareagował liberalny zachodni mainstream? Szokiem i niedowierzaniem. Dziennikarz CNN Wolf Blitzer wycedził tylko na antenie, że „chwila jest dramatyczna”. Obrazek, w którym z Andersonem Cooperem raz jeszcze próbują na palcach policzyć, jak to się mogło stać, zapadnie w pamięci na długo. Podobnie w polskich rozgłośniach radiowych, gdzie słowo „szok” emitowane jest do dzisiaj częściej niż reklama tego spreju, po którym znika swędzenie i pieczenie na tle bakteryjno-grzybiczym.
A jeśli w 2017 roku ktoś nadal będzie chciał bronić status quo w obawie przed zmarnowaniem głosu na „niewybieralnego” kandydata czy kandydatkę, to podpowiadamy metodę wyniesienia ich do władzy – trzeba na nich zagłosować.
III. Postprawda
* Jakub Dymek
Najbardziej chic pod koniec 2016 roku jest lamentować nad śmiercią prawdy. Nas w redakcji Krytyki Politycznej kusi jednak też, żeby powiedzieć: „a nie mówiliśmy?”. Na początku mijającego roku wydaliśmy 44. numer pisma poświęcony kryzysowi tradycyjnych mediów, następnie w kolejnych tekstach i przekładach chyba jako pierwsi przybliżaliśmy niuanse nieszczęsnej postprawdy w Polsce. Mądrzejsi o całą tę wiedzę i tak jednak nie możemy zakończyć roku morałem innym niż (co powiedziano już i tak wystarczająco wiele razy) ten o końcu prawdy.
W postprawdzie nie chodzi oczywiście o to, że nic nie jest już na serio, a racji nie ma nikt. Chodzi natomiast o to, że społeczeństwo i wspólnota rozbiły się na dwa plemiona podzielone nie według tego, jakie mają opinie i zdanie na temat tego, co jest i jak ma być, ale raczej według tego, co w ogóle uznają, że jest. Wszak rozbicie się rządowego samolotu pod Smoleńskiem w 2010 roku dzieli Polaków nie z powodu odmiennych wniosków na ten temat, lecz z powodu dwóch (albo i trzydziestu dwóch) wersji samego zdarzenia. Nie może być to i katastrofa, i zamach jednocześnie. A to tylko jeden, najbardziej być może drażliwy, z całego szeregu faktów-nie-faktów, co do których nie ma już zgody. Bo statusem obiektywnej prawdy nie cieszą się już i zmiany klimatyczne, i ewolucja i skuteczność szczepień. Podobny los czeka każdy rodzaj wiedzy albo rozpoznanie rzeczywistości, które staną się polem do rozgrywania ludzi przeciwko sobie i zaganiania ich do odrębnych baniek. W dobie postprawdy realna zmiana polega na tym, że taniej i łatwiej jest zasiać zamęt albo wątpliwości niż do czegokolwiek przekonać. Nie chodzi o to, żeby ludzie w cokolwiek naprawdę uwierzyli, ale raczej żeby w nic nie uwierzyli tak naprawdę.
I taka jest, niestety, prawda.
IV. Mutti Merkel
* Michał Sutowski
Kolońska noc w Sylwestra 2015/2016 i zamach na berlińskim jarmarku świątecznym z połowy grudnia wyznaczyły w Niemczech nową epokę: kres epoki poprawności politycznej, w której pamięć zbrodni i zbiorowa pedagogika – nie tylko wstydu, ale i empatii – spychały język nienawiści rasowej na margines, a faszyzującą prawicę zamykały w getcie dla oszołomów bądź wprost kryminalistów. Dzień Dziecka się skończył – filtr „mediów opiniotwórczych” przestał działać, a pomysły strzelania do uchodźców na granicy kogoś jeszcze oburzają, ale już nie wykluczają z debaty.
Angela Merkel w obliczu wyborów może się pod ten trend podłączyć – ale przez swą „kulturę gościnności” sprzed roku będzie mało wiarygodna; poza tym wolałaby przejść do historii jako skrzętna gospodyni, a ostatnio nawet złagodniała Mutti Merkel, a nie organizatorka masowych deportacji do Maghrebu i na Bliski Wschód. Jaka jest więc alternatywa (przez małe „a”) dla Niemiec i Europy? Gospodarcze zluzowanie Grecji i pomoc Włochom – żeby uniknąć chaosu na peryferiach (wyjście Włoch ze strefy euro grozi paniką na rynkach, porzucenie Grecji – kolejną wyrwą na szlaku uchodźczym), stabilizacja konfliktu w Syrii, oferta bezpieczeństwa dla Europy Środkowej. Być może łatwiej byłoby w koalicji z Zielonymi, być może łatwiej z przyjaźniejszą Polską. Dużo tu zmiennych, a nowe (niezależne i niepokorne, także za wschodnie pieniądze) media z pewnością niemieckiej kanclerz nie pomogą. Ale w końcu (choćby i pół-) hegemonia to nie tylko same przyjemności.
V. Protesty w Polsce
* Maciej Gdula
Gdy przeciwko rządom Tuska protestowali kibice albo Rodzina Radia Maryja, można było dowodzić, że to wyraz sprzeciwu wobec elit odrywających się od społeczeństwa. Rok 2016 jako pierwszy pełny rok rządów Prawa i Sprawiedliwości pokazał, że masowe protesty i ruchy społeczne nie są tylko efektem rządów „liberałów”, ale stałym elementem dzisiejszego systemu politycznego. Uformowanie się KOD-u, czarny protest albo ostatnie demonstracje przeciwko ograniczaniu wolności dziennikarzy i łamaniu regulaminu Sejmu są dowodem na to, że polityka nie ogranicza się do partii, mediów i Kościoła.
Specyfiką funkcjonowania dzisiejszych ruchów społecznych nie jest, jak w latach 70., próba tworzenia kontrkultury wobec oficjalnego systemu. Powstają one w kontrze do liderów politycznych i ich działań, ale nie tworzą spójnego programu jednoczącego członków, który jest alternatywą wobec całych elit politycznych. Ludzi mobilizuje i łączy sprzeciw, a nie wspólny pozytywny cel. Ruchy działają dziś przede wszystkim jako siły definiujące granice władzy rządzących.
Dla tych, którzy tęsknią za dawnymi ruchami społecznymi, brak pozytywnego programu może być rozczarowujący. Być może jednak dziś – w czasie hegemonii internetu, kresu narracji politycznych i braku czasu wolnego – innych ruchów społecznych nie będzie i należy się cieszyć, że przy słabnących mediach i spadającym znaczeniu intelektualistów pojawił się nowy aktor zdolny stawiać bariery działaniom liderów politycznych.
VI. Bunt małych miast
* Ania Cieplak
W wielu miastach i miasteczkach ludzie wyszli na ulice na znak protestu. Udział w demonstracji w małej miejscowości to bardzo poważna deklaracja, która może weryfikować relacje z sąsiadami czy współpracownikami. W bezradności i wkurzeniu wobec chaosu w tylu sferach życia próbowaliśmy wyrażać gesty polityczne i szukać rozwiązań na peryferiach. Czarny protest z pewnością był pierwszym wydarzeniem, które zmobilizowało do reakcji na tak ogromną skalę. Wiele osób zaczęło również organizować się w odpowiedzi na reformę edukacji, nie tylko poprzez protesty, ale i debaty czy spotkania z samorządem. Myślę, że to najważniejsze zjawiska także w kontekście Kongresu Kultury 2016. Stolik Czego centrum (nie) uczy się od peryferii? dał nam w Cieszynie pewien impuls nie tylko w zakresie wyzwań polityki kulturalnej i edukacji na prowincji. Ostatnie wydarzenia codziennie potwierdzają, że nie można przegapić głosu z obrzeży, bo tam najwyraźniej widać drgania, zmiany, napięcia i katastrofy.
VII. Nie dla dużego Opola
* Przemysław Witkowski
Opole postanowiło się powiększyć. Wbrew mieszkańcom, wbrew wynikom konsultacji, magistrat postanowił zająć część terenów okolicznych gmin i uzyskać kilkanaście tysięcy „nowych Opolan”. Efekty? Cięcia budżetowe, zwolnienia w instytucjach, chaos, podwyżki, protesty. Od początku sprawę dla Krytyki Politycznej śledził Michał Pytlik, który od kilku dni bierze udział w protestacyjnej głodówce. Dlaczego doszło do takiej eskalacji? Zdesperowani mieszkańcy podjęli strajk głodowy, gdyż nic nie przyniosły debaty, demonstracje, ani nawet okupacja biura posła PiS. Prezydent z, nomen omen, Solidarnej Polski Arkadiusz Wiśniewski i aktualny wiceminister sprawiedliwości, opolanin Patryk Jaki zupełnie zlekceważyli wolę mieszkańców. Jest jeden plus całej tej sytuacji. Zahartowany w protestach i walce o swoje prawa podopolski Dobrzeń Wielki jest dziś najlepiej zorganizowaną gminą w Polsce. Walczą o istnienie swojej lokalnej wspólnoty wszystkie możliwe grupy społeczne, a wójt Henryk Wróbel odebrał w Katowicach nagrodę „symbolu samorządności” „Dziennika Gazety Prawnej” i „Rzeczpospolitej”. W tym bezprecedensowym podeptaniu samorządności narodziła się solidarność i powstała prawdziwa lokalna wspólnota.
VIII. Panel obywatelski w Gdańsku
* Przemysław Witkowski
Lipcowe deszcze przyniosły Trójmiastu więcej demokracji. Po kilkunastu godzinach opadów puściły zbiorniki retencyjne, woda zalała Wrzeszcz. Poszkodowanych było 300 rodzin, straty w majątku miasta wyniosły ok. 200 milionów zł. Wyburzono 134 budynki. Dyskusja rozpoczęta na łamach Krytyki Politycznej przez Marcina Gerwina przyniosła zaproszenie dla niego i urbanisty Łukasza Pancewicza do Urzędu Miasta Gdańska. Postulat aktywistów był prosty: mieszkańcy powinni doradzać i decydować. Magistrat zgodził się zorganizować panel obywatelski. Na każde 10 tysięcy mieszkańców przypadł jeden wylosowany panelista lub panelistka, reprezentujący strukturę demograficzną miasta pod względem płci, wieku i poziomu wykształcenia. Z głosem doradczym ekspertów udało się w głosowaniu wypracować oficjalne, wiążące rekomendacje, mimo cenzusu 80% minimalnego poparcia. Dziś organizacją panelu obywatelskiego zainteresowane są także inne miasta. Pierwsza zapewne będzie Warszawa, która już przygotowuje się do panelu w sprawie polityki mieszkaniowej. Rozwiązania rodem z Porto Allegre stają się dziś polską rzeczywistością. Piętnaście lat temu uważane za lewackie mrzonki, dziś wprowadzane są rękami liberalnych konserwatystów.
IX. Uniwersytet poprzedniego wieku
* Zosia Sikorska
W jubileuszowym, dwusetnym roku swojej działalności, Uniwersytet Warszawski wraca do swoich niechlubnych tradycji. Wygląda na to, że procedura wyboru rektora, niezmieniona od czasów pierwszej Solidarności, wyczerpała się: zakulisowe ustalenia doprowadziły do absurdalnej sytuacji, w której ostatecznie wybierano spośród jednego kandydata. To trochę za mało na wielką, demokratycznie zarządzaną instytucję.
Wydarzenia kolejnych miesięcy cofnęły nas w czasie jeszcze dalej. Wybory samorządowe w Instytucie Historii, w których oponentów przezywano Bolszewią i Żydokomuną, a także rozstawione przed bramą główną UW namioty ONR-u przywołują wspomnienia niepokojące i przykre. A urodziny Uniwersytetu Warszawskiego mogłyby pokazać uczelnię, która w kolejne lata wchodzi przekraczając własne ograniczenia. Na razie jednak świętujemy głęboko zanurzeni w tradycji i przy piosence Uniwerek 200 lat! w wykonaniu Elektrycznych Gitar.
X. Kobiety powiedziały PiS-owi: dość!
* Agata Diduszko-Zyglewska
Kobiety w Polsce nauczono milczeć, kiedy politycy i biskupi wkładają im ręce do majtek. Mamy jedno z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych w Europie, a kobiety, które nie zaznały w szkole edukacji seksualnej, a które faszerowano „edukacją” religijną, są już dorosłe. Dlatego kiedy w Sejmie przegłosowano przyjęcie do dalszych prac barbarzyńskiego projektu całkowicie zakazującego aborcji, a odrzucono projekt liberalizacji, bałam się, że kobiety znów zgodzą się na pogwałcenie ich praw. Dlatego czarny protest, Strajk Kobiet, Konferencja Episkopatu Polek, cała seria masowych wystąpień kobiet i mężczyzn, były jak haust świeżego powietrza po wyjściu z zatęchłej piwnicy. Stojąc w morzu parasolek na warszawskiej Starówce, słuchając licealistek krzyczących w tłumie pod siedzibą PiS-u: „dość!”, oglądając zdjęcia grupek kobiet protestujących w małych miasteczkach, gdzie odwaga kosztuje o wiele więcej, myślałam że jest dla nas nadzieja. Zdeterminowane kobiety zatrzymały na chwilę walec „dobrej zmiany” na tyle skutecznie, że odbiło się to echem na całym świecie. #czarnyponiedzialek przeszedł do historii. Kobiety różnych pokoleń i poglądów pokazały, że nie pozwolą, żeby ich zdrowie i wolność stały się haraczem wypłaconym przez rząd fundamentalistom za wsparcie wyborcze. Myślę, że wśród tych protestujących jest przyszła liderka opozycji, która – jak kiedyś Henryka Krzywonos – powie w końcu: „ten tramwaj dalej nie pojedzie!” i zawróci Polskę z kursu ku pseudodemokratycznej tyranii. Oby jak najszybciej.
I jeszcze jeden przełom – choć wg badań CBOS co czwarta Polka przerwała ciążę, skryminalizowanie aborcji zamknęło kobietom usta na wiele lat. Jednak fundamentalistyczna ofensywa sprawiła, że niektóre z nich postanowiły w 2016 przerwać milczenie. To bardzo dobrze, bo publiczna hipokryzja zagraża naszemu zdrowiu i życiu (polecam stronę www.mialamaborcje.pl).
XI. Kino kobiet
* Agnieszka Wiśniewska
Na festiwalu w Gdyni w konkursie głównym nie było żadnego filmu kobiety. Bańka fejsbookowa natychmiast zareagowała. Za bańką zareagował prawdziwy świat. Monika Talarczyk-Gubała napisała komentarz dla Krytyki Politycznej, odpowiedział jej dyrektor festiwalu Michał Oleszczyk. Do dyskusji dołączył miesięcznik „Elle”, który zaprosił na debatę na temat kobiet w kinie. Coś pękło. Z dyskusji środowiskowej przeszliśmy na poziom dyskusji w mainstreamie. Rzecznik prasowy PISF zapowiedział, że Instytut wprowadzi systemowe zmiany wspierające kobiety, czyli rekomenduje, żeby w każdej komisji przyznającej pieniądze na film była przynajmniej jedna kobieta. Mały krok dla kina, wielki krok dla kobiet.
XII. Nowa polityka kulturalna
* Kinga Dunin
Chciałabym napisać, że jednym z najważniejszych wydarzeń 2016 roku był Kongres Kultury. Niestety, tak chyba nie jest i mało kto już o nim pamięta. Opracowano wiele słusznych rekomendacji, ale ci, którzy mieliby z nich skorzystać, nie byli obecni na Kongresie, a Kongres nie odpowiedział na podstawowe pytanie, które nie brzmi: jak być powinno?, tylko: jak sprawić, żeby ze środowiskami reprezentującymi ludzi kultury ktoś się liczył? I żeby naprawdę liczyła się kultura. Możliwe, że odpowiedzi na te pytanie trzeba szukać poza kulturą, w polityce, której częścią dzisiaj jest też walka o kształt kultury.
Nowa polityka kulturalna ma dobrze określony kształt – przede wszystkim narodowy, do którego dostosowana zostanie też edukacja. Ucierpi na tym i już ucierpiało wiele instytucji kulturalnych niezależnych od władzy, krytycznych, poszukujących. Niepewna i nędzna sytuacja ekonomiczna pracowników kultury to nie efekt „dobrej zmiany”, ale nie daje ona też nadziei, że w tej dziedzinie coś zmieni. Straty poniesie też cała kultura w Polsce – liberalna, otwarta na różnorodność. Jej istnienie było paradoksalnym efektem obojętności poprzednich ekip wobec tej sfery życia. A niech tam sobie te dziwadła robią, co chcą!
Czy uda się wpisać ją na sztandary walki o demokrację jako istotną i niezbywalną wartość? Wątpię, bo rozgrywka w polu symbolicznym dotyczy dziś tego, kto zna więcej zwrotek hymnu.
XIII. Wyścig o tytuł najbardziej niebezpiecznego ministra
* Magda Majewska
Konkurencja na destrukcyjne działania jest w rządzie PiS-u ogromna, ale w czołówce nieustająco utrzymuje się dwoje ministrów – środowiska i edukacji. Oboje wprowadzają właśnie fundamentalne zmiany w podległych sobie dziedzinach, oparte na wybiórczych danych, często przestarzałych i zmanipulowanych (choć umówmy się, że polityka oparta na wiedzy nie jest domeną żadnej siły politycznej w Polsce). Oboje lekceważą głosy ekspertów i opinię publiczną (pomijając konsultacje społeczne lub jedynie je pozorując), wreszcie – oboje pracują na niesłychanie wrażliwej materii i skutki ich działań będą rozciągać się na dekady.
W Ministerstwie Środowiska – które jawi się raczej jako ministerstwo leśników i myśliwych – rok 2016 to m.in. konsekwentne działania zmierzające do zniszczenia Puszczy Białowieskiej w obecnym, unikatowym kształcie (podbudowane bajaniami o tym, że to las sadzony rękami „lokalnej ludności”), demontaż ciał zajmujących się ochroną przyrody (skoro eksperci krytykują działania ministra Szyszki, trzeba ich było wymienić na pseudoekspertów), a wreszcie przyjęcie podczas niesławnego głosowania w sali kolumnowej pierwszej z pakietu trzech ustaw całkowicie likwidującego system ochrony przyrody w Polsce. Niekontrolowana wycinka drzew, którą ta ustawa umożliwia, zakrawa na ponury żarty w kontekście trującego Polskę smogu i zlekceważenia przez MŚ apelu o ułatwienie dostępu do informacji o jego niebezpiecznym dla zdrowia stężeniu i wprowadzenia bardziej restrykcyjnych poziomów alarmowania.
„Demontaż”, „likwidacja” czy „deforma” to też słowa przyświecające działaniom ministry Zalewskiej, która powrót do 8-letniej podstawówki i likwidację gimnazjów forsuje, nie oglądając się na koszty. Zamiast pracować nad jakością systemu edukacji (zadawszy sobie uprzednio pytanie, jakie właściwie są dziś jego cele) w istniejących ramach, wywraca wszystko do góry nogami, ignorując choćby udokumentowane zasługi gimnazjów w wyrównywaniu szans. Czy niepewność wynikająca z wprowadzania ustawy bez żadnych okresów przejściowych i anachroniczne, krytykowane przez specjalistów podstawy programowe przełożą się na potęgujący się opór społeczny, którego nie będzie już można zlekceważyć, okaże się w marcu, bo wtedy ZNP zapowiada strajk szkolny.
XIV. Imperium Lechitów 2.0
* Przemysław Witkowski
Narodowy kapitalizm był w pełnym natarciu. Ofensywy rozpoczęto na wielu frontach: wycinane lasy, odstrzeliwane dzikie zwierzęta, repolonizowane banki. Napędzał pot polskich i ukraińskich pracowników. Błogosławił, suto obdarowywany z publicznych pieniędzy, Kościół katolicki. „Godność przywracała” powstańcza kotwica na tekstyliach oraz uroczyste pogrzeby i ekshumacje. Pary dostarczała nienawiść do „obcych”. Wstając z kolan w polityce zagranicznej, potrąciliśmy dookoła już chyba wszystkich. A cały mechanizm puszczono w ruch, żeby polska była Polską i żeby zamiast Niemca, Holendra czy Duńczyka to Polak wyzyskiwał Polaka, a rząd i jego sponsorzy i sojusznicy żyli dostatnio.
W nowym roku rządzącym polecam iść grubo i się nie ograniczać. Podbój afrykańskich rynków, sojusz z Chinami, aneksja Białorusi i polski wodolot marki „Husaria”, to są zadania godne PiSowskich polityków. Nie jakieś tam drobnica: dyplomacja, trójpodział władzy, demokracja. Czemu nie polski program kosmiczny? Dlaczego nie broń atomowa dla armii? Może czas podjąć walkę o wyzwolenie rodaków i przyłączenie do Rzeczypospolitej Chicago, Wilna, Parany i Brighton? Poszybujmy wysoko na biało-czerwonej paralotni w kierunku niczym nieskrępowanej fantazji o narodowej mocy i wielkości. Nic przecież nie przynosiło Polsce lepszych efektów niż uleganie imperialnym fantazjom. A rządzący? Cóż, jak nie przez Zaleszczyki, to zwieją przez Modlin.
XV. Helicopter money
* Michał Sutowski
Widmo krąży po Europie, widmo helicopter money. Wszystkie potęgi starej Europy połączyły się w świętej nagonce przeciw temu widmu: kanclerz i prezydent, Schäuble i „The Economist”, niemieccy bankierzy i londyńska finansjera… A jednak, niektórzy zaczynają widmu ulegać – np. Adair Turner, były szef brytyjskiego nadzoru finansowego. A więc jak? Będziemy zrzucać kasę z helikoptera?
Niewykluczone, choć nie dosłownie – chodziłoby o „druk pieniądza”, tzn. kreację ex nihilo przez banki centralne po to, by przekazać je obywatelom. A którym? To zależy: można wszystkim po równo, można tym uboższym (bo bardziej potrzebują i szybciej niż zamożni te dodatkowe dochody wydadzą, a więc „wleją” pieniądz do gospodarczego obiegu), można tym, którzy robią coś szczególnie dla społeczeństwa pożytecznego (np. wychowują dzieci), można wreszcie przeznaczyć na potrzebne usługi publiczne, w rodzaju oświatowych bonów.
Problem z drukowaniem jest taki, że jak się raz to zrobi, trudno przestać. Jeśli zwiększony popyt rozkręci produkcję w gospodarce do poziomu pełnego zatrudnienia a będziemy drukować dalej – rozkręci się inflacja. Do pełnego zatrudnienia w Europie dziś daleko – ale konsumpcja może zwiększyć import, a wtedy zyska ktoś na zewnątrz, a my się zadłużymy. Z drugiej strony w rynek finansowy, z korzyścią dla banków wpompowano już miliardy, bez specjalnego wpływu na gospodarkę – może warto spróbować „luzowania ilościowego” nie tylko dla bogatych? Pomysły na stymulowanie wzrostu wyraźnie się kończą…
Inna sprawa, że zamiast drukować, można – zwłaszcza w krajach bogatego centrum – ściągnąć część bezproduktywnego kapitału podatkiem majątkowym. Na co zgodzi się wielki biznes i finansowe elity? To zależy, czy bardziej boją się inflacji czy wyższych podatków. Czas pokaże.
XVI. Aleppo
* Michał Sutowski
20 lat temu rzeź 8 tysięcy mężczyzn w bośniackiej Srebrenicy przy biernej postawie holenderskich Błękitnych Hełmów wywołała wstrząs – postawiła na agendzie kwestie zdolności Unii Europejskiej do działań w rejonie swej „bliskiej zagranicy”, dała wiarygodną podstawę doktrynie „interwencji humanitarnej” (inna sprawa, czy pożytecznej), a w końcu zmobilizowała wspólnotę międzynarodową, z USA na czele, do wymuszenia rozejmu i wreszcie zawarcia (niedoskonałego, ale jednak) pokoju przez walczące strony.
Dziś rzeź Aleppo i cała wojna w Syrii pochłaniają setki tysięcy zabitych i miliony wypędzonych, z których część dopływa (a część nie) na europejskie plaże. Cywile na żywo transmitują własny dramat, nieraz własną śmierć. Kłopot w tym, że kompletnie nic z tego nie wynika. Białe Hełmy robią, co mogą (tak jak Sarajewu pomagał choćby nasz PAH), ale politycznego rozwiązania konfliktu nie widać. W latach 90. wspólnota międzynarodowa pełna była hipokryzji, ale język wartości i praw człowieka pozwalał ją „łapać za słowo”; do rozwiązania – lub chociaż wyciszenia – syryjskiego konfliktu dziś nie może nas skłonić nawet nagi interes (koniec wojny to mniej uchodźców). Dlaczego? Bo za dużo silnych graczy (mocarstw co najmniej regionalnych) ma inne priorytety niż pokój, bo nie ma pomysłu na cywilizowaną hegemonię po wojnie, bo wspólnota międzynarodowa nawet już nie udaje, że istnieje. Ale przede wszystkim dlatego, że Europa zdążyła siebie samą i innych oświecić myślą, że idea „wiecznego pokoju” to bajka dla sentymentalnych frajerów. No i, mówiąc Himilsbachem, została jak ten ch… ze swoją Realpolitik.
XVII. Ameryka Łacińska: lewica w ruinie
* Ewita Spieglanin
Konserwatywnej prawicy udało się przejąć władzę w Argentynie i Brazylii, gdzie lewica rządziła nieprzerwanie od 2003 roku. Pierwszy rok rządów argentyńskiego prezydenta Mauricio Macriego naznaczyły demonstracje związków zawodowych przeciw masowym zwolnieniom w sektorze publicznym i cięciom świadczeń socjalnych. Macri postawił też pod znakiem zapytania ilość ofiar dyktatury wojskowej w Argentynie na przełomie lat 70. i 80., wywołując wzburzenie torturowanych wtedy lewicowych aktywistów i rodzin 30 tysięcy zamordowanych. Jak w znanym nam dobrze scenariuszu, władza ma ambicję napisania historii na nowo. W Brazylii dokonał się zaś zamach stanu w białych rękawiczkach, w którym skorumpowana prawica odsunęła od władzy spadkobierczynię Luli, Dilmę Rouseff. Impeachment zaczął się w kwietniu, a prezydent Rousseff została ostatecznie pozbawiona urzędu pod koniec sierpnia. Jedną z pierwszych decyzji nowego rządu, składającego się z zastępu białych mężczyzn, była likwidacja Ministerstwa ds. Kobiet, Równości Rasowej i Praw Człowieka.
Światełkiem w tunelu dla 2016 w Ameryce Łacińskiej miała być długo wyczekiwana umowa pokojowa między rządem Kolumbii a partyzantką FARC, podpisana po 50 latach wojny domowej. Jednak na początku października umowa pokojowa została odrzucona w referendum minimalną większością głosów, po kampanii strachu konserwatywnej prawicy przeciw bezkarności partyzantów i „ideologii gender”, które umowa miałaby propagować. Podobnie jak w Brazylii, inicjator kampanii na rzecz „Nie” i były prezydent Alvaro Uribe najbardziej bał się, że to zbrodnie jego i jego podwładnych wyjdą na jaw podczas procesu wcielania w życie umowy. Na ratunek pokojowi w Kolumbii ruszyli stratedzy z komitetu Pokojowej Nagrody Nobla, ogłaszając, że nagrodę dostanie Prezydent Juan Manuel Santos. W listopadzie rządowi i partyzantce udało się uzgodnić nową wersję porozumienia, w której wzięto pod uwagę krytykę opozycji. Umowa nie wróciła już do urn, ratyfikował ją parlament, co osłabia jej legitymizację w społeczeństwie i ułatwi Uribe dalsze jej atakowanie.
XVIII. Trump, czyli kryzys wyobraźni kontratakuje
* Dawid Krawczyk
Pamiętacie jak dawno, dawno temu (czyli jakieś pięć lat wstecz) modnie było załamywać ręce nad „kryzysem wyobraźni”? W diagnozach Iwana Krastewa mogliśmy przeczytać, że kryzys ekonomiczny do spółki z polityczną niemocą państw narodowych to pikuś w porównaniu z tym, że po prostu nic naprawdę innego nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. I przyszedł rok 2016, żeby pokazać nam wszystkim faka. Nagle okazało się, że inny świat jest możliwy, tylko w niczym nie przypomina fantazji Pablo Iglesiasa z Podemos ani nawet poczciwej socjaldemokracji z memów Partii Razem. Można pocieszać się oczywiście, że Donald Trump, który przymila się do Henry’ego Kissingera albo Jarosław Kaczyński do spółki z superministrem Morawieckim to po prostu więcej tego samego (kapitalizmu), z tym że naprawdę więcej. Ale dobrze wiemy, że to nieprawda. 2016 przyniósł nową polityczną jakość, gdzie to, co wcześniej trzeba było robić pod stołem (kłamać, szantażować, mordować), teraz można, a nawet trzeba robić otwarcie w HD na żywo w 360 stopniach. Przed 2016 waterboarding ukryty był gdzieś na wygwizdowie w Kiejkutach, w 2017 możemy spodziewać się tortur na ociekających złotem korytarzach Trump Tower.
Szczęśliwego Nowego Roku i do roboty, bo czeka nas Kanye 2020 i Kaczyński Forever.