O skrajnej prawicy w Bundestagu z niemieckim pisarzem i eseistą Denizem Utlu rozmawia Ewa Sapieżyńska.
Skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) zebrała 12,6% głosów w niedzielnych wyborach i będzie trzecią co do wielkości partią w niemieckim parlamencie z 94 mandatami. AfD domaga się zamknięcia meczetów, kryminalizacji burki i nikabu, a także „zmiany nastawienia” do zbrodni nazizmu. Co oznacza wejście AfD do Bundestagu – na poziomie symbolicznym i praktycznym?
Deniz Utlu: AfD zasiada już w 13 z 16 parlamentów regionalnych, więc debiut tej partii w Bundestagu nie jest niespodzianką. Ale ich pozycja, jako trzeciej największej siły, to już powiew politycznej zmiany. W niemieckim parlamencie od lat dominowały dwie duże parte, Socjaldemokraci (SPD) i Chadecy (CDU/CSU), a rolę trzeciej siły grali Liberałowie (FDP) albo Zieloni, a ostatnio Lewica (Die Linke). Partie na prawo od CDU były marginalne i od lat 60. nie miały reprezentacji parlamentarnej. Neonazistom z NPD nigdy nie udało się przekroczyć progu 5% i wejść do Bundestagu.
czytaj także
Zajęcie przez skrajną prawicę trzeciego miejsca może oznaczać nową fazę w historii Republiki Federalnej Niemiec. Niemcy może nie zmienią się z dnia na dzień, ale AfD będzie mieć odtąd realny wpływ na kształt debaty politycznej i na proces legislacyjny. Możemy oczekiwać nowych, ostrzejszych regulacji w sprawie przyjmowania uchodźców, ale przede wszystkim zmieni się ogólny nastrój. Wszystko dostanie nowego, autorytarnego posmaku.
Sukces AfD w urnach oznacza również, że CDU prawdopodobnie jeszcze bardziej zbliży się do pozycji AfD. Już dziś siostrzana partia CDU w Bawarii, czyli CSU, ma postulaty bardzo bliskie tym wysuwanym przez AfD w kwestii uchodźców. Jeżeli AfD udałoby się ugruntować swoją pozycję jako silnej partii opozycyjnej, mogliby trwale wpłynąć na dyskurs polityczny kraju, tak jak udało się to Zielonym w latach 80. i 90. Zieloni wprowadzili na stałe do debaty swoje tematy, zmienili kraj na swój zielony sposób. AfD mogłoby zmienić go na swój faszystowski sposób.
Nadal możliwy jest scenariusz, że tak silna pozycja AfD w Bundestagu zaszokuje ludzi. Że wyborcy odwrócą się od tej partii, stwierdzą, że chcieli tylko zaprotestować, że tak na prawdę przecież nie są neonazistami i następnym razem już na nich nie zagłosują. Ale możliwy jest też drugi, mniej optymistyczny scenariusz, w którym AfD przez następne cztery lata umocni swoją pozycję, bo niektórzy wyborcy poczują, że wreszcie zostali usłyszani i są przez kogoś reprezentowani.
Czym różni się AfD od Frontu Narodowego we Francji albo skrajnej prawicy obecnej od dłuższego już czasu na scenie politycznej Holandii czy Austrii? Czym różni się AfD od autorytarnej antyimigranckiej prawicy rządzącej w Polsce i na Węgrzech?
Na szczęście Niemcy jeszcze nie są na tym etapie, co Polska czy Węgry, ale AfD w niemieckim rządzi to byłaby katastrofa przekraczającą rozmiar tragedii rządów PIS w Polsce. Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić.
Co do porównań z francuskim Frontem Narodowym, sama ideologia AfD jest bardziej skrajna i jadowita. Widać w niej narodowo-socjalistyczne tradycje Niemiec, choć – zgodnie z decyzją sądu – już nie można członków AfD publicznie nazywać nazistami. Oficjalnie AfD nie identyfikuje się z ideologią nazistowską, ale wystarczy posłuchać ich wypowiedzi – jeden z liderów AfD Björn Höcke zaatakował pomnik ofiar Holokaustu w Berlinie i nawoływał do „zwrotu o 180 stopni” w tym, jak przedstawia się nazistowską przeszłość kraju. Z kolei Alexander Gauland, dzisiaj numer dwa w partii i jej współzałożyciel, kiedy Aydan Özoğuz [Komisarz do spraw integracji w dotychczasowym rządzie Angeli Merkel] pozwoliła sobie zakwestionować istnienie kultury niemieckiej jako odrębnej od kultury zachodniej, odpowiedział: „wyrzućmy ją do śmieci w Anatolii”. Język AfD i ich nawoływanie do dumy z osiągnieć niemieckich żołnierzy w I i II wojnie światowej bezpośrednio łączą tę partię z ugrupowaniami otwarcie narodowo-socjalistycznymi.
Do tej pory poczucie winy za Holokaust było częścią politycznego konsensusu, częścią niemieckiej tożsamości, jedyną politycznie poprawną jej wersją. Czy teraz zacznie się na dobre rozprawianie się z tym poczuciem winy?
To jest temat, który zaczął się zaraz po wojnie, tak szybko jak ustanowiono politykę pamięci, tak szybko pojawiła się kwestia „kończenia z poczuciem winy”. Niektórzy, jak Navid Kermani, nazywają to dialektyką pamięci. I nie była ona uprawiana tylko przez prawicę. Więc ta dyskusja ma swoją trajektorię, ale nigdy dotąd nie było częścią mainstreamu nawoływanie do dumy z osiągnięć niemieckich żołnierzy w II wojnie światowej. To zdecydowanie wykracza poza dyskusję o poczuciu winy! I są to zaledwie skrawki ideologii AfD, to, co wypłynęło na powierzchnię.
W poprzednich wyborach AfD znalazło się pod progiem 5%. Popularność partii urosła, kiedy przywództwo zmieniło się na bardziej radykalne. Poprzedni przywódcy przeciwstawiali się wspólnej europejskiej walucie, dzisiejsi zebrali głosy na sceptycyzmie dotyczącym uchodźców. Im bardziej na prawo, tym więcej głosów?
To prawda, że zrobili zwrot na prawo, i że urośli. Ale urośli też w wyniku błędów partii tradycyjnych. Partie te spędziły całą kampanię, rozmawiając nie o palących problemach społecznych, ale o jakichś błahostkach. Cały milion wyborców głosujących poprzednio na chadecję (CDU/CSU) teraz wsparł AfD. Kolejne pół miliona głosów AfD odebrała Socjaldemokratom (SPD). Poparcie dla AfD sporo fluktuowało przez ostatnie miesiące i, co ciekawe, trochę spadło po wystąpieniu Björna Höcke o pomniku Holokaustu. To była prawdziwie nazistowska przemowa, która kosztowała partię część zwolenników na początku roku. Ale kampania znów ich wzmocniła.
czytaj także
Myślę też, że sukces AfD jest częścią globalnego trendu: Trump w Stanach, Le Pen w drugiej turze wyborów we Francji… W wielu krajach tradycyjne demokratyczne partie nie potrafią dotrzeć do wyborców, nie potrafią zrozumieć, co jest dla nich ważne. I nie chcę przez to powiedzieć, że powinny skręcić bardziej na prawo, nie, powinny od nowa przemyśleć głębsze kwestie ideologiczne.
Dlatego bardzo krytykowana przez niemieckie media decyzja Martina Schulza, że SPD nie wejdzie po raz kolejny w koalicję z CDU jest moim zdaniem jedynym właściwym posunięciem. Ocali ono SPD, bo partia już za Schrödera straciła swoją centrolewicową tożsamość i musi ją odzyskać, a nie sekundować Merkel. Jednocześnie to SPD – a nie AfD – będzie dzięki temu strategicznemu ruchowi największą partią opozycyjną, co zapewni jej szereg uprawnień i pozycje w wielu komisjach, w tym stanowisko przewodniczącego komisji budżetowej.
Kto głosuje na AfD?
Nie tylko ci, którzy czują się osieroceni, wyrzuceni na margines przez mainstream, jak twierdzi wielu analityków. Również ci, którzy czują, że AfD po prostu reprezentuje ich poglądy. Nie możemy po prostu skreślić wyborców tej partii, jako ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy, z tego, co robią. Część wyborców zagłosowała na AfD na znak protestu przeciw partiom establishmentu. Pozostali natomiast naprawdę chcą innych nowych Niemiec…
Jak widzisz profil wyborców AfD w przełożeniu na oś Wschód–Zachód Niemiec? Już w wyborach samorządowych widać było większe poparcie dla AfD na Wschodzie. Teraz zdobyli 22% głosów na Wschodzie, podczas gdy na Zachodzie – 11%. Z czego to wynika?
Te liczby są niepodważalne, uważam jednak, że zbyt łatwo przychodzi nam obarczanie Wschodnich Niemiec winą za dobry wynik AfD w wyborach. Mamy do czynienia z problemem na skalę całego kraju. Na południu Niemiec, w Bawarii, czyli w byłych Niemczech Zachodnich, ludzie tradycyjnie głosują na CSU, a ich postulaty z sprawie uchodźców nie odbiegają od programu AfD. Neonaziści od dawna świetnie trzymają się w Północnej Westfalia, czyli też w Zachodnich Niemczech. Więc opowieść, że neonazizm to tylko problem Wschodnich Niemiec, jest błędna.
czytaj także
Oczywiście pewne problemy szybciej wypływają na powierzchnię na Wschodzie Niemiec. Terrorystyczna organizacja neonazistowska NSU (Narodowosocjalistyczne Podziemie) pochodzi ze Wschodu, i w Zwickau, we Wschodnich Niemczech, przez lata miała swoją komórkę. Wspominam o nich, bo to oni stoją za największą w ciągu ostatnich 20 lat serią zamachów terrorystycznych w Niemczech. Pegida też pochodzi ze Wschodu. Rozróżnienie na Wschód i Zachód jest ważne dla socjologicznej analizy tego zjawiska, ale warto podkreślić, że musimy mierzyc się z problemem całej republiki, a nie tylko jednej z jej części.
Tuż przed wyborami opublikowałeś felieton, w którym pisałeś, że tak zwane głosowanie strategiczne to oszukiwanie…
Chodziło mi o to, że jeżeli tylko próbujesz rozgryźć ordynację wyborczą i sposób przeliczania głosów na mandaty, to sprowadzasz demokrację to do problemu matematycznego. Naprawdę? Chodzi tylko o matematykę? Matematycy już dawno pokazali, że nie istnieje idealna ordynacja wyborcza. Oddanie głosu nie sprawi, że rząd spełni nasze życzenia. Ale naszym obowiązkiem obywatelskim jest dowiedzieć się, jaki partie mają program, słuchać innych ludzi, dyskutować z nimi. A następnie oddać szczery głos, a nie grać w szachy czy pokera, obstawiając możliwe koalicje. Głosujmy na program, w który wierzymy, na tę partię, na którą rzeczywiście chcemy głosować. Jeżeli jesteśmy sfrustrowani tym, co dzieje się w naszym kraju, musimy się bardziej aktywnie włączyć w politykę, a nie zostawić ją innym. Wielu ludzi mówi o swojej frustracji po tylu latach rządów Merkel, skarżą się, że socjaldemokraci z SPD niczym już nie różnią się od chadeków, że nic się nie zmienia. I pewnie mają rację. Ale ta frustracja powinna prowadzić nie do absencji wyborczej lub oddania głosu na partie antydemokratyczne, tylko do aktywniejszego włączenia się w życie polityczne.
Czy to hasło to również twoje przesłanie do polskich czytelników żyjących pod rządami autorytarnej antyimigranckiej prawicy?
Sytuacja i historia Polski są na tyle specyficzne, że trudno jest porównać PiS do innych populistycznych ugrupowań prawicowych w Europie. Kiedy przed kilkoma miesiącami odwiedziłem Polskę, wielu ludzi tłumaczyło mi genezę siły Kaczyńskiego – po upadku poprzedniego systemu to jego ugrupowanie zaczęło utożsamiać ideę przywrócenia sprawiedliwości. Nakłada się tu więc wiele historii. Tak samo jest w przypadku Turcji, rząd Erdogana nie jest po prostu prawicowy, jego tożsamość jest wielowarstwowa. Dlatego na poziomie debaty krajowej ważne jest rozróżnienie tych warstw, uznanie istnienia odrębności, niewrzucanie wszystkich do jednego worka. W przeciwnym razie ci, którzy głosowali na te partie, będą się czuć zlekceważeni.
Jednocześnie widoczna jest globalna tendencja – ta sama dla Polski, Węgier, Turcji, USA, Francji czy Niemiec – wzrost populistycznej, antyracjonalnej, radykalnej prawicy. Ta tendencja przekracza granice państw narodowych i dlatego my też musimy je przekroczyć, aby móc się jej przeciwstawić. Potrzebna jest nam globalna strategia walki ze skrajną prawicą.
*
Deniz Utlu – niemiecki pisarz i eseista. Kurator serii wydarzeń literackich, współzałożyciel magazynu freitext. W jego powieści Die Ungehaltenen [Rozjuszeni], wystawianej obecnie w teatrze Gorkiego w Berlinie, centralne miejsce zajmują kwestie emigracji i rasizmu. Fragment powieści przełożony został kilka miesięcy temu na język polski i wydany w antologii nowej literatury niemieckiej Piąta strona świata.