Unia Europejska

„Za Niemcami, w których dobrze nam się żyje”

Choć dzisiejsze wybory do Bundestagu są jednym z najważniejszych głosowań na kontynencie europejskim, to towarzysząca im kampania wyborcza była wyjątkowo… dziwna. | Analiza wyborcza Kamila Trepki.

Na tle europejskiego harmidru, Republika Federalna Niemiec wydaje się być oazą spokoju ze stosunkowo niskim bezrobociem, stabilną gospodarką i niezagrożoną demokracją. W kampanii wyborczej nie było ani dramatyzmu brytyjskich snap election, ani walki obozu republikańskiego z siłami nacjonalistycznej międzynarodówki, która elektryzowała świat podczas zeszłorocznych wyborów prezydenckich w Austrii czy w pamiętnej potyczce między Marine Le Pen a Emmanuelem Macronem.

Stan gry

Ostatnie przedwyborcze sondaże wskazują na pewne zwycięstwo Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) pod przewodnictwem kanclerz Angeli Merkel, która łącznie ze swoją bawarską siostrą CSU może liczyć na 34-37 procent głosów.

Ende Gelände, czyli wojna o węgiel na polu kartofli

czytaj także

Ende Gelände, czyli wojna o węgiel na polu kartofli

Petr Zewlak Vrabec, Janek Rovenský

Jej koalicjantka, czyli Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD), nie zdołała odrobić strat do chadecji – nominacja byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza na kandydata na szefa rządu na początku roku spowodowała chwilową zwyżkę sondażową, której nie udało się jednak utrzymać do dnia wyborów. Poparcie dla socjaldemokracji oscyluje dziś w okolicach 20-23 procent.

Wielkie show towarzysza Schulza

Dużo ciekawiej wygląda walka o trzecie miejsce, o które biją się: postkomunistyczna Partia Lewicy, mieszczańsko-progresywni Zieloni, powracająca do Bundestagu neoliberalna FDP oraz nacjonalistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD). Ostatnie z tych ugrupowań powstało cztery lata temu jako skupisko przeciwników ratowania waluty euro. Po nieudanych dla AfD wyborach parlamentarnych w 2013 roku, w których zdołała przekroczyć progu wyborczego, partia stopniowo traciła na znaczeniu, aż do momentu kulminacji kryzysu uchodźczego w lecie 2015 roku, kiedy zaczęła profilować się jako jedyna licząca się siła polityczna przeciwna przyjmowaniu uchodźców. Otwarcie antyislamska i zradykalizowana po odejściu umiarkowanej frakcji Alternatywa dla Niemiec zapełniła pewną próżnię po stosunkowo liberalnej chadecji doby Angeli Merkel. Dziś to ugrupowanie może liczyć na 10-13 procent głosów – pierwszy raz od 1945 roku mogą zasiąść w niemieckim parlamencie federalnym przedstawiciele skrajnej prawicy.

Możliwe koalicje

Stawką w tych wyborach nie jest – jak w przypadku głosowań w Austrii, Stanach Zjednoczonych czy Francji – demokracja liberalna, ale raczej kształt przyszłej koalicji rządowej: czy będzie to kontynuacja wielkiej koalicji (CDU/CSU z SPD), czy raczej tzw. koalicja jamajska, czyli gabinet złożony z ministrów CDU, CSU, Zielonych i FDP?

Chcę zostać niewolnicą w Niemczech. I nie śmiejcie się z tego!

Trudno powiedzieć, która opcja jest bardziej prawdopodobna: towarzyszki i towarzysze z SPD są raczej niechętni kontynuacji wielkiej koalicji, co wynika z ich frustracji z powodu niedocenienia przez opinię publiczną sukcesów wywalczonych przez socjaldemokratycznych ministrów (takich, jak chociażby wprowadzenie pensji minimalnej, potrojenie funduszy federalnych na budownictwo społeczne, przywrócenie wcześniejszego wieku emerytalnego dla starszych pracowników czy częściowe ograniczenie pracy tymczasowej).

Niemieccy wyborcy tureckiego pochodzenia głosują… na lewicę

Koalicjantów w wersji jamajskich łączy mieszczański rodowód ich partii, ale dzieli stosunek do ekologii i kwestii uchodźczej – bawarska CSU i FDP mają ambiwalentny stosunek do przyjmowania osób ubiegających się o azyl, natomiast Zieloni są w większości za bardziej humanitarną polityką uchodźczą.

Czekające nas w październiku rokowania koalicyjne będą trudne dla wszystkich partii, które wezmą w nich udział.

Uchodźcy tematem kampanii

Analizując tegoroczną niemiecką kampanię wyborczą warto mieć na uwadze, że kanclerz Merkel nie jest też niemiecką wersją Theresy May, która nie dość, że kiepsko radzi sobie z przeprowadzeniem Brexitu i chciała zaaplikować Brytyjczykom kurację w duchu austerity.

Merkel jest raczej postpolityczną pragmatyczką, dostosowującą swoje decyzje polityczne do bieżących nastrojów społecznych, czego najbardziej dobitnym przykładem jest jej wolta ws. elektrowni jądrowych po katastrofie w Fukushimie, kiedy unieważniła swoją decyzję o rezygnacji z rezygnacji z energii atomowej. Spokojny i raczej beznamiętny styl uprawiania polityki przez Merkel znalazł wielu zwolenników wśród niechętnych gwałtownym zmianom Niemców.

Dopiero kryzys uchodźczy, zwielokrotniony wojną domową w Syrii, doprowadził do repolityzacji niemieckiego społeczeństwa, które podzieliło się na zwolenników przyjęcia uchodźców i tych, którzy byli temu przeciwni. Choć część komentatorów zarzuciła kanclerz Merkel, że jej decyzja o czasowym zawieszeniu konwencji dublińskiej i przyjęciu uchodźców z Syrii była dziełem przypadku, szefowa niemieckiego rządu przez ostatnie dwa lata konsekwentnie broniła swojego postępowania z września 2015 roku, zyskując tym krokiem szacunek wielkomiejskich wyborców,

Merkel porzuciła część twardego konserwatywnego elektoratu, zasadniczo przeciwnego przyjmowaniu imigrantów i uchodźców. Kryzys uchodźczy trafił rykoszetem także w socjaldemokrację, która została rozdarta między jej dobrze wykształconymi, progresywnymi zwolennikami z większych miast, wspierających humanitarną politykę uchodźczą, a tradycyjną robotniczą bazą, nie wykazującej wielkiego entuzjazmu dla przyjęcia większej liczby uchodźców.

Schultz Zug wjedzie z opóźnieniem

Nominacja Martina Schulza na kandydata SPD na stanowisko szefa niemieckiego rządu w styczniu tego roku wprowadziła do niemieckiej polityki nieznaną od dekady nieprzewidywalność: przez pierwsze miesiące 2017 roku pozycja Angeli Merkel wydawała się niepewna, a chadecja i socjaldemokracja na równych prawach walczyły o urząd kanclerza federalnego.

Ostatecznie ofensywa kampanijna socjaldemokracji nie powiodła się – z różnych powodów. Do najważniejszych z nich można uznać trzy przegrane przez SPD wybory do parlamentów krajów związkowych, które odbyły się w pierwszej połowie roku, oraz antypolityczną kampanię wyborczą CDU.

Merkelowska chadecja nie przestawiła de facto żadnego poważnego postulatu – tegoroczne hasło wyborcze chadecji przypomina raczej reklamę supermarketu niż partii politycznej: „Za Niemcami, w których tak dobrze i z chęcią nam się żyje”. Kanclerze unikała jakiejkolwiek konfrontacji z socjaldemokracją, zasłaniając się obietnicą kontynuacji dotychczasowej, rzekomo tak bardzo udanej polityki.

Te wybory zdecydują o przyszłości europejskiego projektu

Schulz z zaangażowaniem kontynuował kampanię wokół tematu sprawiedliwości społecznej, walcząc do samego końca o każdy głos i ratując honor niemieckiej socjaldemokracji. Ewentualne przejście do opozycji stanowiłoby dla SPD szansę do personalnej i programowej odnowy. Niemiecka centrolewica wyjdzie z tych wyborów poważnie poturbowana, ale nie będzie w tej samej sytuacji, w której znajdują się dziś francuscy socjaliści, holenderska Partia Pracy czy grecki PASOK.

Zwycięstwo Merkel w najbliższą niedzielę nie będzie więc ani katastrofą, ani powodem do radości. Zmartwić powinno nas jedynie wejście do Bundestagu przedstawicieli skrajnie prawicowej AfD – brutalizacja i radykalizacja niemieckiego dyskursu publicznego za sprawą wypowiedzi jej polityków to bolesna cena antypolitycznego dwunastolecia rządów Angeli Merkel.

„Polityką osiągnąć to, co kiedyś wymagało wojny” [Skidelsky o wyborach w Niemczech]

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kamil Trepka
Kamil Trepka
Socjolog, członek zespołu KP
Absolwent socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, członek zespołu Krytyki Politycznej. Pisze o Niemczech i polityce mieszkaniowej.
Zamknij