„Tu się urodziłam i przeżyłam całe życie, nie mam zamiaru opuszczać mojego domu” – mówi Iryna.
– Założę się z wami o skrzynkę koniaku, że nie dostaniecie się do Debalcewe – mówi „Petrowycz” z plutonu medycznego do mnie i dziennikarzy, z którymi podróżuję po wschodniej Ukrainie. Medyk przegrał zakład.
Po donieckim lotnisku, Wołnowasze i Mariupolu Debalcewe stało się kolejnym punktem, o którym mówią wszyscy. Dwudziestopięciotysięczne miasto może stać się kolejną oblężoną twierdzą. Jest to jedna z bardziej wysuniętych ukraińskich pozycji – od zachodu, południa i wschodu otoczona dwiema „republikami ludowymi”: doniecką i ługańską. Separatyści już od jakiegoś czasu rozpuszczają plotki, że odcięli Debalcewe od terytoriów kontrolowanych przez Kijów. Nie jest to jednak prawda. Do miasta można dojechać w zasadzie tylko jedną drogą, która także jest ostrzeliwana.
Strzelanie do czerwonego krzyża
Do Debalcewe próbowaliśmy dostać się dzień wcześniej, wieczorem, i chcieliśmy zostać na noc w siedzibie jednego z batalionów. Jeżdżenie po nocy nie jest najlepszym pomysłem, ale tak się złożyło. Najpierw zepsuł się samochód, a potem czekaliśmy na kierowcę. Dojechaliśmy do posterunku piętnaście kilometrów przed punktem docelowym. Już wszędzie dookoła było słychać odgłosy walk. Od 19 stycznia ta okolica jest regularnie ostrzeliwana. – Nigdzie nie przejedziecie. Teraz trwają tam ciężkie walki. To samobójstwo – mówi na posterunku żołnierz o pseudonimie „Szwed”. – Jeśli będziecie rano, to przejdziecie nawet z eskortą – zapewnia.
Tylko w ciągu jednego dnia do szpitala w Artemiwsku z okolic Debalcewe przywieziono trzydziestu dziewięciu rannych żołnierzy. Jeden z nich ma amputowaną nogę, gdzieś w połowie golenia. Jest przykryta prześcieradłem. Jeszcze nie dawno był czołgistą – Jestem już byłym wojskowym – mówi z kompletnym spokojem. Po nodze przejechał mu czołg separatystów. Jak twierdzi, gdzieś między Popasną a Debalcewe pozycje ukraińskie zostały zaatakowane przez bojowników. Szesnaście czołgów przeciwko dwóm.
To właśnie jedną z osób, która przywozi rannych, jest „Petrowycz”. – To moja czwarta wojna i jeszcze nigdy nie było czegoś takiego, żeby specjalnie strzelano do czerwonego krzyża. Może z wyjątkiem Afganistanu – przyznaje.
Jak obiecał „Szwed”, następnego dnia odwieźli nas do Debalcewe. Na trasie co jakiś czas mijaliśmy leje po pociskach. – Zobacz, świeże. – „Szwed” pokazuje rozwaloną ziemię niedaleko drogi. On i dwoje innych wojskowych jadą do Czernuchino, tuż za miastem, gdzie toczą się ciężkie walki. Tam trudno się dostać, a jeśli już się to komuś uda, to większość czasu spędza się w blindażach, zadaszonych okopach, bo pociski nie dają spokoju.
Lepiej milczeć
W Debalcewe nie umierają jednak wyłącznie żołnierze. Chociaż według wstępnych szacunków z miasta wyjechało przynajmniej 70 procent mieszkańców, niemal każdy dzień przynosi kolejne ofiary wśród ludności cywilnej.
Odgłosy wystrzałów i wybuchów już nikogo nie przerażają, jedynie ich konsekwencje. Dlatego nawet tych pozostałych trzydziestu procent specjalnie nie widać na ulicach. Tylko na jakiś czas wychodzą z piwnic lub mieszkań na niskich piętrach budynków.
Jakieś pół godziny po tym, jak pocisk trafiała w mieszkanie w jednym z budynków, przyjeżdżamy na miejsce zdarzenia. Są tam też przedstawiciele milicji, jeden z nich, w zielonym mundurze, z karabinem maszynowym, ochrania dowódcę. Od razu staje się celem miejscowych: – To wszystko wasza wina. Wracajcie na swoją zachodnią Ukrainę, banderowcy – krzyczy do niego podpity mężczyzna. – Jestem z Mariupola – odpowiada żołnierz. Pozostali mieszkańcy są w podobnych nastrojach, są źli na ukraińską armię, chociaż teraz to separatyści strzelają po mieście i okolicach.
Z rzadka można tu spotkać kogoś, kto przyzna się do proukraińskich nastrojów. Często ze strachu, bo nie wiadomo, czy miasto utrzyma się pod kontrolą sił ukraińskich.
O czym często przypominają zwolennicy zjednoczonej Ukrainy: w miastach kontrolowanych przez Kijów można krytykować ukraińskie władze i wojsko, natomiast w „ludowych republikach” trzeba milczeć.
Skąd w Debalcewe takie nastroje? Jak twierdzi jeden z pracowników milicji: ze strachu i frustracji, a przede wszystkim braku perspektyw na to, że będzie lepiej. „Chcemy końca tej wojny” – mówi tu chyba każdy.
„Brakuje mi chleba”
Przed budynkiem na skraju miasta, w którym mieszka Mehmet, z pochodzenia Azer, są porozpalane ogniska. Konstrukcja z cegieł z położoną na wierzch kratką to kuchnia polowa. Tylko w ten sposób można ugotować coś na ciepło, głównie konserwy otrzymane z pomocy humanitarnej lub od wolontariuszy. Chociaż niektórzy mają jeszcze pieniądze, to na niewiele się to zdaje – sklepy albo są zamknięte, albo nic w nich nie ma.
Pomoc humanitarna jest wydawana między innymi w budynku straży pożarnej. Przed wejściem stoi kilkadziesiąt osób. Chociaż cały czas nad głową słychać pociski, to nikogo to nie zniechęca. Coś trzeba jeść. W torbach, które otrzymują mieszkańcy, są produkty podstawowej potrzeby. – Najbardziej brakuje mi chleba – mówi jedna z mieszkanek czekająca na pomoc humanitarną. Do Debalcewe przyjeżdża tylko jeden samochód z pieczywem. Jedzie z Artemiwska, oddalonego o niemal pięćdziesiąt kilometrów. Wszyscy inni się boją. Szansa na kupienie bochenka chleba graniczy więc z cudem.
W mieście jest słaby zasięg, często się gubi. Nie ma prądu, więc rzadko kto ma naładowany telefon, żeby skontaktować się z bliskimi. Przed radą miejską władze ustawiły generator i podłączyły do niego kilka przedłużaczy. Chociaż wiąże się to z dużym zagrożeniem dla życia, nie brakuje chętnych do naładowania swoich telefonów. Przy generatorze kręci się kilkanaście osób.
Odcięci
W rezultacie ciągłych walk w mieście nie ma wody, prądu ani ogrzewania. – W moim mieszkaniu jest osiem stopni – mówi Mehmet. Ktoś inny mówi, że teraz ma dwa stopnie. Dlatego wynieśli się do piwnicy. Tam, dzięki ustawionemu piecykowi, jest znacznie cieplej i bezpieczniej. Jest w niej kilkanaście osób. Siedzą przy świecach, wśród nich kilkuletnia Polina, ma ze sobą swoje rysunki – na nich czołgi.
Rodzice jej nie wywożą, bo nie mają gdzie i za co. Wyjechać można tylko na własną rękę – autobusem, który odjeżdża raz dziennie z krańców miasta, albo samochodem, o ile się taki posiada lub ktoś jest gotowy przyjechać do Debalcewe. Dopiero kilka dni po moim pobycie pojawiła się informacja o tym, że 310 osób zostało ewakuowanych. Wciąż jest to kropla w morzu potrzeb – w końcu w mieście przebywa kilka tysięcy osób. Jednak dopóki obu stronom nie uda się wstrzymać ognia i otworzyć korytarza, o ewakuacji na dużą skalę nie może być mowy.
Nie wszyscy chcą jednak wyjechać. – Tu się urodziłam i przeżyłam całe życie, nie mam zamiaru opuszczać mojego domu – mówi Iryna. Przywiązanie do ziemi często jest podkreślane przez mieszkańców nie tylko Debalcewa, ale i całego Donbasu. Dlatego decydują się na życie w ekstremalnych warunkach, czy raczej są do niego zmuszani.
Fot. Paweł Pieniążek
***
Już w księgarniach: Pozdrowienia z Noworosji Pawła Pieniążka!
Wojna na Ukrainie zaskoczyła Europę, która przywykła do „odwiecznego” pokoju w pobliżu swoich granic. Jak się okazało, niesłusznie. Po dramatycznych wydarzeniach na kijowskim Majdanie i rosyjskiej aneksji Krymu akcja przeniosła się do Donbasu, gdzie prorosyjscy separatyści zamarzyli o nowym regionie Rosji – Noworosji. Nieliczne początkowo demonstracje przeistoczyły się w otwarty konflikt zbrojny podsycany i wspierany przez władze w Moskwie.
Paweł Pieniążek na bieżąco relacjonował te wydarzenia dla polskiej prasy, radia i telewizji. Był pierwszym dziennikarzem, który dotarł do wraku zestrzelonego przez separatystów samolotu malezyjskich linii lotniczych. W Pozdrowieniach z Noworosji opisuje tragikomiczne narodziny konfliktu i jego tragiczne konsekwencje – katastrofę humanitarną, zniszczone miasta i zdruzgotane marzenia ludzi o normalnym życiu.
Paweł Pieniążek (1989) – dziennikarz specjalizujący się w tematyce Europy Wschodniej. Relacjonował wydarzenia na Majdanie i konflikt zbrojny we wschodniej Ukrainie. Współpracuje z „Dziennikiem Opinii”, „Nową Europą Wschodnią”, „New Eastern Europe”, Informacyjną Agencją Radiową Polskiego Radia S.A. i „Tygodnikiem Powszechnym”. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Polityce” i „Wprost”.