Berlin będzie po tych wyborach, mimo sukcesu radykalnie prawicowej AfD, zdecydowanie bardziej lewicowy niż dotychczas.
Kolejne wybory lokalne w Niemczech, tym razem w Berlinie – i znów podobne reakcje. Panika w prasie i populistyczne wypowiedzi politykow. Strach i zdziwienie. Podobnie jak w Meklemburgii-Przedpomorzu politycznym krajobrazem wstrząsnęła obecność na listach wyborczych polityków Alternatywy dla Niemiec (AfD) i niezadowolenie z dotychczasowych rządów.
W Berlinie AfD zgarnęła 14,2 procenta głosów, a więc tylko trochę mniej niż wskazywały przedwyborcze sondaże. Podobnie jak w Meklemburgii więcej wyborców poszło do urn, a prawie wszystkie ugrupowania straciły poparcie w porównaniu z poprzednimi wyborami. Najwięcej mówi się jednak o stratach dotychczas rządzącej w Berlinie CDU (17,6%, utrata 5,7 procenta głosów), błędnie przypisując to reakcji na politykę migracyjną Angeli Merkel. Lokalni politycy chadecji w Berlinie od lat bowiem popełniają błędy, lekceważą wyborców i walczą z koalicyjną SPD – w efekcie od czasu historycznej klęski w roku 2001 (spadek poparcia o 17 punktów procentowych!) sukcesywnie tracą elektorat.
Berlin na lewo
Berlin będzie po tych wyborach, mimo sukcesu radykalnie prawicowej AfD, zdecydowanie bardziej lewicowy niż dotychczas. SPD utrzymało najmocniejszą pozycję w stolicy, mimo kilkuprocentowej straty, którą – znów, tak jak w Meklemburgii – da się częściowo wytłumaczyć zwiększoną frekwencją i udziałem nowych wyborców. Lewica (Die Linke) i Zieloni uzyskały podobne poparcie w okolicach 15 procent każda. I w tym przypadku widać, jak nieuzasadnione są tezy o zwrocie w prawo na berlińskiej scenie politycznej ze względu na obecność uchodźców: każda z tych partii jest wyraźnie proimigracyjna. Niezadowolenie mieszkańców Berlina ma swoje lokalne powody: to wciąż rosnące ceny mieszkań, niski wzrost gospodarczy w regionie, problemy z budową lotniska Schönefeld i kolejki w urzędach. Najbardziej prawdopodobna koalicja, jaka powstanie po wyborach, składać się będzie z SPD, Lewicy i Zielonych i właśnie tymi konkretnymi problemami – być może z wyjątkiem kwestii lotniska – będzie się mogła wspólnie zająć.
Rasizm w Niemczech nie przejdzie
Po odtrąbieniu sukcesu i zapowiedziach przejęcia władzy w kraju politycy AfD będą musieli zabrać sie do roboty. 14,2 procent oznacza bowiem stanowiska i konkretną odpowiedzialność – odtąd już nie wystarczy krytykowanie wszystkich naokoło. Będą musieli wykazać się pracą w regionie i wyborcy ich z jej efektów rozliczą. Jednocześnie partia musi rozwiązać kilka problemów wewnętrznych, w tym także w Berlinie. Jeden z jej ważniejszych polityków w stolicy, Kay Nerstheimer, który we wschodnioberlińskim okręgu Lichtenberg zdobył niebagatelne 26 procent poparcia, nie tylko szermuje radykalnymi wypowiedziami przeciwko imigrantom, które zawsze można jakoś wytłumaczyć, ale ma na swoim koncie przynależność do prawicowo-radykalnej organizacji German Defence League, a na swoim profilu na Facebooku zamieszcza wykłady tłumaczące prawdziwe przyczyny drugiej wojny światowej – zaprzeczające winie Niemiec. Nawet AfD nie może oficjalnie stać za takim kandydatem, złożył już więc pisemne oświadczenie o rezygnacji ze stanowiska, a partia rozpoczęła wobec niego postępowanie dyscyplinarne.
Nie ma wątpliwości, że to nie ostatnia taka historia, szeregi AfD wszędzie bowiem mają lekko brunatny kolor.
I tak np. Rudolfem Müllerem, dotychczasową jedynką partii w Kraju Saary (wybory wiosną 2017) zajmuje sie prokuratura – za „rozpowszechnianie przedmiotów z oznaczeniami organizacji działających wbrew konstytucji“. Polityk Alternatywy dla Niemiecoferowa ł w swoim antykwariacie między innymi nazistowskie ordery ze swastyką oraz specjalne banknoty z obozów koncentracyjnych.
Co to oznacza w skali kraju
W Berlinie obecnie rządzący burmistrz miasta, Michael Müller z SPD, mimo w zasadzie przesądzonych wyników, zaprosił do rozmów koalicyjnych wszystkie partie, które przekroczyły próg wyborczy. Z wyjątkiem AfD. Wiosną odbędą się kolejne wybory w trzech landach (Nadrenia-Północna Westfalia, Kraj Saary, Szlezwik-Holsztyn), gdzie SPD rządzi w koalicjach z CDU (w Kraju Saary w roli mniejszego koalicjanta) lub z Zielonymi. Choć i tam AfD zapewne namiesza, to SPD wciąż najprawdopodobniej będzie najsilniejszą partią i raczej nie nabierze się na próby ukrywania otwartego rasizmu i nawoływań do przemocy ze strony AfD – nie potraktuje jej więc jak możliwej koalicjantki. Miano rasisty jest bowiem w Niemczech jedną z najwiekszych możliwych obelg.
Jesienią 2017 Niemcy wybiorą nowy Bundestag i także wtedy po raz kolejny najsilniejszym ugrupowaniem może okazać się SPD ze względu na swoją zdolność koalicyjną.
Możliwa powtórka regionalnej koalicji z Berlina już dziś spędza sen z powiek konserwatystom, którzy jak lider bawarskiej CSU Horst Seehofer winą za wszelkie niepowodzenia obarczają Angelę Merkel i jej humanitarną politykę migracyjną. To krótkowzroczna reakcja. Jest bowiem prawdą, że Niemcy nie były przygotowane na tak wielką liczbę uchodźców, podobnie jak żaden inny kraj na świecie – nikt realnie nie przygotowuje się na skutki wojny w takim wymiarze. I to prawda, że przez brak rozwiązań systemowych popełniono sporą ilość błędów. W błyskawicznym tempie powstały jednak nowe miejsca pracy dla tysięcy zdesperowanych absolwentów kierunków społecznych, tysiące ludzi wolontaryjnie wspiera proces integracji uchodźców, przygotowuje się wreszcie rozwiązania, których prędzej czy później będą mogły i musiały uczyć się od Niemiec inne państwa w Europie. Chyba że wybiorą sięgnięcie po broń i topienie przybyszów na morzu, bo kolejni uchodźcy stoją już u bram.
Lewicowy zwrot w niemieckiej polityce może sprawić, że SPD powróci do swoich korzeni. Jak dotąd SPD zmierzało bowiem coraz bardziej do cetrum, a gospodarcze projekty Sigmara Gabriela – jak kontrowersyjna CETA, czyli umowa o wolnym handlu z Kanadą – pasowałyby raczej do neoliberalnej FPD niż najstarszej partii socjaldemokratycznej na świecie. Zieloni mogliby się na ten kierunek rozwoju zgodzić, ale nigdy die Linke. Z kolei z polskiego punktu widzenia problem takiej koalicji polega na tym, że lewicowi politycy w Niemczech z nostalgią spogladają w stronę Rosji, co na dłuższą metę może okazać się poważnym problemem dla całej Europy Wschodniej.
CDU i CSU wciąż jeszcze mają szansę zagrozić silnej pozycji SPD w wyborach krajowych, jeśli znowu zaczną mówić jednym głosem w podstawowych sprawach. I wtedy, bezdyskusyjnie, Angela Merkel znowu zostanie kanclerzem. Ale jeśli politycy CDU i CSU dalej będą próbować pozyskać wyborców AfD wypowiedziami zbliżonymi do jej polityków, stracą swoją pozycję na lata. Rasizm w Niemczech nie przejdzie.
**Dziennik Opinii nr 270/2016 (1470)