Świat

Między Rosją a Chinami [rozmowa z Ludwiką Włodek]

Drużyna Władimira Putina nie wierzy w wielką Rosję, wierzy w rentę korupcyjną.

Michał Sutowski: W ostatnich latach Rosja wyraźnie skupiła siły na Zachodzie, zajmując Krym oraz inspirując i podsycając konflikt zbrojny w Donbasie; niedawno zaangażowała się też wojskowo w Syrii, choć wygląda, że na krótko. Z drugiej strony coraz więcej słychać o tym, że Chiny przejmują kontrolę nad Azją Środkową, tradycyjną strefą rosyjskich wpływów, bez której trudno sobie wyobrazić choćby projekt Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej. Gdzie w tym wszystkim logika? Czy prezydent Putin zamierza walczyć na trzy fronty?

Ludwika Włodek: Faktycznie, Rosjanie w ostatnich latach bardzo zaniedbywali Azję Środkową i to zjawisko się wyraźnie pogłębia. Dmitrij Trenin, jeden z najważniejszych politologów rosyjskich, już kilka lat temu – gdy istniała dopiero unia celna i gdy Rosja gospodarczo radziła sobie dużo lepiej niż dziś – mówił mi, że wszystko jest tylko na papierze, bo za prawdziwą integrację regionu ktoś musiałby zapłacić. Logiczne, że nie będzie to Kirgistan, a sama Rosja płacić nie jest gotowa. Dziś możemy dodać, że ani nie jest gotowa, ani nie ma z czego zapłacić. To zresztą nie wynika tylko z kryzysu: każdy kraj ma skończone zasoby, może poza państwami Zatoki czy właśnie Chinami, które mają ogromną nadwyżkę do wydania, pożyczenia czy zainwestowania. W Rosji te zasoby są po prostu małe i nie wystarcza ich na ambitną politykę w kilku regionach naraz. Jak skierują środki w jedno miejsce, zabraknie ich gdzie indziej.

Ale skoro ta kołdra jest za krótka, to dlaczego Rosja angażuje się w konflikty z Zachodem? Najpierw w Ukrainie, potem na Bliskim Wschodzie… Czy w interesie Putina nie byłoby raczej skupić się na obronie tego, co zaraz może utracić?

Moim zdaniem Putin zaangażował się w spór z Zachodem i w wojnę na Ukrainie w celach bardzo doraźnych. Aneksja Krymu i późniejsza wojna hybrydowa sprowadziły na Rosję sankcje, dewaluację rubla, wycofanie części inwestycji zachodnich i zapewne też motywowaną politycznie obniżkę światowych cen ropy.

Bilans dramatyczny, ale akcja na Krymie była prowadzona głównie na użytek polityki wewnętrznej.

Rosyjska elita władzy, tzn. drużyna Władimira Putina myśli w kategoriach zachowania tej władzy, a nie racji stanu czy interesów geopolitycznych. Uznali, że można narazić kraj na konsekwencje sporu z Zachodem po to, by podtrzymać system stworzony głównie do zawłaszczania narodowego majątku. Oni nie wierzą w wielką Rosję, rosyjski świat czy odbudowę globalnego imperium – oni wierzą w rentę korupcyjną.

I dlatego zostawili Azję Centralną Chińczykom?

To prawda, że w Azji Środkowej Rosja zdecydowanie dziś ustępuje pola Chinom, ale nie jestem pewna, czy gdyby nie była skłócona z Zachodem, też by nie ustępowała… To w mniejszym stopniu kwestia zainteresowania, a w większym – różnicy potencjałów. Chińskie pieniądze widać tam na każdym kroku, a prezydenci tzw. byłych republik azjatyckich ZSRR siedzą u Chińczyków w kieszeni. Biorą w Chinach kredyty, za które chińskie firmy budują u nich drogi, zatrudniając przy tym chińskich robotników, mimo że ponad dwa miliony obywateli Uzbekistanu, milion obywateli Tadżykistanu, i po kilkaset tysięcy obywateli Kazachstanu i Kirgistanu musi wyjeżdżać do pracy w Rosji, bo u siebie nie mogą jej znaleźć.

Jak już chińscy robotnicy te drogi położą, to przejadą nimi chińskie ciężarówki z chińskimi kierowcami, które będą woziły chińskie towary na lokalny rynek… i dalej do Rosji i państw Europy.

Przywódcy są oczywiście nierozliczani, bo niby przez kogo – nie odbywają się w ich krajach uczciwe wybory – mogą więc spokojnie zaciągać kredyty na kolejne pokolenia.

żródło: Wikipedia

Podręcznikowy układ stosunków centrum-peryferie. Brakuje tylko eksportu surowców…

Nie brakuje, bo z Azji Środkowej coraz więcej surowców sprzedaje się do Chin. Także pod tym względem wektor się odwraca, bo jeszcze kilka lat temu niemal cały tranzyt ropy i gazu szedł przez Rosję – dobrze to widać na przykładzie Turkmenistanu. Dziś Rosjanie kupują stamtąd śladowe ilości, a przecież jeszcze niedawno, kiedy tamtejszemu dyktatorowi przyszło negocjować kontrakty z UE, to nagle zdarzały się tajemnicze pożary, płonęły gazociągi. Alternatywy nie było, bo poza rurą przez Rosję Turkmeni mieli tylko mały gazociąg do Iranu o niewielkiej przepustowości. Wiadomo, że zachodnie firmy niczego podobnego nie wybudują, bo ryzyko polityczne jest spore, a potencjalny zwrot bardzo odległy w czasie. Do tego Turkmenistan w ogóle nie wpuszcza udziałów zagranicznych do swoich spółek, w regionie właściwie tylko Kazachstan ma bardziej liberalną politykę w tych sprawach. No a jacy akcjonariusze pozwolą firmie na inwestycję, która zwróci się może za 15 lat, oczywiście pod warunkiem, że ktoś całego biznesu w ogóle nie znacjonalizuje?

Chińczykom to nie przeszkadza?

Mogą sobie na to wszystko pozwolić, bo nie potrzebują zaraz zysku – po prostu kiedyś może to być im potrzebne strategicznie. Dlatego np. w 2009 otworzyli gazociąg prowadzący z granicy uzbecko-turkmeńskiej do Chin. To przecież dużo bliżej niż gdyby Chiny kupowały gaz ze złóż rosyjskich.

Czy zwrot od Rosji w kierunku Chin to była jakkolwiek autonomiczna decyzja tych krajów? Nie pytam, czy ich obywateli, bo to jednak dyktatury, ale przynajmniej lokalnych elit politycznych?

To nie był żaden wybór geopolityczny ani wielka strategia, tylko decyzja na zasadzie: kto dawał pieniądze, od tego braliśmy. Kraje tego regionu żyją na kredyt, bo po upadku ZSRR nie przeprowadzono tam jakkolwiek reform gospodarczych, może z wyjątkiem Kazachstanu. Kryzys w tej części obszaru poradzieckiego był najgorszy – oni dopiero w połowie lat 2000 osiągali poziomy produkcji i dochodu narodowego z czasów ZSRR. Krótko mówiąc: musieli skądś wziąć pieniądze.

A dlaczego Kazachstan się wyróżnia spośród pozostałych krajów regionu? Bo ma złoża ropy?

Wszystkie pozostałe republiki w czasach ZSRR ciągle działały na kroplówce z Moskwy: po części dlatego, że te regiony od czasu wielkich odkryć geograficznych i końca Jedwabnego Szlaku zawsze były biedne i zacofane. Nie zmieniła tego ani rosyjska kolonizacja, ani radziecka modernizacja, choć niewątpliwie oznaczały pewien awans cywilizacyjny.

Azji Środkowej przydzielono specyficzną rolę w radzieckim podziale pracy. W Uzbekistanie – pisał o tym między innymi Kapuściński – zarzucono normalną produkcję rolną i zamieniono kraj w gigantyczną monokulturę bawełnianą, z katastrofalnym zresztą skutkiem dla Jeziora Aralskiego i zdrowia mieszkańców. Dopiero około roku 2000 zaczęto znów myśleć o przywróceniu innych upraw, ale do dziś trzeba fałszować statystyki, żeby rolnictwo wyglądało na choć trochę zróżnicowane.

Jak za Sojuza w czasie żniw wszyscy studenci i cała budżetówka jeżdżą zbierać bawełnę, a artyści jadą śpiewać pracującym przy zbiorach – za odmowę grozi np. odebranie tytułu narodowego artysty Uzbekistanu…

A poza bawełną jest tam tylko gaz, trochę ropy, uranu i miedzi, czyli niewiele.

Uzbekistan. Fot. Shuhrataxmedov, commons.wikimedia

Reszta to też monokultury?

Prawie, bo nie do tego stopnia. Tadżykistan w ZSRR produkował aluminium i do dzisiaj uzyskuje z tego kilkanaście procent PKB i 30 procent wartości swego eksportu, poza tym ma rolnictwo, też z dominacją bawełny. No i prowadzone są poszukiwania złóż surowców, oczywiście przez Chińczyków, ale rokowania są słabe, bo np. tamtejsze surowce są położone głęboko i w wysokich górach, co znacznie podraża koszt ich wydobycia. Kirgistan ma z kolei złoto, w tym słynną kopalnię odkrywkową Kumtor niedaleko jeziora Issyk-Kul, zarządzaną, tu ciekawostka, przez koncern kanadyjski. To zawsze były biedne republiki, a do tego historycznie nigdy nie istniały jako państwa w obecnym kształcie – np. dzisiejsze Tadżykistan i Uzbekistan to z grubsza podzielony Emirat Buchary.

Na tym tle Kazachstan gra w innej lidze?

Pod pewnymi względami jest samowystarczalny: ma normalne, tzn. zróżnicowane rolnictwo, duże miasta, no i wydobywa ropę. Spółki wydobywcze należą do kazachskiego funduszu państwowego, tzw. Samruk-Kazyna, ale dopuszczają udziały inwestorów zachodnich i chińskich. Dla zachodnich firm, z powodów, o których mówiłam, takie przedsięwzięcia są ryzykowne, ale istnieją fundusze, które gotowe są na inwestycję w jakiś kawałek portfela tamtejszych firm. Ryzyko spore, ale potencjalny zwrot też. Co innego wielkie inwestycje bezpośrednie – nie znasz dnia ani godziny, kiedy trzeba będzie np. odpalić specjalny podatek na rzecz jakiejś frakcji czy lokalnego wojewody…

A jak się nie odpali?

To rząd wprowadzi nowe prawo przeciwpożarowe, względnie nowe wymogi co do jakości sanitariatów – i okaże się, że trzeba interes zamknąć albo zapłacić horrendalną grzywnę. Tak na marginesie, w Polsce czasem słychać pomysły, żeby nasze państwo gwarantowało polskim koncernom kredyty na inwestycje w Kazachstanie. Warto żebyśmy pamiętali, że to nie tylko nie jest demokracja, ale też nie jest to państwo prawa.

Wrócę do pytania o wybór strategiczny: czy to wszystko znaczy, że wyłącznym kryterium doboru sojuszy jest prywatna korzyść tamtejszej elity władzy?

Azja Środkowa jest skorumpowana dużo bardziej niż Rosja, śmiem twierdzić, że na tym tle Rosja jawi się jako oaza stabilności i przewidywalności, rządów prawa i aktywnego społeczeństwa obywatelskiego…

Najprościej mówiąc, w Azji Środkowej całe państwo może być podporządkowane rodzinie panującej, a najbardziej wyrazistym tego przykładem jest Tadżykistan. Wszystko, co dzieje się w gospodarce, wiąże się jakoś z elitą władzy. Taka np. produkcja rolna jest w arendzie, a ziemia jest pod kontrolą rodziny prezydenta. Kiedy kilka lat temu zbiory były nieoczekiwanie duże, wprowadzono nagle ustawę o obowiązku gromadzenia zapasów zboża – oczywiście po to, by sztucznie podbić ceny i tym samym zarobek wielkiego właściciela. Kiedy buduje się hotel, to wszyscy dookoła wiedzą, że stoi za tym siostrzeniec prezydenta, albo że np. jego córka remontuje sanatorium. Dodam tylko, że prezydent Emomali Rahmon ma dziewięcioro dzieci…

Niełatwo wykarmić taką rodzinę.

Szczególnie, że dochodzą też kuzyni, kuzynki, sąsiedzi i inni totumfaccy. Koło Duszanbe jest miejscowość Varzob, gdzie płynie rzeka i jest dużo chłodniej niż w mieście; tam się buduje wille i pałace elit. I co ciekawe, wszystkie wypasione samochody, które tam parkują, mają rejestracje z okolic Kulobu, czyli stamtąd, skąd pochodzi prezydent. Oczywiście, w małym Tadżykistanie – a PKB ma tam skalę raczej afrykańską niż azjatycką – wszystko to stosunkowo łatwo zbadać, zwłaszcza, że po upadku ZSRR o władzę spierały się przede wszystkim dwa regiony. W takim Kazachstanie to wszystko jest bardziej wysublimowane, jest jakiś balans między frakcjami…

Astana, Kazachstan. Fot. Wikipedia

To znaczy, że elity mogą podejmować w państwie decyzje „strategiczne”, a nie tylko rodzinno-biznesowe? Budowa w 1998 roku Astany, nowej stolicy w zdominowanej przez Rosjan części kraju była chyba taką strategiczną decyzją, wykraczającą poza chęć nabicia prywatnej kabzy?

Niewątpliwie Kazachowie tworzą świetną nadbudowę do swojej polityki. Prezentują się np. jako pomost między wschodem i zachodem, tzn. między Europą i Rosją – która dla nich jest specyficzną częścią Zachodu – a Chinami; gdzieś w tle tego pobrzmiewa mglisty eurazjatyzm i oczywiście opowieść o modernizacyjnej elicie i jedynej success story w Azji Środkowej. A przecież taka np. budowa stolicy była przede wszystkim genialną okazją, by się nakraść na gigantyczną skalę, kto wie, czy nie był to lepszy interes niż olimpiada w Soczi.

Ale jej zbudowanie miało efekt strategiczny, tzn. „zaznaczyło terytorium”, do którego Rosjanie mogliby zgłaszać pretensje.

Faktycznie, następuje w tym kraju „kazachizacja”, zrozumiała o tyle, że był to kraj najsilniej w Azji Środkowej zrusyfikowany, w którego elicie wciąż liczni są Rosjanie. To społeczeństwo w ogóle jest mieszane, bo np. premier jest Ujgurem – dzięki temu wszystko można na niego zwalić, ale jednocześnie, dzięki tej mieszance narodów prezydent może prowadzić politykę poza tradycyjnymi układami klanowymi. Niemniej, także i tu wszystkie kluczowe decyzje podporządkowane są interesowi elity, ewentualnie doraźnym korzyściom politycznym: gasimy pożary i bierzemy, co jest, niespecjalnie za to myślimy w długiej perspektywie. I tak np. wejście Kazachstanu do Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej nie było bardzo opłacalne dla tego kraju, bo do niedawna jeszcze miał większą wymianę handlową z Chinami niż z Rosją. Dewaluacja tenge powiązana z dewaluacją rubla też źle się odbiła na kazachskiej gospodarce, nie mówiąc już o tym, jak wiele ten kraj – o silnych wpływach tureckich – traci na konflikcie Rosji z Erdoganem.

Do Unii Eurazjatyckiej przystąpił też Kirgistan. Czyli Rosja ma jednak coś do zaoferowania?

Kirgistan to chyba jedyny kraj, gdzie toczy się normalna debata publiczna na temat korzyści i strat wynikających z integracji z Rosją. Główny powód, żeby jednak przystąpić do EUG był prosty: blisko milion Kirgizów pracuje dziś w Rosji. Jeśli oni wrócą do kraju, to cały system się załamie, bo nie będzie można dać pracy ludziom generującym obecnie 30 procent PKB kraju – te 30 procent płynie do Kirgistanu w transferach pieniężnych.

Kirgizów w Rosji przybywa, za to ubywa Uzbeków i Tadżyków, których kraje do EUG nie przystąpiły – Rosja wprowadziła bowiem skomplikowany system rejestracji dla pracowników spoza Unii. W połączeniu z dewaluacją rubla te restrykcje część imigrantów zniechęcają – z pracy w Rosji zrezygnowało około 20 procent robotników tadżyckich; nie wiemy, co z Uzbekami, bo oni się do swych liczb nie przyznają.

A jeśli chodzi o ofertę od Rosji – Kirgistanowi można pomagać, bo jest mały. Rosja nawet ma specjalny fundusz wspierający budżet kirgiski, tylko że to budżet porównywalny z budżetem Kraju Krasnojarskiego; z drugiej strony Rosjanie nie dotrzymali obietnicy i zawiesili plany budowy kirgiskiej hydroelektrowni.

Czy te kraje „między Rosją a Chinami” są faktycznie skazane na wybór podporządkowania jednemu bądź drugiemu mocarstwu?

Zachód nie jest nimi zainteresowany – a już na pewno brak mu determinacji, żeby walczyć o jakąś zmianę polityczną w kierunku demokratyzacji.

Ciekawe jest jednak to, że mimo ogromnej przewagi gospodarczej Chin, Rosja ma pewne atuty „cywilizacyjne” czy może raczej kulturowe. Inna sprawa, jak z nich korzysta. Niewątpliwie jednak Kirgistan – poza kwestią pracowników – woli Rosję także z przyczyn „cywilizacyjnych”: Kirgizi znają rosyjski, a w mitologii kirgiskiej Chiny były zawsze wrogiem, z którymi walczył np. Manas, bohater ich narodowego eposu.

A Rosja to dla nich balet, Puszkin i Tołstoj?

Rządzący w Kirgistanie mówią po rosyjsku, studiowali na rosyjskich uczelniach i wyrośli w rosyjskiej kulturze. Kiedy rozmawiałam z byłą prezydent tego kraju Rozą Otunbajewą, to pamiętam, że najpierw prawiła jakieś komunały, tak czysto pro forma o Manasie, bo jako prezydentce wypadało jej go wspomnieć, po czym jak przeszliśmy do Czajkowskiego, to zaczęła się rozpływać: że opera, że balet, że to jej kultura… Oczywiście, słychać też było w kraju głosy, że wejście do EUG to nowa forma zależności od Rosji.

Jak za ZSRR?

Właśnie nie! Jak za caratu – w Azji Środkowej przeważa narracja o złej Rosji, która ich najechała i podbiła w XIX wieku, a potem nastał dobry Związek Radziecki, w którym wszyscy byliśmy równi, mieliśmy te same prawa, żyliśmy w wielkim mocarstwie, które wysyłało człowieka w kosmos i wielkich rzek zawracało bieg i w którym Tadżyk, Kirgiz czy Uzbek mógł zostać generałem. Teraz w tej narracji powraca sytuacja XIX-wieczna, tzn. czytelna relacja klient-pan.

A co to znaczy „inna sprawa, jak Rosja z tych atutów korzysta”?

Kirgizi, Uzbecy i Tadżycy czują rosyjską pogardę na każdym kroku. Wiedzą, że w Rosji ciężko pracuje ich dziesięć milionów, a mimo to są obywatelami trzeciej kategorii. W rosyjskiej telewizji lecą popularne programy, gdzie się ich ośmiesza; o ile ludzie z Kaukazu noszą piętno groźnego bandytyzmu i terroryzmu, a Ukraińcy – buty, arogancji i „banderofaszyzmu”, o tyle ludzie z Azji Środkowej występują jako potulne podnóżki i przygłupy, niczym Czukcze z radzieckich dowcipów.

 Jest np. program pt. Specjalisty ze sredniej Aziji, w którym kilku debili remontuje mieszkania. Kupa śmiechu…

Popularne są też opowieści o tym, jak cwani Tadżycy wykorzystują nasze, rosyjskie kobiety, w schemacie: uwiódł, oszukał, okradł i porzucił. Czytałam niedawno wywiad z Aliszerem Nijazowem, pochodzącym z Azji Środkowej pisarzem (jego matka jest Rosjanką, ojciec Uzbekiem, a urodził się i mieszkał w Tadżykistanie) i dziennikarzem, który używa pseudonimu Aleksiej Tork. Wydawało mu się oczywiste, że jest Rosjaninem, że to Rosjanina widzi, gdy patrzy lustro. A potem się okazało, że to nie jest oczywiste, bo jest „ciemny” i go zwyczajnie w tej Rosji nie chcą. W tej rozmowie to wszystko było skondensowane: ogromne pokłady podziwu i fascynacji kulturą rosyjską, a zarazem ładunek odtrąconej miłości…

Czy takie traktowanie nie prowokuje radykalizacji, a nawet nawrócenia na radykalny islam?

Wśród mieszkańców Azji Środkowej, z których niemal wszyscy poza Rosjanami i Białorusinami to muzułmanie – zdarza się to relatywnie rzadko. Jeśli już się radykalizują, to nie u siebie w kraju, tylko w Rosji, gdzie żyją w gettach i pracują w urągających przyzwoitości warunkach. Dzieje się to zazwyczaj pod wpływem ludzi z Kaukazu, gdzie radykalnych prądów jest więcej – infiltracja przez wahabitów wyeksportowanych przez Arabię Saudyjską zaczęła się tam dużo wcześniej. Ze straszaka radykalizmu islamskiego często korzysta się za to w polityce wewnętrznej.

Słowo „straszak” sugeruje, że problemu nie ma.

Pamiętajmy o skali: z całej Azji Środkowej walczyć po stronie Państwa Islamskiego wyjechało kilka tysięcy ludzi, czyli mniej niż z Tunezji i mniej niż z Londynu. A to przecież nie są małe państwa – Uzbekistan liczy 30 milionów mieszkańców, Kazachstan 15, Tadżykistan 8, Kirgistan 6,5 miliona, Turkmenistan około 5. Ciągle się o tym mówi, ale realne dane sugerują, że akurat te społeczeństwa są mało podatne na islamski radykalizm.

Władze chętnie grają jednak kartą zagrożenia terrorystycznego – w Uzbekistanie odbył się niedawno zupełnie dęty proces rzekomych islamistów, którzy mieli ponoć zawiadomić rodziny, że jadą na dżihad.

Kłopot w tym, że esemesy o takiej treści wysłali z kazachskich komórek jakiś czas po tym, jak służby specjalne wsadziły ich do uzbeckiego więzienia. A kiedy w sprawie zaczął węszyć Uktam Pardajew, tamtejszy działacz na rzecz praw człowieka, za chwilę sam miał własny, równie dęty proces. Inna sprawa, że jeśli gdzieś faktycznie ludzie przechodzą na radykalny islam, to właśnie w więzieniach, gdzie to jest dobra strategia przetrwania. Pewien dziennikarz siedzący w więzieniu w Kazachstanie opowiadał mi, że jedyna spośród odwiedzających więźniów kobieta bez chustki to była jego żona.

Czy poza byciem strefą wpływów – Chin lub Rosji – Azja Środkowa albo jej część ma jakąś szansę „wybić się na niezależność”? I czy obecne procesy, tzn. gospodarcza ekspansja Chin w tym obszarze przesądza istotnie o przyszłej pozycji Rosji w świecie?

Nie widzę szans, żeby państwa Azji Środkowej mogły w najbliższej przyszłości prowadzić niezależną politykę. Są chyba niestety skazane na bycie wiecznymi peryferiami. Najgorsze jest to, że jest to samonakręcający się proces. Im gorsza jest tam sytuacja polityczna, społeczna i gospodarcza, tym silniejszy drenaż mózgów. Każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie stara się stamtąd uciekać, a im więcej zdolnych i przedsiębiorczych stamtąd wyjeżdża, tym mniejsza szansa, że sytuacja się poprawi.

Z kolei rosnąca przewaga chińskich wpływów w regionie to faktycznie dowód na to, że prawdziwym rywalem Rosji nie jest wcale Zachód, a właśnie Chiny. Rosyjskie elity polityczne starają się udawać, że tak nie jest, jednak doskonale wiedzą, że to na wschodzie rozegra się ostateczny bój o rolę Rosji w świecie. Być może nagła deklaracja o wycofaniu się z Syrii jest pokłosiem tej świadomości. Sądząc z tego jak wygląda rosyjski Daleki Wschód sądzę, że wynik tej rywalizacji jest już rozstrzygnięty. Na niekorzyść Rosji.

***

Ludwika Włodek – dziennikarka i socjolożka. Azją Środkową zajmuje się od kilkunastu lat.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij