Część lewicy związana z SLD nigdy nie potrzebowała się „NATO-izować”, do NATO wstąpiliśmy przecież, gdy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Inaczej wyglądało to w przypadku lewicy aktywistycznej, zwłaszcza z pokolenia, które jedne ze swoich pierwszych politycznych doświadczeń nabywało w protestach przeciw wojnom w Afganistanie i Iraku.
Choć wbrew nadziejom Putina napaść Rosji na Ukrainę nie podzieliła Zachodu na poziomie politycznym – tj. polityki rządów – to wytworzyła wiele podziałów w ramach zachodnich społeczeństw, gdzie konsensus co do konieczności pomocy Ukrainie w jej zbrojnym wysiłku, aż do zwycięstwa nad Rosją, wcale nie jest powszechny.
Widać to także na lewicy, która od początku wojny dzieli się w kwestii oceny ukraińskiego konfliktu i gotowości do udzielenia wojskowego wsparcia dla walczącej Ukrainy. Ten podział w najbardziej oczywisty sposób przebiega między wschodem i zachodem transatlantyckiej wspólnoty. Ogólnie im bliżej rosyjskiej granicy, tym lepiej lokalna lewica rozumie stawki walki, jaką toczy Ukraina, i konieczność przeciwstawienia się rosyjskiej agresji. Dotyczy to zarówno postkomunistycznych państw Europy Środkowej i Wschodniej, jak i państw nordyckich.
Wojna w Ukrainie: czy lewica ma pomysł na bezpieczeństwo międzynarodowe?
czytaj także
NATO-izacja wschodniej lewicy
W trakcie swojego wystąpienia we wtorek w Warszawie prezydent Biden powiedział, że „Putin chciał finlandyzacji NATO, otrzymał tymczasem NATO-izację Finlandii” – odnosząc się do decyzji Finlandii o przystąpieniu do NATO. Proces ten, kończący z wymuszoną na Helsinkach przez ZSRR po 1945 roku neutralnością, zainicjował lewicowy rząd pod kierunkiem socjaldemokratki Sanny Marin. Podobnie proces akcesji Szwecji do Sojuszu zapoczątkowała premierka ze Szwedzkiej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej, Magdalena Andersson.
Oba państwa skonfrontowane z agresywną polityką Putina zdecydowały się wystąpić o członkostwo w NATO, potwierdzając tym samym obronne znaczenie Sojuszu, który w ostatnich dekadach wielokrotnie już przedwcześnie składano do grobu. Decyzje gabinetów Andersson i Marin pokazują też, że odpowiedzialna lewica w naszym regionie nie ma żadnej alternatywy bezpieczeństwa na dziś poza opartym na amerykańskiej potędze wojskowej Sojuszem Atlantyckim.
Ten sam proces widać na polskiej lewicy. Jej część związana z SLD nigdy nie potrzebowała się „NATO-izować”, do NATO wstąpiliśmy przecież, gdy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Inaczej wyglądało to w przypadku lewicy aktywistycznej, zwłaszcza z pokolenia, które jedne ze swoich pierwszych politycznych doświadczeń nabywało w protestach przeciw wojnom w Afganistanie i Iraku.
Młodzi Socjaliści, organizacja, z której wywodzi się choćby część parlamentarnej reprezentacji Razem, w deklaracji ideowej miała zapisane wystąpienie Polski z NATO. Czterdziestolatkowie, którzy przeszli przez podobną lewicową formację, zaczęli zmieniać swoje podejście do Sojuszu co najmniej od czasu aneksji Krymu i hybrydowej wojny przeciw Ukrainie w Donbasie.
Świadomość tego, że dziś podstawą naszej obronności jest i jeszcze jakiś czas będzie NATO i obecność wojskowa Amerykanów w Europie, nie oznacza, że Europa nie powinna wzmacniać własnych zdolności obronnych, by móc bronić się przed kolejnym agresywnym działaniem Rosji także wtedy, gdyby w Białym Domu znów znalazł się ktoś taki jak Donald Trump.
Działania na tym obszarze niekoniecznie muszą od razu być realizacją dziś ogłaszanej trochę na wyrost budowy „autonomii strategicznej Europy”, nie muszą odbywać się nawet na kontynentalnym poziomie. Mogą z początku przybierać postać regionalnych porozumień wojskowych. W piątek na konferencji programowej lewicy poświęconej tematyce bezpieczeństwa mówiła o tym współprzewodnicząca partii Razem, Magdalena Biejat, wzywając, by Polska zacieśniała współpracę militarną m.in. z państwami nordyckimi.
Konferencja – zajmująca się nie tylko kwestiami wojskowymi, ale też np. mechanizmami kontroli działań policji – pokazywała, że parlamentarna Lewica nie chce oddać tematu bezpieczeństwa państwa prawicy i nie zamierza dać się ustawić jako siła, która w tych kwestiach jest niekompetentna, ignoruje je czy lekceważy konieczność inwestycji wojskowych. Lewica obok postulatów budowy silnej armii i innych instytucji zwiększających obronność zgłosiła też kilka swoich pomysłów: np. budowy nowych mechanizmów współpracy wojska z cywilami, programu mieszkaniowego dla żołnierzy czy wojskowo-technologicznej współpracy Polski i Ukrainy.
Także w szeroko rozumianym środowisku lewicowym, poza obszarem parlamentarnej polityki, poglądy przyjmujące narracje Kremla, negujące sens pomocy Ukrainie czy wzywające do „rozmów pokojowych”, bez względu na to, co by to dziś oznaczało dla Kijowa, zostały zepchnięte na zupełny margines. Wybrzmiewają w zupełnych niszach, takich jak prezentujący tradycyjnie sympatyzującą z rosyjską narracją linię portal strajk.eu.
czytaj także
Pękające koalicje
W wielu państwach zachodniej Europy podobne głosy na lewicy są o wiele częstsze. Choć nikt z zachodnich lewicowców nie broni rosyjskiej inwazji, wszyscy potępiają towarzyszące jej zbrodnie i współczują humanitarnej sytuacji Ukraińców, to jednocześnie nie brakuje głosów, że za inwazję odpowiada rzekomo agresywna polityka NATO wobec Rosji, a jeszcze częściej można usłyszeć, że wojnę trzeba jak najszybciej zakończyć, bo od wojny lepszy jest najgorszy pokój. Dlatego, głosi argument części lewicy, Zachód nie powinien przekazywać Ukrainie broni ofensywnej, by nie przedłużać wojny, by skłonić Kijów do rozmów pokojowych.
Podziały w tej sprawie przebiegają często wewnątrz lewicowych koalicji. Gdy na początku tego roku socjaldemokratyczny premier Hiszpanii Pedro Sánchez zdecydował się o przekazaniu Ukrainie hiszpańskich leopardów – w liczbie pięciu sztuk – zaprotestowała współrządząca Podemos, choć zgodnie z umową koalicyjną sprawy zagraniczne miały należeć wyłącznie do partii Sáncheza. „Podemos sprzeciwia się wojennemu szałowi NATO, nie godzimy się na to, by eskalować konflikt, wysyłając więcej broni […] nawet jeśli opinia publiczna zmiażdży nas za to w telewizji” – mówił rzecznik parlamentarnego klubu tej partii Pablo Echenique. W odpowiedzi wywodzący się z socjaldemokratów wysoki przedstawiciel Unii Europejskiej ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa Josep Borrell zarzucił Podemos „skrajną naiwność”.
Także w Stanach lewica demokratów miała wątpliwości co do ukraińskiej polityki Bidena. Pokazywał je dobrze list grupy 30 progresywnych deputowanych Izby Reprezentantów, wysłany jesienią zeszłego roku do prezydenta, wzywający Bidena do podjęcia rozmów z Rosją w celu otwarcia drogi do pokoju. Po tym, gdy na autorów listu posypała się krytyka, przewodnicząca progresywnego koła w Izbie, Pramila Jayapal, wycofała list, twierdząc, że został opracowany kilka miesięcy temu, a wysłanie go w tym momencie było błędem.
Biden jak dotąd nie doczekał się otwartego buntu przeciw swojej ukraińskiej polityce ze strony lewicy demokratów. Za co na ataki lewicowej bazy naraziły się tak ikoniczne postaci jak socjalistyczny senator Bernie Sanders czy reprezentująca w Izbie okręg obejmujący część Bronxu i Queens Alexandria Ocasio-Cortes.
Lewicowe argumenty za poparciem polityki Bidena wobec Ukrainy najbardziej elokwentnie przedstawiał były doradca Sandersa ds. polityki zagranicznej, Matthew Duss. Przekonywał, że pomoc, w tym wojskowa, jest konieczna jako wyraz solidarności, podstawowych lewicowych wartości takich jak wolność, prawa człowieka czy demokracja, wreszcie jako ochrona świata opartego na prawie międzynarodowym – bo jak wiele hipokryzji nie byłoby w jego stosowaniu, to alternatywą nie jest świat, gdzie regionalne mocarstwo może napaść sobie swobodnie na sąsiada.
W odpowiedzi słyszał argumenty przekonujące, że nawet jeśli krótkoterminowo ma rację, to długoterminowo wygrana przez Ukrainę ze wsparciem Stanów wojna wzmocni amerykańskie imperium, a to jest stwarzający największe zagrożenia dla świata scenariusz.
Argumenty Dussa przyjęła w przytłaczającej większości brytyjska Partia Pracy. Sir Keir Starmer niedawno odwiedził Kijów, spotkał się z prezydentem Zełenskim i zapewnił go, że także rząd laburzystów będzie wspierał ukraińską wojnę obronną. Także osoby bliskie byłemu liderowi partii – Jeremy’emu Corbynowi – przyjmują linię podobną do nowego kierownictwa. John McDonnell, kanclerz skarbu w gabinecie cieni Corbyna, poparł przekazanie Ukrainie czołgów, argumentując to tym, że Ukraina musi skutecznie zabezpieczyć swoje granice, jeśli chcemy w ogóle myśleć o pokoju.
Argumenty z „amerykańskiego Imperium” przyjmuje lewica w Europie kontynentalnej. Bo też za wezwaniami do pokoju i przestrogami przed eskalacją mającą prowadzić nawet do „wojny atomowej” kryje się inna emocja: antyamerykanizm. A przynajmniej przekonanie, że Stany i ich wojskowa obecność w świecie są znacznie większym problemem niż działania Rosji. Tak myśli niemieckie Die Linke i niemała część SPD, co ogranicza pole manewru kanclerza Scholza. Podobne założenia przyjmuje francuska lewica, zwłaszcza ta skupiona wokół Jeana-Luca Mélenchona.
Sprzeciw i solidarność. Lewicowy ruch ochotniczy w wojnie rosyjsko-ukraińskiej
czytaj także
Iluzje dialogu
Mélenchon od samego początku próbował torpedować wszelką konkretną francuską pomoc dla Ukrainy i wzywał do rozpoczęcia „rozmów pokojowych”. Prawie rok po inwazji Putina na Ukrainę był jednym z sygnatariuszy listu otwartego, wzywającego do „podwojenia wysiłku” na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu i przestrzegającego przed nową zimną wojną.
Pod listem podpisali się jeszcze Jeremy Corbyn, liderka Podemos Ione Belarra Urteaga oraz lewicowi prezydenci Argentyny, Alberto Fernández i Kolumbii, Gustavo Petro. Lewica z Ameryki Łacińskiej, nawet jeśli potępia rosyjską agresję, to pozostaje bardzo głęboko sceptyczna wobec ukraińskiej polityki Bidena.
Amerykanie niedawno zwrócili się do latynoamerykańskich rządów, by przekazały Ukrainie swoje starzejące się radzieckie i rosyjskie uzbrojenie, obiecując zastąpić je swoim, nowszym sprzętem. Nie zgodził się na to żaden przywódca z kontynentu, w tym wykazujący najwięcej zrozumienia dla sprawy Ukrainy prezydent Chile Gabriel Boric – zależny niestety od poparcia koalicyjnych, tradycyjnie prorosyjskich chilijskich komunistów.
czytaj także
Te wahania liderów z regionu, który często padał ofiarą agresywnej polityki Waszyngtonu, można jakoś zrozumieć. Trudno jest jednak uwierzyć, że wezwania do porozumienia i dialogu składane są w dobrej wierze. Rosjanie nie chcą przecież żadnego dialogu na akceptowalnych dla Ukraińców warunkach – chcą spektakularnego zwycięstwa na warunkach nie do zaakceptowania dla żadnego wolnego narodu. Mélenchon ani żaden z jego politycznych sojuszników nie potrafi przekonująco powiedzieć, co z tym zrobić.
Nie potrafi tego też Jürgen Habermas, który po decyzji o przekazaniu Ukrainie leopardów opublikował kolejny tekst przestrzegający przed „spiralą żądań Ukrainy” i odpowiedzialnością Europy za użycie jej broni do działań wojennych. Wzywa w nim do negocjacji i pokoju. W tekście poraża nie tylko naiwność i oderwanie od realnej polityki, ale też fragmenty, cytując za „Polityką”, o „palącej potrzebie regulacji w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej, która wykracza poza przedmioty sporu walczących stron”. Miałoby to przybrać formę porozumień rozbrojeniowych i gospodarczych, „Już samą gotowość USA do podjęcia takich negocjacji o zasięgu geopolitycznym Putin mógłby zapisać sobie na plus” – pisze filozof.
Cały ten fragment jest dość mętny, ale czasami brzmi, jakby filozof sugerował jakąś formę nowej Jałty – z pewnością w jego wywodzie nie ma miejsca dla podmiotowości społeczeństw regionu.
Galopujący Major: Oto dlaczego ja, lewak, zrzucę się na drona dla Ukrainy
czytaj także
Wezwanie do emancypacji
Habermas nie jest jedynym zachodnim intelektualistą, który o niej czasami zapomina. Niechlubny rekord należy tu chyba do Noama Chomsky’ego, który niedawno udzielił kolejnego wywiadu, gdzie powtarza argumenty Kremla o tym, jak Clinton rozpoczął nową zimną wojnę, rozszerzając NATO, i przestrzega przed wzrostem siły Sojuszu.
Jednocześnie słuchanie tego, co na temat wojny i naszego regionu mówią takie osoby jak Chomsky, Corbyn, Habermas czy działacze Podemos, powinno stać się dla lewicy z naszego regionu impulsem do intelektualnej i politycznej emancypacji.
A także do przemyślenia, przy uwzględnieniu doświadczenia naszego regionu, diametralnie odmiennego niż np. Ameryki Łacińskiej, problemu obecności wojskowej Ameryki w świecie – bo dziś możemy się raczej, parafrazując Radka Sikorskiego, obawiać bierności niż nadaktywności Amerykanów. Obecna sytuacja powinna zachęcać do przemyślenia takich pojęć jak imperializm, wojna sprawiedliwa, naród, obywatelstwo.
Nie są to tylko akademickie ćwiczenia. Gdy skończy się wojna Ukrainy z Rosją, czeka nas kolejny spór: o miejsce Ukrainy w zachodnim porządku gospodarczym, politycznym i bezpieczeństwa. Potrzebny jest nam język zdolny wyrazić i wesprzeć zasadne roszczenia Ukrainy i naszego regionu, umożliwiający taką integrację Kijowa z Zachodem, za którą ceny nie zapłacą najubożsi Ukraińcy.
Świadomość tego problemu widać w partii Razem, która mówi o konieczności redukcji ukraińskiego zadłużenia. Ta narracja musi być jednak szersza i dobrze, by mówiła nim przynajmniej lewica z naszego regionu. Bo Mélenchona pewnie i tak nie przekonamy.