W przypadku zwycięstwa rebeliantów jego, jego rodzinę i polityczne otoczenie może czekać nawet śmierć. Stąd też brutalność strony rządowej.
Jakub Majmurek: Kim jest Baszar al-Asad? W „Gazety Wyborczej” pisze się o nim jako o „ostatnim dyktatorze” w regionie.
Michał Kozłowski: Na pewno można go w ten sposób określić. Po upadku republikańskich dyktatur w Egipcie, Tunezji, Iraku i Libii wszyscy pozostali tyrani w regionie to nie dyktatorzy, tylko monarchowie. Asad jest postacią z szekspirowską biografią. Nie był przygotowywany na następcę swojego ojca, Hafiza al-Asada, kształcił się na lekarza. Gdyby nie nieszczęśliwy wypadek samochodowy, w którym śmierć poniósł jego brat, Baszar byłby może okulistą w Londynie, gdzie odbywał staż. Chronionym przez syryjskie służby, odpowiednio zaopatrywanym przez reżim, ale nieuwikłanym w politykę. Gdy zmarł jego brat, pojawił się problem sukcesji. Jego ojciec i grupa rządzących Syrią notabli z syryjskiej partii BAAS uznała, że żadna inna sukcesja niż przekazanie władzy synowi Asada nie wchodzi w grę, wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem chaosu. I Baszar zgodził się przyjąć rolę, jaką pełnić miał jego brat. Warto zauważyć tę specyfikę: synowie Kadafiego, Mubaraka, Saddama, szykowani na następców, to byli bon vivanci, prezesi klubów sportowych, państwowi biznesmeni. Baszar został okulistą.
Kim był ojciec Baszara? Wywodził się z partii BAAS, tej samej, co Saddam Husajn w Iraku. Czy w Syrii to była podobna formacja – nacjonalistyczna, modernizacyjna, świecka?
W dużej mierze tak. BAAS była rodziną partii z różnych krajów arabskich, łączącą socjalizm, antykolonializm, program modernizacji i arabski nacjonalizm. Syryjski odłam BAAS-u był zawsze bardziej konserwatywny od irackiego. BAAS dochodzi do władzy w Syrii w 1963 roku. Z jednej strony jest Bractwo Muzułmańskie, które konserwatyzm religijny łączyło z obroną interesów tradycyjnych elit, szczególnie wielkiej własności ziemskiej, z drugiej świeckie siły BAAS i komuniści. Asad jest najpierw ministrem obrony, potem przejmuje władzę w partii i państwie.
Wywodzi się z mniejszości alawickiej, tradycyjnie społecznie, religijnie i kulturowo wykluczonej. Partia BAAS szeroko rekrutowała członków w grupach wykluczonych i mniejszościowych – twórcą ideologii partii był syryjski chrześcijanin Michel Aflaq. Zasadniczo arabski nacjonalizm miał być sposobem na łączenie ponad etniczno-religijnymi i regionalnymi podziałami. Chociaż oczywiście inkluzywność ta była ograniczona – Kurdowie w większości nie są arabskojęzyczni, podobnie jak Ormianie. Żydzi mówili co prawda po arabsku, lecz ich los wyznaczył konflikt z Izraelem. Mimo że oficjalnie doktryna pozostawała otwarta na Żydów niesyjonistycznych, przyjmujących „arabskie” dziedzictwo kulturowe.
Błędem jest też postrzeganie władzy BAAS w Syrii jako „dyktatury alawickiej”. Elita skupiona wokół Asadów dbała zawsze o sojusze matrymonialne z przedstawicielami starych, dobrych, sunnickich rodów z Damaszku i Aleppo, wżeniała się w te rodziny. Poza tym ideologia BAAS zakładała szacunek do islamu jako części kulturowego dziedzictwa świata arabskiego. Do „islamu w ogóle”, nie do szyizmu, sunnizmu czy wahabizmu. A „islam w ogóle”, jak wiemy, nie istnieje. W Iraku Saddama szacunek dla „islamu w ogóle” łączył się z silnym antyklerykalizmem, w Syrii nie bardzo – elita państwa, często alawicka, nie chciała otwarcie atakować muzułmańskich duchownych głównego sunnickiego nurtu
Jak wyglądał program ekonomiczny Hafiza?
To był typowy peryferyjny program socjalistyczny. Z jednej strony reżim zawsze podkreślał, że to nie ma być system, w którym państwo będzie „handlować marchewką”. Z drugiej strony przeprowadzono daleko idącą reformę rolną, po niej pewną kolektywizację rolnictwa (niezbyt udaną), uruchomiono też programy industrializacyjne. BAAS nie zaczynało tu od zera, już w okresie Imperium Osmańskiego Damaszek i Aleppo należały do największych centrów przemysłowych i handlowych. Gdy byłem w Syrii na początku poprzedniej dekady, był to dość zgrzebny, ale też dość równy kraj socjalistyczny, coś jak nasz PRL przed kryzysem lat 80. Było biednie, ale był też na przykład całkiem egalitarny system opieki zdrowotnej, naprawdę masowo dostępny. Syria miała wtedy podobną średnią długość życia co Polska – przy czterokrotnie mniejszym PKB na mieszkańca.
A jak wyglądała polityka zagraniczna Hafiza?
Zawsze kluczył. Z jednej strony współpracował z ZSRR. Z drugiej – krwawe rozprawienie się z komunistami w Syrii zapewniło mu szacunek i neutralność Stanów Zjednoczonych; wszedł w bliski sojusz z Iranem lecz zachowywał poprawne relacje z Saudyjczykami. W 1991 poparł Amerykanów w wojnie o Kuwejt (w zamian za co otrzymał wpływy w Libanie), jego syn jednak w 2003 sprzeciwiał się obaleniu Saddama. W polityce w regionie z kolei Hafiz i elita BAAS czerpali autentyczną dumę z tego, że są jedynym państwem arabskim, które nie podpisało pokoju z Izrealem i nie podpisze go dopóty, dopóki nie zrobi tego niepodległa Palestyna.
Co się zmienia, gdy do władzy dochodzi Baszar?
Elita syryjska staje przed pytaniem: czy chcemy teraz pierestrojki, czy raczej głasnosti. Baszar chciał początkowo pewnej demokratyzacji reżimu. Ale wydaje się, że w końcu uznano, że w panujących w Syrii warunkach jakakolwiek demokratyzacja skończyć się będzie musiała potwornym chaosem lub eksplozją.
Dlatego zdecydowano się na inny eksperyment: budowę syryjskiej wersji modelu chińskiego. Czyli autorytarna władza plus elementy wolnego rynku pozwalające bogacić się części społeczeństwa.
I ten program w dużej mierze się powiódł. Gdy byłem w Syrii na rok przed wojną, zgrzebność z przełomu wieków zupełnie zniknęła. Aleppo i Damaszek naprawdę stały imponujacymi metropoliami. Pojawiła się grupa bardzo zamożnych Syryjczyków. Syryjskie firmy, omijając embarga przez Liban, radziły sobie nieźle na rynkach (także europejskich). Oczywiście był to kapitalizm państwowy, bardzo korupcyjny, bogaciła się elita związana z obozem rządzącym. Najbogatszym, czy jednym z najbogatszych Syryjczyków, stał się szwagier Asada, właściciel największej sieci telefonii komórkowej w kraju. Doprowadziło to też do znacznego wzrostu społecznych nierówności oraz nierówności między miastami a wiejską prowincją.
Kto stracił na „chińskiej” polityce Baszara?
Głównie wieś, to ona zapłaciła za neoliberalną akumulację, która była w znacznym stopniu przeniesieniem różnych zasobów ze wsi do miasta. Obecną rebelię w Syrii można także interpretować jako wystąpienie prowincji przeciw miastu. Ideologią tej rebelii jest dziś głownie radykalny islam. Ale ten, choć wytwarzany w środowisku miejskim, swoją bazę społeczną znajduje właśnie na terenach rolniczych.
Dlaczego coś, co wydawało się kolejnym epizodem arabskiej wiosny, przekształciło się w Syrii w wojnę domową?
Świecka miejska opozycja była tam zawsze słaba. Widać to zwłaszcza dziś, gdy praktycznie nie ma jej na polu bitwy. Od początku silna była też tutaj interwencja różnych zagranicznych podmiotów, z Arabią Saudyjską i Katarem na czele. Asadowie utrzymywali z jednej strony poprawne stosunki z Saudami, z drugiej w Syrii obowiązywało cały czas prawo zabraniające działania finansowanym z zagranicy instytucjom edukacji religijnej. W przeciwieństwie do większości krajów regionu w Syrii nie było żadnej finansowanej przez Saudów madrasy. Dla wielu w Arabii Saudyjskiej to był kamień obrazy. Warto pamiętać, że to nie jest monarchia absolutna w typie Ludwika XIV, tylko kraj, gdzie jest wielu bardzo bogatych ludzi prowadzących do pewnego stopnia własną politykę zagraniczną, ideologiczną i religijną. Ben Laden nie był jedyny.
Oni dziś zbroją syryjskich rebeliantów?
Między innymi. Trudno połapać się dokładnie w podziałach wśród nich, to też nie jest jednorodna grupa. Dla powstańczej armii lotnisko w Aleppo zdobywali na przykład Czeczeńcy. Bojownicy islamistyczni z całego regionu ściągają do Syrii i walczą z Asadem.
Wydaje się jednak, że militarnie ma szansę wygrać ten konflikt. Politycznie też?
To bardziej skomplikowane. Asad i jego otoczenie wiedzą, że walczą o życie. Że w przypadku zwycięstwa rebeliantów jego, jego rodzinę i polityczne otoczenie może czekać nawet śmierć. Stąd też brutalność strony rządowej. Choć brutalna jest też strona rebeliantów. Zniechęciła do siebie kobiety, chrześcijan, inne grupy mniejszościowe. Ludzie w Syrii widzą, że tam, gdzie rządzi Asad, działają podstawowe instytucje, wypłaca się pensje itd. Na terenach kontrolowanych przez powstańców nie działa nic, poza szariackmi trybunałami. Dlatego zwłaszcza w dużych miastach jest duża grupa osób nie tyle popierających Asada, ile neutralnych, niesympatyzujących z powstaniem.
Ważne jest jeszcze jedno: Asad i jego otoczenie mają subiektywne przekonanie, że mają rację, że ich koncepcja nacjonalizmu to jedyne wyjście dla Syrii, że po drugiej stronie stoi stary wróg, tyle że jeszcze straszniejszy: islamizm i imperializm. Ostatnio Asad otrzymał także warunkowe poparcie Kurdów sunnitów, dotąd neutralnych. Nie wiem jednak, czy może jeszcze politycznie wygrać. Zwłaszcza że nie wiadomo właściwie, z kim miałby negocjować, jak miałby wyglądać okrągły stół lub jak odzyskać prawomocność polityczną po takiej orgii przemocy…
A gdyby Asad ustąpił, a reżim dostał nową twarz – to wystarczyłoby do jakiegoś rozejmu?
To by nie wystarczyło rebeliantom. Oni wiedzą, że to nie Asad samodzielnie rządzi Syrią. On jest realną częścią partyjnej elity podejmującej strategiczne decyzje, ale nie podejmuje ich samodzielnie. A powstańcy pragną wymienić całą grupę trzymającą władzę. Gdyby odejście Asada wystarczyło, to nie sądzę, by się wahał. To nie jest osoba niezrównoważona jak Kadafi, on nie potrzebuje do szczęścia władzy i uwielbienia. Tylko że jemu, gdy pozbędzie się władzy, też nikt dziś nie zagwarantuje immunitetu i bezpieczeństwa – a bez tego nikt w jego sytuacji nie oddałby władzy. Poza tym ewentualne odejście oznacza na nowo problem sukcesji w obozie rządowym.
Interwencja USA i Francji ułatwiłaby rozwiązanie tego konfliktu?
Nie, ta interwencja pokazuje przede wszystkim, że Zachód nie ma żadnego planu dla Syrii, żadnego pomysłu, co zrobić w tej sytuacji. Wydaje się, że uznał, że w tej chwili z punktu widzenia jego interesów lepiej jest utrzymywać wojnę domową w Syrii, niż ją zakończyć. Bo jak inaczej rozumieć deklaracje Amerykanów, że nie zależy im na zmianie reżimu, tylko na jego ukaraniu? Innym słowy, chcą osłabić Asada tak, by ani nie wygrał, ani nie dał się pokonać. Takie stanowisko pokazuje słabość Stanów i Europy, które nie są w stanie zaproponować, poza tym dość makabrycznym rozwiązaniem, żadnego korzystnego dla siebie scenariusza. Stan ciągłej wojny domowej – podobny do tego, co przez długi czas działo się w Libanie – nie tyle tolerowany, ile podtrzymywany.
Zakończyć mogłoby go być może zwołanie okrągłego stołu między rebeliantami, Asadem, Ameryką, Turcją, Rosją i oczywiście Iranem, Arabią Saudyjską i Katarem. Ale dziś to nierealne. Paradoksalnie utrzymywanie wojny domowej w Syrii wydaje się teraz najbardziej wygodnym politycznie rozwiązaniem. Warto o tym pamiętać, kiedy mówi się „humanitarnych” motywach planowanej interwencji. Amerykanie być może istotnie chcą „ukarać Asada”, aby podreperować swoja imperialną wiarygodność, ale ich plan jest w swej istocie antyhumanitarny, bo obliczony na przedłużenie wojny.
Dr Michał Kozłowski – filozof, redaktor „Bez Dogmatu” oraz „Le Monde Diplomatique. Edycja Polska”.
Czytaj także:
Paweł Pieniążek: G20 bez recept dla Syrii
Michał Zadara: Za Syrię
Przemysław Wielgosz: Ta interwencja tylko podsyci wojnę