Świat

Katowice – miasto dla fryzjerów?

Coś takiego można by zbudować w Dubaju za petrodolary. A nawet w Katowicach. Czeski architekt, Igor Kovačević, opowiada o swoich wrażeniach z pobytu w Polsce.

Gdy Agnieszka Muras ze Świetlicy w Cieszynie poprosiła mnie o napisanie krótkiego tekstu o naszym pobycie w Polsce, wyjaśniła, że może to być felieton. Nigdy nie pisałem w takiej formie, musiałem więc sprawdzić, czym jest felieton. Zadziwiła mnie definicja w Wikipedii określająca go jako artykuł, w którym autor ośmiesza niezdrowe społeczne zjawiska.

Nie jestem pewny, czy taka była intencja Agnieszki, ale postaram się napisać tekst jak najbardziej interesujący dla czytelników. Mam nadzieję, że nie przekroczę bariery uprzejmości, jeśli odniosę się krytycznie do polskich miast.

Dlaczego polskie domy są różowe?

Przekraczając czesko-polską granicę pociągiem, nie mogłem nie zauważyć, że prawie wszystkie nowe lub odnowione domy mają dziwną, różową fasadę. Pewnie architekt albo inwestor myślał o kolorze czerwonym. Nie wiem, czy różowy pojawił się na ścianach przez pomyłkę, czy przez przypadek zamożni ludzie z regionu wybrali go, aby zamanifestować swój status społeczny. W Czechach nowe domy mają różne kolory: od różowego, przez zieleń i żółć, aż po błękit. Wjeżdżając do Katowic, z ulgą zobaczyłem starą, dobrą i ulubioną przez architektów szarość budynków. Poczułem, że jestem w mieście.

Zjedliśmy obiad w restauracji, w której znajdowało się mnóstwo poniemieckich rekwizytów. Rozbawił mnie kontrast między weselnym menu a wielkim tatuażem na prawej dłoni kelnerki, który mogliśmy obejrzeć w całej okazałości za każdym razem, gdy podawała nam posiłek lub napój. To kolejny dowód na to, że znajdujemy się w mieście.

Tę pewność straciłem wkrótce po obiedzie, kiedy udaliśmy się do hostelu. Od dworca w centrum miasta szliśmy wzdłuż linii tramwajowej, potem w drogę, która prowadziła przez przez zielone tereny tuż obok galerii handlowej, a w końcu trafiliśmy na miłą, kręta uliczkę z XIX wieku. Spodziewałem się, że w mieście granice między centrum, peryferiami i zielenią będą jasno wytyczone. Ale przecież znajdujemy się w regionie przemysłowym. Wszystkie miasta są tu jednocześnie połączone i rozłączone. I nie da się mówić o mieście w takim sensie, jak w innych częściach Europy Środkowej. Aby zilustrować moją nieznajomość tego regionu: sądziłem, że aglomeracja ta liczy sobie 600 tysięcy mieszkańców. Na koniec dowiedziałem się, że jest ich 2,5 miliona.

Katowice jak Dubaj?

Drugiego dnia spotkaliśmy się z architektem Ryszardem Nakoniecznym, który opowiedział nam o historii regionu. W końcu mogłem się odnaleźć w otaczającej przestrzeni. Podczas spaceru podziwiałem architekturę lat siedemdziesiątych i budynki inspirowane brazylijską architekturą Costy i Niemeyera. Kiedy Ryszard pokazywał nam rezultaty urbanistycznego konkursu na zagospodarowanie centrum Katowic, poczułem żal, że nawet w tym mieście politycy i architekci uznają, że architektura korporacyjna może poprawić wygląd miasta. Zwycięski projekt zniszczył kompozycję osi centrum z lat 70. Coś takiego można by zbudować w Dubaju za petrodolary. A nawet w Katowicach, ale tylko pod warunkiem, że życie prezydenta miasta przedłużono by o 250 lat, żeby miał czas na znalezienie inwestorów z górą pieniędzy.

Zupełną konsternację wzbudził we mnie projekt Muzeum Śląskiego autorstwa zespołu z Austrii. Architekci zaproponowali, aby ekspozycję umieścić pod ziemią, co miało być wysublimowaną i przeintelektualizowaną formą kopalni, jednocześnie zburzono pobliskie sklepy, a na ich terenie stworzono nieformalny parking. Odwiedziłem budynek siostrzany do wyburzonego, nie mogłem pojąć, czemu nie wykorzystano tej oryginalnej bryły z lat 70. na potrzeby muzeum. Rampa do obiegu pionowego i atrium w środkowej części budynku byłyby gotowym miejscem dla ekspozycji. Ale jak zwykle w Europie Środkowej: najpierw urządza się konkurs na projekt budynków, nigdy nie ma miejsca na publiczną albo branżową debatę o ich wykorzystaniu.

Wygląda na to, że Katowice są po prostu kolejnym przykładem miasta, w którym władze wciąż dzielą przestrzeń na sektory odpowiednie dla edukacji, handlu, kultury, pracy, mieszkania itd. Ale może jest w tym jakaś polityczna mądrość: izolowanie wszystkich części miasta, jak tylko się da, aby nie dopuścić do przenikania się różnych funkcji i ich odbiorców. Jedna część miasta dla kultury, jedna dla przemysłu, jedna dla szkół, jedna dla fryzjerów. Tylko czy to jest jeszcze miasto?

Stolica kultury czy stolica podziałów?

Jesteśmy we Wrocławiu, w którym kolor różowy stracił swoje znaczenie jako społeczny wyznacznik bogactwa. To miasto ma w sobie pewien romantyzm, muszę jednak przyznać, że nie dziwię się europejskim biurokratom, którzy przyznali tytuł Europejskiej Stolicy Kultury miastu Wrocław, a nie Katowicom czy nawet Lublinowi. Wiem coś o tym po doświadczeniach z Ostrawą i Pilznem w Czechach, gdzie każdy, kto żyje kulturą i nie traktuje jej w kategorii biznesu był pewny, że wygra Ostrawa, a stolicą kultury zostało Pilzno.

Wygląda na to, że środkowoeuropejskie miasta wybrane na stolice kultury mają podobne pojęcie o tym, czym właściwie jest kultura. Wygląda na to, że dla tego wydarzenia obraliśmy logikę podobną do tej, która tworzy nasze miasta – podział funkcji. Dzielimy odbiorców na tych, którzy korzystają z kultury wysokiej lub niskiej. Dokładnie tak, jak oddzielamy części miasta, tak samo dzielimy kulturę na wysoką i niską, polską i niepolską, prawicową i lewicową. Pytanie tylko, czy w obliczu tych podziałów nadal mówimy o kulturze.

Zakończę pytaniem do europejskiej administracji: czy możecie nam powiedzieć, na czym polega koncepcja Europejskiej Stolicy Kultury? Chodzi o zarządzanie kulturą czy o samą kulturę? Musimy to wiedzieć, zanim kolejne miasta zaczną się ubiegać o ten tytuł. Dziękujemy za odpowiedź.

przeł. Monika Zając

 

*Igor Kovačević – architekt zaaangażowany, założyciel Centrum Środkowoeuropejskiej Architektury w Pradze, absolwent Wydziału Architektury i Urbanistyki w Pradze. Prowadzi kuratorską działalność oraz współtworzy projekt MOBA (www.moba.name).

Tekst powstał w ramach projektu „Obywatelski Transfer Kultury”. Projekt pokazuje różne formy obywatelskiego zaangażowania Czechów i Polaków w kulturę, poszukuje też odpowiedzi na pytanie o rolę kultury w procesach wspierających przemiany społeczno-polityczne. Partnerami i uczestnikami projektu są internetowe czeskie pismo społeczno-kulturalne Advojka (www.advojka.cz) i Centrum Środkowoeuropejskiej Architektury (www.ccea.cz) oraz fundacja ArtTransparent.

 

W ramach projektu w lipcu czescy dziennikarze i aktywiści odwiedzili instytucje kultury w Katowicach, Bytomiu i Wrocławiu.

 

Projekt finansowany jest ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij