Nie wspieram terroryzmu, wspieram państwo prawa – mówi obrończyni osadzonych w Guantanamo.
Jakub Dymek: W 2010 roku napisała Pani dla „New York Timesa” tekst pod tytułem Jestem prawniczką terrorystów. I jestem z tego dumna. Co to znaczy?
Nancy Hollander: Do napisania tego tekstu nakłoniła mnie wypowiedź córki ówczesnego wiceprezydenta Dicka Cheneya, w której potępiała obrońców terrorystów w sprawach sądowych – sugerowała, że nie powinni się zajmować wspieraniem terroryzmu. Przez całe dorosłe życie jako prawniczka reprezentowałam w sądzie oskarżonych o różne przestępstwa i nikt nigdy nie oskarżył mnie o popełnianie tych samych przestępstw, co klienci. Aż do chwili, kiedy zaczęłam bronić osób oskarżonych o terroryzm.
W Stanach Zjednoczonych mamy tradycję obrońców występujących w sądzie w imieniu oskarżonych o szczególnie poważne przestępstwa – często uważane za najpoważniejsze zbrodnie – i jesteśmy z tej tradycji dumni. Jeden z pierwszych prezydentów USA, John Adams, reprezentował Brytyjczyków – o których myślano w osiemnastowiecznych Stanach Zjednoczonych podobnie, jak my myślimy dziś o terrorystach – dopuszczających się okrucieństw wobec Amerykanów. Amerykańscy prawnicy reprezentowali też Japończyków po drugiej wojnie światowej. W sprawach, z którymi obecnie mam styczność, pierwszorzędni prawnicy z dumą bronią przed komisjami wojskowymi osób oskarżonych o przestępstwa przeciwko USA i jego żołnierzom. Czułam, że trzeba o tym przypomnieć.
Oczywiście, w tytule artykułu posłużyłam się pewną ironią. Chodzi o to, że jestem dumna, że mogę reprezentować kogoś, kogo oskarżono o morderstwo – ale przecież nie wspieram tym mordowania. Natomiast wyrażam w ten sposób moje przekonanie, że każdy ma prawo do tego, by ktoś mógł stanąć pomiędzy nim a rządem, by rząd nie mógł mu zrobić niezasłużonej krzywdy. Na tym polega praca prawnika.
Chodzi o amerykański „konstytucyjny patriotyzm”?
Przestrzeganie konstytucji uważamy za bardzo ważne ze względu na fundamentalne prawa każdego obywatela i obywatelki. Wśród nich jest prawo do reprezentacji prawnej, prawo do konfrontacji z oskarżającym – tego w europejskim systemie nie ma – oraz zakaz przetrzymywania w areszcie bez wniesionego oskarżenia. Oczywiście w Guantanamo nikt nie robi sobie nic z tych praw. To miejsce jest zupełnie poza prawem.
I poza geograficznymi granicami USA.
Granicami geograficznymi, politycznymi, legalnymi, a także moralnymi.
Wiemy, że torturowano tam ludzi – a to jest nielegalne i niemoralne. Amerykanie mają własne prawa zakazujące tortur.
Podpisali analogiczne traktaty międzynarodowe. To całkowite bezprawie.
Guantanamo to sytuacja wyjątkowa, która wymknęła się spod kontroli?
Dziś amerykańskim prawie nie ma takich wyjątków, które pozwalałyby na nieprzestrzeganie podstawowych praw obywatelskich. Podobne przypadki miały miejsce co najwyżej przed wojną secesyjną – a i to było bez wątpienia nielegalne. W przeciwieństwie do okresu przed rokiem 1850, dziś mamy sądy federalne, i nie potrzebujemy specjalnych komisji wojskowych. W sprawie Mohamedou Oulda Slahiego, autora Dziennika z Guantanamo i mojego klienta, nie powstała nawet komisja wojskowa.
Ówczesny główny prokurator wojskowy Guantanamo pułkownik Morris Davis kilkukrotnie przyznał publicznie, że Slahi nie tylko nie został za nic sądzony, ale też zupełnie nie ma go o co oskarżyć: powinien iść wolno. Sędzia, który prowadził tę sprawę w sądzie federalnym, orzekł, że sprawa Slahiego nie jest kryminalna, ale cywilna. Nie potrzebowano więc dowodów ponad uzasadnioną wątpliwość. Chociaż wystarczyło tylko tyle, by „przechylić szalę”, to i tak na Slahiego nie znalazło się nic. Sędzia nakazał uwolnienie Mauretańczyka. A jednak tego człowieka wciąż przetrzymuje się w Guantanamo, podobnie jak wielu w jego sytuacji.
Slahiego w ogóle nie aresztowano w USA.
Amerykanie pojmali go w Mauretanii i przetransportowali do tajnego więzienia w Jordanii, gdzie spędził około 7 miesięcy. Był przesłuchiwany, zastraszany i torturowany – nie tak, jak w Guantanamo – ale Jordańczycy zalecili jego uwolnienie, nie zdobywszy żadnych informacji. Dziś wnioskuję, że Amerykanie nie chcieli uwolnić tego człowieka, by nie zdradził miejsca swojego siedmiomiesięcznego pobytu. Tymczasem jego matka codziennie przynosiła posiłki do więzienia w Mauretanii, wierząc że Slahiego przetrzymywano właśnie tam. Sądzę, że właśnie z powodu tajemnicy trafił do Guantanamo. Slahiego przetransportowano z Jordanii do Afganistanu, by sfingować jego rzekome schwytanie na polu walki. Tymczasem wiemy, że około 5 proc. więźniów Guantanamo faktycznie załapano w boju – w przypadku reszty władze kłamią.
Złapali ich łowcy nagród, którzy oddają ludzi w ręce Amerykanów dla pieniędzy?
Widziałam ulotki rozrzucane przez wojska amerykańskie. Zachowałam jedną, która obiecuje 5000 dol. za terrorystę. W Afganistanie to mnóstwo pieniędzy. Niektóre ulotki proponują więcej. Dziś wiemy, że około 85-90 proc. więźniów Guantanamo pochodzących z Pakistanu czy Afganistanu znalazło się tam przez te ulotki.
Początkowo nikt nic nie wiedział o obozie. Guantanamo założono z prostym zamiarem: wsadzimy ich tam bez praw, bez prawników, potajemnie.
Nikt nie pomyślał, jak to się ma skończyć. Wreszcie Sąd Najwyższy potępił ten proceder, wskazując, że wszystkim należy się prawo do obrony. Do sądów zaczęły wpływać petycje w sprawie weryfikacji podstaw prawych pozbawienia wolności [zasada habeas corpus]. W 2009 roku Slahi zeznawał z Guantanamo przez połączenie wideo. Sąd zdecydował, że przedstawione dowody niewystarczająco obciążają Slahiego i nakazał jego uwolnienie. Za administracji Obamy stwierdzono, że zbyt łatwo można wygrać taką sprawę przeciwko rządowi. Po zmianie prawa sytuacja się odwróciła: zwycięstwo stało się niemal niemożliwe. W tej chwili sądy odmawiają kolejnych rozpraw i cedują odpowiedzialność na innych, zniechęcone państwowym podejściem do tej kwestii. Slahiego nie uwolniono, a od 2010 roku nie odbyło się żadne posiedzenie w jego sprawie.
Chciano zatrzymać więźniów za wszelką cenę?
Zgadza się. Strona rządowa nie apelowała tylko w nielicznych przypadkach. W pozostałych sądy apelacyjne obalały decyzje lub kierowały je do ponownego rozpatrzenia. W 2011 roku prezydent Obama podpisał rozporządzenie wykonawcze mówiące o tym, że każdy z więźniów Guantanamo ma okresowo stawać przed komisją (złożoną z przedstawicieli sześciu różnych agencji rządowych), która determinuje czy osadzony aktualnie stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. W przypadku wielu więźniów komisja wielokrotnie orzekała, że zagrożenia nie stanowią, ale skomplikowane ścieżki biurokracji opóźniają ich uwolnienie. Niektórzy, jak Slahi, nie stanęli przed tą komisją ani razu. Jestem przekonana, że przesłuchanie przed sądem lub komisją pozwoli nam oczyścić Slahiego – jeśli tylko dostaniemy taką szansę.
Zmiany wprowadzane w amerykańskim systemie prawnym od 11 września 2001 roku oraz kariera pojęcia bezpieczeństwa narodowego sprawiły, że dziś wystarczy znać osoby podejrzewane o nielegalną działalność, aby uznano, że ktoś stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa USA albo wprost jest związany z terroryzmem. Komputerowe algorytmy analizujące działania sieci komunikacyjnych ugrupowań terrorystycznych wykrywają osoby, które utrzymują kontakty z niewłaściwymi osobamu. Slahi miał po prostu zbyt rozległe znajomości?
Twierdzono, że bliskie związki jego kuzyna, Abu Hafsa al-Mauritaniego [członka Rady Szury Al-Ka’idy, który wystąpił z organizacji w akcie sprzeciwu wobec ataków z 11 września], z Osamą bin Ladenem są dowodem na winę Slahiego. Abu Hafs od trzech lat jest już na wolności. Dlaczego nie Slahi? Jego przypadek nie jest odosobniony. Slahi wyróżnia się jednak tym, że rząd zezwolił na wydanie jego książki pisanej w Guantanamo. Rzecznik Pentagonu Myles Caggins potwierdził faktyczność opisanych przez Slahiego wydarzeń.
Dlaczego rząd pozwolił na publikację Dziennika…?
Nie stało się to od razu: czekaliśmy 6 lat. W tym czasie rząd w kolejnych raportach stopniowo ujawniał informacje o łamaniu praw człowieka w Guantanamo, które pokrywały się z relacjami Slahiego na temat tortur i nadużyć w obozie. Doniesienia zawarte w książce przestawały być nowością i tajemnicą. Ale jako że wszelkie wypowiedzi więźniów Guantanamo są tajne, książka musiała przejść weryfikację w agencjach wywiadowczych USA. Slahi się na to zgodził. Czekaliśmy dwa lata. Oryginalny manuskrypt wraz z interwencjami cenzorów jest dostępny za darmo. Znaleźliśmy wydawcę, redaktora, złożono nam również propozycję filmu.
Wydać książkę osoby, która jest zamknięta w Guanatano i jest uważana za wroga Ameryki – to chyba nie takie proste. Jak poznała pani Slahiego?
Miało to miejsce w 2005 roku, gdy przebywał w Guantanamo od 3 lat. Skontaktował się ze mną francuski prawnik z informacją, że otrzymał email od prawnika w Mauretanii, do którego zwróciła się o pomoc rodzina Slahiego po otrzymaniu pocztówki z Czerwonego Krzyża. Potwierdziłam informację o pobycie Slahiego w Guantanamo i zdecydowałam się go reprezentować pro bono.
Nigdy nie zapomnę pierwszego spotkania. Slahi wstał – jest niewysoki, mojego wzrostu – i wyciągnął ku nam ręce, ale się nie poruszył. Stał w miejscu, z rękami dyndającymi w powietrzu, jakby się unosił, trochę jak duch. Po chwili dopiero zobaczyłam, dlaczego – był przykuty łańcuchami do podłogi. Więc to my weszliśmy w jego objęcia. Był to prawdopodobnie pierwszy przyjazny mu dotyk od 4 lat.
Przekazał nam wtedy 90-stronicowy zielony zeszyt zapisany informacjami na jego temat. Poprosiłam go, by pisał dalej. Zeszyt i jego korespondencja ze mną złożyła się na książkę. Oczywiście listy Slahiego przechodzą skomplikowaną, tajną procedurę rewizyjną. Wymagają również odtajnienia dla osób nieupoważnionych. Mnie z kolei obowiązuje wysyłanie listów w otwartych kopertach, by zapobiec kontrabandzie. Teoretycznie nie powinny być czytane – ale zakładam, że jednak są. Połączenie telefoniczne z obozem odbywa się tylko w wyjątkowych przypadkach, zamówione z dziesięciodniowym wyprzedzeniem, prawie zawsze podsłuchiwane. Wiele tematów rozmów jednak zastrzeżono, więc aby naprawdę porozmawiać prawnicy jeżdżą do obozu osobiście. W celach, w których rozmawiamy, znajdują się kamery, a także mikrofony zamaskowane jako zraszacze przeciwpożarowe – o których nas zresztą nie poinformowano.
Jak się pani przygotowuje do obrony Slahiego?
Mowa tu o dwóch kwestiach: po pierwsze, o przesłuchaniu przed komisją, która ma potwierdzić, że Slahi nie stanowi obecnie zagrożenia terrorystycznego. Po drugie, o sprawie habeas corpus, w której staramy się o orzeczenie sądu federalnego o niewinności i nielegalnym przetrzymywaniu Slahiego. Oprócz rozmów z uwięzionym prowadzimy własne śledztwo. Dodatkowo, zwracamy się do bliskich listy wsparcia, które mają udowodnić, że po uwolnieniu Slahiego będzie na niego czekała rodzina i praca. Niedawno komisja zwolniła pewnego Saudyjczyka, kierowcę bin Ladena – to jedna z osób, o których zaangażowaniu w terroryzm dobrze wiedziano, i uważano ich za „więźniów na zawsze”. Nie zwalnia się natomiast tych więźniów, co do których się pomylono. Wreszcie ma być wypuszczony Shaker Aamer, ostatni mieszkaniec Wielkiej Brytanii przetrzymywany w Guantanamo [stało się to 30 października 2015]. W obozie więzi się też innego Mauretańczyka – Abu Aziza – którego komisja uznała za niegroźnego już 2009 roku. Nie wiadomo, dlaczego go nie wypuszczono. W Mauretanii niedawno odbyła się demonstracja żądająca uwolnienia mojego klienta i Abu Aziza. W obozie znajduje się koło 50 Jemeńczyków także uznanych za niestwarzających zagrożenia.
Jaki jest więc pani ostateczny cel?
Doprowadzić do uwolnienia Slahiego.
Ten cel jest raczej przeciwny dążeniom władzy do utrzymania obozu w Guantanamo.
Prezydent Obama chce go zamknąć – mówi tak od wielu lat. Ale wygląda na to, że zamknięcie obozu natychmiast byłoby tylko przeniesieniem go na teren USA, co może doprowadzić zwiększenia praw więźniów obozu. Niektórzy senatorowie woleliby więźniom żadnych praw nie przyznawać, nawet w granicach państwa. Nie wiem, co stanie się w tej sprawie. Moim zdaniem administracja Obamy powinna szybciej i efektywniej orzekać o stanowieniu bądź niestanowieniu przez więźniów zagrożenia i uwalniać ich. Komisja orzekająca rzekomo jest do tego przygotowana, ale nie znajduje to odzwierciedlenia w rzeczywistości. Martwiliśmy się, czy odmówią uwolnienia Slahiego ze względu na jego wiedzę o Guantanamo. Książka była sposobem na ujawnienie tej wiedzy. Dzięki niej powstała petycja o jego oswobodzenie. Rząd mógłby też przyspieszyć uwalnianie niewinnych więźniów, gdyby przestał tak zawzięcie apelować w sprawach habeas corpus. Przyznanie się rządu do błędów spowodowałoby natychmiastowe uwalnianie niewinnych. Ci ludzie mogliby po prostu wrócić do domu.
Nie możemy oczywiście powiedzieć, że każdy więzień Guantanamo jest niewinny i poza wszelkim podejrzeniem. Slahi trzymał w ręku broń, walczył w Afganistanie przeciw Sowietom…
Za tę broń, jak wiadomo, płaciło USA. To go w żaden sposób nie obciąża. Bez wątpienia w Guantanamo znajdują się ludzie, którzy popełnili zbrodnie przeciw Stanom Zjednoczonym. Ale Slahi do nich nie należy.
Ale ponieważ definicja „terrorysty” jest obecnie tak szeroka, że ktokolwiek znający osoby kiedykolwiek walczące przeciw USA może nim zostać?
Nie wiem, dlaczego Slahi jest dalej przetrzymywany. Nie wiem, czego obawia się rząd. Komuś musi się wydawać, że Slahi stanowi zagrożenie – ale to wrażenie jest bezpodstawne. To rzeczywiście prawda: definicja terrorysty jest tak szeroka, że wystarczy kogoś znać, by zostać pojmanym. Mamy żyć w kraju opartym na prawie, a nie na bezpodstawnych oskarżeniach. Gdyby Slahi został na przykład oskarżony i skazany za materialne wspieranie terroryzmu, dziś byłby na wolności.
Ale nie jest.
Z tego systemu nie możemy być dumni jako Amerykanie, bo to nie jest wymiar sprawiedliwości. Obama chce bronić praw człowieka na Kubie, w Chinach, a co z USA?
Nawet jeśli przestano torturować Slahiego w sposób konwencjonalny, nielegalne przetrzymywanie niewinnego człowieka przez 14 lat jest formą tortury. Mój kraj torturował ludzi, przetrzymuje ich bez wyroku, łamie własne zasady – a Dziennik z Guanatamo są tylko zapisem tego procederu.
Nancy Hollander jest prawniczką, byłą przewodniczącą National Association of Criminal Defense Lawyers. Reprezentuje między innymi Chelsea Manning i Mohamedou Oulda Slahiego, którego „Dziennik z Guantanamo” ukazały sie własnie w Polsce.
**Dziennik Opinii nr 327/2015 (1111)