Świat

Balcer: Erdoğana od władzy „odpiłować” może już chyba tylko śmierć. Albo rewolucja

Erdoğan przypomina swoją obsesją władzy Makbeta. Czy może w ogóle stracić władzę w nowym systemie? Na pewno drogą do tego jest ulica, rewolucja, pucz, inne działania pozaprawne.

Jakub Majmurek: Prezydent Erdoğan wygrał referendum konstytucyjne w Turcji. Dostał to, czego od dawna chciał: system prezydencki w kraju. Skala tego zwycięstwa była jednak dość skromna: 51 procent na tak. Czy Erdoğan ma więc powody do zadowolenia?

Adam Balcer, kierownik projektu WiseEuropa, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich: To jest pyrrusowe zwycięstwo. Wygrana pokazuje ograniczenia Erdoğana i jego obozu. Partie, które w referendum popierały głos na „tak”, w ostatnich wyborach zdobyły razem ponad 60% głosów. Teraz ledwo co przekonały może połowę wyborców, by głosowali zgodnie z ich wskazaniami. Erdoğan przegrał w najważniejszych miastach. W Stambule (a to bardzo prestiżowe głosowanie) w Ankarze, Izmirze. W tym ostatnim mieście to dziwi najmniej, gdyż tam zawsze bardzo silna była lewica. Ale Erdoğana przegrał też głosowanie w Kurdystanie, południowo-wschodniej Turcji, gdzie jest najwięcej wojska, gdzie najbardziej rygorystycznie realizowane są przepisy o stanie wojennym. Kurdowie byli zastraszani, by nie głosować na „nie” i kuszeni, a właściwie korumpowani, by głosować na „tak”, a mimo to zdołali wyraźnie zagłosować przeciw władzy.

Referendum były uczciwe?

Bardzo prawdopodobnie rzeczywisty rezultat nie był tak korzystny dla Erdoğana, jak wynik oficjalny. Możliwe nawet, że minimalnie wygrała opcja „nie”. Są liczne i poważne zastrzeżenia ze strony opozycji, także OBWE wydała opinię, że nie było to wolne i uczciwe głosowanie.

Dlaczego? Opozycji nie pozwolono przeprowadzić uczciwej kampanii?

Z pewnością nie. Kampania toczyła się w kraju, gdzie mediów – według Freedom House – nie można już dłużej uznać za wolne. W więzieniach siedzi około 150 dziennikarzy – największa liczba na świecie. W najważniejszych stacjach telewizyjnych niemal 90% czasu antenowego poświęcone było dla opcji „tak”.

Do nieprawidłowości dochodziło także w trakcie samego głosowania. Od 1,5 do 2,5 milionów kart do głosowania było nieostemplowanych. Trzy lata temu partia Erdoğana, AKP, miała zastrzeżenia, że do podobnej sytuacji doszło w jednym z okręgów wyborczych. Wtedy komisja nadzorująca przebieg wyborów w Turcji – Najwyższa Komisja Wyborcza – uznała, że konieczne jest powtórzenie głosowania. Dziś Komisja – oczywiście w innym składzie, obsadzona ludźmi prezydenta – uznała, że wszystko jest w porządku. A mówimy być może o 2,5 milionach głosów. Erdoğan wygrał referendum przewagą blisko 1,4 miliona głosów, w samej Turcji – bez głosów diaspory – to było nie więcej niż milion sto tysięcy głosów.

Do największych fałszerstw mogło dojść na południowym wschodzie Turcji. Frekwencja była tam mniejsza o około 5% niż w ostatnich wyborach parlamentarnych. Równocześnie frekwencja znacznie wzrosła w niektórych okręgach w środkowej Turcji w bastionie AKP. W wielu okręgach Kurdystanu poparcie dla opcji „tak” okazało się większe nawet o 15% niż poparcie dla AKP w poprzednich wyborach. Jest mało prawdopodobne, by mogło się tak stać bez jakiegoś podrasowania wyników.

Opozycja może coś z tym jeszcze zrobić?

Dramat polega na tym, że państwo zostało tak zawłaszczone – można powiedzieć, że to wersja hard tego, co dzieje się teraz w Polsce – że nie ma żadnego, niezależnego organu, do którego by się można odwołać w tej sprawie. Bo gdzie mogłaby się poskarżyć opozycja? Przede wszystkim do Najwyższej Komisji Wyborczej. A wiemy, że ona nie podważy dziś uczciwości referendum. Tak naprawdę to już wydała komunikat, stwierdzający, że opcja na „tak” wygrała w referendum. Bez policzenia wszystkich głosów! To sytuacja bez precedensu.

Przeciwnicy Erdoğana w zasadzie nie mają dziś legalnej, politycznej drogi walki o swoje prawa.

Co teraz zrobi Erdoğan? Będzie się starał zrobić jakiś gest wobec opozycji, wobec tej części społeczeństwa, która jest przeciw niemu? Czy wręcz przeciwnie, proces podporządkowania państwa i represjonowania przeciwników politycznych, jaki zaczął się po nieudanym zamachu stanu w zeszłym roku, będzie trwał?

Erdoğan jako polityk ma dwie twarze. Także w trakcie kampanii raz powtarzał jak bardzo kocha cały naród, który stanowi jedność. Innym razem dzielił społeczeństwo, wskazując, że prawdziwym narodem są tylko jego zwolennicy nazywając swoich rywali terrorystami i zdrajcami. Może więc wykonać jakieś koncyliacyjne gesty, ale cała zasada jego projektu politycznego polega na tym, że on się nie chce dzielić władzą. Erdoğan uważa, że jego władza jest emanacją woli suwerenna, narodu – co potwierdza referendum – a wcielona w jego postać nie powinna być ograniczona przez takie czynniki jak rządy prawa czy trójpodział władz. Polityka Erdoğana potrzebuje ciągłej mobilizacji przeciwko zewnętrznym i wewnętrznym wrogom – najlepiej jeszcze jak ich można połączyć w figurze piątej kolumny.

Co teraz będzie politycznym celem Erdoğana w Turcji?

Przede wszystkim zepchnięcie partii kurdyjskiej poniżej progu wyborczego 10% i wyeliminowanie jej z parlamentu. Liderzy tej partii, kobiety i mężczyźni, bo podobnie jak u Zielonych, Kurdowie mają podwójne kierownictwo, są w więzieniu. Uwięzionych jest także kilkunastu posłów partii i około osiemdziesięciu burmistrzów. Teraz gra toczy się o jej zupełną eliminację ze sceny politycznej.

Drugim celem jest rozłam w partii nacjonalistycznej, MHP. Partia ta poparła ustawy o stanie wyjątkowym, dające Erdoğanowi bardzo silne uprawnienia. Nawoływała także do głosowania na „tak” w referendum. Jednak, duża część działaczy i zdecydowana większość elektoratu partii wybrała opcję „nie”. Dla Erdoğana idealne byłoby, gdyby doszło do rozłamu w MHP, do jej podziału na dwa ugrupowania i gdyby żadne z nich nie przekroczyło progu 10% poparcia. W takiej sytuacji w następnych wyborach parlamentarnych AKP – nawet jeśli zdobędzie mniej głosów niż w poprzednich wyborach – może liczyć na znacznie więcej mandatów, a nawet na większość konstytucyjną. A wtedy to już będą mogli robić, co tylko będą chcieli.

Chciałem spytać teraz o treść referendum. Co tak naprawdę zmieniają poprawki do konstytucji? Marc Semo, korespondent „Le Monde” w Ankarze, napisał, że Turcja otrzymuje właśnie nie ustrój prezydencki (na wzór Stanów), ale hiperprezydencki, niemający odpowiednika w żadnej demokracji zachodniej. Zgodzi się pan z tą opinią?

Turcja dziś zmierza w stronę autorytaryzmu, a to referendum to przekroczenie Rubikonu. Erdoğan otrzymał już bardzo szerokie kompetencje na podstawie ustaw o stanie wyjątkowym. Stan wyjątkowy jest zresztą regularnie przedłużany – choć nie ma już dla niego uzasadnienia. Ustawy te nie zostały przyjęte przez aklamację – jak we Francji – a przy sprzeciwie kluczowych partii opozycyjnych. Obecne przepisy dają Erdoğanowi o wiele większą władzę niż we Francji kiedykolwiek miał Hollande. Tureckie przepisy w sprawie zwalczania terroryzmu są o wiele bardziej represyjne od francuskich. Przegłosowane poprawki do konstytucji utrwalają władzę, jaką Erdoğan zdobył w ramach stanu wyjątkowego.

Raport Alana Makovsky’ego dla Center for American Progress wskazuje jednak, że uprawnienia prezydenta w nowym systemie będą mniejsze niż w ramach obecnych ustaw i że zostawia on pewne minimalne funkcje kontrolne władzy sądowniczej i parlamentarnej – np. parlament będzie mógł przeprowadzić impeachment prezydenta.

Czytałem ten raport, to jest moim zdaniem trochę dzielenie włosa na czworo. Nie każdy kraj, który jest zniewolony według terminologii Freedom House, jest od razu taki, jak Korea Północna. W Turcji pewnie będzie funkcjonowała dość miękka wersja autorytaryzmu. Ale faktem pozostaje, że poprawki do konstytucji kończą z trójpodziałem władzy w Turcji. Ani parlament, ani sądy nie mają bowiem w nowym porządku konstytucyjnym dość siły, by efektywnie kontrolować prezydenta. Diagnozy Makovsky’ego skupiają się na treści przepisów, ale ta analiza oderwana jest od praktyki obozu Erdoğana. A ta nie pozostawia złudzeń, co jest celem zmian – władza jednego człowieka.

Erdoğan może w ogóle stracić władzę w nowym systemie?

Na pewno drogą do tego jest ulica, rewolucja, pucz, inne działania pozaprawne. Jest też opcja wyborcza. Erdoğan ma naprzeciw siebie trzy siły opozycyjne, referendum wygrał rzutem na taśmę, pewnie nie bez fałszerstw. Jeśli cała opozycja wyłoniłaby charyzmatycznego kandydata, a kryzys ekonomiczny będzie się pogłębiał, to Erdoğan nie będzie w stanie „wygrać” bez masowych fałszerstw. Problem w tym, że ja żadnego takiego kandydata teraz nie widzę. A opozycja jest podzielona i Erdoğan może rozgrywać dzielące ją różnice.

Erdoğan przypomina swoją obsesją władzy Makbeta. Dlatego, szczerze mówiąc, coraz trudniej mi sobie wyobrazić, by mogło „odpiłować” go od władzy coś innego niż śmierć lub rewolucja.

Co referendum oznacza dla cywilizacyjnej tożsamości Turcji? Na łamach „Foreign Policy” Steven A. Cook pisał, że to koniec atatürkowskiego projektu Turcji: świeckiej, okcydentalizującej się, aspirującej do miejsca w Europie.

Ja nie powiedziałbym, że projekt atutürkowski kiedykolwiek miał jednoznacznie europejski charakter i jest w całkowitej opozycji do Erdoğana. Pamiętajmy, że Atatürk był autorytarnym przywódcą i nacjonalistą, który walczył o niepodległość przeciw europejskim mocarstwom. Do tych tradycji odwołuje się Erdoğan. Różni ich zdecydowanie stosunek do islamu. Jednak uważam, że głównym problemem dzisiejszej Turcji nie jest islam. Problemem jest przede wszystkim autorytarny charakter politycznego projektu tureckiego prezydenta, opierającego się na połączeniu nacjonalizmu, konserwatyzmu z etatyzmem i populizmem, a wszystko to „skleja” korupcja i klientelizm. Nie boję się tego, że Turcję czeka teraz jakaś forma teokracji. Na pewno za to kraj będzie się stawał coraz bardziej autorytarny. Wzorem dla Erdoğana jest dziś przede wszystkim Putin. Reżim Erdoğana, tak jak putinizm w Rosji, będzie mieć hybrydową legitymację ideologiczną. W jej ramach Atatürk może pozostać odległym punktem odniesienia, z którego niewiele konkretnego tak naprawdę wynika – podobnie funkcjonuje dziś Mao w komunistycznych Chinach.

Taka hybrydowa legitymacja będzie w stanie zapewnić Turcji stabilność?

Nie, społeczeństwo jest za bardzo podzielone i zróżnicowane wewnętrznie. Trudno też dziś wyobrazić sobie, by Erdoğan miał jakąś ofertę dla Kurdów. A Turcja sąsiaduje dziś z faktycznym państwem kurdyjskim na północy Syrii, Rożawą. Silne związki z nim posiada Partia Pracujących Kurdystanu walcząca z armią i policją turecką. Gdy świetnie wyszkoleni przez Amerykanów kurdyjscy wojownicy pokonają już wokół siebie Państwo Islamskie, to mogą zacząć szukać zajęcia w Turcji. Zwłaszcza wtedy, gdy tureccy Kurdowie nie będą mieli innej możliwości walki o swoje prawa niż przemoc.

Paradoksalnie więc Turcja stawać się najpewniej będzie coraz bardziej autorytarnym i coraz mniej stabilnym państwem przypominającym niektóre reżimy latynoamerykańskie w XX wieku.

Jak to wszystko się będzie przekładać na politykę światową? Jak będą wyglądały relacje Turcji z Europą, Stanami, sąsiadami?

Na pewno w sytuacji wewnętrznych problemów, np. ekonomicznych, Erdoğan będzie szukał zewnętrznego i wewnętrznego wroga, by mobilizować swój twardy elektorat.

Więzi z Zachodem oczywiście osłabną, o procesie akcesji Turcji do UE możemy już dziś zapomnieć. Proces zamarł już zresztą długo przed referendum. Reformy konstytucyjne Erdoğana, zapowiedzi przywrócenia kary śmierci – to wszystko kasuje niemal do zera mające przygotować Turcję do członkostwa w UE reformy, które wprowadzała przecież sama AKP!

Wszyscy zadają sobie teraz pytanie: czy Erdoğan nie przeszarżuje? Z drugiej strony trzeba pamiętać, że to polityk, który w sytuacji zderzenia ze ścianą podkula ogon i wycofuje się rakiem. Tak to wyglądało w konfliktach Turcji z Rosją, Iranem, Arabią Saudyjską, Izraelem.

W relacjach z Europą będzie szarżował?

Nie można wykluczyć takiej opcji. Ale pamiętajmy też, że Europa to najważniejszy partner gospodarczy Turcji. Załamanie relacji gospodarczych skutkowałoby bardzo głębokim kryzysem ekonomicznym w samej Turcji. Erdoğan pamięta, że Unia nie miała większych problemów z nałożeniem sankcji na Rosję. A nałożenie sankcji na niego będzie dużo łatwiejsze polityczne w Europie. Erdoğan, w przeciwieństwie do Putina, nie ma znaczących przyjaciół w europejskiej elicie. Atutów dostarcza też sytuacja wewnętrzna – Erdoğana nienawidzi połowa narodu. Sam elektorat AKP jest już dzisiaj częściowo płynny. Pamiętajmy, że w wyborach w 2015 r. partia zdobyła o niemal 10% mniej głosów niż w 2011. W referendum pomimo masowej propagandy i presji połowa Turków zagłosowało przeciw prezydentowi. Europa może rozgrywać tę sytuację.

Atutem Erdoğana nie są uchodźcy? W razie kryzysu może powiedzieć przecież: „Jak gracie ze mną twardo, to otwieram dla nich granice, radźcie sobie z tym teraz sami”.

Rzeczywiście w Turcji jest ponad 3 miliony uchodźców, ale wielu z nich mieszka w niej już kilka lat i ułożyło sobie życie. Nie chcą ryzykować startu od zera. Pamiętajmy, że dziś na wyspach Grecji jest o wiele więcej europejskich okrętów, straży granicznej, okrętów. One są w stanie zatrzymać łodzie z uchodźcami. Dystans nie jest wielki, ci ludzie spokojnie mogą wrócić do Turcji, nie potopią się – problem moralny z takimi działaniami będzie relatywnie mniejszy.

Porozumienie UE-Turcja ma poważne konsekwencje dla praw człowieka

Jesteśmy także przygotowani, żeby „odciąć” Grecję od reszty UE zamykając szlak bałkański. A odpowiedź Unii – w postaci np. zawieszenie części Unii celnej, okazać się może dla Turcji bardzo kosztowna.

Czego Europa będzie teraz chciała w Turcji?

Tu pojawia się problem różnicy między tym, co zrobić powinniśmy, a co robić będziemy. Europa ma niestety na głowie tyle innych problemów, że w kwestii Turcji zrobi pewnie niewiele. Jak będą się tam działy rzeczy straszne, to będziemy protestować na poziomie werbalnym. Mimo tego, że mamy spory potencjał, by na Turcję wpływać, obawiam się, że niestety nie będzie żadnej aktywnej i asertywnej polityki europejskiej wobec Ankary.

Adam Balcer analizuje relacje krajów Bliskiego Wschodu z Rosją i ich wpływ na UE

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij