Świat

W V Republice coś się skończyło

Ktokolwiek nie wygra drugiej tury będzie słabym prezydentem.

To były najbardziej emocjonujące wybory prezydenckie we Francji od początku V Republiki (1958). Nigdy nie zdarzyło się w jej historii, by urzędujący prezydent kończył kadencję tak niepopularny, by sam uznał, że nie ma sensu walczyć o reelekcję – gdy de Gaulle podawał się do dymisji w 1969 roku po przegranym referendum, jego pozycja była nieporównanie silniejsza, niż Hollande’a na końcu kadencji.

Faworyzowany przez wielu jako następca Hollande’a były prezydent Sarkozy odpadł w pierwszej turze prawyborów we własnej partii. Niespodziewaną gwiazdą kampanii okazał się młody, niezależny kandydat Emmanuel Macron. Na ostatniej prostej sporo zamieszania narobił niezależny kandydat lewicy Jean-Luc Mélenchon. Z poparcia na poziomie 11% udało się mu dobić do prawie 20% i realnie powalczyć o drugą turę.

Wybory we Francji: Who is Who

czytaj także

W tej końcu zmierzą się populistyczna kandydatka skrajnej prawicy Marine Le Pen i Macron. Na dziś to najbardziej spodziewany wynik. Ale pokazuje on, jak bardzo kampania odmieniła francuską scenę polityczną.

Pęknięcie osi

Po raz pierwszy od 1958 roku do drugiej tury nie wszedł żaden kandydat dwóch głównych bloków politycznych stanowiących kościec politycznego systemu Francji: gaullistowskiej chadecji i socjaldemokracji. Oś chadecko-socjaldemokratyczna, nadająca strukturę życiu politycznemu nad Sekwaną właśnie pękła na naszych oczach.

Kandydaci tych sił – François Fillon i Benoît Hamon – zdobyli razem w pierwszej turze zaledwie 26% głosów. Jeszcze w 2012 łączny wynik kandydatów głównych partii w pierwszej turze wyborów prezydenckich wynosił 57%. Oznacza to, że w ciągu pięciu lat utraciły one ponad połowę elektoratu. A prawie trzy czwarte oddanych w niedzielę we Francji głosów miało – mniej lub bardziej – „antysystemowy” charakter.

Oś chadecko-socjaldemokratyczna, nadająca strukturę życiu politycznemu nad Sekwaną właśnie pękła na naszych oczach.

Republikanie przegrali drugie wybory z rzędu po klęsce Sarkozy’ego pięć lat temu. Hamon odnotował dość żenujący wynik, zamykający się w widełkach 6-7%. Tak słabo socjaldemokracja wypadła w wyborach prezydenckich w V Republice tylko raz – gdy w 1969 roku w silnie spolaryzowanych po paryskim maju wyborach Gaston Defferre zdobył zaledwie 5% głosów.

Jakie są przyczyny klęski Hamona i Fillona? Bardzo różne. Fillonowi zaszkodził skandal finansowo-rodzinny, przez który bariera 20% okazała się nie do przebicia. Na Hamonie ciążyło dziedzictwo źle ocenianej prezydentury Hollande’a, którego obwiniono (częściowo słusznie, a częściowo nie) za wszystkie problemy współczesnej Francji: stagnację gospodarczą, zamachy terrorystyczne, rekordowe bezrobocie, sięgające wśród młodych 25%.

Hamon został też wzięty w dwa ognie – głosy z centrum zabierał mu Macron, z lewej flanki zaś Mélenchon. Kandydat „Francji nieugiętej” w kampanii wyborczej wykonał naprawdę świetną robotę i przyćmił uczciwego, solidnego merytorycznie, lecz mało charyzmatycznego Hamona. Im bardziej Mélenchon uciekał Hamonowi w sondażach, tym bardziej poparcie tego drugiego musiało topnieć. Lewicowi wyborcy nie chcieli „marnować głosu” na kandydata, który nie ma żadnych szans powalczyć o drugą turę.

Potrzeba przebudowy

Ale klęska przedstawicieli dwóch głównych partii wskazuje także na głębszy problem. Kształtujący przez długie dekady francuską scenę polityczną konflikt między nimi nie jest już w stanie efektywnie odzwierciadlać faktycznych sporów (interesów, wartości, postaw) dzielących francuskie społeczeństwo.

Centroprawica Fillona mówiąca radykalnie neoliberalnym językiem nie była w stanie przekonać do siebie ludowego elektoratu, jaki udawało się przecież gromadzić w przeszłości francuskiej chadecji. Dziś przeszedł on do Marine Le Pen. Liderka FN była także bardziej wiarygodna jako obrończyni „francuskiej tożsamości”, próby przelicytowania ją w tym języku przez Fillona, nie zadziałały poza jego najbardziej wiernym elektoratem – konserwatywnym mieszczaństwem.

Brexit i Trumpa może jakoś przetrwamy. Jej już nie

Socjaldemokraci, podobnie jak brytyjscy Laburzyści, zdecydowali się na zwrot w lewo, odcięcie się od bardziej centrowej polityki własnego prezydenta z ostatnich lat kadencji. Nie okazali się w tym jednak wiarygodni dla elektoratu. Francuskim socjaldemokratom zagląda w oczy widmo PASOKu – greckiej socjaldemokracji zmarginalizowanej przez konkurenta z lewej flanki, Syrizę. Przed wyborami parlamentarnymi w czerwcu to Mélenchon wyrasta na głównego lidera francuskiej lewicy.

System partyjny Francji domaga się przebudowy. Nie tylko on. Podobną sytuację mieliśmy przecież w wyborach w Austrii, w Hiszpanii socjaldemokrację szachuje Podemos, w Wielkiej Brytanii Partia Pracy może w czerwcowych wyborach zanotować najgorszą porażkę od katastrofalnego wyniku w 1983 roku.
Mniej więcej sto lat temu kształtujący systemy parlamentarne zachodniej Europy podział liberałowie-konserwatyści zaczął się sypać. Po II wojnie tę starą oś zastąpiła nowa: socjaldemokracja-chadecja. Czy teraz właśnie zaczyna odchodzić w przeszłość?

Nowe się nie rodzi

Problem w tym, że trudno dostrzec dla niej na razie nową propozycję. Macron i jego program, to propozycja reformy status quo w duchu jednak raczej wewnątrzsystemowym, rekonstrukcji politycznego centrum, połączenia postulatów centroprawicy i centrolewicy. Jest w nim wiele sensownych pomysłów i równie wiele mniej, ale nie ma wielkiego, skierowanego w przyszłość projektu.

Marine Le Pen to ładniej opakowany populistyczny program, z jakim Front Narodowy występuje od lat 80: obrona tożsamości Francji przed „islamizacją”, prawo i porządek, suwerenność wobec Brukseli, do tego obrona francuskiego modelu społecznego przed „dziką globalizacją”. W programie tym nic nie zgadza się na żadnym poziomie. Le Pen chce jednocześnie obniżać podatki i zwiększać wydatki państwa, obiecuje, że środków dostarczą oszczędności, jakie Francja zrobi wychodząc z unijnych traktatów. To samo obiecywali zwolennicy Brexitu, by chwilę po przegranym referendum, przyznać, że to bzdury. W programie Le Pen nie ma żadnej odpowiedzi na którykolwiek z realnych, systemowych problemów Francji i Europy.

Najbardziej kompleksową propozycję zmiany przedstawił w tych wyborach Jean-Luc Mélenchon. Jego kampania nowatorsko posługiwała się nowymi i starymi mediami, skupiała się wokół ruchu społecznego na rzecz przekształcenia V Republiki w VI – mniej „monarchiczną”, bardziej demokratyczną. Mélenchon zaproponował radykalny, keynesowsko-ekologiczny zwrot w polityce ekonomicznej i zmianę zasad funkcjonowania Unii. Z wieloma jego propozycjami można się było nie zgadzać, ale w przygotowanie programu gospodarczego włożone zostało mnóstwo pracy. Tym nie mniej ten najbardziej całościowy program zmian – mimo świetnej kampanii i wielkiej charyzmy kandydata – został przez Francuzów odrzucony w wyborach, zyskał poparcie tylko około jednej piątej biorących udział w głosowaniu.

Jak w komentarzu powyborczym napisał centrolewicowy dziennik „Liberation”, niedzielne wybory pokazują nie tylko, że „V Republika ledwo dyszy”, ale też, że VI ciągle „nie jest nawet kwestią jutra”.

Czy front republikański zadziała?

Pytanie, jakie wszyscy sobie zadają brzmi: „czy Marine Le Pen ma szansę wygrać drugą turę”. Sondaże nie dawały jej na to szans, ale pamiętajmy, że według sondaży Wielka Brytania jest w Unii Europejskiej, a Hilary Clinton jest pierwszą prezydentką Stanów Zjednoczonych.

Do tej pory kandydatów Frontu Narodowego izolował w wyborach „front republikański”, ogradzający ich „kordonem sanitarnym”. Ten kordon zadziałał w 2002 roku, gdy w drugiej turze wyborów Jacques Chirac pokonał Jean-Marie Le Pena przewagą 82 do 18% głosów. Macron może być pewny, że tak łatwo mu nie będzie. Marine Le Pen ma szansę spokojnie przynajmniej podwoić wynik swojego ojca sprzed 15 lat. A przy nieszczęśliwej koniunkturze i wysokim stopniu absencji jej przeciwników nie jest wykluczone jej zwycięstwo.

Wszystko zależy od tego, jak zachowa się elektorat Fillona i lewicy. Sam Fillon i inne postaci jego obozu poparły już Macrona. Czy posłucha ich elektorat? Dla części konserwatywnych, katolickich wyborców Fillona, tożsamościowy język Le Pen, obietnice obrony „chrześcijańskiego dziedzictwa Francji” mogą okazać się kuszące, a socjalny liberalizm Macrona odstraszający. Nawet jeśli elektorat Republikanów zostanie w domu, będzie w ten sposób grał na Le Pen.

Radykalizacja islamu czy islamizacja radykalizmu? [Wybory we Francji]

Co zrobią lewicowi wyborcy? Politycy socjaldemokracji – Hamon, Hollande, premier Cazenueve  –błyskawicznie poparli Macrona. Podobnie postąpi pewnie elektorat Hamona. Nie było go jednak zbyt wiele. Najważniejsze jest, by przeciw Le Pen zagłosowali zwolennicy „Francji nieugiętej”. W niedzielę obóz Mélenchona odmawiał jakichkolwiek deklaracji w oparciu o szacunkowe wyniki, tak jakby ciągle liczył na to, że druga tura będzie w ich zasięgu. Jeśli tak się nie stanie, to czy wyborcy Mélenchona dadzą przekonać się Macronowi? Z pewnością powinien wykonać wobec nich jakiś gest, ich głosy nie są wcale pewne. Część może poprzeć Le Pen. Zwłaszcza, jeśli ta w drugiej turze przedstawiać się będzie jako obrończyni francuskiego ludu przed reprezentowaną przez Macrona elitą; standardu życia francuskich robotników przed globalizacją; miejsc pracy przed migrantami itp.

Oczywiście, mająca minimum instynktu samozachowawczego lewica powinna w drugiej turze głosować przeciw Le Pen. Nie można zostać w domu, trzeba aktywnie poprzeć Macrona. Jego pomysły są często niewystarczające, czasem też po prostu złe, ale prezydentura Macrona gwarantuje przynajmniej to, że nad lepszymi będziemy mogli pracować w warunkach liberalnej demokracji i jakiejś formy integracyjnego projektu w Europie. Prezydentura Le Pen to zagrożenie dla tych obu.

Mając do wyboru albo niedostateczną reformę Europy i V Republiki albo nacjonalistyczną bombę podłożoną pod wspólny europejski gmach i drugą Francję Vichy, wybieram zachowawczą reformę.

Dopiero się zaczyna

Ktokolwiek wygra drugą turę, będzie słabym prezydentem. Poza Le Penem w 2002 roku nikt z dwójki finałowych kandydatów w V Republice nie zdobył w pierwszej turze tak niewielkiej liczby głosów, jak w tym Macron i Le Pen. Wiele głosów na Macrona już w pierwszej turze miało przy tym taktyczny charakter.

Ktokolwiek wygra drugą turę, będzie słabym prezydentem.

Konstytucja V Republiki zaprojektowana została z ukrytym założeniem, że prezydent jest jednocześnie liderem obozu posiadającego wyraźną większość w parlamencie. Taki scenariusz jest obecnie bardzo mało prawdopodobny. Wyniki z niedzieli sugerują możliwość rozdrobnionego parlamentu, bez wyraźnej większości. Jeśli te faktyczne polityczne podziały w społeczeństwie wypaczy obowiązująca we Francji ordynacja większościowa, to wzmocni to tylko głosy wzywające do całościowej reformy systemu, jaką na razie z głównych kandydatów postulował tylko Mélenchon.

Nie znikną też problemy, jakie sprawiają, że wyborcy w całym zachodnim świecie – od Stanów do Polski – odrzucają dotychczasowe centroprawicowe i centrolewicowe elity. Obecny model globalizacji, integracji europejskiej i samego kapitalizmu jest coraz trudniejszy politycznie do utrzymania. Politycy nie mają odpowiedzi na generowane przez niego problemy: dług, stagnację ekonomiczną, bezrobocie, rosnące nierówności dochodowe i majątkowe, osłabienie i kurczenie się szerokiej klasy średniej.

Potrzebne są naprawdę głębokie zmiany. Najgorsze co może zrobić francuska i europejska klasa polityczna to zinterpretować klęskę Le Pen, jako wotum zaufania dla siebie. Na razie skupmy się na tym, by za dwa tygodnie Francuzi nie wysadzili ponad pół wieku europejskie projektu – ale jeśli to się uda, to dopiero zacznie się praca przekształcenia sceny politycznej tak, by naprawdę odpowiadała problemom XXI wieku. Jeśli to przekształcenie nie nastąpi, to w końcu dynastie Le Penów i Trumpów, Brexitowa Brytania, Orbán i Erdoğan urządzą nam świat, przy którym ten, w którym żyjemy wydawał się będzie sielanką.

Koniec dziewiętnastowiecznej polityki z jej osią liberałowie-konserwatyści, dzielił od nowego demokratycznego podziału (chadecy-socjaldemokracja) okres ponad dwudziestu lat naznaczonych chaosem, kryzysem, faszyzmami i wojną. Jeśli nie chcemy powtórki z historii, trzeba działać szybko.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij