Świat

Filmowcy z Hongkongu: Domagamy się demokratycznych wyborów

Nie godzimy się na chińskie plany reformy zasad wyborów.

Jakub Majmurek: Od września w Hongkongu toczą się protesty. Ludzie wyszli na ulice, okupują najważniejsze place w mieście. O co im chodzi?

Wang King-fai: Protestujemy przeciw narzuconym przez Chiny planom reformy zasad wyborów szefa administracji Hongkongu.

Jakie ma kompetencje?

WK: To szef cywilnej administracji w mieście. Mianuje urzędników, nadzoruje wewnętrzną politykę, ma inicjatywę przy uchwalaniu nowych praw. Chcemy, by tak ważny urzędnik wybierany był następnym razem w wolnych, powszechnych, prawdziwie demokratycznych wyborach.

Co proponują Chińczycy?

Chan Chi-lap: Powszechne wybory z listy trzech kandydatów wybranych przez specjalne Kolegium Elektorskie i zaakceptowanych przez Pekin. Nie byłby to więc żaden wybór. Wiadomo, że nikt kto chce coś naprawdę zmienić, nie zostanie nawet dopuszczony do wyborów.

Z kogo składa się Kolegium Elektorów?

WK: To bardzo skomplikowane. Najprościej rzecz ujmując: z przedstawicieli różnych organizacji zawodowych, którzy wybierają spośród siebie swoich przedstawicieli. Na przykład organizacji pracodawców, sektora finansowego, edukacji wyższej, turystyki, mediów. Każda branża ma swoją branżową organizację, ona wybiera ze swojego grona przypisaną jej przez prawo liczbę członków Kolegium.

Kto teraz wybiera Szefa Administracji?

CC: Właśnie Kolegium Elektorów.

W pewnym sensie chińska propozycja daje więc mieszkańcom Hongkongu szerszy demokratyczny głos niż obecne rozwiązanie.

WK: My chcemy w pełni demokratycznych, wolnych wyborów.

Jak doszło do protestów?

CC: Pod koniec sierpnia Chiny ogłosiły swoją propozycję. Już wtedy ludzie wyszli w proteście na ulice. Propozycja miała zostać poddana głosowaniu w Zgromadzeniu Ustawodawczym Hongkongu. Organizacje studenckie zorganizowały się, próbując wywrzeć nacisk na naszych prawodawców poprzez takie akcje jak strajki szkolne.

Gdy pod koniec września Zgromadzenie zaakceptowało propozycję, tłum studentów zajął plac przed budynkami rządowymi. Rozpoczęła się pokojowa okupacja placu, później także kolejnych punktów w mieście.

Protestują głównie studenci?

WK: Nie tylko. Zaczęło się od studentów, następnie zaczęły dołączać kolejne grupy społeczne.

Wy reprezentujecie środowisko studenckie?

CC: Ja nigdy nie byłem studentem, swojego zawodu, operatora filmowego, uczę się na planach.

WK: Ja studiuję w jednej ze szkół filmowych w Hongkongu.

Jakie jest stanowisko twoich kolegów wobec protestów?

WK: Różne. Wielu z nich popiera nasze postulaty, z drugiej strony wielu przyjmuje konformistyczną postawę. W Hongkongu jest kilka szkół filmowych. Kształci się więcej filmowców, niż jest dobrej pracy na rynku. Wielu liczy na pracę na rynku chińskim. To sprawia, że w sprawach politycznych stają się bardzo ostrożni.

W twoim filmie Winna główna bohaterka agituje na rzecz strajkujących dokerów. W Hongkongu w ostatnich czasach jest wiele pracowniczych protestów?

WK: Powiedziałbym, że jest średnio.

Związkowcy popierają obecne protesty?

WK: Demonstruje wielu członków związków. Ale same organizacje związkowe w Hongkongu są moim zdaniem dość politycznie niedojrzałe. Skupiają się na walce o konkretne zdobycze dla swoich członków. Co jest oczywiście zrozumiałe, ale mają problem z wyjściem poza ten horyzont.

Czy w trakcie obecnych protestów wyłoniła się jakaś struktura, przywództwo?

WK: Nie, protesty mają cały czas mocno oddolny, demokratyczny charakter. Mamy tylko pewne zasady, takie jak całkowite odrzucenie przemocy, oporu innego niż bierny. Są oczywiście różnego rodzaju postaci liderów, twarze ruchu. Dla organizacji pierwszych protestów kluczowa była rola odgrywana przez Joshuę Wonga, lidera studenckiej organizacji Scholaris. Ale nie ma sztywnych, hierarchicznych struktur. Na razie ruch się nie zinstytucjonalizował.

Wasze protesty przypominają te znane z Hiszpanii, Wall Street czy ostatnio z Majdanu. To były wasze inspiracje?

WK: Studenci, demokratyczni aktywiści oczywiście doskonale znali te przypadki. W Hongkongu w całym społeczeństwie o wiele głośniejszym echem odbiły się jednak protesty w Tajlandii, to raczej one były bezpośrednią inspiracją. Patrząc na Tajów, ludzie uwierzyli, że można coś zmienić, wychodząc na ulicę.

Protesty tego typu często stają się okazją do wyrażanie ogólnego niezadowolenia z panujących porządków. Jakie żądania i problemy artykułują się w ich trakcie?

CC: W Hongkongu jest cały szereg problemów czekających na rozwiązanie. Najważniejszy z nich to problem mieszkaniowy. Ceny metra kwadratowego w naszym mieście należą do najwyzszych na świecie. Zarobki za nimi nie nadążają. Uderza to głównie w młodych ludzi. Często nie stać ich na mieszkanie inne niż takie, gdzie ledwo można zrobić trzy kroki.

Nie ma rynku budownictwa na wynajem?

WK: Czynsze też są horrendalnie wysokie.

Budownictwo komunalne?

CC: Istnieje, ale jest go za mało. Na mieszkanie z zasobu komunalnego czeka się ponad dziesięć lat. Gdybym dziś się zapisał do programu, nie wprowadziłbym się przed czterdziestką. Co jest bez sensu, bo młodzi ludzie, którzy dopiero zaczynają karierę zawodową i nie mieli jeszcze szansy dorobić się, stanąć na swoim, najbardziej potrzebują tanich mieszkań.

WK: Hongkong staje się coraz bardziej nierównym społeczeństwem. Zawsze uchodził za wzorzec neoliberalizmu, ale teraz robi się jeszcze gorzej. Wynika to też z nacisku Chin, których gospodarcze pomysły są o wiele bardziej kapitalistyczne niż to, co panowało wcześniej w Hongkongu.

Pokazywałeś w Warszawie swoja nagrania z protestów. Wielu filmowców towarzyszy im z kamerami?

WK: Dzięki technice w takiej sytuacji praktycznie każdy może być filmowcem. Wiele osób na bieżąco kręci protesty, wrzuca je do sieci, gdzie każdy może je obejrzeć.

W Chinach władze próbują cenzurować internet, w czym ochoczo pomagają im giganci branży. Jak jest w Hongkongu?

WK: Nie, u nas internet jest w zasadzie wolny. W ogóle, biorąc wszystko pod uwagę, na poziomie społeczeństwa obywatelskiego Hongkong ciągle pozostaje względnie wolnym miejscem.

Nie ma cenzury?

WK: Głównie ekonomiczna. Główne media są korumpowane przez Pekin różnymi potencjalnymi korzyściami ekonomicznymi. Na przykład reklamami zależnych od Pekinu spółek. Wielki biznes, a głównie on posiada w Hongkongu tradycyjne media, chce żyć dobrze z Chińczykami, robić z nimi interesy i nie będzie ich psuł politycznymi kontrowersjami. Dlatego opozycyjnym treściom bardzo trudno przebić się do głównego nurtu. Oczywiście, właściciele mediów nie cenzurują każdego tekstu. Ale ogólny klimat jest taki, żeby robić z Pekinem interesy, a nie wzniecać zamieszanie. I media się w to konformistycznie wpasowują.

A jak jest z cenzurą filmową?

WK: Znów ma ona głównie ekonomiczny wymiar. Rynek filmowy w Honkongu nie jest wielki. Nie jesteś w stanie z niego ściągnąć wielkich pieniędzy. Nie zarobisz na nim na sfinansowanie większych produkcji. Nie to co na chińskim. On jest ogromny, rośnie, tu są pieniądze.

Groźba zamknięcia tego rynku bardzo skutecznie dyscyplinuje filmowców. Cenzurują się sami.

Czy protestujący próbowali szukać kontaktu z chińską opinią publiczną?

WK: Nie ma w ogóle takiej możliwości. Chińczycy ściśle kontrolują swoje media, one przedstawiają skrajnie nieprawdziwy i zmanipulowany obraz sytuacji w Hongkongu.

A co z demokratycznymi grupami z samych Chin?

Znów, kontakt z nimi jest na samym technicznym poziomie strasznie trudny. Poza tym one są dość odizolowane w samych Chinach. Słyszałem, że były takie próby, ale to po prostu nie działało.

Jak myślicie, jak będzie rozwijała się sytuacja?

WK: Liczę, że protesty potrwają aż dojdzie do zmiany. Najważniejsze jest dla nas przeprowadzenie wolnych, demokratycznych wyborów.

CC: Ja jestem o wiele bardziej pesymistyczny. Nie wierzę, by protesty doprowadziły do zmiany decyzji Pekinu i Zgromadzenia Ustawodawczego. Nie teraz. Władze do tej pory nie wyszły do protestujących, nie próbowały z nimi rozmawiać. Ignorują nas, czekają aż się rozejdziemy do domów. Wiele ludzi, zwłaszcza środowiska biznesowe, też ma już dość protestów, chcą wrócić do spokojnego prowadzenia interesów. Były przypadki, gdy biznes pozywał protestujących o straty w interesach, jakie powodują demonstracje.

WK: Nawet jeśli władza nie ustąpi, to te protesty i tak już są naszym wielkim sukcesem. One pokazały potencjał, skalę niezgody na panujące porządki. Wierzę, że mogą stać się w końcu jednym z kroków na drodze do demokracji w Hongkongu. Nawet jeśli teraz nic nie zmienią i nowego Szefa Administracji będziemy musieli sobie wybrać spośród  trzech chińskich kandydatów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij