Świat

Emerson: W rządzie powinny być wszystkie partie parlamentarne

Demokracja nigdy nie miała być tylko dla tych, którzy mają 50 procent plus jeden.

Marcin Gerwin: Obecny rząd w Polsce utworzyło samodzielnie ugrupowanie, które w wyborach uzyskało 37,58 procent poparcia. Po raz pierwszy zdarzyło się, że nie był do tego potrzebny koalicjant, gdyż dzięki ordynacji PiS zdobyło ponad połowę miejsc w Sejmie. Uważa się za normalne, że do utworzenia rządu wystarcza zwykła większość głosów, jak było w tym przypadku. Czy można robić to inaczej?

Peter Emerson: Jest naprawdę niezwykłe, że w zachodnich demokracjach, uważa się to za coś normalnego. W Niemczech, na przykład, jeżeli żadna z partii nie uzyska większości, rozpoczyna się okres negocjacji za zamkniętymi drzwiami, którym zupełnie brak przejrzystości. Wszyscy idą na górę i nikt nie wie, co się tam dzieje. Ostatecznie z komina wypuszcza się biały dym i przedstawia się taki lub inny rząd. Niemniej jednak w tym wariancie mniejszościowy koalicjant może potem potrząsać całym rządem. Tak było na przykład kilka lat temu w Austrii, gdy do rządu weszła Wolnościowa Partia Austrii czy też w Holandii. Wygląda na to, że podobnie może się wydarzyć w Irlandii, gdzie Sinn Féin może zdobyć więcej władzy niż powinno.

Jest to niesamowite, że jesteśmy przekonani, że jeżeli jakaś partia lub partie mają 50 procent mandatów plus jeden (bez względu na to, jakie poparcie uzyskali w wyborach), to należy się im cała władza, natomiast pozostałe 49 procent parlamentarzystów przechodzi do opozycji z niczym. Przerażające jest to, że taki system rządzenia jest promowany jako idealny, choć wiadomo, że nie sprawdziłby się on w Syrii, na Ukrainie, w Libii czy w Palestynie.

Dlaczego nie?

W Syrii obecnie żadne ugrupowanie nie ma większości. Każda osoba, która zostałaby tam prezydentem, miałaby większość przeciwko sobie. Czy byłaby to większość skoordynowana czy też nie, to już zupełnie inna kwestia.

Błędem jest uważać, że jedna partia powinna mieć całą władzę dla siebie. Władza powinna być dla wszystkich. Demokracja nigdy nie miała być tylko dla tych, którzy mają 50 procent plus jeden.

W tę stronę się to jednak przekształciło z biegiem lat. Zakłada się, że skoro rządy mniejszości są złe, to rządy większości są dobre, zupełnie jak gdyby był to cel ewolucji ludzkości. Oczywiście, jakaś forma rządów większości jest w porządku, niemniej jednak poważnym błędem jest sugerować lub wręcz wierzyć w to, że korzystając z głosowania większościowego można uzyskać informację na temat opinii większości. To tak nie działa. Zarówno w państwie, w którym żyją miliony obywateli i obywatelek, jak i w parlamencie, w którym zasiadają setki osób, jest to w zasadzie niemożliwe. Po części dlatego, że ktoś musi najpierw przygotować propozycję, która zostanie poddana pod głosowanie. Z tego właśnie powodu głosowanie większościowe było stosowane przez wielu dyktatorów na świecie – układali pytanie, po czym poddawali je pod głosowanie. A wtedy tak się jakoś składa, że uzyskują poparcie dla swojej propozycji. Pytanie jest bowiem jednocześnie odpowiedzią.

Możecie teraz obserwować to w Polsce – jest jedna partia, która mówi: „Teraz my mamy władzę, mamy większość i w związku tym to my decydujemy o tym, jakie ustawy będą przyjmowane”. Udają, że jest to demokracja. I to samo robi Zachód. Choć wszyscy wiedzą, że rządy większości były właśnie częścią problemu w Irlandii Północnej, na Bliskim Wschodzie, na Sri Lance, na Ukrainie, w Kenii czy teraz w Nigerii. Ta kwestia w zaskakujący sposób umyka ludziom. Mówimy wszystkim, by nas naśladowali, choć sami nie dostrzegamy, że nasz system wcale nie jest dobry.

Czy jednak dla skutecznego rządzenia nie jest potrzebne, by parlament przyjmował to, co proponuje rząd? Dzięki temu nowe prawo może być tworzone szybko i gładko. Mówi się, że jest to efektywne.

Cóż, można to określać jako „efektywne”. Tak samo działa to również tutaj, w Irlandii Północnej.

Tyle tylko, że to nie jest demokracja. Jest to raczej dyktatura elekcyjna, gdyż skoro jedna partia ma pełnię władzy, to może przyjąć niemal każde prawo w parlamencie.

Można te propozycje w parlamencie omawiać, niemniej jednak jest to w zasadzie strata czasu. Wszyscy wiedzą, że skoro rząd ma większość, to gdy przyjdzie do głosowania, wygra. Po co więc debatować? Rzeczywista władza jest wówczas w rękach władzy wykonawczej, a ta z definicji oznacza bardzo małą grupę ludzi. Aby demokracja działała w prawidłowy sposób, moim zdaniem, powinno wyglądać to tak, że najpierw ludzie wybierają parlament, a jeżeli korzysta się z dobrego systemu wyborczego, to wszyscy będą w nim dostatecznie dobrze reprezentowani. Następnie parlament powinien wyłonić rząd, również w proporcjonalny sposób, aby reprezentował on cały parlament, tak samo jak parlament powinien być reprezentacją całego społeczeństwa. Ten sposób tworzenia rządu, w skład którego wchodzą wszystkie partie lub gdy w ogóle nie ma w nim partii, jest tym, o co w demokracji chodziło na początku.

Kiedy w Grecji wprowadzona została demokracja, nie było tam partii politycznych. Tak samo było w Anglii, gdzie partie powstały dopiero później. W Stanach Zjednoczonych, na początku ich demokracji, George Washington był całkowicie przeciwny idei tworzenia partii politycznych, gdyż uważał, że ludzie się podzielą i jedna strona będzie w konflikcie z drugą. Tym, co proponujemy, jest system głosowania, którego celem jest uzyskiwanie konsensusu, zamiast głosowania większościowego, które powoduje podziały między ludźmi. Chodzi o to, aby ludzie mogli najpierw prowadzić ze sobą debatę, a następnie głosować wspólnie – każdy i każda z głosujących układając różne opcje w kolejności swoich preferencji. Ludzie nie głosują tu przeciw sobie! W ten sposób również można również załatwiać sprawy bardzo szybko.

W Polsce mamy obecnie bardzo silne podziały. Czy to w ogóle jest możliwe, by partie zaczęły ze sobą współpracować?

Macie w Polsce silne podziały, gdyż korzystacie z systemu politycznego, który je tworzy. Jeżeli głosuje się za lub przeciw, wówczas tworzy się podziały. Jest to tak pewne jak to, że rano wschodzi Słońce.

Gdy decyzje podejmuje się poprzez głosowanie większościowe, wówczas powstaną dwie grupy, które będą do siebie w opozycji. I nie będą się one lubiły.

Dzieje się tak na całym świecie. Jeżeli natomiast przy każdej kontrowersyjnej kwestii stosuje się metodę głosowania, która pozwala ustalić konsensus, jeżeli demokrację definiuje się nie jako system dla 50 procent plus jeden, lecz dla wszystkich, wówczas wygląda to inaczej. Decyzje mogą być wówczas podejmowane z całkowicie matematyczną precyzją, jeżeli przyjmie się do tego odpowiednie kryteria. I wtedy, jeżeli wynik głosowania wskazuje, że mamy konsensus, to decyzja zostaje podjęta, a gdy go nie ma, wtedy się jej nie podejmuje.

Pogląd, że 50 procent plus jeden wystarcza do podjęcia decyzji, choć pozostałe 49 procent osób jest całkowicie jej przeciwne, to nie jest demokracja. Demokracja jest dla wszystkich, a nie tylko dla jednego ugrupowania.

Jeżeli jesteś ode mnie większy lub liczniejszy, nie powinno dawać ci to prawa do tego, by mnie ignorować.

Nie ma żadnego powodu, by jakakolwiek partia polityczna lub koalicja większościowa dominowała w taki sposób, jak obecnie. Zwróciłbym także uwagę na to, że tego typu model rządów nie jest stabilny w dłuższym okresie. Raz przychodzi lewicowy rząd, który prowadzi lewicową politykę, następnie przychodzi prawicowy rząd i robi wszystko po swojemu. Określa się to jako „polityka wahadła”. Nie jest to szczególnie mądre.

Co zatem proponujesz?

Cały parlament powinien wspólnie dzielić odpowiedzialność za rządzenie państwem. Jeżeli ustali się, że demokracja jest dla wszystkich i że decyzje mogą być podejmowane wyłącznie wtedy, gdy mają określone minimalne poparcie całego parlamentu – odpowiedni współczynnik konsensusu – wówczas tworzy się dobrą dla współpracy atmosferę. I wówczas ludzie w parlamencie zaczynają ze sobą współpracować.

Ludzie mają jednak czasem bardzo rozbieżne opinie na dany temat. Przegłosowanie czegoś zwykłą większością głosów może być bardzo trudne. Co dopiero osiągnięcie konsensusu. To może być czasem niemożliwe do osiągnięcia.

Może tak być. Próbowaliśmy tej metody po raz pierwszy 30 lat temu w Irlandii Północnej. Ludzie wtedy wciąż ze sobą walczyli, strzelali do siebie. Niemniej jednak zaprosiliśmy dwie strony do dyskusji na temat tego, co było wówczas dla nich najważniejsze – konstytucyjna pozycja Irlandii Północnej. Powiedzieliśmy im: „Możecie zaproponować cokolwiek, o ile będzie to zgodne z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka”. Zgłoszonych zostało 10 opcji, następnie uczestnicy i uczestniczki spotkania zagłosowali, wskazując swoje preferencje. I w ten sposób ustaliliśmy, gdzie jest konsensus. Jeżeli można to zrobić w takiej sytuacji, to można to zrobić wszędzie. Robiłem to także w Bośni i w innych miejscach. Jeżeli przyjmiesz to podstawowe założenie, że decyzja nie może zostać podjęta, o ile nie ma szerokiego poparcia, wówczas bez względu na to, jak kontrowersyjna jest kwestia, ludzie zaczną współpracować ponad podziałami partyjnymi.

Gdy korzystasz z głosowania większościowego, wówczas grupa, która ma większość, może w ogóle nie dbać o to, co myślą pozostali. Jeżeli jednak wiesz, że wynik głosowania pokaże najwyższą średnią preferencję, wówczas chcesz, aby twoje ugrupowanie zaznaczyło przy twojej propozycji najwyższą możliwą preferencję, jak również by osoby z innych ugrupowań dały jej co najmniej środkową preferencję, zamiast najniższą. A żeby tak się stało, lepiej jest iść z nimi porozmawiać. Tak więc sam proces głosowania, którego celem jest ustalanie konsensusu, zachęca do prowadzenia dialogu.

Czy w jakiś państwach są już rządy, w skład których wchodzą wszystkie partie, które są w parlamencie?

Tak, w Szwajcarii. Funkcję rządu pełni tam Rada Związkowa, w skład której wchodzą wszystkie duże partie. Została ona wprowadzona w 1959 r. i jest to kolegialna prezydencja państwa, która liczy 7 osób. Większe partie mają w niej dwa miejsca, a mniejsze jedno. Jest to jedyne państwo na świecie, poza strefami konfliktu, gdzie podział władzy w rządzie ma zinstytucjonalizowaną formę. W mojej ocenie tego rodzaju kolegialna prezydencja to minimum dla miejsc takich, jak Syria. Nie można tam przekazać władzy tylko jednej osobie.

Rządy jedności narodowej, z przedstawicielami różnych partii, są obecnie rekomendowane jedynie wtedy, gdy sprawy przybierają naprawdę zły obrót. Tak było na przykład na Ukrainie, dwa lata temu, gdy przedstawiciele Unii Europejskiej pojechali do Kijowa i mówili wtedy: „Prosimy, wprowadźcie podział władzy w rządzie, prosimy”. Gdyby powiedzieli to wcześniej, być może udałoby się jeszcze jakoś wyjść z tej sytuacji. Było już jednak za późno i wiemy, co działo się potem. Zaproponować rządy większości w podzielonym społeczeństwie, jak zrobiono to w 1991 r. na Ukrainie, to po prostu szaleństwo.

Czy jest jakiś specjalny sposób głosowania, by wyłonić rząd z przedstawicielami wszystkich partii? Jak się to robi w praktyce?

Metodologia jest zupełnie prosta. Nazywa się to głosowaniem matrycowym, gdyż na karcie do głosowania jest tabelka. Każdy poseł i posłanka głosuje po jednej stronie na tę osoby, które chciałby lub chciałaby, aby były w rządzie, w kolejności swoich preferencji. Następnie stwierdza, że „O, tę osobę widziałbym w ministerstwie finansów, a ta mogłaby się zająć rolnictwem. Ta z kolei byłaby dobra w ministerstwie edukacji”. I tak dalej. Głosowanie matrycowe jest proporcjonalne, więc jeżeli ktoś jest członkiem partii, która ma 30 procent mandatów w Sejmie, wówczas najprawdopodobniej jego partia uzyska około 30 procent miejsc w rządzie. Metoda głosowania działa w ten sposób, że najkorzystniej jest wypełnić całą tabelkę. Jeżeli dajmy na to w rządzie jest 20 miejsc, to warto zagłosować na 20 osób i to na kandydatów i kandydatki spoza własnej partii, bo z własnej i tak dostanie się tylko około 30 procent. Zamiast więc prowadzić zakulisowe rozmowy, jak robi się to między innymi w Berlinie, cały parlament może wybrać rząd nawet w jeden dzień. Nie musi to trwać tyle, co w Niemczech, gdy w 2013 r. wybór rządu zajął 67 dni. W Belgii trwało to 431 dni! Byłoby to nawet całkiem zabawne, gdyby nie dotyczyło tak poważnej sprawy.

***

Peter Emerson – dyrektor de Borda Institute w Belfaście. Specjalizuje się w metodach głosowania używanych przy podejmowaniu decyzji oraz systemach wyborczych.

We wtorek, 16 lutego, odbędzie się spotkanie zatytułowane „Jak wybierać?”, podczas którego Peter Emerson będzie przedstawiał m.in. preferencyjne metody głosowania w wyborach (STV, metoda Bordy). Spotkanie odbędzie się w Marzycielach i Rzemieślnikach, na trzecim piętrze Domu Towarowego Bracia Jabłkowscy, przy ul. Brackiej 25 w Warszawie. Początek o godz. 18.00. Spotkanie poprowadzi dr Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Organizatorzy proszą o potwierdzenie udziału w spotkaniu na adres [email protected] do poniedziałku, 15 lutego.

 

**Dziennik Opinii nr 46/2016 (1196)

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Gerwin
Marcin Gerwin
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i partycypacji
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i demokracji deliberacyjnej. Z wykształcenia politolog, autor przewodnika po panelach obywatelskich oraz książki „Żywność przyjazna dla klimatu”. Współzałożyciel Sopockiej Inicjatywy Rozwojowej, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij