Dziś 1 marca, czyli „superwtorek” prawyborów w USA.
Kiedy po raz pierwszy wybrałem się posłuchać Berniego Sandersa, goszczącego w moim rodzinnym Denver w lipcu zeszłego roku, wiedziałem o nim tyle, że jest niezależnym kongresmenem z kilkudziesięcioletnim stażem. Po zejściu z płyty boiska, gdzie go słuchałem – już wtedy tłumy na jego spotkaniach były tak wielkie, że i w Denver nie pomieściły się w hali widowiskowej – wiedziałem już, że to człowiek, na którego chcę oddać swój głos w wyborach prezydenckich. Nawet jeśli nie usłyszałem radykalnego, lewicowego przemówienia moich marzeń, było to najbliższe, czego mogłem się kiedykolwiek spodziewać od mainstreamowego polityka w Ameryce. Jako że Hillary Clinton jest „nieuchronną” kandydatką z ramienia demokratów, wydawało mi się, że jedyna szansa, aby na Sandersa zagłosować, to prawybory w partii – przełknąłem więc gulę i zarejestrowałem się jako członek, by wziąć w nich udział.
Dziś 1 marca, „superwtorek” prawyborów, których wyniki są jak najdalsze od przewidywalnych.
Clinton z ledwością wygrała w Iowa, a tylko kilkoma punktami w Nevadzie, a Sanders wygrał z dwucyfrową przewagą w New Hampshire. Oboje mogą liczyć na mniej więcej tyle samo głosów delegatów, a w Ameryce to głosy delegatów z poszczególnych stanów, a wybory powszechne, decydują o tym, kto wygra prawybory.
Na wiec Sandersa trafiłem prosto z festiwalu Juneteenth, gdzie pracowałem jako wolontariusz dla 350.org. Juneteenth upamiętnia koniec niewolnictwa w Ameryce, a 350.org jest oddolną inicjatywą klimatyczną, która wraz innymi grupami ze stanu Colorado walczy przeciwko inwestycjom w ropę i gaz, które planuje nasz demokratyczny gubernator. Sanders obszernie mówił zarówno o trwającym do dziś wykluczeniu czarnych w Ameryce, jak i zmianach klimatycznych. Dalej zwrócił uwagę na sytuację nieudokumentowanych pracowników, społeczność LGBT, pracujących biednych i – pożyczając zdanie w różnych formach powtarzane przez Dostojewskiego, Trumana i Wojtyłę – powiedział, że społeczeństwo należy oceniać po tym, jak traktuje swoich najsłabszych członków. Wiele powiedział też o głównym temacie swojej kampanii, nierównościach dochodowych, ale w sposób, który płynnie łączył się z poprzednimi wątkami.
Przekaz był taki: dopóki nasze społeczeństwo jest skrępowane niesprawiedliwym systemem gospodarczym, nigdy nie będziemy mieli prawdziwej sprawiedliwości i demokracji.
Tego rodzaju namysł decyduje o różnicy między Sandersem a większością demokratów, w tym Clinton, która mniej lub bardziej szczerze popiera progresywne czy lewicowe postulaty, ale nie udaje się jej zadać pytania o polityczne i ekonomiczne siły, które stoją na drodze prawdziwej zmiany społecznej. Mowa, oczywiście, o wielkich korporacjach i wielkich pieniądzach, które wspierają zarówno demokratów i republikanów, co wzmacnia tylko u wielu niegłosujących Amerykanów i Amerykanek poczucie, że obie partie są „takie same”.
Fakt, że Sanders nie przyjmuje dotacji od korporacji i nie stoją za nim Super PACs [wielkie komitety donatorów finansujących kampanię – przyp. tłum] jest niesłychanie ważny. Było to bardzo widoczne podczas debaty w Winsconsin kilka tygodni temu, kiedy Clinton oburzyła się na „wymyślne oszczerstwa” Sandersa, jakoby wielkie dotacje od Wall Street, które kandydatka otrzymuje w trakcie kampanii, miałyby wpłynąć na styl sprawowania przez nią urzędu. Odwoływała się do prezydenta Obamy, który również otrzymywał wpłaty od Wall Street podczas swojej kampanii, ale, jak utrzymuje Clinton, wprowadził twarde dla sektora finansowego reformy. Sanders odparł, że reformy te nie tylko nie były wystarczające, żeby powstrzymać Wall Street przed dalszą destabilizacją gospodarki, ale Obama nie odważył się postawić przed sądem żadnych prezesów, nawet gdy stwierdzono nadużycia. Cóż jest lepszym przykładem politycznego wpływu pieniędzy niż wykupywanie się z więzienia?
Po debacie w Wisconsin Clinton powtarza, że Sanders jest „kandydatem jednej sprawy” i podkreśla, że nierówności są jednym z wielu problemów trapiących Amerykę, oprócz rasizmu, dyskryminacji przeciwko społeczności LGBT, którymi to problemami należy się zająć. Wiarygodność Clinton w sprawie rasizmu jest co najmniej wątpliwa, biorąc pod uwagę jej poparcie dla polityki kryminalnej i społecznej Billa Clintona, rezultatem której jest „tunel ze szkoły do więzienia” dotykający wielu czarnych środowisk. Pisze o tym obszernie Michelle Alexander w „The Nation”.
Tak jak Clinton w prosty sposób mówi o „jednej sprawie”, tak prosto może odpowiedzieć jej Sanders: zniesienie wpływu wielkich banków i firm wcale nie skończy wszystkich form dyskryminacji, prawdziwy koniec dyskryminacji dokona się poprzez pełniejszą formę demokracji, która z kolei wymaga skończenie z plutokracją „klasy miliarderów”.
Jest jeszcze bardziej wyrafinowany sposób na przedstawienie „jednej sprawy”, który prezentuje Ta-Nahisi Coates w odniesieniu do reparacji [za niewolnictwo czarnych]. Coates uważa, że czarnym w Ameryce należy odpłacić za niewolnictwo i wszystkie dobra i usługi, których im odmawiano, a były dostępne dla białych, za pomocą regulacji, które jawnie i bezpośrednio działałby jeszcze do lat 60. XX wieku. Sanders nie popiera pomysłu reparacji, a gdy go o nie zapytać, odpowiada swoim standardowym wezwaniem do zwalczania nierówności i niesprawiedliwości ekonomicznej. Coates replikuje, że tego rodzaju uniwersalne propozycje polepszania sytuacji życiowej wykluczonych Amerykanek i Amerykanów historycznie zawodziły społeczność Afroamerykańską, bo nie były sprawiedliwie dostępne dla wszystkich. Jeśli ten sam mechanizm – państwa – dzięki któremu Sanders chce skończyć z nierównościami jest skompromitowany rasizmem, to dojście do celu demokratycznego społeczeństwa, wolnego od wpływu bogatych, będzie wymagało także innych środków.
Pewne problemy dotykają nas wszystkich – zmiany klimatyczne i nierówności dochodowe są wśród nich największe – ale nie dotykają nas wszystkich tak samo. Celem prawdziwego lewicowca i postępowca jest świat lepszy dla wszystkich – nie tylko Amerykanów, choć nie oczekiwałbym, że kandydat na prezydenta Ameryki to powie – ale problem polega dokładnie na tym, że nie wszyscy w ten sam sposób korzystamy z postępów w naszym społeczeństwie. Jeśli Sanders nie opowie się za uniwersalnymi wartościami, które były obecne w jego przemówieniu z Denver, musi przynajmniej odnieść się do konkretnych grup w naszym społeczeństwie w ich obecnej sytuacji. A to, jak przekonująco dowodzi Coates, oznacza także przyjęcie do wiadomości i gotowość do przekroczenia historycznych podziałów. A, co Coates też podkreśla, Sanders jest dziś najlepszym z dostępnych kandydatów.
Mnie, białego Amerykanina, dla którego nierówności i zmiany klimatyczne to najważniejsze problemy, cieszy, że mogę głosować na kogoś, kto przynajmniej częściowo mnie reprezentuje.
***
Kevin Nelson – działacz organizacji 350.org, mieszka w Denver, zapisał się do Demokratów, żeby móc zagłosować na Sandersa, przynajmniej w prawyborach.
**Dziennik Opinii nr 60/2016 (1210)