Wielu komentatorów obwinia nepotyzm, korupcję, nietrafione inwestycje i błędy w zarządzaniu za kryzys na Sri Lance, która wielu turystom jawiła się jako rajski przyczółek. Ale czy naprawdę można było przewidzieć nadejście „czarnych łabędzi” i „szarych nosorożców”, a co za tym idzie – kryzys na wyspie w takiej skali?
Ceny podstawowych produktów żywnościowych, jak ryż i oleje jadalne wzrosły na Sri Lance w ostatnich tygodniach ponad dwukrotnie. Szczególnie bolesne jest to w państwie, w którym wedle badań Centrum Analiz Biedy (CEPA, 2021) trzecia część dochodów gospodarstw domowych przeznaczana jest na żywność. Miejscowa waluta w ciągu ostatniego miesiąca osłabiła się o ponad połowę. Jeśli jeszcze na początku marca za jednego dolara wedle oficjalnego kursu trzeba było zapłacić 200 lankijskich rupii, na początku kwietnia kosztował on ponad 314 rupii.
To sprawiło, że produkty przetwórstwa ropy naftowej zdrożały dla Lankijczyków jeszcze bardziej niż w innych miejscach świata. Cały niemal surowiec pochodzi na wyspie z importu, trzeba więc płacić za niego w twardej walucie. A ta ostatnia jest coraz droższa. Pensje zaś i dodatki do nich stanęły niemal w miejscu.
Co się dzieje na Sri Lance?
Z powodu braku surowców energetycznych zaczęły się powtarzać blackouty (wyłączenia prądu). To zakłóciło pracę szkół, które odwoływały egzaminy, i szpitali wstrzymujących operacje. W szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się liczni pracownicy i pracownice dniówkowi, którzy z dnia na dzień zostali odprawieni z kwitkiem.
Ze względu na rosnące braki na rynku podstawowych produktów, takich jak paliwo, jedzenie czy leki, przestały być one dostępne nawet dla tych osób, które miały pieniądze. Od kilku miesięcy w miastach na wyspie ustawiały się coraz dłuższe kolejki sfrustrowanych ludzi, którzy czasami godzinami oczekiwali na towar, którego dostawy szybko się wyczerpywały. W marcu te „ogonki” coraz częściej przekształcały się w demonstracje antyrządowe i wiece.
Gniew dodatkowo wzmagało postępowanie członków elity politycznej. Dla przykładu, prezydent Gotabaya Rajapaksa wystąpił w połowie miesiąca z przesłaniem do narodu, w którym poinformował o swoim wniosku o wsparcie do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) i zapewnił rodaków, że rozumie ich trudności i cierpienie. Założył koszulę z krótkimi rękawkami, nonszalancko rozpiął ją pod szyją. Jednak zapomniał chyba zdjąć sygnety, okulary w pozłacanych ramkach i drogi zegarek, co nieco popsuło efekt.
31 marca demonstranci zebrali się pod rezydencją prezydenta. Rząd zareagował wysłaniem sił bezpieczeństwa, co zaowocowało gwałtownymi starciami, w których odniosło rany co najmniej 50 demonstrantów, a niektóre wozy policyjne zostały zniszczone. 2 kwietnia wprowadzono godzinę policyjną na 36 godzin w całym państwie. Następnego dnia zablokowano Facebooka, WhatsApp i YouTube, czyli najpopularniejsze na wyspie kanały szerzenia niezależnych informacji i zwykłych plotek.
Zdesperowani ludzie, na razie bez wyraźnego przywództwa politycznego, ignorowali zakazy i kontynuowali protesty. Pod wpływem ulicy rząd podał się do dymisji. W chwili pisania tego tekstu trwały rozmowy o powołaniu gabinetu jedności narodowej. Opozycja – w obliczu gospodarczej katastrofy – nie ma na razie ochoty na taką jedność, która prawdopodobnie pociągnęłaby ją na dno razem z dotychczas rządzącymi.
Skorumpowany klan pogrąża Sri Lankę w chaosie
Sri Lanka pogrążyła się w najgłębszym kryzysie gospodarczym i politycznym od dekad. Tragedia wyspy domaga się wyjaśnienia, a każdy może wybrać takie, które najbardziej pasuje do jego wizji świata.
Osoby o wrażliwości lewicowej zwrócą zapewne w pierwszym rzędzie uwagę na nacjonalistyczne przywództwo syngaleskiej większości (stanowiącej trzy czwarte ludności wyspy) oraz skorumpowany klan coraz mniej krzepkich 70-latków. To oni trzęsą polityką na wyspie od kilku dekad. Każdy z braci Rajapaksów ma ambicje polityczne, a potrafią doskonale współpracować.
Niekwestionowanym liderem rodzeństwa jest Mahinda, dla Syngalezów bohater zwycięskiej ofensywy w 2009 roku, która zakończyła 26-letnią wojnę domową i rebelię tamilskiej mniejszości (12 proc. ludności) z północy wyspy. W końcowej fazie operacji zginęło wedle międzynarodowych obserwatorów nawet ponad 20 tys. cywilów. Liczby i przebiegu zdarzeń nigdy nie udało się zweryfikować, ponieważ zwycięski rząd nie dopuścił do niezależnego śledztwa. Nie ukarano także winnych ewentualnych zbrodni. Mahinda, ówczesny prezydent, uzyskał reelekcję bez problemu. Obecnie jest premierem kraju.
Drugim bratem jest Gotabaya Rajapaksa, który rządzi jako prezydent od 2019 roku, kiedy zastąpił Maithripalę Sirisenę, rywala klanu. Za czasów wojny domowej Gotabaya był szefem Ministerstwa Obrony. Zarzuca mu się także prowadzenie „polityki białych vanów”, w których znikali przeciwnicy polityczni. To również nie zostało potwierdzone przez sądy.
W porównaniu z wyżej wymienioną dwójką pozostali bracia są mniej wyraziści, co nie znaczy, że mało wpływowi. Basil, minister finansów, znany był jako „pan 10 proc.”, od udziału wpłacanego przez wykonawców rządowych kontraktów. I w tym wypadku korupcji nie udowodniono. Najstarszy z rządzących braci, Chamal, jeszcze niedawno kierował Ministerstwem Irygacji i zastępował prezydenta (Gotabayę) w roli ministra obrony narodowej. Jeszcze do niedawna urzędy kierowane przez braci zarządzały ok. 70 proc. wydatków 22-milionowego państwa. Ponieważ dzierżyli niemal całą władzę, obecnie przypisuje się im całą odpowiedzialność za kryzys.
Źródła kryzysu na Sri Lance
Szukając źródeł gospodarczej katastrofy, można zwrócić też uwagę na gwałtowną obniżkę podatków w 2019 roku, kiedy podstawową stawkę VAT zmniejszono z 15 do 8 proc. oraz zlikwidowano siedem innych podatków i danin. Niemal z dnia na dzień pozbawiło to państwo ponad trzeciej części dochodów.
Komentatorzy o wrażliwości prawicowej zapewne dostrzegą zdegenerowanych liderów, którzy w młodości bliscy byli ruchom komunistycznym. Zwrócą też uwagę na fakt zakazu importu na wyspę pestycydów i nawozów sztucznych w zeszłym roku, co łatwo przedstawić jako szalony projekt ekologiczny, przeprowadzony bez żadnych konsultacji społecznych i okresów przejściowych. Spowodował on spadek plonów – obecnie zbieranych z pól – o co najmniej 40 proc. i pogłębił kryzys żywnościowy. To, iż ekologia miała w tych działaniach mniejsze znaczenie niż niechęć do wydawania kurczących się dewiz na importowane nawozy, prawdopodobnie nie będzie miało znaczenia w tych rozważaniach.
Liberałowie zaś zwrócą zapewne uwagę na nieodpowiedzialną politykę zadłużania państwa. Istotnie, dług publiczny wzrósł od 2010 roku prawie trzykrotnie w relacji do PKB, osiągając wskaźnik 120 proc. Co więcej, jest on nominowany w walutach obcych. Kredytodawcami są w połowie prywatne zagraniczne instytucje finansowe. Resztę długu dzielą między siebie Bank Światowy, Azjatycki Bank Rozwoju, Japonia, Chiny oraz Indie. Jeśli Sri Lanka będzie obsługiwać zadłużenie, to wyda na ten cel w tym roku ok. 4 mld USD lub prawie 70 proc. dochodów budżetowych. Rząd zdecydował się także na masowy dodruk pieniędzy: przy niewielkim wzroście gospodarczym ilość gotówki powiększyła się w zeszłym roku o 41 proc.
Sukcesy i „białe słonie” braci Rajapaksów
Populistyczna i brutalna polityka braci Rajapaksów z pewnością przyczyniła się do kryzysu. Zwróćmy jednak uwagę na sukcesy ostatniego piętnastolecia, które jeszcze parę lat temu były odczuwalne dla większości mieszkańców wyspy. Od 2006 roku, pod koniec wojny domowej, rząd zaczął ściągać inwestycje zagraniczne. Wkładał pożyczone pieniądze w wielkie przedsięwzięcia infrastrukturalne, takie jak osławiony Hambantota International Port, głębokomorski terminal przeznaczony do obsługi kontenerowców. Zanim stał się w połowie ubiegłej dekady symbolem pułapki zadłużenia – rząd, nie mogąc spłacić odsetek od chińskich kredytów, wydzierżawił go chińskiej joint-venture – wiązano z nim nadzieje na pełniejsze włączenie ubogiej Sri Lanki do międzynarodowej wymiany handlowej. Po części się to udało, a przez pewien czas lankijskie inwestycje uchodziły za sukces chińskiego programu Pasa i Szlaku (BRI).
Sojusznikom Rosji w Azji Środkowej ta wojna bardzo się nie opłaca
czytaj także
Import kapitału pozwolił na gwałtowny wzrost bogactwa mieszkańców z niespełna 1500 USD per capita (w cenach bieżących) w 2006 roku do 3800 USD w 2014 roku. Wskaźniki te zaczęły być porównywalne z Ukrainą, Indonezją czy Filipinami, uprzednio społeczeństwami znacznie bogatszymi od wyspiarzy. Pozwoliło to wedle krytycznego obecnie wobec władzy prof. Vidhurę S. Tennekoona (Indiana University, IUPUI) na wyciągnięcie się z biedy ponad 1,6 mln ludzi, czyli 8,5 proc. Lankijczyków. Po latach wojny zaczęła rozwijać się turystyka, która odpowiadała za 10 proc. PKB wyspy. W 2018 roku – a więc przed pandemią – deficyt handlowy (10 mld dolarów) był w części równoważony dochodami od zagranicznych gości (6 mld dolarów). Władze publiczne inwestowały w infrastrukturę turystyczną, wiedzione zapewnieniami ekspertów prognozujących, że do 2030 roku ruch lotniczy i turystyka w Azji gwałtownie będą rosły. W 2019 roku Sri Lanka na krótko awansowała do grona państw o średniowysokim dochodzie, wedle terminologii Banku Światowego.
Zadłużanie się państwa pod inwestycje i przyszły wzrost nie w każdym przypadku było irracjonalne. Fakt, że wiele z tych budów okazało się „białymi słoniami” – kosztownymi w utrzymaniu i bezproduktywnymi inwestycjami – było po części wynikiem splotu przypadków.
Czarne łabędzie – terror, pandemia, wojna
Pojawiły się bowiem „czarne łabędzie”, czyli zjawiska dla wyspiarzy niespodziewane. Na początku 2019 roku uderzyli terroryści motywowani skrajnym islamem. W skoordynowanych zamachach na świątynie chrześcijańskie w Wielkanoc zginęło ponad 160 osób. W państwie zdominowanym przez buddystów (70 proc. ludności) i hinduistów (prawie 13 proc.) największy akt terroru został wymierzony w mniejszość (7 proc.) kojarzoną z pochodzącymi z Zachodu turystami. Reakcją na terror były zamieszki i ataki wymierzone w muzułmanów, stanowiących 10 proc. lankijskiego społeczeństwa. Do turystycznego raju goście przestali przyjeżdżać ze strachu. Wspomniana obniżka podatków w 2019 roku związana była właśnie z próbą rozruszania gospodarki, dla której odpływ turystów był szokiem.
Czemu w czasie wojny w Ukrainie Indie reagują inaczej, niżbyśmy chcieli?
czytaj także
Na kolejnego „czarnego łabędzia” nie trzeba było długo czekać. Przyszła pandemia, a wraz z nią stały odpływ gości zagranicznych, którzy nie tylko tworzyli zapotrzebowanie na – źle płatną, ale jednak – pracę na wyspie, ale też dostarczali dewiz. Trzecim szokiem było najpierw utrzymujące się napięcie wokół Ukrainy, a potem rosyjska inwazja. Ceny ropy naftowej i żywności poszybowały w górę i dobiły gospodarkę.
Czekając na kryzys w Azji Południowej
Do grona niechcianych zwierząt dołączyły w ten sposób „szare nosorożce”. Ta kolejna anglosaska metafora oznacza zjawiska, o których wszyscy wiemy, że są, tylko nie wiadomo, gdzie i kiedy się ujawnią. W swoich przewidywaniach na obecny rok ekonomiści Banku Światowego ostrzegali przed kryzysami finansowymi w Azji Południowej, które miały być tam szczególnie prawdopodobne z powodu wysokiego zadłużenia państw w walutach obcych, zależności od importu drożejących węglowodorów, a także odpływu gotówki do państw wysoko rozwiniętych. Ściągały ją tam spodziewane podwyżki stóp procentowych przez banki centralne (amerykańska Rezerwa Federalna i Bank Anglii wiodły prym w tym zakresie) oraz ogólna awersja do ryzyka.
Sri Lanka okazała się łatwą ofiarą tych zjawisk. Jej waluta gwałtownie się osłabiła, a duży dług sprawił, że nie było chętnych na kolejne pożyczki. Ratunkowe wsparcie od Indii o wartości miliarda dolarów, realizowane głównie w dostawach leków i żywności, wystarczy zapewne tylko na chwilę.
To nie będzie jeszcze rok Brontoroca [co dalej na Dalekim Wschodzie]
czytaj także
Kryzys gospodarczy jest w pełni. Pogłębiają się napięcia polityczne, które zagrażają najstarszej demokracji Azji, jak lubią o sobie myśleć Lankijczycy. Zwykle podczas napięć społecznych odżywają spory też międzyreligijne i międzyetniczne. Międzynarodowy Fundusz Walutowy zapewne udzieli wyspiarzom wsparcia pod warunkiem „bolesnych, ale koniecznych reform”.
Nie łudźmy się jednak, że wszystkie problemy kraju wynikają z korupcji, nepotyzmu i niekompetencji. Bardzo możliwe, że los Sri Lanki wraz z niepokojami w Pakistanie i Peru zwiastuje początek postpandemicznej dekady, która będzie dla globalnego Południa tak pełna wstrząsów jak lata 70. Ludzie, którym dano nadzieję wyrwania się z ubóstwa w ciągu ostatnich dwóch dekad, ponownie pogrążają się w biedzie. Nie ma lepszej gleby dla rewolucji i przewrotów.