Rok 2019 był pełen niepokojów, polaryzacji i politycznej nieudolności w obliczu globalnych wyzwań. Podobnie zresztą jak 2018, 2017 i 2016. Ale jeśli mimo wszystko chcecie wiedzieć, czym mijający rok się wyróżnił na tej drodze ku przepaści, którą podąża nasz świat – oto krótki przewodnik. Są też elementy optymistyczne!
1. Amazonia zapłonęła (i nawet się tym trochę przejęliśmy)
Latem 2019 czołówki światowych serwisów informacyjnych zdominowały płonące lasy deszczowe w Amazonii. W ubiegłym roku w „zielonych płucach świata” wybuchły dziesiątki tysięcy pożarów – o ponad 80% więcej niż w roku wcześniejszym – które pochłonęły powierzchnię ok. 500 tys. stadionów piłkarskich.
czytaj także
Ogień widać było nawet na zdjęciach satelitarnych i choć nie wywołał w zachodnich mediach tyle emocji co pożar paryskiej katedry Notre Dame, spowodowany gęstym dymem blackout São Paolo – największej aglomeracji Ameryki Południowej – zrobił wrażenie.
czytaj także
I dobrze, bo na przykładzie pożarów w Amazonii świetnie widać, do czego prowadzi mariaż prawicowego populizmu i chciwego biznesu. Spora część lasów została po prostu podpalona pod pastwiska – a dokładniej hodowlę bydła, bo Brazylia jest największym producentem wołowiny na świecie – oraz uprawy, m.in. soi i trzciny cukrowej. Nie jest to nowy problem, ale zdecydowanie nasilił się podczas prezydentury Jaira Bolsonaro, negacjonisty klimatycznego i niestrudzonego rzecznika właścicieli ziemskich.
Petelczyc: Całe zło w Brazylii zaczyna się od nierówności [rozmowa]
czytaj także
Pożary w Amazonii mają katastrofalny wpływ na zmiany klimatyczne (i vice versa): tak ogromny pożar oznacza ogromne emisje, ale kurczący się las oznacza też mniejsze możliwości absorbcji tworzonego na Ziemi dwutlenku węgla. Tym bardziej spowoduje to przemianę części lasów tropikalnych w sawannę, o czym alarmował niedawno „Washington Post”.
2. Zielona agenda urosła w Europie w siłę
U schyłku 2019 roku ciężko dowodzić, że katastrofą klimatyczną nikt się już nie przejmuje. Medialną twarzą zielonego aktywizmu stała się Greta Thunberg – jej morską podróż do Stanów i występ w ONZ śledziły tysiące, ale jej działalność zainspirowała miliony. Największy protest klimatyczny odbył się 20 września, dzień przed szczytem klimatycznym ONZ, w 4500 miejscach i 150 krajach. Szacuje się, że w protestach mogło wziąć udział ok. 6 milionów osób – przede wszystkim młodzieży.
czytaj także
Zazieleniła również europejska polityka: po sukcesie Zielonych w wyborach do Parlamentu Europejskiego komentatorzy mówili wręcz o „zielonej fali”. Choć sukces ten dotyczy głównie zielonych partii w północno-zachodniej Europie, klimatyczna tematyka weszła do mainstreamu debaty publicznej również w krajach, w których jeszcze w ubiegłym roku w ogóle się tym nie interesowano – w tym w Polsce i całym regionie Europy Wschodniej. Na poziomie unijnym proponuje się nowe regulacje, jak np. zakaz sprzedaży jednorazowych plastikowych opakowań. A kolejne europejskie parlamenty przegłosowują klimatyczny stan wyjątkowy.
czytaj także
Lepiej coś niż nic, ale na horyzoncie nie widać systemowych rozwiązań, a już szczególnie takich, które mogłyby uspokoić lęki pracowników przed efektami zielonej transformacji, a szerzej – państw, których budżety dotknie ona najmocniej. Komisja Europejska przyjęła co prawda tzw. Europejski Zielony Ład, a w jego ramach m.in. plan osiągnięcia neutralności klimatycznej przez Europę do 2050 roku, ale szczegóły funkcjonowania tzw. Mechanizmu Sprawiedliwej Transformacji pozostają nieznane.
3. Tak zwana społeczność międzynarodowa znowu dała ciała
To może się wydawać paradoksalne: choć jednym z głównych zmartwień świata jest katastrofa klimatyczna, międzynarodowa współpraca idzie coraz gorzej. I to nawet w temacie klimatu, czego najlepszym przykładem jest klęska szczytu klimatycznego COP25 w Madrycie, na którym – mimo przedłużenia obrad o dwie doby – nie uzgodniono właściwe niczego, a parę tygodni przed jego rozpoczęciem Donald Trump zapowiedział wycofanie się USA z tzw. porozumienia paryskiego. Coraz silniejsze są za to zakusy USA, Rosji i Chin na niebezpieczną eksploatację Arktyki.
Niewiele udało się też ugrać w kwestii rozwiązania światowych konfliktów: przede wszystkim tych świeżych, jak Syria, Ukraina, Afganistan czy Jemen, o starych – jak konflikt izraelsko-palestyński – nawet nie wspominając.
Że ciężko się dogadać w wielobiegunowym świecie, w którym mącą nie tylko USA, ale i Rosja, Chiny oraz kilka regionalnych mocarstw – to niby oczywistość. Problem w tym, że coraz więcej wskazuje na to, iż Europa powinna się bać przede wszystkim imperium, od którego jej bezpieczeństwo zależy. 2019 rok upłynął bowiem pod znakiem nieprzewidywalności polityki zagranicznej Donalda Trumpa. Nerwowe ruchy wobec Korei Północnej, niepewny los nowego paktu nuklearnego z Rosją, wojna handlowa z Chinami, wyprowadzenie wojsk z Syrii, naciski na Ukrainę… Długo by wymieniać.
4. Ludzie wyszli na ulicę. Wszędzie
Najgłośniej było o Hongkongu, gdzie protesty wybuchły w czerwcu i trwają do dziś. Zaczęło się od uchwalenia ustawy umożliwiającej ekstradycję obywateli do Chin, a później chodziło już o wszystko: o brutalność policji, autonomię Hongkongu i demokrację. Co dalej? Hongkong jest zbyt ważny ekonomicznie, żeby Chiny sięgnęły po rozwiązania wojskowe. Z drugiej strony Pekin może być bardzo niezadowolony z wyników wyborów do Rady Legislacyjnej (regionalnego parlamentu Hongkongu), które odbędą się we wrześniu przyszłego roku.
Demokracja i życie ludzi w Hongkongu? Bogowie globalizacji mają to w nosie
czytaj także
Na ulicę wyszli też m.in. Algierczycy, Sudańczycy, Chilijczycy, Boliwijczycy, Irakijczycy, Irańczycy, Hindusi, Libańczycy, Gruzini i Rosjanie. I choć wystąpienia te różnią się kontekstem i punktami zapalnymi, łączy je sprzeciw wobec autorytarnych zapędów władzy i rosnących nierówności społecznych. W wielu miejscach globu protestującym udało się – przynajmniej częściowo – dopiąć swego, a gdzieniegdzie – jak w Sudanie, Libanie czy Algierii – nawet obalić przywódców.
Po lekcji arabskiej wiosny lepiej się wstrzymać z optymistycznymi i uogólniającymi wnioskami z masowych protestów. Ale jedno jest pewne: nie jest (jeszcze) tak, że energia polityczna ludzkości została zagospodarowana przez ekrany smartfonów, które manipulują naszymi emocjami zgodnie z interesem rządzących. Wciąż potrafimy się oddolnie zorganizować.
5. Grudniowe wybory w Wielkiej Brytanii pokazały, że histeria jest kontrskuteczna
Rok 2019 w Wielkiej Brytanii upłynął pod znakiem przekładania deadline’u na brexit i kolejnych porażek Theresy May w negocjacjach warunków wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, a przede wszystkim kwestii kształtu granicy między Irlandią a Irlandią Północną (tzw. backstop). Nowym premierem został konserwatysta i wyśmiewany przez liberalne media gorący zwolennik brexitu – Boris Johnson.
czytaj także
Johnsonowi udało się wynegocjować nową umowę rozwodową z UE – w tym rozwiązać problematyczną kwestię backstopu. Obiecał, że położy kres brytyjskim cierpieniom (które porównał do bólu Prometeusza z wyżeraną przez sępy wątrobą) i że brexit wreszcie dojdzie do skutku. Październikowy termin przesunięto co prawda na styczeń, ale w międzyczasie Johnson urządził przyspieszone wybory, które wygrał w cuglach. To najlepszy wynik Partii Konserwatywnej od czasów Thatcher.
czytaj także
To wszystko mimo histerii proeuropejskich ekspertów, alarmujących wyników badań o tym, co się stanie po brexicie, i strachu przed pogłębiającą się polaryzacją brytyjskiego społeczeństwa. Nawet jeśli brexit nie rozwiąże problemów jego antyunijnej części, pozostanie satysfakcja: postawiliśmy na swoim, jesteśmy suwerenni, machnęliśmy szabelką w niechciane więzy. Jak widać po wyniku wyborów – satysfakcja bezcenna.