Pora zakwestionować dominującą wadliwą doktrynę ekonomiczną.
Od wybuchu kryzysu finansowego Fed i Europejski Bank Centralny trzymały się odmiennych recept na politykę monetarną: w Ameryce luzowano system monetarny ilościowo, stosując tzw. plan QE – wykupując papiery wartościowe – a w Europie przyjęły się bardziej konwencjonalne sposoby: obniżanie stóp i długoterminowe plany refinansowania kredytów.
Pojawił się więc argument, że to właśnie tym narzędziom USA zawdzięcza szybsze wyjście z kryzysu niż strefa euro i Europa także powinna przyjąć QE. Ale takie postawienie sprawy to olbrzymie uproszczenie. Mamy coraz więcej dowodów na brak związku tej polityki z realnym funkcjonowaniem gospodarki i poprawą jej stanu: pożyczki dla Amerykanek i Amerykanów dalej znajdują się na poziomie niższym niż ten sprzed kryzysu, i to nawet gdy rezerwy walutowe pęcznieją. Pomysł, że luzowanie polityki monetarnej jest optymalnym narzędziem do pobudzania pogrążonej w recesji gospodarki jest oparty na błędnym wyobrażeniu o działaniu tej polityki.
Monetaryzm, który przyjął się w latach 80. i do dziś jest dominującym poglądem w wielu bankach centralnych, zakłada, że bank potrzebuje dużych rezerw, by móc pożyczać, na co ma wskazywać tak zwany mnożnik kreacji pieniądza, a o rezerwach decydują bezpośrednio lub zewnętrznie, poprzez swoją politykę, banki centralne. Mogą one zwiększyć rezerwy poprzez QE, a niektórym wydaje się nawet, że powiększą je tym skuteczniej, jeśli skupią toksyczne aktywa z portfeli innych banków. Ekonomiczną konsekwencją tego jest z kolei tzw. efekt bogactwa, będący niczym innym jak wariacją na temat klasycznej i skompromitowanej już przecież teorii skapywania. To wiara w to, że zbawienne cykle ekonomiczne rozkręci nie większy popyt, ale lepsza wycena aktywów i rosnące ceny akcji, które będą miały korzystny wpływ na nastroje konsumenckie, obroty w handlu budżety korporacji i zatrudnienie.
Myśl pokeynsowska wyjaśnia jednak, że w praktyce z rezerwami i pożyczkami jest dokładnie odwrotnie, niż zakłada monetaryzm. Gdy bank udziela pożyczki, to po prostu wpisuje się do komputera rząd cyferek i tworzy pieniądze „z niczego”, które następnie deponuje się na koncie pożyczkobiorcy. Gdy rezerwy banku okazują się niewystarczające, może się on zwrócić do instytucji centralnej, która ma obowiązek te rezerwy zapewnić. Nie tyka natomiast własnych depozytów, nie są one nawet konieczne. W skrócie: podaż pieniądza jest zależna od popytu – nie inaczej niż cała reszta gospodarki – a bank centralny może jedynie liczyć na to, że uda się mu nie wprost pokierować nią za pomocą kluczowych operacji przy stopach – czyli oprocentowaniu na które banki prywatne pożyczają pieniądze z banku centralnego.
Ten mechanizm nie jest popsuty, on nigdy nie działał! To dlatego – nawet w „odżywających” po kryzysie Stanach – gdy perspektywy zwrotu i zysku w prawdziwej gospodarce są tak mgliste, że obywatele i firmy wolą trzymać pieniądze w portfelu, zamiast inwestować, strumień kredytów wysycha, niezależnie od tego, jak bardzo luzuje politykę bank centralny.
Przecież gdyby upłynnianie sytuacji w sposób wygodny dla banków miało zaowocować choćby częściowym upłynnieniem finansowym „skapującym” na prawdziwy, nie tylko finansowy, rynek – widzielibyśmy jakieś oznaki poprawy także w strefie euro. Oskarżenie Europejskiego Banku Centralnego o rygoryzm jest również nie fair, bo wcale go nie zaobserwowaliśmy w odniesieniu do sektora finansowego. 1 bilion euro pożyczone na wyjątkowo niski procent bankom nie pomogło firmom i zwykłym obywatelom, bo to nie oni są odbiorcami tych pożyczek. Nic więc zaskakującego – z pokeynsowskiego punktu widzenia przynajmniej – że strefa euro jest o krok od deflacji.
Czemu więc USA zawdzięcza poprawę sytuacji finansowej, jeśli nie tej polityce? Od razu po krachu obydwie strony, USA i strefa euro, rzuciły się do powiększania deficytu, by spłacić większe wydatki na zasiłki dla bezrobotnych przy jednoczesnych mniejszych wpływach z podatków. To pozwoliło się szybko odbić. Paul Krugman przyznał, że to właśnie to tymczasowe rozwiązanie, czyli olbrzymi pakiet stymulacyjny, uratowało USA przed powtórką z Wielkiej Depresji. [1]
Wtedy jednak, w 2010, obydwie strefy zaczęły się znacząco rozjeżdżać w kwestii przyjętych narzędzi. Europa poszła w cięcia i „strukturalne dostosowanie” – obcięto pieniądze idące na stymulację i kontynent osunął się na powrót w recesję. USA zostały przy dużym deficycie budżetowym przez wszystkie lata kryzysu, w końcu w ostatnim roku obniżając wydatki. Tu właśnie leży odpowiedź na pytanie dlaczego USA wypadają lepiej w porównaniu z Europą. Oczywiście, ekspansywna polityka fiskalna USA była możliwa dzięki wcześniejszemu poluzowaniu i w tym sensie QE rzeczywiście działa, bo pozwala obniżyć koszta pożyczania. Tylko do tego stopnia jednakże, że pozwoliło to rządowi USA utrzymać deficyt bez zwiększania kosztów jego obsługi.
Co to oznacza? To, że należy rozróżnić QE jako narzędzie polityki monetarnej, a narzędzie polityki fiskalnej. Obydwa te zastosowanie różnią się między sobą znacząco i nie wiadomo, do którego z nich zaliczyć działanie Fed. Wydaje się przecież, że nie zależało im na powiększaniu deficytu, a ówczesny szef Fedu Ben Bernanke zapewniał, że nie wejdzie w drogę planom rządu. Pokazuje to, że Fed nie jest tak niezależny, jak można by się tego spodziewać, i faktycznie działa po myśli rządu[2], albo raczej: to decyzja o cięciu wydatków i kontynuacji luzowania była stricte polityczna, nie bankowa. Podobnie można zresztą interpretować politykę Wielkiej Brytanii, stosującej oszczędności i skupującej papiery wartościowe.
A co oznacza to dla Europy? Jakie opcje ma kontynent ze śmiercionośną mieszanką zerowej niemalże inflacji, stagnacji i rosnących nierówności oraz bezrobocia?
Jedna to wspomniane już zaangażowanie w QE. Ale mainstreamowi zwolennicy tej opcji nie widzą jej politycznych zastosowań, czyli możliwości powiększenia deficytu, a jedynie upierają się przy opartej na QE polityce monetarnej. To, jak już wiemy, nie miałoby właściwie żadnego wpływu na prawdziwą gospodarkę. Co więcej, należałoby raczej unikać QE jedynie jako narzędzia polityki monetarnej – bo w tym ujęciu to raczej część problemu, a nie rozwiązanie.
Zarówno teoria, jak i przykłady pokazują, że sama polityka monetarna – nawet niekonwencjonalna, jak QE – nie wystarczy, by walczyć z recesją. Ramy Maastricht, zacieśnione jeszcze Paktem Fiskalnym nie pozwalają na autonomiczną politykę fiskalną państwom członkowskim, w szczególności tym z „wysokim” poziomem zadłużenia. Teoretycznie Europejski Bank Centralny mógłby pozwolić niektórym z państw na dalsze zadłużenie się celem sfinansowania deficytu, ale wiemy przecież, że nie ma na to szans. Zresztą taki, oparty na długu publicznym, sposób stymulacji gospodarki wywindowałby zadłużenie Włoch czy Grecji do poziomów niebywałych nawet w optyce keynsowskiej i pogłębił podziały między centrum i peryferiami, utrudniając dalszą wewnątrzunijną intergrację.
Bardziej realistycznym rozwiązaniem byłyby euroobligacje, pozwalające na zbieranie pieniędzy w całej strefie euro, na podstawie wspólnego oprocentowania i przekazanie ich następnie rządom, z których każdy byłby w pełni odpowiedzialny za swoją partię. Dopóty, dopóki Europejski Bank Centralny skupywałby te obligacje w ramach bieżącej polityki monetarnej, to właśnie wydaje się najlepszym z dostępnych rozwiązań. To jednakże wymagałoby istnienia politycznej jedności lub eurorządu, których nie ma. A Niemcy już zapowiedziały, że są przeciwne jakiejkolwiek formie współzadłużenia. Skoro więc nie można też wyjść i zacząć wszystkiego od nowa, co zostaje? Okazuje się, że wystarczająco dużo, aby nie tracić całej nadziei.
Pomysłem radykalnym, ale zyskującym uznanie nawet w mainstreamowych kręgach, jest bezpośrednie finansowanie pieniądzem [overt money financing], co ekonomista i dziennikarz Anatol Kaletsky nazwał też wprost „ilościowym luzowaniem dla ludzi” [QEP]. To polegałoby, mówiąc najprościej, na przekazywaniu rządom nowych, niezadłużonych pieniędzy wprost – zamiast tworzenia pieniądza dla banków. W ten sposób można finansować wydatki rządowe z Banku Centralnego – choćby spieniężając część istniejącego już długu i uwalniając się z kosztów jego obsługi – „drukując” pieniądze. Ekonomiści Biagio Bossone i Richard Wood analizując bieżące opcje finansowania napisali, że to właśnie QEP może dostarczyć bodźca gospodarce bez zwiększania stóp ani długu publicznego, a co więcej dałoby się je wprowadzić bez naruszania postanowień Traktatu Lizbońskiego, za pomocą awaryjnych programów pomocowych Europejskiego Banku Centralnego. [3]
QEP nie grozi też współzadłużeniem, ponieważ podatnicy nie będą zmuszeni do wykupywania niezdyscyplinowanych państw. Nie ma też ryzyka powiększania się kosztów obsługi długi w przyszłości, ani obciążenia inflacją – nadmiar płynności można bowiem zawsze zredukować. I choć wiele osób nie traktuje QEP poważnie, należałoby też zauważyć, że w przeszłości opowiadali się za nim tacy różniący się między sobą ekonomiści, jak Henry Simon, Irving Fisher, John Maynard Keynes, Abba Lerner, Milton Friedman i Ben Bernanke, a dziś jest na ustach wielu ważnych akademików i polityków o znaczącym wpływie w swoich krajach, jak choćby Adair Turner na Wyspach.
Za pomysłem wypowiadał się ostatnio także Gianni Pittella, wiceprzwodniczący Parlamentu Europejskiego.[4] Jego propozycja została w końcu odrzucona, ale sam fakt, że nad nią dyskutowano, daje nadzieje na przyszłość. Tylko kwestionując dominującą i wadliwą doktrynę ekonomiczną, możemy wciąż zachować nadzieję na odbudowanie Europy na fundamencie sprawnej i odpowiedzialnej społecznie i ekologicznie gospodarki.
przeł. Jakub Dymek
Tekst ukazał się się stronie Social Europe Journal.
Przypisy:
[1] Paul Krugman, Rich Man’s Recovery, New York Times, 12.09.2013.
[2] Zobacz jego oświadczenie.
[3] Biagio Bosson and Richard Wood, Over Money Financing of Fiscal Deficits: Navigating Article 123 of the Lisbon Treaty, EconoMonitor, 22.07.2013.
[4] European Parliament, Committee on Economic and Monetary Affairs, DRAFT REPORT on the European Central Bank Annual report for 2012 (2013/2076(INI)), 6.06.2013
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych