Psychologia

Jak opłakiwać masową śmierć?

Pandemia, wojna, cierpienie ludzi i zwierząt. Wypieramy smutek, aby przetrwać. Jednak za każdym razem, kiedy dokonujemy tego wyparcia, tracimy szansę na zbudowanie politycznej wspólnoty łez.

„Jak opłakiwać masową śmierć?” – zapytała Judith Butler w trakcie konwersacji z filozofem George’em Yancym. Rozmowa została opublikowana na stronie „Truthout” w kwietniu 2020 roku i Butler już wówczas określiła to pytanie mianem trudnego. Co powiedziałaby dziś, kiedy liczba ofiar pandemii przekroczyła 6 milionów, a dziesiątki tysięcy osób straciło życie w następstwie rosyjskiej agresji na Ukrainę?

Wojna, której końca nie widać, trwa od ponad stu dni. Obawiam się, że utrata, którą niesie, zaczyna być poza Ukrainą oswojona i wprzęgnięta w nowy porządek. Przestaje uwierać i staje się normalnością. Przekleństwa i złorzeczenia stygną. Pomocna reakcja zagranicy powoli przechodzi od „dawać” do „sprzedawać”. „Jak publicznie zaświadczać o wartości życia monotonnie i masowo traconego?” – można by zapytać, modyfikując pytanie.

Autorka Uwikłanych w płeć zwróciła uwagę na problem wymuszonej prywatyzacji przeżywania utraty, co wiązało się z ówczesnymi ograniczeniami publicznych zgromadzeń, służących przecież także przeżywaniu wspólnoty rozpaczy. „Czysto prywatne formy żałoby są możliwe, ale nie mogą ukoić płaczu, który domaga się od świata, by zaświadczył o stracie” – stwierdziła, dodając, że publiczna, zbiorowa żałoba, prowokuje pytania i żądania natury politycznej. Dlaczego doszło do utraty? Kto odpowiada za krzywdę?

Upublicznienie, uwspólnotowienie, a więc i polityczność aktu żałoby, dają mocne świadectwo opłakiwalności ofiar, co jest formą uznania wartości ich życia. Butler zauważyła, że opłakiwanie masowej śmierci wiąże się jednocześnie z koniecznością nauki odczuwania utraty tych, których nie znamy – dalekich i mówiących innymi językami. Płacz zamienia ich w bliskich, chciałoby się dodać. Publiczny płacz przybliża ich innym.

Poza logikę wojny

Wzruszenie i płacz to narzędzia oporu

Podczas niedawnych obchodów National Animal Rights Day w Warszawie prażyło niemiłosiernie słońce. Przysiedliśmy na moment razem z prof. Joanną Hańderek na schodkach na skraju placu Zamkowego, na którym odbywała się akcja. Chcieliśmy odsapnąć chwilę w cieniu i zebrać myśli przed naszymi wystąpieniami. Kątem oka zobaczyłem, że Joanna płacze. Zaczęła się trochę tłumaczyć, ale szybko jej przerwałem, mówiąc, że to całkowicie normalne i odpowiednie w tej chwili. Może nawet pożądane.

Kiedy już stała z mikrofonem pośród aktywistów próbujących wzbudzić zainteresowanie ogromem krzywdy zwierząt, wspomniała o smutku, który rodzi się wraz z uzmysłowieniem sobie ofiar. Przeciwnie do spłyconej, odideologizowanej i wypranej z uczuć narracji o weganizmie smakującym karmelowym latte na owsianym mleku – wizji niezobowiązującego wzoru konsumpcji – uwzględnienie i potraktowanie poważnie perspektywy innych zwierząt to również przyjęcie na siebie ogromnego ciężaru.

Dwa dni temu widziałem Carol J. Adams szlochającą podczas wykładu. Autorka między innymi klasycznej dla prozwierzęcego feminizmu książki The Sexual Politics of Meat jest zaangażowana w działanie społeczne od pół wieku. Trudno zliczyć jej wystąpienia publiczne, jednak nie znieczuliło jej to. Traciła z przejęcia głos, ale łkając, mówiła dalej.

Trudno też zapomnieć wrzesień roku 2021, czas walki o niepogarszanie prawa regulującego wykorzystywanie w Polsce zwierząt do doświadczeń. Podczas konferencji prasowej w Sejmie reprezentująca stronę społeczną Maja Madejska, graficzka i aktywistka, musiała przerwać swoją wypowiedź. Wzruszenie odebrało jej na długie sekundy głos. Opowiadała o śwince oznaczonej numerem G2, krzywdzonej na jednej z uczelni w Polsce. Cierpiącej istocie, której nikt nigdy nie pytał, czy chce być obiektem i ofiarą doświadczeń.

Wzruszenie, płacz, łamiący się głos, są polityczne. To narzędzia oporu. Szczególnie w miejscu, w którym dominują fasadowość i ukryte intencje, jak to jest w Sejmie. Maja, z całym poruszającym autentyzmem swojej wypowiedzi, jednym publicznym wystąpieniem zaprzeczyła całemu systemowi opresji, któremu tak bardzo na rękę jest znieczulica i który żyje z manipulacji.

A prof. Elwira Sztetner, która w trakcie mojego wykładu na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, poświęconego odpowiedzialności związanej z reprezentowaniem innych zwierząt, dyskretnie wyszła na chwilę? Przyznała mi później, że odeszła wypłakać się gdzieś na boku, nie chciała przeszkadzać. Któryś z obrazów, a może któreś zdanie, poruszyło w niej to, co zawsze drzemie i tylko czeka na uwolnienie. Nie przeszkadzałby mi jej płacz. Przeciwnie, byłby największą nagrodą.

Film „Nie patrz w górę” przypomniał mi, jak sam rozpłakałem się w programie na żywo

I jeszcze mecenas Karolina Kuszlewicz, prawniczka poświęcająca się pracy dla zwierząt i autorka koncepcji prawa wrażliwego – wiele razy byłem świadkiem, jak bliska była płaczu podczas publicznych wystąpień. Rozmawialiśmy kiedyś o tym. Ustaliliśmy, że oboje mamy oczy w mokrym miejscu i nie zamierzamy pracować nad tym, by się tej zdolności pozbyć. Odmawiamy poczucia zawstydzenia z tego powodu.

Żałoba buduje wspólnotę

James Stanescu zauważył kiedyś, że „poczucie wstydu związane z publiczną żałobą jest częścią procesu utrzymywania i zarządzania obecnym porządkiem społecznym”. Wywoływane jest po to, aby zagonić i przytrzymać żałobę w domu, najlepiej w szafie. A my z Karoliną, Elwirą, Mają, Carol i Joanną chcemy przecież ten opresyjny porządek bezwstydnie ujawnić i zburzyć.

Spośród wielu własnych doświadczeń publicznego wzruszenia i łez wspominam choćby panel dyskusyjny po projekcji filmu Duchy naszego systemu w ramach 10. Festiwalu Planete+ Doc w Kinie Muza w Poznaniu. Przytłaczająca fala smutku dosięgnęła mnie właśnie w momencie, gdy miałem zacząć mówić. Nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Przeprosiłem i przekazałem mikrofon prof. Monice Bakke, która również brała udział w dyskusji.

„Żałoba ustanawia połączenia” – pisał Stanescu. Buduje wspólnotę opłakujących, ruch polityczny rozpaczy, odmowy oswojenia z utratą. Jest społecznie ryzykowną i wywrotową reakcją, dowodzącą głębokiego problemu i fundamentalnej skazy tam, gdzie – bezduszny, by nawiązać do filmu, po którym zaniemówiłem – system chce widzieć czystą mechanikę parametrów ekonomicznych i optymizm rozwoju.

Polityka płaczu

W swojej książce Ucieczka od bezradności Tomasz Stawiszyński pisał o rewolucyjnym potencjale przeniesienia sporej części odpowiedzialności za smutek i depresję z załamanej jednostki na kulturowo-ekonomiczny porządek rzeczy, na „urządzenie tego świata”. Owo przeniesienie musiałoby się wiązać z „rozliczeniem systemu wartości, celów i pragnień, jakimi nasącza się nas od najwcześniejszego dzieciństwa”.

O wojnie i śmierci z Tomaszem Stawiszyńskim

Wiele fragmentów Ucieczki mogłoby się wpisać w międzygatunkowy wymiar polityki płaczu, smutku i rozpaczy. Prawdą jest, że „współczesna kultura zachodnia ma na sumieniu wiele przemilczeń, wyparć i negacji”, a uwzględnienie ich pozaludzkiego aspektu tylko wzmocniłoby tezę i pogłębiło diagnozy. Prawdą jest również, że kultura ta patologizuje i deprecjonuje smutek – dlatego można powiedzieć, że są one tyleż wywrotowe, co społecznie ryzykowne.

„Ci z nas, którzy cenią życie innych zwierząt, żyją w dziwnym, równoległym do innych ludzi świecie. Każdego dnia przypomina się nam, że dbamy o istnienie istot, które innym udaje się ignorować, nie widzieć i nie słyszeć” – pisał Stanescu, z pewnością wyrażając odczucia wielu. Dodawał, że nasze „rozklejanie się”, powtarzające się problemy ze sprawnym funkcjonowaniem w zastanym porządku, wydają się społecznie niezrozumiałe.

Sugeruje się nam terapię lub podejrzewa o dokonywaną z premedytacją teatralizację uczuć, więc – jak zauważył Stanescu – wielu z nas pracuje nad tym, aby nie rozpaczać. Wypieramy smutek, aby przetrwać. Za każdym razem, kiedy dokonujemy tego wyparcia, tracimy szansę na zbudowanie politycznej wspólnoty łez.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij