„Mój piękny syn” robi wszystko, żeby ukryć, że jest po prostu kolejnym filmem o uzależnieniu.
Zacznę od końca. Od samego końca, czyli napisów zamykających film Mój piękny syn. Po nazwiskach aktorów, reżysera, scenarzystów, montażystów, wózkarzy i wszystkich innych pracowników zaangażowanych w powstanie produkcji, twórcy dziękują za wsparcie organizacji Drug-Free Partnership for America.
To nie pierwszy film, który wspiera najważniejsza amerykańska organizacja antynarkotykowa. W latach 80. zasłynęła nawet własną produkcją. Wypuszczona wówczas reklama społeczna trwała zaledwie piętnaście sekund, ale zapisała się w historii antynarkotykowych spotów na dziesiątki lat.
Na rozgrzanej patelni skwierczy tłuszcz. „Dobra, mówię to po raz ostatni. To są narkotyki” – narrator tłumaczy męskim, ojcowskim głosem. „A to” – puentuje, gdy jajko ląduje na patelni i momentalne się ścina – „to jest twój mózg po narkotykach. Jakieś pytania?”.
Takie rzeczy można było obejrzeć w telewizyjnym paśmie reklamowym w Stanach ponad trzydzieści lat temu. Drug-Free Partnership for America ciągle działa, ale od czasu emisji patelnianego spotu przeszła poważną ewolucję. Dzisiaj nazywa się Partnership for Drug-Free Kids i zrzesza głównie rodziców, którzy wspierają swoje dzieci w leczeniu uzależnienia.
Nowa nazwa pozwala nie tylko odciąć się od radykalnie antynarkotykowej przeszłości, ale również odróżnić się od Fundacji Drug-Free America – konserwatywnej organizacji, która zabiega o utrzymanie kryminalizacji marihuany. W długiej liście pytań i odpowiedzi Partnership for Drug-Free Kids wyjaśnia między innymi, że nie jest przeciwko legalizacji marihuany, ale zawsze w pierwszej kolejności skupia się na wsparciu rodzin, które zmagają się z problemem uzależnienia.
czytaj także
Po napisach końcowych do filmu Mój piękny syn myślałem o jajku – tym jajku smażonym na rozgrzanym maśle prawie czterdzieści lat temu w amerykańskiej telewizji. Czy reżyser Felix Van Groeningen rzeczywiście przedstawia wiarygodny, rzeczywisty, prawdziwy do bólu portret rodziny zmagającej się z uzależnieniem, jak chciałaby tego większość filmowej krytyki? Czy jednak Mój piękny syn to ta sama zgrana antynarkotykowa przypowieść sprzed czterdziestu lat, tyle że podana przez wybitnych aktorów w niestandardowej narracji? Drug-Free Partnership for America wyrosła z antynarkotykowego dogmatyzmu lat 70. Pytanie, czy Mój piękny syn też może pochwalić się taką dojrzałością? Mam poważne wątpliwości.
W szponach filmowego gatunku
Kino lubi uzależnienia. W końcu historia o jednostce rozdartej między popędem życia a pragnieniem śmierci to marzenie każdego scenarzysty. Wszyscy dobrze znamy tę sztampową historię.
Był sobie człowiek, pełen napięć, zawsze trochę niedopasowany, naznaczony jakimś zasadniczym brakiem. I ten człowiek zaczyna brać narkotyki. Chwilowo wypełnia wewnętrzną pustkę chemicznym surogatem szczęścia. Po „miesiącu miodowym” przychodzi pierwszy kryzys, a bohater uświadamia sobie, co w życiu ważne, i zaczyna walkę z uzależnieniem. W zależności od pomysłowości twórców robi przynajmniej jedną albo kilka rundek między biegunem trzeźwości a narkotykowym ciągiem. W końcu dochodzi do ostatecznego starcia między siłami życia i szponami śmierci. Wygrywa życie – mamy happy end ku pokrzepieniu serc. Wygrywa śmierć – dostajemy przypowieść o fatalnych skutkach uzależnienia.
czytaj także
Kino uzależnieniowe to taki sam gatunek jak dramat sportowy, komedia familijna, survivalowy horror czy film gangsterski. Wytresowani widzowie oczekują od filmu uzależnień konkretnych momentów: upadku na dno i heroicznego powstania z popiołów.
Mój piękny syn obiecuje, że jest inny. Nie poznajemy historii Nica Sheffa, nastolatka zmagającego się z uzależnieniem od metamfetaminy (i innych substancji) chronologicznie. W pierwszej scenie widz ląduje razem z Davidem (ojcem Nica) u lekarza, eksperta od narkotyków. Ojciec, z zawodu dziennikarz, robi research na temat wpływu metamfetaminy na psychikę uzależnionego. Jak dowiadujemy się później, to jego sposób na radzenie sobie z kolejnym ciągiem nastoletniego syna. Następne sceny przenoszą widzów w różne momenty z historii rodziny Sheffów w porządku, który wydaje się początkowo raczej dowolny.
Felix Van Groeningen zbudował filmową narrację w oparciu o dwie wspomnieniowe książki – jedną napisaną przez ojca, Davida (Mój piękny syn), drugą przez syna, Nica (Na głodzie). W scenariuszu zdecydowanie przeważa jednak perspektywa ojca: to przez pryzmat jego doświadczeń mamy oglądać losy szarpiącego się z życiem Nica.
Poszatkowana kompozycja całkiem sprawnie imituje przypadkowość historii odtwarzanej z pamięci, która częściej łączy wątki na zasadzie skojarzeń niż w zgodzie z tradycyjną chronologią. Z czasem jednak spod niekonwencjonalnej struktury narracyjnej zaczyna przebijać na wskroś konwencjonalna historia – był sobie człowiek, który zaczął brać narkotyki i tak dalej, i tak dalej…
Van Groeningen wspólnie z duetem Sheffów potrafią powiedzieć coś sensownego. O tym, że rodzicielska miłość czasem po prostu nie wystarcza, żeby rozwiązać złożony problem. Nawet taki banał, że uzależnienie to nie synonim słabości czy deprawacji, też warto powtarzać, a szwedzki reżyser wspólnie z amerykańskimi pisarzami pokazują to bardzo przekonująco, unikając przy tym nachalnej dydaktyki.
Twórcom Mojego pięknego syna zdarza się jednak reprodukować potencjalnie szkodliwe klisze. W jednej ze scen Nic z ojcem palą marihuanę. Zaraz później Nic odurza się opiatami. Wygląda to trochę jak wycinek z antynarkotykowego spotu przed legalizacyjnym referendum w Kalifornii. Co ciekawe, David Sheff, mimo że nie jest entuzjastą konopi i na publicznych wystąpieniach często cytuje badania dowodzące ich szkodliwości, wielokrotnie opowiadał się za legalizacją marihuany.
Skąd się to wzięło?
Mój piękny syn ciekawie obchodzi się z pytaniem o genezę uzależnienia Nica. David Sheff wciąga widza w tę obsesyjną pogoń za odpowiedzią, żeby dopiero pod koniec drogi zasugerować, że w zasadzie nie ma ona znaczenia. Zgodnie z zasadami uzależnieniowego kina gatunkowego gdzieś na początku bohater musi doświadczyć jakiejś traumy, musi go wypełnić pustka domagająca się zaspokojenia. A tutaj? Gdzie są źródła założycielskiej pustki Nica?
czytaj także
David z rodziną mieszkają w dość idyllicznych warunkach na przedmieściach San Francisco. On pracuje jako reporter dla największych amerykańskich czasopism, jego żona jest malarką. Oprócz Nica wychowują dwójkę dzieci. Mają dla nich czas, są zainteresowani ich losem i problemami.
Nic jest wręcz archetypem chłopaka, przed którym świat stoi otworem. A jednak zamiast iść na studia woli eksplorować jedne narkotyki po drugich. Gdy w końcu ląduje na uniwersytecie, tam znowu jest bardziej zainteresowany odurzaniem się niż literaturą, chociaż Bukowskiego czyta nawet z zainteresowaniem.
Kiedy Nic marnotrawi swój literacki potencjał i możliwości, jakie zapewnili mu rodzice, David popada w rozpacz i frustrację. Uzależnienie syna brutalnie przypomina mu, że nawet życie na wyższych piętrach American dream nie zapewnia odporności na życiowe dramaty.
czytaj także
Aktorzy, którzy zagrali w Moim pięknym synu we wszystkich promocyjnych wywiadach po premierze filmu powtarzali, że – jak pokazuje historia Nica i Davida – „uzależnienie nie ma twarzy” i może przydarzyć się zarówno bogatym, uprzywilejowanym, jak i biednym. Rzeczywiście, wbrew stereotypowi badania pokazują, że alkoholu dużo częściej nadużywają osoby zamożne niż ubogie. Z kolei dostęp do leczenia i możliwości przeciwdziałania uzależnieniu różnią się już diametralnie w zależności od zasobności portfela. W przekazie promocyjnym filmu ten wątek zdaje się już gdzieś umykać.
Po amerykańskiej premierze między powszechnymi zachwytami dało się odnaleźć również głosy krytyków poirytowanych rzekomą uniwersalnością Mojego pięknego syna. Josephine Livingstone z liberalnego amerykańskiego dwutygodnika „The New Republic” zwraca uwagę, że problem uzależnienia od opioidów okazuje się tematem ważnym i „uniwersalnym” dopiero wtedy, kiedy dotyka białej klasy średniej.
„Nie przypominam sobie takiego wrażliwego i skomplikowanego filmowego obrazu z lat 90. kiedy uzależnienie od cracku wyniszczało czarne społeczności. Wtedy Clintonowie nakręcali lęki i koszmary białych Amerykanów zagrożeniem ze strony naćpanych superdrapieżników” – pisze Livingstone i dodaje: „Ani Mój piękny syn, ani Powrót Bena nigdy by nie powstały, gdyby biali Amerykanie nie zaczęli się nagle przejmować uzależnieniem, bo akurat teraz ich też ono dotyczy”.
Pewnie tak jest – i pewnie też chciałbym zobaczyć więcej historii osób zmagających się z uzależnieniem, których nie stać na kilkumiesięczną terapią w prywatnym ośrodku. Nie wiem tylko, czy wypominanie rasizmu sprzed 20 lat i przypisywanie białej klasie średniej najntisowej mentalności Clintonów nas do tego jakkolwiek przybliża.
Aktorscy giganci poniżej oczekiwań
Dyskusja na temat aktorstwa w filmie Van Groeningena nie osiągnęła aż tak wysokiej temperatury jak debaty dotyczące przedstawienia osób uzależnionych i stosunku do narkotyków. Większość recenzji zdecydowanie komplementuje duet ojca i syna. Nie jestem pewien, czy zasłużenie.
Komiks „Narko”, czyli historie prawdziwe, a nie wydumane straszaki
czytaj także
W plątaninie scen można oczywiście dogrzebać się przejmujących wymian między Davidem, odgrywanym przez Steve’a Carella, i Nikiem, w którego wcielił się Timothée Chalamet. Młody, werteryczny bohater i zrozpaczony własną niemocą ojciec potrafią wciągnąć widza w bolesną, emocjonalną wojnę. Niestety zarówno Carell, jak i Chalamet grają dużo poniżej swojej topowej formy.
W obrazie Van Groeningena są zaledwie wiarygodni, a w ostatnich latach pokazali, że na ekranie potrafią dokonywać rzeczy niebywałych. Carell awansował z rejonu stand-upowych wygłupów w Saturday Night Live i wyżyn komedii w amerykańskiej wersji The Office do dramatycznej pierwszej ligi. Za psychotycznego Johna Du Ponta z filmu Foxcatcher amerykańska akademia filmowa doceniła go nominacją do Oscara. Z kolei Chalamet jako Elio w romansie Tamte dni, tamte noce zdominował swoim talentem każdą scenę. Za rolę odurzonego miłością nastolatka również został nominowany do Oscara.
Złośliwi komentują, że w Moim pięknym synu z Carella wybija jeszcze komediowa przeszłość i kiedy musi odegrać ekstremalne emocje, wraca do repertuaru przerysowanych, absurdalnych min tragikomicznego Micheala Scotta. Naznaczony swoją charakterystyczną, dziecięcą fizycznością Chalamet znowu zostaje obsadzony w roli zagubionego chłopaka. Pytanie, ile jeszcze takich postaci jest w stanie udźwignąć wschodząca kariera 23-letniego aktora.
czytaj także
Mój piękny syn to ojcowska opowieść. Szkoda tylko, że brakuje w niej miejsca na jakiekolwiek inne relacje niż więź między ojcem i synem. Poznajemy co prawda matkę Nica i drugą żonę Davida, jednak poza tym, że istnieją, nic więcej o nich nie wiemy.
W obu rolach obsadzono znakomite aktorki. Maura Tirney udowodniła w serialu The Affair, że z pozoru nudną postać jest w stanie rozbudować do pełnowartościowej, charakternej bohaterki. Wachlarz umiejętności Amy Ryan, który zaprezentowała w rodzinnym dramacie Joachima Triera Głośniej od bomb, można było spokojnie przeszczepić na grunt Mojego pięknego syna. Niestety Ryan dostaje tylko kilka samotnych scen, w których mówi coś do telefonu.
„Najlepszy” jest lepszy
Gdyby oglądać Mojego pięknego syna bez większych oczekiwań, pewnie należałoby go uznać za całkiem niezły film. Życzliwie można nawet wybaczyć naprawdę złą ścieżkę dźwiękową. (Nie chcę się pastwić się nad konkretnymi wyborami muzycznymi, ale wszystko razem brzmi jak playlista „Randomowy soundtrack do dramatu rodzinnego” na Spotify). Nie przypominam sobie, kiedy tyle osób pisało do mnie, że „muszę to zobaczyć” i że akurat ten film mówi o uzależnieniu tak, jak kino jeszcze nie mówiło.
Koniec końców, to dobrze znana historia o tym, że był sobie gość, który się uzależnił, spadł na dno i podniósł się z rynsztoku. Ubrana w nowe rozwiązania formalne i odchudzona z heroizmu, ale to ciągle ta sama, konwencjonalna historia. To ja już chyba wolę Najlepszego – o heroiniście i triathloniście Jerzym Górskim. Przynajmniej nie oszukiwał, że jest czymś innym, niż jest, a dzięki tej naiwnej fascynacji konwencją mamy w historii polskiego kina pierwszy film kina uzależnieniowego do kwadratu. Zaś Mój piękny syn to kolejny film, o którym zapomnimy już w następnym sezonie.