Świat

Vito Russo w 1988 roku: Umieram przez rasizm, homofobię i politykę, nie przez AIDS

Swoje słynne wystąpienie „O co walczymy” amerykański pisarz i działacz LGBT Vito Russo wygłosił 9 maja 1988 na demonstracji ACT UP w Albany w Nowym Jorku. Tak wyglądały początki epidemii HIV i walki ze społecznym ostracyzmem i polityczną obojętnością. „O co walczymy” doskonale pokazuje także procesy stygmatyzacji, które trwają do dzisiaj.

Tekst przemówienia:

Pewien mój znajomy z Nowego Jorku ma kartę zniżkową na autobusy i metro, płaci tylko połowę ceny za przejazd. Pokazał kiedyś tę kartę konduktorowi, a konduktor zapytał go, na co jest chory. Na AIDS. Konduktor odpowiedział: „Kłamie pan. Gdyby miał pan AIDS, leżałby pan w domu i umierał”. Dlatego chcę dziś mówić jako ktoś, kto jest chory na AIDS i nie umiera.

Przez ostatnie trzy lata, odkąd zdiagnozowano u mnie AIDS, moja rodzina myśli na ten temat dwie rzeczy. Jedna – że umieram. Druga — że rząd robi co w jego mocy, aby temu zapobiec. Mylą się w obu przypadkach.

Jeśli umieram, to przez homofobię. Jeśli umieram, to przez rasizm. Jeśli umieram, to przez obojętność i biurokrację — bo to są rzeczy, które blokują rozwiązanie tego kryzysu. Jeśli umieram, to przez polityków takich jak Jesse Helms (ultrakonserwatywny senator, przeciwnik praw obywatelskich, mniejszości seksualnych, feminizmu i… wolności wyznania – przyp. red.) . Jeśli umieram, to przez Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jeśli umieram, to przede wszystkim przez pogoń za sensacją w prasie i telewizji, które chętnie pokażą moją historię, kiedy jestem bezradną ofiarą — ale nie wtedy, gdy walczę o życie.

Jeśli umieram, to dlatego, że zbyt mało bogatych, białych, heteroseksualnych mężczyzn zapada na AIDS, żeby to miało kogokolwiek obchodzić. W tym kraju życie z AIDS przypomina życie w strefie mroku. Żyć z AIDS to jak być na wojnie, którą widzą tylko żołnierze w okopach. Gdy wybucha pocisk, rozglądasz się i widzisz, że zginął następny twój przyjaciel, ale nikt inny tego nie zauważa. W ich świecie to się nie dzieje. Spacerują sobie spokojnie po mieście, jak gdyby nie widzieli koszmaru dokoła. I tylko ty słyszysz krzyki umierających, wołania o pomoc. Wszyscy inni są na nie głusi.

To nawet gorsze od wojny, bo wojna jednoczy ludzi wspólnym doświadczeniem. Ta wojna nas podzieliła zamiast zjednoczyć. Odseparowała chorych na AIDS i tych, którzy walczą o ich życie, od reszty społeczeństwa.

Dwa i pół roku temu wziąłem do ręki tygodnik „Life” i przeczytałem we wstępniaku: „najwyższy czas zająć się problemem AIDS, bo zaczyna uderzać w nas wszystkich”. Ja, czytając ten artykuł, najwyraźniej nie należałem do „nas wszystkich”. Od tamtej pory percepcja AIDS nie zmieniła się ani na jotę. Prawdziwi ludzie na to nie chorują.

„Nas, obywateli Stanów Zjednoczonych”, to nie dotyczy. To dotyczy tylko „ich” — zbędnych pedałów i ćpunów. Sami są sobie winni. Media mówią, że porządnym ludziom nic nie grozi, nie mają się czego bać. Już dwa, trzy, cztery razy „New York Times” publikował teksty z jednym przesłaniem: jeszcze nie panikujcie, normalni ludzie nie chorują na AIDS, a dopóki nie zaczną, nie ma się czym przejmować.

Mijają dni, miesiące i lata, a oni nie muszą kombinować, skąd wziąć najnowszy eksperymentalny lek, w jakiej dawce go przyjmować, z jakimi innymi lekami go łączyć i kto go produkuje. Skąd wziąć na niego pieniądze? Gdzie można go dostać? Ich to nie dotyczy, więc mają to gdzieś.

A kiedy zapraszają ich do telewizji, nikt nie biega wokół nich w gumowych rękawiczkach. Dźwiękowiec nie boi się przypiąć im mikrofonu. To nie ich sprawa, ich to nie obchodzi. Żaden bigot ani wariat nie spalił im domu. Oglądają to w telewizji, jedzą kolację i idą spać. Im się to nie przydarzy, mają to gdzieś.

Nie jeżdżą cały dzień od szpitala do szpitala, nie patrzą jak ich ukochani ludzie powoli umierają z powodu bigoterii i zaniedbania. Ich to nie dotyczy, ich to nie obchodzi. Żaden z nich nie chodził na dwa pogrzeby tygodniowo przez cztery czy pięć lat z rzędu. Ich to nie dotyczy, mają to gdzieś.

Na pierwszej stronie „New York Timesa” Anthony Fauci mówił, że od dwóch lat wiele obiecujących lekarstw czeka na testy, bo nie stać go na zatrudnienie personelu, który by te testy wykonał. Mamy być wdzięczni, że po dwóch latach ktoś w ogóle o tym napisał. Nikt nie pyta, dlaczego żaden reporter nie wyciągnął tej historii półtora roku temu, zanim Fauci stanął przed komisją w Kongresie.

Ilu ludzi zmarło przez ostatnie dwa lata? Ilu mogłoby nadal żyć, gdyby przeprowadzono te testy szybciej? Dziennikarze w tym kraju zajmują się wyłącznie drukowaniem rządowej propagandy. Ich to nie obchodzi, ich to nie dotyczy — to znaczy: nie przytrafia się ludziom takim jak oni, prawdziwym ludziom, temu słynnemu „ogółowi społeczeństwa”, o którym ciągle słyszymy.

Przytrafiała im się za to choroba legionistów. Zapadali na nią ludzie, którzy wyglądali tak jak oni, mówili tak jak oni, mieli ten sam kolor skóry co oni. Więc chociaż zachorowało ledwo kilkadziesiąt osób, każda gazeta w kraju rozpisywała się o niej na pierwszej stronie i nie przestawała pisać, dopóki nie wyjaśniono, skąd ta choroba się wzięła.

A mnie gazety mówią jedno: że mainstreamowi, biali heteroseksualiści nie należą do grupy ryzyka. Każda gazeta, którą biorę do ręki, pisze, że przytłaczająca większość chorych na AIDS to geje i ludzie wstrzykujący sobie narkotyki dożylnie. Że to praktycznie jedyna grupa ryzyka.

Więc czy ktoś może mi wytłumaczyć, dlaczego wszystkie pieniądze na edukację i prewencję, do ostatniego centa, idą na kampanie kierowane niemal wyłącznie do białych, heteroseksualnych nastolatków? Przecież oni podobno nie są w grupie ryzyka!

Czy ktoś może mi wytłumaczyć, dlaczego jedyny w tym kraju film wyprodukowany przez dużą sieć telewizyjną poświęcony skutkom AIDS nie mówi nic o tym, co się dzieje z chorym człowiekiem, a tylko o tym, co się dzieje z jego białą, normalną, heteroseksualną rodziną? Dlaczego od ośmiu lat prasa w tym kraju pisze o AIDS na pierwszych stronach tylko i wyłącznie wtedy, gdy pojawia się zagrożenie, że choroba przeniesie się na heteroseksualistów?

Dlaczego od lat z każdego filmu edukacyjnego zrobionego dla szkół ruguje się wszystkie pozytywne wypowiedzi o gejach, bo inaczej Wydział Oświaty nie zatwierdzi filmu? Dlaczego od ośmiu lat każda ulotka informacyjna i każdy film rozpowszechniany przez establishment pomija kwestie dotyczące homoseksualistów?

Dlaczego wszystkie reklamy w autobusie czy w metrze, wszystkie billboardy w całym kraju są specjalnie projektowane tak, żeby ich adresatami nie byli geje? Nie wierzcie, że społeczność gejowska stanęła na wysokości zadania i wyedukowała swoich członków. To kłamstwo. Społeczność gejowska i społeczność użytkowników narkotyków nie ogranicza się do aktywistów z Nowego Jorku i San Francisco. Brak podstawowej wiedzy wśród wszystkich mniejszości, w tym tak zwanych dobrze wykształconych gejów, jest przeraźliwy.

Jeśli to prawda, że geje i narkomani są szczególnie narażeni na AIDS, to mamy prawo żądać oświaty i profilaktyki kierowanej specjalnie do tych ludzi. Nic takiego się nie dzieje. Spokojnie patrzą, jak umieramy, a państwowa propaganda — nie edukacja, tylko właśnie propaganda — wmawia społeczeństwu, że zasługujemy na śmierć.

Dlaczego tu dzisiaj przyszliśmy? Przyszliśmy tu, bo ta sprawa dotyczy nas i nas obchodzi. Gdyby było nas więcej, a ich mniej, sytuacja z AIDS wyglądałaby dziś całkiem inaczej. To coś więcej niż choroba, która ignorantom dostarczyła wymówki do szerzenia swojej starej bigoterii.

To coś więcej niż historia z dreszczykiem, pożywka dla tabloidów. AIDS to próba tego, jacy jesteśmy jako ludzie. Kiedy przyszłe pokolenia spytają, co robiliśmy, by zwalczyć ten kryzys, powiemy im, że byliśmy tutaj dzisiaj. Musimy zostawić coś po sobie pokoleniom, które przyjdą po nas.

Pewnego dnia kryzys AIDS zostanie zażegnany. Pamiętajcie o tym. Kiedy ten dzień nadejdzie — kiedy nadejdzie i minie — na ziemi będą ludzie — homo i hetero, mężczyźni i kobiety, czarni i biali, którzy dowiedzą się, że w tym kraju i na całym świecie szalała kiedyś straszna choroba i że pewni odważni ludzie zebrali się razem, walczyli, czasem umierali po to, żeby inni mogli żyć i być wolni.

Jestem dumny, że mogę tu dzisiaj być z moimi przyjaciółmi i ludźmi, których kocham. Wszyscy jesteście bohaterami. Cieszę się, że mogę walczyć z wami ramię w ramię. Ale, jak w piosence Michaela Callena: mamy teraz tylko miłość, lecz nie mamy czasu.

Aktywiści z AIDS działają podobnie jak wielu lekarzy — robią co mogą, by gasić największe pożary, opiekują się ludźmi pod respiratorami, nie mają czasu zająć się wszystkimi. Jesteśmy tak zajęci gaszeniem pożarów, że nie mamy kiedy rozmawiać ze sobą, przemyśleć strategię, przygotować się na kolejną falę, na następny dzień, następny tydzień, następny miesiąc i następny rok.

Musimy znaleźć czas na to wszystko. Jak najszybciej. Musimy poświęcić temu wszystkie siły. A potem, jak już damy tej chorobie kopa w dupę, będziemy żyć i kopniemy w dupę cały system, żeby to się już nigdy nie powtórzyło.

**
Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij