Kultura jest dobrem strategicznym. To na jej polu nasza wspólnota wyraża samą siebie i kształtuje swoją świadomość. Wymaga to szczególnej opieki państwa. Także nad kulturą audiowizualną.
Filmowcy mogą pogratulować sobie sukcesu. Dzięki zawodowej solidarności, samoorganizacji i mobilizacji, wreszcie skutecznej kampanii informacyjnej udało im się przekonać Ministerstwo Kultury, by w planowanej nowelizacji ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych uwzględnić przepisy gwarantujące twórcom i wykonawcom prawa do wynagrodzenia z odtwarzania ich utworów w internecie. Środowisko walczyło o to od ponad dwóch lat. Konkretny projekt ma trafić do Sejmu w ciągu dwóch-trzech tygodni i jeszcze na etapie prac legislacyjnych będzie konsultowany ze środowiskiem.
Można się tylko zastanawiać, czemu to trwało tak długo. Wydawałoby się, że zagwarantowanie twórcom filmowym prawa do zysków z eksploatacji ich dzieł na platformach streamingowych powinno być łatwą do przeprowadzenia, oczywistą i niebudzącą większych kontrowersji zmianą. Do art. 70 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, które gwarantuje współtwórcom utworu audiowizualnego i artystom wykonawcom prawo do proporcjonalnego wynagrodzenia z wyświetlania utworu w kinach, telewizji, oraz sprzedaży zawierających go nośników do użytku prywatnego, wystarczyło dopisać platformy VOD.
Środowisko filmowe od lat nie mogło się doprosić w Ministerstwie Kultury stosownych działań. W 2022 roku rząd Morawieckiego przedstawił propozycję zmian w ustawie, wprowadzających tantiemizację streamingu. Zrezygnował jednak z procedowania tego projektu – jak twierdzili filmowcy, powodem mogła być wizyta ówczesnego szefa Netflixa w Polsce i jego spotkanie z premierem Morawieckim.
15 lutego Ministerstwo Kultury, już pod nowym kierownictwem, wróciło do projektu nowelizacji ustawy o prawach autorskich i pokrewnych. Ale już bez zapisów o tantiemizacji filmowców za wykorzystanie ich utworów w internecie.
Małżeństwo w ostatnim stadium rozkładu, prawda i sprawiedliwość [Majmurek o „Anatomii upadku”]
czytaj także
Ze strony rządowej koalicji płynęły różne uzasadnienia tej zmiany. Z jednej strony, że przepisy są niepotrzebne, bo platformy same regulują kwestie dodatkowego wynagrodzenia dla artystów. Z drugiej, że może są potrzebne, ale na ich wprowadzenie rząd ma całą kadencję, a dziś trzeba zająć się przede wszystkim przyjęciem najpilniejszych przepisów unijnej dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowych, bo inaczej Polska – ostatni kraj w Unii, który nie wdrożył dyrektywy – będzie płacić kary.
Projekt ministerstwa wywołał wielką mobilizację środowiska filmowego, zwłaszcza jego młodszej części. W środę w warszawskim Kinie Kultura zebrał się „tantiemowy sztab kryzysowy”. Poparcie dla żądań filmowców wyraziły polityczki Partii Razem – Dorota Olko i Daria Gosek-Popiołek, a także poseł Franciszek Sterczewski z KO.
W czwartek rano delegacja filmowców spotkała się z ministrem Sienkiewiczem. Na zwołanej tego samego dnia konferencji prasowej Sienkiewicz ogłosił, że go przekonali i że w złożonym przez ministerstwo projekcie znajdą się zapisy o tantiemach dla współtwórców utworów audiowizualnych. Szczegóły poznamy w ciągu dwóch, trzech tygodni.
Wyłączenie platform jest nielogiczne
To sukces mobilizacji filmowców i krok ministerstwa w dobrą, a nawet oczywistą stronę. Wyłączenie platform VOD z przepisów zawartych w artykule 70. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych jest nielogiczne. Prawo wyraźnie rozmija się tu z rzeczywistością, z tym, jak dziś produkowane, dystrybuowane i konsumowane są treści audiowizualne.
Widzowie coraz rzadziej korzystają przecież z takich nośników jak DVD – rynek ten staje się kolekcjonerską niszą – odwracają się też od liniowej telewizji. Kiedyś komercyjny cykl filmu zaczynał się w kinie, przechodził przez DVD i podobne nośniki, by skończyć w telewizji. Przepisy gwarantowały współtwórcom i wykonawcom prawo do wynagrodzenia za eksploatację na każdym z tych pól. Dziś coraz częściej filmy od razu trafiają na platformy cyfrowe, a często są dla nich produkowane. Podobnie jest z serialami – zamiast pokazów na kolejnych kanałach, gwarantujących za każdym razem wynagrodzenie filmowcom, produkt od razu trafia na platformę. A w środowisku internetowym prawo nie zobowiązuje właścicieli do wypłacania twórcom i wykonawcom tantiem, niezależnie od tego, jak wielki sukces odniesie produkcja.
Mózg na suficie. Dlaczego „The Curse” to najlepszy serial wszechczasów?
czytaj także
Nie jest przypadkiem, że w tej sprawie najbardziej uaktywnili się młodzi filmowcy. Gros ich dorobku zostało stworzone dla platform i głównie na nich jest dostępne. W przeciwieństwie do starszych kolegów, mających na koncie dzieła od lat obecne w telewizji, nie mogą liczyć na prawie żadne tantiemy. Tymczasem jest to forma dochodu szczególnie istotna w branży, w której praca ma charakter projektowy, mało kto ma etat i stałe, pewne źródło dochodu.
Osoba, która napisze bestseller, ma udział w finansowym sukcesie książki, pisarzom i tłumaczom wypłacane są nawet – jak najbardziej słusznie! – opłaty za wypożyczenia w bibliotekach. Podobną szansę powinien mieć ktoś, kto pisze nie powieść historyczną, ale np. serial okazujący się globalnym hitem Netflixa.
Nie można tego zostawić umowom dwustronnym
Filmowcy proponują, by na tantiemy dla twórców platformy przekazywały 1,5 proc. swoich przychodów. Dziś to około 40 milionów złotych rocznie. Pieniądze te miałyby trafiać do odpowiednich organizacji od zarządzania prawami i być dzielone między twórców.
Propozycje środowiska są więcej niż rozsądne. Nie spowodują raczej takiego wzrostu cen usług VOD, który poważnie ograniczyłby dostęp do kultury audiowizualnej, nie podkopią zyskowności platform ani ich inwestycji w nową polską produkcję filmową.
Z pewnością sprawy nie można zostawić dobrej woli platform czy dwustronnym umowom, np. między Netflixem a filmowcami. Owszem, Netflix uruchomił pilotażowy program dodatkowego wynagrodzenia twórców za liczbę odsłon ich produkcji na platformie, jednak filmowcy zwracali uwagę, że poprzeczka została ustawiona tak wysoko, że większość polskich produkcji dla platformy się nie łapała. W dodatku program dotyczył tylko nowych produkcji tworzonych dla Netflixa. Nie obejmował nawet tych notujących najwięcej odsłon, które platforma zakupiła np. od innej telewizji. A nie ma żadnego dobrego powodu, dla którego twórcy mieliby być wynagradzani za każdym razem, gdy nowy kanał telewizji liniowej pokazuje ich dzieło, ale nie wtedy, gdy robi to platforma cyfrowa.
Państwo powinno troszczyć się o odpowiednie wynagrodzenie twórców. Choćby po to, aby kariera na tym polu nie była dostępna tylko dla osób bogatych z domu albo zdolnych latami znosić biedę. Same tantiemy ze streamingu nie gwarantują równych szans, ale w dzisiejszych warunkach są niezbędnym elementem każdego systemu sensownie regulującego rynek audiowizualny.