Czyli jak z Haliny Kowalskiej chciano zrobić symbol demonicznego seksu.
Od kultowych komedii do Sanatorium pod klepsydrą Wojciecha Hasa
W 1971 roku kariera Haliny Kowalskiej uległa przyśpieszeniu, podobnie jak rozwój polskiej komedii współczesnej. Choć nie pojawiło się wówczas arcydzieło na miarę wcześniejszego o rok Rejsu Marka Piwowskiego, to wrażenie mogła robić liczba nowych tytułów, bo na ekrany kin weszły: Dzięcioł Jerzego Gruzy (1970), Kłopotliwy gość Jerzego Ziarnika (1971), Milion za Laurę Hieronima Przybyła (1971), Motodrama Andrzeja Konica (1971) i Nie lubię poniedziałku Tadeusza Chmielewskiego (1971). Bogata oferta prezentowana w krótkim czasie skłaniała do traktowania całej piątki en bloc, więc „Magazyn Filmowy” rozpoczął akcję „Komedie na start!”: „Postanowiliśmy porównać opinie widzów o tych filmach wyrażające się we frekwencji na nich w kinach premierowych całej Polski. Począwszy od tego numeru będziemy śledzić liczby frekwencji w kolejnych tygodniach eksploatacji”. Pod koniec października podsumowano zabawę i okazało się, że największym powodzeniem cieszyło się Nie lubię poniedziałku, nieznacznie wyprzedzające Dzięcioła. Fenomenem zajął się też miesięcznik „Kino”, publikując tekst Macieja Karpińskiego Wesoły jak Polak, czyli polski gag we wrześniowym numerze, na którego okładce znalazło się zdjęcie Haliny Kowalskiej. Ze względu na udział w trzech z tych filmów stała się niejako twarzą całego nurtu, o którym Karpiński nie miał nic dobrego do powiedzenia, a stan polskiej komedii uznał za zatrważający.
Czas znacznie zróżnicował odbierane wówczas wspólnie filmy. Wykorzystujący sukces zespołów bigbitowych Milion za Laurę jest dziś zapomniany, Kłopotliwy gość broni się tylko kilkoma scenami, a statusu kultowego i regularnie powracającego w telewizyjnych powtórkach dorobił się jedynie film Nie lubię poniedziałku. Inne zadania w każdym z nich miała także Halina Kowalska. W zwariowanej komedii muzycznej Milion za Laurę pojawia się dopiero w ostatnich dwudziestu minutach filmu; gra Zosię, osiemnastoletnią piękność z małego miasteczka, której powodzeniem wśród mężczyzn bardzo niepokoi się ojciec – komendant milicji (Włodzimierz Skoczylas). Ojciec nie wie, że córkę zajmuje zupełnie co innego niż flirty. Dziewczyna nie tylko organizuje festiwal muzyczny, ale też sama na nim występuje, śpiewając piosenkę Dlaczego z banalnymi słowami Jana Stanisławskiego, której refren brzmi: „Jaki piękny świat, popatrz rośnie kwiat, a ja nie wiem wciąż – dlaczego. Nad sklepieniem łąk, lata sobie bąk, a ja nie wiem wciąż dlaczego…”. Powszechnie wyśmiewany w chwili premiery Milion za Laurę utrwalił szereg zjawisk muzycznych przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a także wykonawców, którzy dopiero mieli zaistnieć; w epizodzie pojawia się tam między innymi młodziutka Anna Jantar z zespołem Waganci, śpiewająca Czujną straż.
Jedną z głównych ról w Milionie za Laurę grał Włodzimierz Nowak. Kowalska nie miała z mężem wielu wspólnych scen, ale już w Kłopotliwym gościu wystąpili razem. W komedii piętnującej absurdy biurokracji pojawili się jako para aktorów grających w filmie oglądanym w telewizji przez państwa Piotrowskich (Barbara Krafftówna i Bronisław Pawlik). Emitowany obraz jest francuski, do tego z pieprzykiem, więc bohaterowie nieco roznegliżowani głównie znajdują się w łóżku, w pewnym momencie ona nawet wyznaje mu, że marzy o odrobinie brutalności. Nic dziwnego, że pan domu wyobraża sobie, że to on leży obok pięknej aktorki.
Uwieść Włocha i widzów
Wszystkie komedie z udziałem Haliny Kowalskiej z 1971 roku cieszyły się sporą popularnością, ale najważniejsze było Nie lubię poniedziałku Tadeusza Chmielewskiego, które zostało najchętniej oglądanym polskim filmem roku, przyciągając do kin blisko milion dziewięćset tysięcy osób. Jak się okazało, wielość wątków i bohaterów przeszkadzała głównie krytyce filmowej. Aleksander Jackiewicz recenzję w „Życiu Literackim” zatytułował: Śmietnik Chmielewskiego. Także Bożena Janicka z „Filmu” była przekonana, że widzowie zwyczajnie nie połapią się w tak wielu historiach, więc radziła: „Jedyną formą samoobrony przed lawiną uciesznych zmyłek jest zamykanie co pewien czas oczu. Można też wybrać sobie jakiś jeden wątek i śledzić jego przebieg, wyłączając się z innych. Oba sposoby chronią przed reakcjami błędnikowymi”. Te ostrzeżenia okazały się zbyteczne, a widzowie świetnie odnaleźli się w absurdalnej opowieści o jednym dniu z życia Warszawy.
Wśród bohaterek znalazła się pracująca w drogerii ekspedientka Marianna (Kowalska), którą przebywanie wśród zapachu perfum Sex pobudza na tyle, że pragnie pilnie zaspokoić potrzeby seksualne z gorącym Hiszpanem, ale ostatecznie zadowoli się Włochem (Kazimierz Witkiewicz), przed którym wykonana nawet striptiz w zamkniętym na tę chwilę sklepie. Historia polsko-włoskiego uwodzenia została bodaj najlepiej zapamiętana z całego filmui trafiła nie tylko na plakat reklamowy; zdjęcie z Kowalską i Witkiewiczem znalazło się także na wielu wydaniach komedii na DVD.
Rola Marianny w dużej mierze stworzyła (utrwalony kolejnymi filmami) wizerunek Kowalskiej jako kobiety zdecydowanej, świadomej swoich wdzięków i nastawionej na wykorzystywanie ich w kontaktach z mężczyznami. Okazało się, że w komediowym wygrywaniu tego tematu nie ma sobie równych; widać to zarówno wtedy, gdy w biurze matrymonialnym opisuje poszukiwany przez siebie typ kochanka, jak i wówczas, gdy dorożką jedzie z Włochem w ustronne miejsce, każdy gest z jego strony biorąc za niecierpliwość i kwitując zalotnym śmiechem. W późniejszych rolach nie zawsze będzie tak ostro dążyć do celu, ale erotyczna aura już prawie zawsze towarzyszy jej bohaterkom. Stało się jasne, że bez problemu podoła nawet roli kojarzonej z Marilyn Monroe.
Symbole
Sukces w Nie lubię poniedziałku musiał zaowocować kolejnymi propozycjami. Najszybciej zareagował Teatr Telewizji. Kowalska zagrała najpierw Claudię w kryminalnym Czternastego maja – o północy Andrzeja Wydrzyńskiego (1972), którym jako reżyser debiutował w telewizji znany aktor Stanisław Zaczyk. Wkrótce przyszło jeszcze większe wyzwanie, czyli rola Cheri w sztuce Przystanek autobusowy Williama M. Inge (1973). Nie sama fabuła o kilkorgu szukających szczęścia życiowych rozbitkach z przydrożnej knajpki była tu najważniejsza, ale skojarzenia z adaptacją filmową Joshui Logana z 1956 roku, uznaną za kluczową na drodze Marilyn Monroe do zaprezentowania umiejętności dramatycznych, co zostało potwierdzone pierwszą w jej karierze nominacją do Złotego Globu (ostatecznie przegrała z Deborah Kerr).
W Polsce Przystanek autobusowy wszedł na ekrany kin dopiero w 1968 roku, tym większym wyzwaniem i zachętą do porównań była inscenizacja telewizyjna Stanisława Wohla pokazana telewidzom 4 czerwca 1973 roku. Kowalska wyszła z tej próby zwycięsko; tuż po premierze recenzująca spektakl w „Ekranie” Janina Szymańska wymieniła ją jako jedyną z obsady przy charakteryzacji postaci: „Mała szansonistka (bardzo dobra rola Haliny Kowalskiej) o bujnych kształtach i kurzym móżdżku, ale szlachetnym sercu, spotyka swojego kowboja o manierach z rodeo, zarozumiałości godnej młodego byczka, ale także przecież o czułym sercu”.
W grudniu 1973 roku światło dzienne ujrzała kolejna kluczowa rola w dorobku Haliny Kowalskiej – Adela w Sanatorium pod klepsydrą Wojciecha J. Hasa (1973). To zaproszenie do zagrania erotycznego symbolu było niejako summą jej wcześniejszych kreacji, a jednocześnie przeniesieniem stworzonego typu bohaterki na inny poziom. Has świadomie nawiązywał do istniejącego już wizerunku, ale nie w sposób dosłowny. Bardzo znaczące, że aktorka została pozbawiona jednego ze swoich największych atutów – blond włosów (gra w rudej peruce). Samą postać Adeli także zmieniono w stosunku do pierwowzoru literackiego; zwrócił na to uwagę Konrad Eberhardt: „W opowiadaniach Brunona Schulza Adela jest uosobieniem prozy życia, realizmu, płaskiej codzienności. Uzbrojona w szczotkę niby w miecz – wojuje nie tylko z kurzem i pajęczynami, ale także z fantastycznymi ptakami, jakimi otacza się pan domu. Wojciech Has cokolwiek zmienił charakter tej postaci. Adela jest w jego filmie przede wszystkim ponętną młodą kobietą (to, że jest służącą, nie rzuca się w oczy), obleganą przez spragnionych miłości subiektów i strażaków. Halina Kowalska zagrała tę rolę brawurowo; fascynuje bujnością kształtów, dojrzałą kobiecością, natarczywym wdziękiem. Stwarza wokół siebie klimat erotyczny, nastrój zmysłowej przygody. Dzięki niej ów zaginiony świat wydarty śmierci staje się osobliwie realny, jakby na przekór swej naturze”.
Kowalska w jednym z wywiadów mówiła, że wielkim zaskoczeniem była dla niej ta propozycja: „Materiał aktorski, jaki znajdował się w scenariuszu, był zupełnie inny od tego, z jakim się dotychczas stykałam. Gdyby nie Has, nie wiem, czy zdecydowałabym się zagrać Adelę. Ale to on przekonał mnie o tym, że powinnam i mogę zagrać tę rolę”. W samych superlatywach mówiła też o reżyserze: „Współpracę z Wojciechem Hasem uważam za wyróżnienie. Jest on bardzo wymagający, ale zarazem umie współpracować z aktorami. Wskazać im właściwy kierunek działania. W sposób dyskretny skierować uwagę na błędy i potknięcia. W roli Adeli zawarłam właściwie wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia aktorskie”.
Po Sanatorium pod klepsydrą chciano nadal kreować ją na symbol demonicznego seksu.
Halina Kowalska: Dostałam półoficjalną propozycję od Andrzeja Wajdy zagrania w Ziemi obiecanej. Rolę tę zagrała ostatecznie Kalina Jędrusik. Byłam bardzo szczęśliwa, że jej nie przyjęłam. Sceny erotyczne były tak śmiałe… Ja bym tego nie zagrała, nie cierpię scen miłosnych.
Niezapisany sukces
Dzisiaj Sanatorium pod klepsydrą jest zaliczane do arcydzieł polskiego kina, Tadeusz Lubelski pisze nawet, że to „dzieło życia” Hasa, ale początkowo doceniono je raczej za granicą. Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych adaptacja Schulza otrzymała tylko jedną nagrodę – za… scenografię. Lepiej poszło w Cannes, gdzie film startował w konkursie głównym i otrzymał Nagrodę Jury, które obradowało pod przewodnictwem legendarnej Ingrid Bergman. Wysłannik „Filmu” w dwuczęściowej relacji rodzimej produkcji poświęcił zaledwie parę ogólnikowych zdań, zaczynając zresztą od przeszkód w dotarciu do mniej wyrobionej widowni: „Polski film Sanatorium pod klepsydrą – bardzo trudny dla tutejszej publiczności, nie znającej prozy Schulza, realiów przedwojennej polskiej prowincji i folkloru żydowskiego – ujął wielu widzów bezinteresownością artystyczną i oryginalnością wyobraźni twórcy. W odróżnieniu od wielu filmów festiwalowych – film Hasa reprezentował sobą dzieło, będące rezultatem potrzeby tworzenia, a nie próbą bulwersowania publiczności lub schlebiania jej gustom”.
Halina Kowalska jako jedyna z obsady aktorskiej znalazła się w polskiej ekipie reprezentującej obraz w Cannes. Dziś próżno szukać zdjęć albo dokładnych relacji z tego wydarzenia w opracowaniach filmowych. Jeśli już pojawia się ten wątek, to głównie w kontekście problemów z rządzącymi; pisała o tym we wspomnieniach Jadwiga Has, ówczesna żona reżysera: „[Producentowi] Manfredowi Durniokowi ogromnie zależało na tym, aby Sanatorium trafiło do Cannes. Szanse na to, aby zrobiły to nasze władze, były praktycznie żadne, zwłaszcza nowy minister kultury* był wrogiem tego filmu. Wojtek z operatorem Witoldem Sobocińskim, kierownikiem produkcji Urszulą Orczykowską i Manfredem Durniokiem zawiązali więc spisek. W tajemnicy zrobili kopię – jak twierdzi Sobociński, nie najlepszej jakości – którą także w tajemnicy otrzymał Manfred (chociaż jako współproducent miał do tego pełne prawo) i wywiózł ją do Niemiec. Stamtąd pojechał do Cannes i zgłosił Sanatorium na przegląd kwalifikacyjny. No i udało się – film został zakwalifikowany na festiwal. Frustracja władz była wielka, ale nie zdobyli się na drastyczny krok wycofania filmu. Zbyt dużo mówiło się o antysemityzmie w Polsce, aby dawać Europie jawny tego dowód. O wywiezieniu Sanatorium z Polski krążą różne legendy, m.in. taka, że Wojtek wywiózł film osobiście, ścigany przez milicję. Kopia była już w Cannes, a wydarzenia takie, jak je opisałam. Trzeba więc było wysłać do Cannes delegację, a koszty z tym związane pokrył w części Durniok. W jej skład weszli – operator Witold Sobociński, Halina Kowalska grająca Adelę i Wojtek”.
Na większy sukces niż Nagroda Jury chyba nie było szans, zestaw filmów prezentował się wówczas wyjątkowo okazale; dość powiedzieć, że w konkursie głównym znalazły się między innymi: Anna i wilki Carlosa Saury (1973), Wielkie żarcie Marca Ferreriego (1973), Szczęśliwy człowiek Lindsaya Andersona (1973) czy Strach na wróble Jerry’ego Schatzberga (1973), triumfujący ostatecznie ex aequo z Najemnikiem Alana Bridgesa (1973). Nagrodę za najlepszą rolę kobiecą odebrała Joanne Woodward grająca w Bezbronnych nagietkach (1973) w reżyserii swojego męża – Paula Newmana.
Halina Kowalska: Kiedy zaproponowano mi wyjazd do Cannes, byłam akurat w Stanach, nie pamiętam z jaką sztuką. Przyleciałam, ekipa już czekała, przebrałam się na lotnisku, wzięłam wieczorową sukienkę i polecieliśmy. Najpierw zabrano mnie do fryzjera, a za kilka godzin już była konferencja i pokaz filmu. Budziliśmy duże zainteresowanie, dziennikarze chcieli rozmawiać przede wszystkim z Hasem, ale on był niechętny. To był artysta, miał bogate życie wewnętrzne, nie nadawał się do tego. Pamiętam jak dostaliśmy imienne zaproszenia od Diany Ross na bankiet. Zapytałam Hasa: „Idziesz tam?”. On: „Ja mam tylko garnitur, ten na sobie; a ty masz suknię?”. Mówię, że mam jedną, w której już wystąpiłam. „To gdzie się będziemy pchali, chodź napijemy się wina”, zawyrokował. Wytworną kolację na naszą cześć wydał Durniok, do jedzenia były tylko owoce morza, których nie tykam, piłam więc wino i byłam głodna jak diabli.
***
Fragment rozdziału o Halinie Kowalskiej z książki „Demony seksu” Krzysztofa Tomasika opowiadającej o sześciu symbolach seksu polskiego kina, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Marginesy 21 października. W wybranym fragmencie pominięto przypisy i źródła cytatów.
**Dziennik Opinii nr 291/2015 (1075)