Kultura

Fascynujące pasożyty architektury

Trudno wyobrazić sobie Wschód bez dobudówek, poklejonych kitem okien i dosztukowanych do balkonów fragmentów plastiku czy blachy. Taki krajobraz początkowo potrafi szokować, ale z czasem staje się oczywisty.

W którymś momencie nie widzimy już doklejonego do skraju bloku salonu, który – w zasadzie – mógłby nikogo nie dziwić, gdyby nie fakt, że samotnie wisi na piątym czy siódmym piętrze. Przestaje nas dziwić pokój dobudowany do bloku za pomocą metalowych pali, ciągnących się od ziemi. Albo, jak w Tbilisi, zaparkowany na balkonie samochód, który właściciel wtargał na trzecie piętro w strachu przed kradzieżą.

Trochę nas to niepokoi, trochę fascynuje. Sprawia wrażenie tymczasowości i całkowitego braku poszanowania dla innych. Ale budzi też podziw dla nieposkromionej myśli technologicznej. Pewnie dlatego w ostatnim czasie wokół przybudówek zrobiło się głośniej.

W 2019 roku Ukrainiec Roman Błażan nakręcił dokument Wejście przez balkon. Zaprosił do rozmów architektów, antropologów i zwykłych użytkowników architektury. Jedna z jego bohaterek nazwała ją „pasożytniczą”, bo przyrasta do budynku i nie może bez niego istnieć. Taką, która nie zajmuje dodatkowej przestrzeni i jednocześnie tworzy nową. I taką, która jest otwarta na zmiany, nie wymaga zbyt wiele i z radością przybiera nowe formy.

W podobnym duchu powstała też książka fotograficzna architekta Ołeksandra Burłaki, Balcony chic (Szyk balkonów). Burłaka twierdzi, że budowane na dziko, bez żadnych zezwoleń dobudówki były szarą strefą ZSRR, której ten nie był w stanie kontrolować. Pisze też, że w zasadzie nie można już spotkać ludzi, którzy pamiętają, jak wyglądały miasta z niezabudowanymi balkonami.

W 2020 roku na Biennale Architektury w Tbilisi, którego hasłem przewodnim było Co mamy wspólnego?, polski projekt Dostroyka – Completion, autorstwa Aleksandry Zawistowskiej, Anny Nauwaldt i mojego, gościł na wystawie głównej. To gra, w której użytkownik może sam stworzyć mozaikę fasady typowego tbiliskiego bloku mieszkalnego.

Na co komu balkon?

Można się na nim zrelaksować, poopalać, zapalić papierosa. Wtedy ważne, by był komfortowy i zadbany. Można też wywiesić pranie, rozpalić grilla, urządzić imprezę czy zorganizować ogródek. Wolnoć Tomku w swoim domku. I to bez przenośni. Balkon to przestrzeń intymna, przedłużenie mieszkania, coś, co je kończy. By się do niego dostać, z reguły trzeba przejść cały lokal.

Balkonowa ekspansja w krajach ZSRR i jego satelitach zaczęła się w latach 60. Wtedy na masową skalę zaczęto budować chruszczowki [od nazwiska sekretarza Nikity Chruszczowa – przyp. red.], czterokondygnacyjne budynki z wielkiej płyty, które miały zapewnić ludziom przejściowe mieszkania na maksymalnie 25 lat. Rosły więc masowo, skrojone wedle podobnych miar w Tbilisi, Kijowie, Moskwie, dalekich Duszanbe czy Taszkencie.

W jednakowości łatwo się można było zagubić, o czym opowiada kultowa radziecka komedia Ironia losu Eldara Riazanowa, która rokrocznie stanowi główny punkt (tuż obok prezydenckiego orędzia) ramówki rosyjskiej telewizji w noworoczną noc.

Systemowa urawniłowka nie dotyczyła przecież tylko budowy równego społeczeństwa, znajdowała swoje odbicie także w zakresie architektury użytkowej. A skoro wszystko było po równo, to metraż też.

Za Nikity Siergiejewicza człowiekowi należało się osiem metrów kwadratowych, po nim już dwanaście. Mieszkania były więc za małe i balkon stawał się wybawieniem. Dawał możliwość zwiększenia przestrzeni, zastępował sypialnię, kuchnię, graciarnię. Był szansą na zorganizowanie osobnego wejścia do mieszkania lub pozwalał kontrolować teren. Dochodziło nawet do tego, że niezabudowany, czyli niezagospodarowany, balkon był synonimem niewykończonego mieszkania.

To była swego rodzaju masowa odpowiedź upchniętego w chruszczowki społeczeństwa: państwo każe nam żyć w klatce, to musimy ją przystosować. I przetrwać.

Fot. Stasia Budzisz
Fot. Stasia Budzisz

Dać rzeczom mówić

Jednak balkon w wydaniu poradzieckim jest przede wszystkim terytorium niezależnym i samolubnym.

– Ta przestrzeń jest moja, więc będę o nią dbać po swojemu i nie interesuje mnie, co ktoś inny o tym myśli – mówi dr nauk o ziemi Marika Pirveli z Instytutu Gospodarki Przestrzennej i Geografii Społeczno-Ekonomicznej Uniwersytetu Szczecińskiego, od lat zajmująca się semantyką przestrzeni miejskiej. – A klatka schodowa, podwórko, piwnica to miejsca niczyje, więc nie trzeba o nie dbać. I to jest scheda po myśleniu radzieckim.

Gruzinki opowiadały o seksie, o przemocy. Faceci się obrazili [rozmowa]

Podobnie jak niczyje są fasady, do których w latach 90. XX wieku na szeroką skalę doklejać zaczęto naruszające wszelkie prawa fizyki konstrukcje. Rosły więc balkony obłożone plastikiem, szkłem, drewnem, oklejone brezentem. Murowane, zdobione, stylizowane na komnaty królewskie czy kabiny samolotu. Zbudowane z metalu, blachy, resztek autobusowej karoserii.

Zależne od zasobności portfela, fantazji, gustu i przynależności do klasy. Z szalonych koncepcji wyczytać można wszystko, a one same stały się symbolem podzielonego społeczeństwa. Dziś trudno jest uchwycić pierwotny zamysł architekta. Schował się za ludycznością, pomysłem lub jego brakiem, inwencją twórczą albo radosną twórczością ludową, która z radości jednak nie wynikała.

Na początku lat 90. mieszkania z państwowych stały się prywatne, ale w pototalitarnych krajach nikt za bardzo nie wiedział, co to znaczy.

– Ludzie z dnia na dzień stawali się właścicielami lokali, ale nie mieli pojęcia, co się z tym wiąże i na czym ta zmiana polega – twierdzi Aleksandra Czyżewska, urbanistka i międzynarodowa ekspertka w zakresie rozwoju i rewitalizacji. – Właściciel nie wiedział, że od teraz wszystko jest w jego rękach i że razem z innymi współwłaścicielami musi podejmować różne decyzje, a przede wszystkim finansować części wspólne. Nowych stażem właścicieli powinno się wyedukować, ale w Gruzji to nigdy nie nastąpiło. Wszyscy więc nadal czekają na kogoś, kto wkręci żarówkę, sprzątnie odchody na klatce schodowej, naprawi drzwi.

A my, ludzie, mamy to do siebie, że za bardzo nie interesuje nas to, co do nas nie należy, i nie czujemy się za to odpowiedzialni. A balkon? Balkon należy tylko do nas i będziemy z nim robić to, co nam się podoba, nawet jeśli – przynajmniej z pozoru – narusza to prawo grawitacji.

**

Stasia Budzisz – reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”, „Podróżami”. We wrześniu 2019 roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazała się jej debiutancka książka reporterska Pokazucha. Na gruzińskich zasadach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij