Film

Oscary po Weinsteinie

oscars_academyawards

Czy tegoroczne Oscary były dowodem na to, że prawa kobiet i mniejszości na dobre zadomowiły się w mainstreamie, czy wręcz przeciwnie – radykalny potencjał się wyczerpał?

Oscary 2018, roku #MeToo, Time’s Up i definitywnego pożegnania z formułą „Dziękuję Bogu i Harveyowi Weinsteinowi”, całe były jak zdobywca złotej statuetki za najlepszy film – Kształt wody, przypomnę – zasadniczo słuszne, ale bezpieczne, raczej podążające za trendem niż go kreujące. Nic w tym dziwnego: Oscary to gigantyczne komercyjne przedsięwzięcie, które ma na siebie zarobić, nie zrobić rewolucję. A że przy okazji podpromuje kilka postępowych – choć tych mniej radykalnych – pomysłów i wartości, to pozytywny efekt uboczny, nie cel całej imprezy.

I tak, w duchu roku praw kobiet, z dziewięciu filmów walczących o tytuł najlepszego trzy – Lady Bird, Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, Kształt wody – były historiami z bohaterką w centrum (cztery, jeśli policzymy Kay Graham w wykonaniu Meryl Streep w Czwartej władzy, chociaż ona podzieliła się pierwszym planem z Tomem Hanksem). Co więcej, tylko dwa z nominowanych w tej kategorii – Dunkierka i Czas mroku – oblewają tzw. test Bechdel (żeby go zdać, film musi mieć co najmniej dwie nazwane bohaterki, które ze sobą rozmawiają o czymś innym niż mężczyzna). Biorąc pod uwagę fakt, że, jak wyliczyło BBC, aż 51 procent zdobywców Oscara za najlepszy film od 1929 roku go oblało, nie jest źle.

Czwarta władza walczy o sławę i wolność słowa

Z drugiej strony Lady Bird, najbardziej „dziewczyński” film z listy – po raz ostatni Akademia doceniła historię relacji matki i córki w 1983 roku, przy okazji „Czułych słówek – musiał obejść się smakiem: nie dostał żadnej z pięciu możliwych statuetek. W tym dla Grety Gerwig, która jako dopiero piąta kobieta w historii znalazła się w gronie nominowanych reżyserów. Zresztą razem z Jordanem Peele (Uciekaj!), również dopiero piątym Afroamerykaninem na tej liście. Akademia postawiła jednak na lubianego w branży weterana Guillermo del Toro (Kształt wody), który nakręcił baśń o sile wyrzutków – niemej sprzątaczki, jej czarnej przyjaciółki oraz sąsiada geja – akceptacji inności, miłości, która nie zna granic ni kordonów oraz seksie z człowiekiem-rybą. Film jest uroczy, romantyczny, podnoszący na duchu i na pewno członkowie Akademii, grono składające się w znakomitej większości z białych mężczyzn po 60., oddając na niego swój głos, czuli, że są po właściwej, lecz nieprzesadnie radykalnej stronie historii.

Kiedy należy przestać walczyć o sprawiedliwość?

Nie było też najgorzej z reprezentacją mniejszości. Tamte dni, tamte noce, rzecz o pierwszej miłości 17-latka do kilka lat starszego studenta w pięknych okolicznościach włoskiej przyrody, dostał cztery nominacje i Oscara za scenariusz. Akademia nagrodziła też Fantastyczną kobietę, film o transseksualistce, w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Uciekaj!, horror (!) o relacjach rasowych (!!) będący bezlitosną satyrą na zadowolonych z siebie białych liberałów (!!!) co prawda nie wziął głównej nagrody – to dopiero byłaby rewolucja – ale dostał garść nominacji i statuetkę za scenariusz.

Prowadzący Jimmy Kimmel żartował głównie z zeszłorocznej wtopy – Warren Beatty otworzył złą kopertę i ogłosił, że wygrał La La Land; gdy już ekipa filmu weszła na scenę, czerwony jak burak przedstawiciel organizatorów sprostował, że nie, jednak Moonlight – ale dostało się też, umiarkowanie, prezydenckiej administracji. Nawiązywał także do afery Weinsteina, przedstawiając Oscara, „najbardziej kochanego i szanowanego mężczyznę w Hollywood”: trzyma ręce przy sobie, nigdy nie powiedział nieuprzejmego słowa, no i, co najważniejsze, nie ma penisa. „To, co stało się z Harveyem, i z innymi, należało się im od dawna. Nie możemy więcej pozwalać na takie zachowanie. Musimy być przykładem, i jeśli nam się uda, jeśli razem powstrzymamy molestowanie w miejscu pracy, kobiety będą już tylko musiały radzić sobie z molestowaniem w każdym innym miejscu” – trzeźwo zaznaczył Kimmel.

Zachęcał też do wspierania ze sceny ruchu Time’s Up, ale żadnych radykalnych gestów w tym roku nie było. Polityka, w wersji umiarkowanej, optymistycznej i pozbawionej goryczy, została gładko wpisana w scenariusz imprezy. Widzowie zobaczyli, zapowiedziany przez Ashley Judd, Salmę Hayek i Annabellę Sciorrę (cała trójka oskarżyła Weinsteina o molestowanie) montaż wypowiedzi kobiet i przedstawicieli mniejszości etnicznych i seksualnych w branży. Patty Jenkins opowiadała, jak kobiety płakały na jej Wonder Women, pierwszym filmie, w którym to dziewczyna ratuje świat, zamiast omdlewać w ramionach superbohatera. Kumal Nanijani stwierdził, że całe życie oglądał filmy białych mężczyzn o białych mężczyznach i uznawał to za naturalne; ma nadzieję, że kiedy biali mężczyźni zobaczą na ekranie jego, też będą potrafili się z nim identyfikować.

Podsumowując, reprezentacja jest ważna, różnorodność jest cenna, idą zmiany. Amen, bracia i siostry, wszystko to oczywiście bardzo słuszne, ale zupełnie pozbawione pazura.

Przestał obowiązywać czarny dresscode, w końcu projektanci mody też mają swoje prawa, a solidarność można zademonstrować za pomocą przypinki. Swoją drogą solidarność z ofiarami #MeToo nie dotyczyła osoby Ryana Seacresta, prezentera E!, który od dekady rokrocznie zadaje gwiazdom pytania w rodzaju: „Czy jesteś podekscytowana, że tu jesteś” oraz „Pięknie wyglądasz! Kto projektował sukienkę?”. Jak co roku nadawał z czerwonego dywanu, mimo że współpracowniczka oskarżyła go niedawno o molestowanie. Seacrest zaprzecza, stacja mu uwierzyła. Część gości go zbojkotowała, ale bynajmniej nie wszyscy. Podobne kontrowersje odnośnie koszykarza Kobe Bryanta nie przeszkodziły mu dostać owacji oraz Oscara za krótki metraż.

Na tegorocznych Złotych Globach Oprah Winfrey wygłosiła płomienne przemówienie o #MeToo, po którym ci komentatorzy, którzy nie mają dość celebryty bez doświadczenia w Białym Domu, zaczęli wzywać ją do startu w 2020 roku. Scena Kodak Theatre to jednak miejsce, gdzie dziękuje się małżonkowi i agentowi, nie wygłasza polityczne manifesty. Wyłamała się tylko Frances McDormand (Oscar za pierwszoplanową rolę kobiecą), która ze sceny wezwała do wstania z fotela każdą nominowaną w tym roku kobietę, tak by decydenci branży wiedzieli, do kogo się zwrócić, gdy szukają pomysłów na filmy. Zaapelowała też o tzw. inclusion riders, który to komunikat wywołał nerwowe googlowanie mało znanego terminu. Okazało się, że McDormand prosi kolegów i koleżanki o statusie gwiazdy filmowej, żeby w kontraktach żądali parytetów różnorodności dla obsady i ekipy. Taka akcja afirmatywna dla kobiet i mniejszości etnicznych oraz seksualnych w branży, wspierana przez negocjacyjną siłę topowych aktorek i aktorów. Zaproponowała ją cztery lata temu profesor Stacy L. Smith. „Nie ma powodu, dla którego filmy nie mają wyglądać jak świat, w którym żyjemy” – stwierdziła.

Talarczyk-Gubała: Pełny metraż w fabule to reżyserska męska twierdza

Hollywood od zawsze był rządzony przez białych mężczyzn. To oni decydowali, jakie scenariusze zostaną zrealizowane, za jakie pieniądze, kto je wyreżyseruje i kto w nich wystąpi. Jak patologiczny potrafił być ten system, pokazała w zeszłym roku afera Harveya Weinsteina. Najpierw kilka, potem kilkanaście, wreszcie kilkadziesiąt kobiet, niektóre po wielu latach, zdobyło się na odwagę i opowiedziało, jak wszechmocny producent wykorzystywał swoją władzę: jak próbował wymusić seks, upokarzał je, a za opór niszczył.

Ilu obleśnych, nadzianych typów potrzeba jeszcze do zmiany?

Przez 30 lat Weinstein był bezkarny; gdy wreszcie tama puściła, a producent został zrzucony z piedestału, pojawiły się głosy, że oto nadeszła długo oczekiwana rewolucja. Miliony kobiet, za pomocą hasztagu #MeToo, opowiedziało, że też doświadczyło molestowania. Hollywoodzkie celebrytki i nie tylko założyły Time’s Up, ruch mający finansowo pomagać jego ofiarom w dochodzeniu sprawiedliwości. Wydawało się, że oto faktycznie nastąpił, przynajmniej w fabryce snów, kopernikański przewrót. Za wcześnie jednak oceniać, czy tegoroczne Oscary, grzeczne, przewidywalne, niewzbudzające większych emocji, były dowodem na to, że prawa kobiet i mniejszości na dobre zadomowiły się w mainstreamie, czy wręcz przeciwnie – radykalny potencjał się wyczerpał, a teraz będziemy obserwować powolny powrót do status quo ante.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij