Czytaj dalej

Nędza kategoryzacji

Bohaterami Halberstama są sokolnicy, których relacja z (nieudanie) oswojonymi ptakami przybiera dziwacznie erotyczne formy, aborygeńscy artyści wulgarnie parodiujący europejskie instytucje, ale też zapełniające popkulturę zombie i wiecznie gubiące się w drodze animowane zwierzaki z filmu „Madagaskar”. J Szpilka pisze o książce „Wild Things: The Disorder of Desire” Jacka Halberstama.

Gdzie dzisiaj znaleźć można dzikość? W dobie antropocenu, w cieniu doniesień o wymieraniu kolejnych gatunków, ludów, języków i kultur, odpowiedzieć można, że jeśli dzikie stwory jeszcze gdzieś mieszkają, to już niewiele czasu im zostało. Cywilizacja i technologia rozlewające się po całym globie przekształcają dzikie przestrzenie najpierw w pogranicza, a potem w terytoria. Dzicz, zaorana i opanowana, zostaje też oswojona. W swojej dzikiej postaci zachowuje się jeszcze tylko na najodleglejszych antypodach świata ludzi albo w uważnie wytyczonych i strzeżonych rezerwatach.

Nieprzetworzone przetworzyć

Ale czy rzeczywiście tak właśnie opisywać należy dzikość? Jeśli zaufać Wild Things (Dzikie stwory), najnowszej pracy Jacka Halberstama, jednego z najważniejszych współczesnych teoretyków queer i trans, znanego w Polsce z Przedziwnej sztuki porażki − absolutnie nie.

Kategoria „dzikości”, zazwyczaj opisująca nietknięty jeszcze procesem cywilizacyjnym rezerwuar pierwotności, mieszczący się zawsze poza granicą i horyzontem, jest − jak pokazuje Halberstam, szeroko powołując się na teorię dekolonialną i black studies − jednym z fundamentów europejskiego projektu kolonialnego. Przestrzenie poza granicą Europy − „nowy świat” Ameryki, „czarna Afryka”, „Orient” − były w myśl tej logiki dzikie, ponieważ nie dosięgnął i przekształcił ich jeszcze europejski postęp. Były też nie-ludzkie, pozbawione kultury i człowieczeństwa: dlatego też mogły być eksploatowane, okupowane, zasiedlane. Były i wciąż są. Dzikość, przeciwstawiana cywilizacji białego człowieka, wciąż służy jako pretekst do dominacji. Określana przez Zachód jako niezagospodarowana, nieopanowana przestrzeń natury domaga się poskromienia, przekształcenia i opisania.

Nie są to nowe rozpoznania, podobnie jak nie jest odkrywcza konstatacja, że podniosłe ideały Oświecenia, przeciwstawiającego się ciemnocie, zabobonowi i nieracjonalności, przyczyniły się do napiętnowania i eksploatacji dzikości. Innymi słowy, Epoka Świateł pozostawiła swoje dziedzictwo również w kolonialnym, rasistowskim i ludobójczym porządku europejskiej dominacji i białej supremacji. Tego typu krytyki od dawna pojawiają się w teoriach post- i dekolonialnych i powinny dzisiaj być już dobrze znajome. Nie one też stanowią o sile Wild Things.

Dzikie stwory, dzikie pożądanie

Problemem, który zajmuje Halberstama, nie jest bowiem kwestia krytyki kategorii dzikości jako narzędzia kolonialnej dominacji, ale raczej pytanie o to, co zostaje z dzikości, kiedy już tę krytykę przeprowadzimy. Jak zaczynają nam się jawić krainy, w których mieszkają dzikie stwory, kiedy przyjmiemy, że samo takie ich określenie nie jest prostą operacją opisu, ale istotnym, ideologicznym procesem podtrzymującym opozycję między cywilizacją i naturą? Ta opozycja łatwo przekształca się bowiem w niszczycielskie wyobrażenia o nieuniknioności konfliktu między światem człowieka i światem przyrody − skądinąd kolejny założycielski mit kolonializmu.

Co Wallerstein mówił o peryferiach, z których niemal udało nam się wydostać?

Ale znowu, nie chcę przez to powiedzieć, że Wild Things to kolejna pozycja poświęcona zaburzaniu wciąż tak mocno organizującej nasze myślenie binarnej opozycji natura−kultura. Niewątpliwie, postantropocentryczne perspektywy w humanistyce, zakładające, że relacja między tymi dwiema przestrzeniami jest znacznie bardziej skomplikowana niż prosta opozycja, jest Halberstamowi bliska. Nie bez powodu na okładce tej książki znaleźć można słowa pochwały podpisane przez Jane Bennett, jedną z istotnych teoretyczek zajmujących się tymi kwestiami. Jednakże to nie ten wątek jest centralny, nawet jeśli stanowi istotne tło dla prowadzonych przez autora Female Masculinity rozważań.

Co w takim razie? Podpowiedzi udziela piękny podtytuł Wild Things: The Disorder of Desire (Nieporządek pożądania). Halberstam pragnie bowiem zaproponować rozumienie dzikości, które nie tyle wykracza poza (neo)kolonialne ramy, ile stanowi przypomnienie o tym, co pozostaje po każdym wysiłku kategoryzacji, podziału i opisu.

Potencjałem leżącym w teorii queer jest więcej niż tylko dostarczenie narzędzi do analizy różnicy seksualnej i płciowej. Warto bowiem pamiętać, że o ile dzisiaj queer stał się, w powszechnym użyciu, synonimem LGBT, ogólnym terminem zawierającym w sobie szereg różnych tożsamości seksualnych i płciowych, o tyle takie jego użycie jest pod wieloma względami sprzeczne z pierwotnym sensem nadanym mu w toku aktywistycznych i akademickich starań na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. I tak, teorie queer narodziły się jako próba krytyki opartej na wyobrażeniu o stabilnych, mocnych tożsamościach ortodoksji feminizmu i studiów gejowskich i lesbijskich. Queer w tym rozumieniu miał reprezentować to, co wymyka się definicji, co nie pasuje do ustalonych kategorii, co zaburza i miesza porządki pożądania i identyfikacji.

My, lud queerowy

Bez względu na to, co sądzić o praktyczności i użyteczności takiego odejścia od jasnych tożsamości i kategorii (debata na ten temat trwa od lat 90. − zainteresowanym polecam na przykład ubiegłoroczny numer akademickiego czasopisma „TSQ*: Transgender Studies Quarterly” zatytułowany After trans theory?), wywarło ono znaczący wpływ na współczesną humanistykę. Wpływ ten da się odczuć w rozważaniach wykraczających poza wąsko rozumiane zagadnienia seksu i upłciowienia.

Karty Wild Things zapełniają dzikie stwory innego rodzaju niż nawiedzające (neo)kolonialną wyobraźnię tygrysy i prymitywni barbarzyńcy. Bohaterami Halberstama są sokolnicy, których relacja z (nieudanie) oswojonymi ptakami przybiera dziwacznie erotyczne formy, aborygeńscy artyści wulgarnie parodiujący europejskie instytucje, ale też zapełniające popkulturę zombie i wiecznie gubiące się w drodze animowane zwierzaki z filmu Madagaskar. Tym, co łączy ten typowo halberstamowy zbiór, jest wyłamanie się poza proste kategoryzacje i opozycje.

To nie sokół nie słyszy głosu sokolnika, ale sokolnik intensywnie próbuje stać się sokołem, pozostając człowiekiem. Granice życia i kultury rozmywają się zarówno w odległym Tam postkolonialnego świata Globalnego Południa, jak i w lokalnym Tu euroamerykańskiej kultury. Dzikość u Halberstama jest więc nie tyle miejscem, nie tyle stanem, ile świadectwem nędzy kategoryzacji: tym, co pozostaje nieopanowane, niepomyślane, nieznajome.

Dzikość, o jakiej śnimy, nigdy nie istniała

„Dzikość − pisze autor na ostatnich stronach Wild Things − przywołała anarchię, ucieleśnienie poza tożsamością, zombie i inne formy żywych umarłych. Mieści się w naszej przeszłości i w nieznanym czasie, który nadchodzi. Nie jest ani utopią, ani dystopią. To siła, z którą żyjemy, i sposób bycia, który wyorganizowujemy z istnienia”.

Użytek z Wild Things to przypomnienie o tym, co mimo wszystko nie daje się tak wyorganizować.

Śmiercionośne stworzenie człowieka

Nieporządek pożądania, który opisuje Halberstam, ma swoje źródła w tym, że dzikość, do jakiej tęsknimy w nostalgicznych snach o nienaruszonej ręką człowieka przyrodzie, nigdy nie istniała. Wild Things jest wystąpieniem przeciwko marzeniom o pierwotności, naturalności, z góry danemu porządkowi stworzenia. Stąd też jest to rzeczywiście queerowa pozycja.

Ale równie mocno jest to wystąpienie przeciwko utopijnym nadziejom na ostateczny triumf sił cywilizacji i technologii nad ograniczającym człowieka światem natury. Nie dlatego, że Halberstam odrzuca koncepcję postępu czy rozwoju (chociaż niewątpliwie pozostaje wobec nich głęboko sceptyczny), ale ze względu na głębokie przekonanie, że dzikie stwory nie mieszkają gdzieś tam daleko, ale towarzyszą nam cały czas we wszystkich nieporządkach istnienia, jakie składają się na tak głęboko niepokojącą nas niestabilność i kruchość świata, którego nigdy do końca nie oswoimy, ale być może, rozpaczliwie starając się opanować, zdołamy niestety zniszczyć.

**
J Szpilka jest osobą piszącą doktorat w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmuje się antropologią seksualności, studiami nad transpłciowością i kulturami punku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij