Czytaj dalej

Sieńczyk: Śmietnikowa hossa się skończyła

Moi znajomi nie są zbieraczami, nie łażą po śmietnikach, poza tym są dość skąpi i nieskorzy do oddawania czegokolwiek.

Olga Wróbel: Co można podarować kolekcjonerowi? Idąc na spotkanie z tobą, myślałam bardzo intensywnie o tym, że powinnam wydobyć coś dziwacznego z własnej szafy lub przydrożnego śmietnika.

Maciej Sieńczyk, rysownik, ilustrator, twórca komiksów: Ale nie wydobyłaś?

Nie, skończyło się na myśleniu.

No tak. Następnym razem pamiętaj jednak o starym Sieńczyku. Można mu podarować plakat BHP, ostatnio bardzo żarliwie zbieram stare pocztówki z blokami.

A czy zdarza ci się na przykład taka sytuacja: ludzie wiedzą, że jesteś kolekcjonerem i przynoszą ci jakieś dziwactwa, których ty akurat nie zbierasz.

Nikt mi nic nie przynosi, bo mam mało znajomych, ludzie nie walą do mnie drzwiami i oknami, nie przynoszą mi prezentów. Moi znajomi nie są zbieraczami, nie łażą po śmietnikach, poza tym są dość skąpi i nieskorzy do oddawania czegokolwiek. Muszę wszystko kupować sam na allegro, na dziadach albo na Kole.

Jest jeszcze targ Olimpia, na który mój znajomy jeździ z latarką nad ranem, kiedy jest ciemno, żeby wyłapać najlepsze okazy.

Ja też kupiłem sobie latarkę-breloczek. Ale tam i tak buszują już o świcie antykwariusze, wiem, bo ich znam z widzenia…

Czyli wyskakujecie z mroku, świecicie sobie w twarz i wszyscy się znają: tu antykwariusz, tam kolekcjoner.

Dokładnie. Zbieram jeszcze fotosy aktorów. Używam ich do przerysowywania twarzy, żeby były ładne, bo nigdy nie wychodzą mi ładne twarze do ilustracji prasowych. To są różne miny – zdziwione, zasmucone. [Maciej Sieńczyk wyjmuje z regału wieki segregator, z którego delikatnie osypują się szkice] Kalkuję, a potem hop! do „Obcasów”. Kupiłem je w antykwariacie ze śmieciami, złotówka za sztukę. W innym, bardziej sprofesjonalizowanym miejscu, facet chciał już od 10 do 300 zł za zdjęcie. Na szczęście nasyciłem się już trochę tymi gębami i nie musiałem ich za taką cenę zdobywać.

Drążę temat, ponieważ to kolekcja wydaje się tematem przewodnim Wśród przyjaciół – rozumiana jako zbiór przedmiotów, które gospodarz prezentuje ku uciesze zgromadzonych, ale także jako zbiór opowieści.

To nie jest tak, że jak tylko przychodzą goście, to wyciągam kolekcje – chyba, że jest strasznie nudno. Czasami Paweł Dunin przyprowadza swoich znajomych i podżega mnie, żebym wyjmował te wszystkie śmieci, co robię niechętnie, bo nie chcę, żeby ludzie przebierali w nich ciągle łapami, w tę i z powrotem. W książce kolekcji używam głównie jako wehikułu uruchamiającego historie Gospodarza.

Róże i kolce

czytaj także

Tam opowiadanie bywa sposobem na zbudowanie dystansu, obronę przed nadmierną bliskością z przypadkowymi ludźmi.

Oni wszyscy nie mają nic do powiedzenia, posługują się pobocznymi przedmiotami, kolekcjami albo historiami, które ich nie dotyczą, żeby odpędzić od siebie zasadnicze rozmowy. Czują się niezręcznie na tym spotkaniu, nie mają o czym gadać.

Kolekcje w ujęciu historii kultury są same w sobie opowieścią, opowiadają o świecie i go porządkują. O czym jest kolekcja Gospodarza?

Zbieram wszystkie rzeczy, które kojarzą mi się z dzieciństwem: pocztówki z blokami, wśród których się wychowałem, plakaty BHP, które były w przychodniach i wszędzie naokoło – taka mimowolna rekonstrukcja. Może potem się nasycę, zejdzie ze mnie odium dzieciństwa i przestanę to zbierać. Miałem kilka takich fal: przestawałem, robiłem ostateczne rozwiązanie, wyrzucałem wszystko na śmietnik, ale później to znowu odkupywałem.

Zdarzyło ci się kupić swoje rzeczy, o których wiedziałeś: to jest to, co miesiąc temu wyrzuciłeś?

Raz kupiłem pocztówkę, ale to trochę inna historia, szukałem pocztówek z blokami i nagle patrzę: „kochana babciu”, i tak dalej. Przyjrzałem się dokładniej i to były pocztówki mojej babki, które jej wysyłałem. Kupiłem, chociaż były na nich zabytki, które mnie nie interesują.

Rutu Modan wspominała na spotkaniu w Warszawie historię bardzo podobną do twojej – na bazarze w Tel Awiwie znalazła album z fotografiami należący do jej ojca. Wiesz w jaki sposób twoje pocztówki mogły trafić do antykwariatu?

Wysłałem je do babki, babka umarła, ktoś je wyrzucił na śmietnik, ze śmietnika ktoś przyniósł je do antykwariatu. Pożyteczna jest instytucja chłopków, którzy grzebią po śmietnikach i ocalają mnóstwo przedmiotów, czyścicieli piwnic, którzy brylują na Olimpii. Skupy makulatury od dawna są miejscem krwiożerczych walk antykwariuszy. Miałem zaprzyjaźniony skup na Saskiej Kępie, oni się tam kłębili jak karaluchy na pryzmach, na gigantycznych górach śmieci papierowych. Ze dwadzieścia lat temu jeździłem maniakalnie tramwajem po Warszawie, bo nie miałem nic do roboty, i obskakiwałem wszystkie targi, skupy i budki, których było więcej niż dzisiaj. Na przykład Hala Banacha wyraźnie podupadła, nie ma tam już takiego „dziadowskiego działu”.

Skupy makulatury od dawna są miejscem krwiożerczych walk antykwariuszy.

Mam jeszcze jedną ciekawą historię, jak to było? A, chodziło o tego kota, którego szukałem w piwnicy…

To jest prawdziwa historia??

Tak, wszystkie te historie są prawdziwe.

A historia, jak wchodzisz przez przebity w murze otwór do opuszczonej kamienicy i wędrujesz w jej głąb, też jest prawdziwa?

Oczywiście, wszystko.

(pełne niedowierzania milczenie)

Mam zdjęcia stamtąd! No, ale… Pani umarła, kot został, a potem robotnicy opróżniali mieszkanie z jej rzeczy. Jeden album dostał się w moje ręce, może dwa, i na jednym ze zdjęć była redakcja pisma „Polska Zbrojna”. Paweł Dunin-Wąsowicz przychodzi, patrzy, a tam w redakcji jego dziadek. Jakby nigdy nic! Niesamowita historia!

Skoro rozmawiamy o zmarłych, chciałam zapytać o niehigieniczność kolekcji Gospodarza. Panuje teraz moda na vintage i odpowiednio odrestaurowana gablotka z PRL-u może zdobić mieszkanie. Zbiory twojego bohatera mało kto chciałby umieścić na wystawce. Wilgotne, z piwnic, odziedziczone po zmarłych staruszkach…

Ona nie była staruszką, ona była w kwiecie wieku – ale się rozłożyła, wszyscy niesamowicie epatowali tym jadem trupim i bali się wejść do środka. To była skrajnie niehigieniczna sytuacja.

Dlatego zaliczyłam ją z automatu do fikcji literackiej.

To była prawda. Smród był tak potworny, że kręciło mi się w głowie, szczególnie kiedy dotarłem do miejsca, gdzie kłębiło się robactwo. To było okropne, ale równie wielka była potem pokusa, żeby z dziadami, którzy wywalali te rzeczy, jeździć ciężarówką. Wyobrażasz sobie, ile skarbów można byłoby zdobyć w ten sposób? Ile pamiętników, zdjęć!

Mówisz w pewnym momencie książki, że śmietnikowa hossa się skończyła.

Na moim śmietniku się skończyła. Zresztą dużo śmietników jest teraz pozamykanych, zabudowanych. Może zmieniły się czasy i towar w śmietnikach też się przesunął, jest nowszy, mniej ciekawy? A jeżeli chodzi jeszcze o niehigieniczność, to mi to nigdy nie przeszkadzało. Można umyć ręce, a rzeczy otrzepać. Po otrzepaniu prezentują się pięknie, pakuję je do segregatorków, za pomocą folijki nadaję im kolekcjonerską oprawę .

Czyli kolekcja prawdziwego pasjonata.

Pokażę ci, jak to wygląda [Maciej Sieńczyk oddala się w stronę obficie wyładowanego regału]. Na przykład to: obłąkalia. Nie mam ich dużo, to rzeczy, które odklejam z przystanków, pisane przez ludzi, którzy moim zdaniem są obłąkani. Wygląda to dość obskurnie na dworze, gdzieś tam przylepione, ale jak zapakuję do segregatorka – powstaje wspaniałe archiwum obłąkaliów. Albo ten zeszycik – znalazłem na śmietniku. Moim zdaniem jest on wykonany ręką osoby obłąkanej albo babci, która miała demencję. To nie są rysunki dziecinne. Być może to jest moje jedyne prawdziwe obłąkalium.

sienczyk-kolekcja1

To na przykład kupiłem w antykwariacie – Cud w Braunale. Jakaś kobieta opisuje, jak miała raka, później została cudownie wyleczona, ale wcześniej odbyła wędrówkę po czyśćcu, jak Dante. Szukałem w internecie jakiejś informacji o niej, ale znalazłem wzmiankę tylko na stronie separatystów donieckich. Ta opowieść kojarzy mi się z Mistrzem i Małgorzatą, ze sceną lotu na miotle na bal do Szatana. Dlatego włączyłem ją do książki jako dość długi fragment. Być może koliduje on trochę z narracją i wybija z rytmu, ale za to na chwilę przenosi czytelnika w inną opowieść. Do obłąkaliów włączyłem też różne objawienia, widzenia maniaków.

Pod linkiem do tekstu Marcelego Szpaka o Wśród przyjaciół z „Tygodnika Powszechnego” widziałam dyskusję zakończoną konkluzją, że kres kolekcji pokrywa się z kresem cierpliwości żony/partnerki kolekcjonera.

Ja i moja dziewczyna mieszkamy osobno, chociaż w tej samej kamienicy. Jest jej wszystko jedno, a może nawet jest zadowolona, że mam taką pasję? Dzięki temu mogę poszerzać kolekcję do woli, dopóki mieszkanie się nie rozleci.

Maciej-Sienczyk

Masz jakieś plany co do kolekcji? Wspominałeś, że o plakatach BHP chciałbyś zrobić książkę.

Kolekcja służy mi głównie jako paliwo do felietonów, tak to sobie tłumaczę – że jest praktyczny wymiar mojej pasji. Mogę o tym pisać, mogę czasem ekscytować znajomych. Ale rzeczywiście, jak znajdę wydawcę, chciałbym opublikować album prezentujący moje zbiory.

Czyli liczysz się z tym, że czas zatoczy koło i z kolei twoja kolekcja wyląduje na śmietniku?

Myślę, że wartościowsze rzeczy przekażę kolekcjonerom, na przykład te plakaty BHP. Ale moim rdzeniem zbieractwa były zawsze książki, które raz na jakiś czas sam wynoszę na śmietnik. Nie mam zmysłu praktycznego, nigdy nie wszedłem na allegro, żeby coś sprzedać. Być może powinienem tak zrobić, ale na razie nie mam siły. Ale spójrz, znalazłem ostatnio na śmietniku obraz, idealny do sprzedania [Maciej Sieńczyk wyjmuje zza stołu solidnych rozmiarów pejzaż, mocno przyszarzały]. Kiedyś był własnością Zachęty, ma z tyłu naklejkę. Facet nazywa się Sarnowicz i był jakimś trzeciorzędnym malarzem. Widziałem, że na aukcji inny jego obraz poszedł za mniej więcej osiem tysięcy. Ktoś by może go ode mnie kupił, a ja za to, szybciutko, plakaty BHP!

Wziąłeś go ze śmietnika jako inwestycję?

Wziąłem go jako fajny obraz, który leżał na śmietniku. Wziąłem też ramę, która przydała mi się do oprawy innego zdjęcia.

Zdarza ci się wyjść z domu i po drodze nie zajrzeć do śmietnika?

Bardzo często. Zazwyczaj na mojej drodze nie ma tylu śmietników, zaglądam do nich, kiedy coś mnie przypili. Chociaż wczoraj… spacerowałem z wózeczkiem, nagle patrzę – jakieś takie tajemnicze podwórko. Wszedłem, a tam malowniczy zakład pogrzebowy i wspaniały, tajemniczy ogród. Zaintrygowała mnie tablica „Zakład pogrzebowy”. Pomyślałem, że może dałoby się ją kupić.

sienczyk-kolekcja2

Wśród przyjaciół to twój prozatorski debiut. Do tej pory znany byłeś jako autor komiksów i ilustrator. Z czego wynika zmiana medium?

Forma pozostała ta sama, podobnie metoda twórcza – historie drukowane w odcinkach, potem wymyślenie rdzenia fabularnego, w tym wypadku swoistej opowieści Szeherezady. W okresie Przygody na bezludnej wyspie publikowałem odcinki w „Lampie”, teraz piszę w „Dwutygodniku”. Zacząłem już pisać kolejne felietony i mam nadzieję, że za dwa lata znowu zlepię z nich książkę.

Czyli zmiana była podyktowana tylko względami praktycznymi, nie jesteśmy świadkami twojego radykalnego odejścia od sztuki komiksu?

Nie, wydaje mi się, że dobrze czuję się i w komiksie, i w historyjkach. Może kiedy Paweł Dunin wznowi „Lampę” – a twierdzi, że znowu zacznie ją wydawać – wrócę do komiksów. Wiem tylko, że bez bodźca, jakim jest comiesięczne zlecenie, nie ruszyłbym ani ręką, ani nogą. Może mógłbym pisać częściej, ale idzie mi to strasznie powoli. Zlepiam felietony ze zdań, które przychodzą mi do głowy, zapisuję je, a potem buduję historię, podpasowuję pod myśl naczelną, która przyświeca felietonowi.

Rewolucja może się zdarzyć bardzo szybko [rozmowa ze Scottem McCloudem]

A zmiana wydawcy? Dlaczego Czarne?

„Dwutygodnik” zaproponował, że wydadzą mi książkę. Pomyślałem, że byłoby najlepiej, gdyby wydało ją słowo/obraz terytoria, moje ulubione wydawnictwo. Publikują dziwne rzeczy, które mnie najbardziej interesują i na koniec lądują w taniej książce. Strindberg, Baudelaire, Hölderlin, William Blake, Gerard de Nerval: Śnienie i życie. Piękna, piękna książka. Kiedy pisałem Wśród przyjaciół, czytałem ją, żeby podżegać się staroświecką frazą i chorobą psychiczną, żeby stworzyć rzeczy jeszcze bardziej, w moim zamierzeniu, hipnotyczne. Zawsze marzyłem, żeby tam wydać swój album komiksowy. Napisałem nawet w sprawie Przygody na bezludnej wyspie, ale nigdy mi nie odpowiedzieli. Pierwsza książka z serii „Dwutygodnika” wyszła właśnie w słowo/obraz terytoria. Bardzo się ucieszyłem i już witałem się z gąską. Ale nic z tego nie wyszło i książka powędrowała dalej.

Myślisz, że wydanie książki w Czarnym – popularnym, o dużym zasięgu i sprawnym promocyjnie – może mieć wpływ na dalszy rozwój twojej kariery? Drugie podejście do nagrody Nike, do której nominację z takim sentymentem wspomina Gospodarz?

Byłoby wspaniale dostać Nike, ta nagroda to chyba 100 tys. zł, wielki prestiż oczywiście, może udałoby się dostać zlecenia i zaczepić na niwie literackiej, i uchodzić za literata.

A okładka? Wygląda dziwnie, jest mało komercyjna. Nie ma na niej twarzy, które czynią cię rozpoznawalnym, chociażby za sprawą ilustracji w „Wysokich Obcasach”.

Wydawnictwo dało mi wolną rękę, mogłem zaprojektować, co chciałem. Wydawało mi się, że ta okładka jest jak na mnie oszczędna, nieprzegadana. Zazwyczaj kiedy projektuję ilustrację na okładkę, zleceniodawcy oczekują ode mnie, żeby to był komiks, literacka groteska w moim stylu. Ja w ogóle nie jestem zwolennikiem ilustracji książkowej, chyba że w książkach dla dzieci.

Pamiętam, jak na spotkaniu w Częstochowie zadziwiłeś publiczność wyznaniem, że nie czytasz książek, które ilustrujesz, że streszcza ci je Dunin.

No tak. O, tu jest Atlas fantastyczny Dunina, moja okładka i komiks w środku, ale nie czytałem go. Kiedyś interesowałem się przedwojennymi książkami fantastycznymi, ale teraz interesują mnie pseudonaukowe albo naukowe starocie. Ostatnio kupiłem bardzo ciekawą książkę i to nią się będę teraz ekscytował przy pisaniu kolejnych felietonów. Fantazyjne objawy zmysłowe, o halucynacjach. W XIX-wiecznych książkach nie było tak mocnego rozdziału literatury od nauki, i to jest często pisane w formie anegdot, opowieści.

Zaczyna się rzeczywiście jak twój felieton: „Przy końcu zeszłego karnawału proszony byłem na wieczór do jednego z moich szkolnych kolegów”…

Długo na nią polowałem, kiedyś trafiłem na nią gdzieś na allegro, ale facet miał ją w formie ksero i sprzedawał za 400 zł. Publikował kilka stron, można było przeczytać mniej więcej, o czym to jest, i zapaliłem się niezmiernie. Oryginalne wydanie pojawiło się dwa lata później. Ja już zbieram naprawdę rzadkie książki, wszystko co chciałem, wyzbierałem i teraz szukam książek, których nigdy nie znajdę.

A zbiory zdigitalizowane?

Nie, nie lubię oglądać w komputerze, lubię książki jako przedmiot własny, prywatny.

To jest też charakterystyczna cecha kolekcji twojego bohatera: zbiera głównie papier, rzeczy nietrwałe, łatwo ulegające rozkładowi.

No właśnie – w tym segregatorze są druki ulotne, które kiedyś były sprzedawane na bazarach. One też mnie bardzo inspirują. „O strasznej zbrodni łódzkiego wampira” , „Straszna zbrodnia macochy, która zamordowała i spaliła dwoje sierot”, „Zamrożone dzieci bez rodzonego ojca”.

Znajdując taką ulotkę, robisz dodatkowy research, próbujesz dowiedzieć się czegoś o tych sierotach, czy wystarcza ci sam artefakt?

Mam książkę na ten temat, niejakiego Janusza Dunina, Papierowy bandyta. Poświęcona jest wyłącznie drukom ulotnym, których on był kolekcjonerem. Pytałem kiedyś nawet panią Kingę Dunin, czy może ma jeszcze coś takiego po ojcu, ale ojciec oddał zbiory w lepsze niż moje ręce. Zachwycił mnie Papierowy bandyta i sam zacząłem zbierać.

Nie myślałeś o tym, żeby spróbować czegoś nowego? Zmienić kreskę, współpracować ze scenarzystą, zaprezentować światu zupełnie innego Sieńczyka?

sienczyk-kolekcja3Nie chcę się rozpraszać. Po pierwsze, nie mam zbyt dużo élan vital i jakbym otworzył jakieś nowe fronty działalności, to czuję, że wypaliłbym się jak raca. Wystarczy mi, że już ledwo żyję, jak wysmażę taką cieniutką książeczkę albo album komiksowy, muszę się po tym regenerować miesiącami. Jedyne co mnie ciekawi, to przeniesienie mojej pracy do teatru. Myślę że to byłoby dobre, jakkolwiek nie chciałoby mi się tego reżyserować. Ale gdyby ktoś zrobił to powściągliwie, w angielskim starym stylu… I żeby aktorzy nie epatowali i się nie wygłupiali, co mają obecnie, zdaje się, we krwi. To jest kameralna historia, która zawiera się tylko w słowach. Nawet przedmioty – o nich się więcej gada, niż występują naprawdę. Tak jak wszystko w tej książce – tego, o czym się w niej mówi, nie ma naprawdę. Uczucia, rzekoma przyjaźń, ciepło, serdeczność – to jest wszystko w sferze retoryki.

Chciałam zapytać cię jeszcze o naturę – bohaterowie twoich komiksów bardzo często wędrują po przedziwnych pejzażach, Wśród przyjaciół jest stricte miejskie.

Do rysowania pejzaży w komiksach zainspirowały mnie romantyczne nowele niemieckie, tam bohater często wędruje z kijem, w wełnianych portkach i snuje marzenia wśród wiejskich bezdroży. Motyw wędrowca wydaje mi się bliski, chociaż sam nie wędruję, bo mi się nie chce. Ale pomyśleć o tym – i owszem. Dlatego w Przygodach na bezludnej wyspie umieściłem wędrowca, który jednocześnie nigdzie nie wędruje, ten sztafaż bezkresnych pejzaży to jego wewnętrzny świat. W pamięci mam też dziecinne wyjazdy na wieś, pola, słoneczne dni. Motyw takiego słonecznego dnia to jest trochę metafora dzieciństwa. W książce z kolei nie ma wędrówek, wszyscy są już zasiedziali. To też pochodna formuły „opowieści Szeherezady”, wszyscy siedzą w miejscu i słuchają.

Ledwo żyję, jak wysmażę taką cieniutką książeczkę albo album komiksowy, muszę się po tym regenerować miesiącami.

Ale to zasiedzenie nie tworzy, wbrew pozorom, wspólnoty. Jeżeli przyjrzeć się Gospodarzowi, jest on figurą mało sympatyczną. Opowiada o spotykanych ludziach funkcjonujących na marginesie społeczeństwa, o zbieraczach, menelach, sprzedawcach niepotrzebnych rzeczy, o zmarłych. Łatwo byłoby zamienić Wśród przyjaciół w opowieść o wspólnocie wykluczonych, ale ty tego nie robisz.

Gospodarz jest jednym z nich, on też jest oryginałem, grzebie po śmietnikach, nie jest taki jak wszyscy. Nie włączył się w nurt społeczny, z jego opowieści nie wynika, że zwyczajnie pracuje, nie ma rodziny, jest samotnikiem i właściwie opędza poważniejsze obowiązki jakimiś dyrdymałami, kolekcjami, poniekąd infantylizmem. On jest w gruncie rzeczy skupionym na sobie egocentrykiem, te przedmioty służą mu tylko do obudowywania się bezpiecznym światem. Ludzie, do których należały, zupełnie go nie interesują.

I nie kusiło cię, żeby nadać tej opowieści społecznikowski sznyt?

Sienczyk-Wsrod-przyjaciolNie, sprawy społeczne zupełnie mnie nie interesują, jeżeli one się tam pojawiają, to na marginesie. Czuję, że nie jestem kompetentny, żeby oceniać społeczeństwo.

***

Maciej Sieńczyk (ur. 1972) – rysownik, ilustrator, twórca komiksów. Zilustrował m.in. trzy książki Doroty Masłowskiej i wznowienie Lubiewa Michała Witkowskiego. Jego autorski album Przygody na bezludnej wyspie jest jedynym komiksem, który znalazł się w finale Nagrody Literackiej Nike. Wśród przyjaciół to jego debiut prozatorski.

Ilustracje wykorzystane w tekście pochodzą ze zbiorów Macieja Sieńczyka.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Olga Wróbel
Olga Wróbel
Kulturoznawczyni, autorka komiksów
Kulturoznawczyni, autorka komiksów, pracownica muzeum. Prowadzi bloga książkowego Kurzojady.
Zamknij