Czytaj dalej

Tragedia grecko-nowohucka

Aleja Przyjaźni w Nowej Hucie

Gdyby nie gruba kreska, dowcip, brutalizacja, nonszalancka gangsterka zbiór trzech opowiadań Igora Jarka byłby prozą naiwną i epigońską, ale dzięki nim właśnie – powstaje lekka i bardzo przewrotna powieść o współczesnej Polsce i jej zapomnianych dzielnicach.

Trzy opowiadania składające się na zbiór Halny były już wcześniej drukowane, i to w pismach cieszących się uznaniem w środowisku literackim („Twórczość”, „Dialog”, „Mały Format”), Jarek jest też autorem zbioru poetyckiego i komiksów (wraz z żoną, Justyną Sosną). Choć więc debiutuje książką prozatorską, to debiutantem wcale nie jest.

Igor Jarek Halny recenzjaNie jest też takim posthłaskowskim prostaczkiem, człowiekiem z ludu i niewykształconym proletariuszem, na jakiego stylizuje się w swojej nocie na skrzydełku książki: „nie ukończył nauki w liceum […]. Przez kilka lat był górnikiem w KWK »Staszic«”. To wszystko sposoby, by nabrać czytelnika, by udawać, że książka stanowi zbiór prostych, wulgarnych opowiadań z dna potransformacyjnej nędzy bloków w Nowej Hucie. Wydaje się, że Jarek puszcza do czytelnika oko. Jest to mruganie ostentacyjne, teatralne. Bo książka wcale nie jest taka prosta, jak by się mogło wydawać. Jej drapieżność widoczna jest od pierwszej chwili, trzeba jednak trochę poskrobać, by zauważyć, że za każdym razem Jarek przepracowuje schemat fabularny greckiej tragedii i wykorzystuje jej elementy do opowieści o postaciach z marginesu.

Wszyscy jego bohaterowie to ludzie próbujący przejąć kontrolę nad własnym życiem – Sandra ucieka od ojca gangstera aż do Londynu, gdzie pracuje jako sprzątaczka. Abdykuje zatem z pozycji ukochanej królewny na rzecz wolności i prawa do decydowania o sobie. Bartek stara się odbudować relację zerwaną przez pobyt ojca w więzieniu, Krystian sądzi, że po wyjściu z sierocińca uda mu się zdobyć pracę i utrzymać ją, Paweł chce zarobić pieniądze, by dać je młodszemu bratu, który nie zdał jeszcze matury, ale jego dziewczyna spodziewa się dziecka.

Wszyscy poruszają się po historycznej części Nowej Huty, między aleją Przyjaźni, aleją Róż, szpitalem Żeromskiego i Domem Wędkarza przy Zalewie. Jarek bawi się swoimi postaciami, bo najpierw gra chwilę z ich ambicjami, by potem dość szybko i do tego brutalnie uciąć jakiekolwiek mrzonki na temat awansu, spokojnego, względnie dostatniego życia. Przywołuje determinizm rodem z francuskiej powieści realistycznej: kto wyszedł z biedy, nie ma szans na spokój, kto raz wszedł w świat przestępczy, już się z niego nie wydostanie, kto odsiedział swoje w więzieniu, nie powróci do społeczeństwa. Bo sąsiedzi zadzwonią po „psy” albo koledzy zaszantażują, szef ochrony wyrzuci z pracy.

Eribon: Jesteśmy pariasami, dziedziczymy wykluczenie

Każde z opowiadań toczy się naprzód dzięki monologowi głównej postaci, dzięki wewnętrznym przemyśleniom pełnym uprzedzeń, bluzgów, nieskładnych, hiperekspresyjnych zdań. Mnóstwo tu opisów brudu, smrodu, szowinizmu, nienawiści rasowej i etnicznej, homofobii: „Facet już wtedy był wyjątkowo brzydki. Tera już całkiem przestał udawać, że należy do naszego gatunku. Ten pompon na bank nie urodził się normalnie. Bardziej wykluł się z jaja niezbadanego jeszcze pokurwieńca gdzieś na dnie pierdolonego bagna w samym środku Puszczy Kampinoskiej. Centralnie”. Albo tu: „W tych gumiakach byłem letki… zwinny jak ten, kurna, Legoland… czy jak mu tam było… Ten elf z Władcy pierścienia… Elf-cwel, co na bank chapał temu krasnalowi. Rano mordowali orki. W nocy mordowali swoje dupy… Ha, ha, ha! Tak se myślałem wesoło, wbiegając w dziesięć sekund pod tą jebaną górę”. Albo tu: „Kiedyś nawet przywlekły się tutaj takie młode kurki z jakiejś organizacji, co walczy z tą…dyskredydacją, ale Dżafar im wyjaśnił, że jak się nie odjebią, to goście, o których prawa chcą walczyć, zaraz je grupowo wyobracają na wszystkie strony. Jedno jest pewne: te jebańce byłyby do tego zdolne, bo Dżafar sprawdza se tłukogarów tylko i wyłącznie z jakichś pustynnych kurwidołów, które są zagłębiem zupełnych popierdoli. Coś jak u nas Podhale. Tak czy srak, kurki dały se na wstrzymanie”.

Ale właśnie za tym brudnym, choć barwnym językiem ukrywa się surowy moralizm, przekonanie, że trzeba zapłacić nie tylko za własne winy, ale i za winy rodziców. Ojciec Bartka po pijaku spowodował wypadek, chłopaka nie dotknął ostracyzm społeczny, bo matka zadbała o zmianę nazwiska i zerwanie relacji. Jarek konsekwentnie jednak sprowadza swoich bohaterów na skraj przepaści, pozwala, by próbując się wydostać z pułapki, wchodzili w nią jeszcze głębiej: i tak Bartek zapłaci w końcu za winy ojca, Krystian, pesymista wychowany w sierocińcu, nadzwyczaj agresywny, mówi: „Przyczyną wszystkiego, co mnie spotkało, jest fakt, że nerwowy ze mnie koleś”. I walczy o lepsze życie, próbuje opanować porywy agresji.

Niczym w tragedii greckiej ich błąd polega na błędnym rozpoznaniu winy – w przypadku Krystiana nie chodzi wcale o jego skłonność do przemocy, ale o pochodzenie i naiwność. Wychowany przez matkę alkoholiczkę, szybko osierocony, przyzwyczajony do dbania o nieprzytomne, zarzygane kobiety, nie wie, że nie ma szans w tzw. wolnym świecie, że łatwo staje się ofiarą i pożywką dla starszej kobiety, która z nim nawiązuje romans. Paweł z kolei walczy o szczęście swojego „brejdaka”, dużo młodszego Kamila, z którym wspólnie wylądowali w sierocińcu. Kamil został jednak adoptowany, Paweł – nie. I teraz próbuje szybko zdobyć dużą kasę, to właśnie uznaje za swój problem, zadanie do rozwiązania w ciągu jednego dnia, kiedy ma przewieźć ciężkie narkotyki z Suchej Beskidzkiej do Krakowa i sprzedać je z zyskiem, lekko naciągając wszystkich uczestników transakcji. I znów powraca figura błądzenia, pychy, przekonania o własnej racji i przewadze intelektualnej nad otoczeniem – bo w końcu trzeba zapłacić za własne grzechy, a także grzechy swoich rodziców, grzechy własnej grupy społecznej.

Proste równoległe się nie spotykają [fragment książki Didiera Eribona]

Jarek wybiera jeszcze jeden element z tragedii greckiej, często wykorzystywany też we wszystkich kiczowatych fabułach serialowych i powieściowych: tajemnicze okoliczności z dzieciństwa, znikanie rodziców, wychowanie przez obcych, odkrycie rodzeństwa, śmierć dziecka, poronienie – sos ten rozlewa się szeroko po opowiadaniach, ale jednocześnie nie ma on tutaj proweniencji niskiej, ale wysoką właśnie – bo przecież tragedię Grecy uważali za najwyższy i najgodniejszy z gatunków. I tak właśnie dzieje się w Halnym, który w zakończeniu żywcem wykorzystuje zwroty fabularne z Króla Edypa, albo w Nowohuckiej kolędzie, w której powraca motyw z Elektry.

Zarówno Sandra, jak i Bartek czy Paweł starają się rozwiązać swoje problemy, nie dostrzegając, że właśnie próby te posuwają ich bliżej przepaści. Każde z nich błędnie ocenia sytuację, gdzie indziej lokuje problem. Ale autor nie czyni z nich postaci sympatycznych, nie chce, byśmy jako czytelnicy ich specjalnie lubili. Sandra wdaje się w romans z zamożnym Brytyjczykiem, bo nie jest taki gruby i taki biedny jak ludzie ją zazwyczaj otaczający. Bartek mierzy nadchodzący dzień szansami na przygodny seks i zastanawia się, ilu kolegów „poleruje se” z myślą o jego matce, Paweł wciąga sporą część towaru, który ma do sprzedania, coraz bardziej się nakręcając.

Wszyscy też posługują się językiem przemocowym i homofobiczym: Sandra zastanawia się, czy dziewczyna, która próbuje jej pomóc, nie przytula się „jak lesba”, a w Londynie widzi mnóstwo śmierdzących przyprawami „ciapatych”. Krystiana odrzuca od „ruskich”, z którymi rozmawia w Warszawie. Ich wyobraźnia pokazuje zaś, że nawet na dnie, gdzie się znajdują, budują się kolejne hierarchie: tu menele, tu zapijaczone stare baby, zwolnieni więźniowie i ochroniarze wyznaczają nowe dno, a ludzie ze stałą pracą – przedmiot nienawiści i perspektywę łatwego zarobku.

Moją rolą nie jest wskazywanie winnych. Nie jestem prokuratorem, tylko dziennikarką

I jeszcze jedno mrugnięcie okiem Jarka warte jest tu wskazania: w porządku tragedii greckiej los ludzi spoczywał w rękach bogów, od których nie mogli się w żaden sposób wyzwolić. W opowiadaniach składających się na Halny taką rolę wszechwładnych kontrolerów, okrutnych obserwatorów odgrywa polska policja. To spotkanie z „psami”, nasłanymi przez sąsiadów, popycha ojca Bartka z powrotem w ciąg alkoholowy. To policja nie daje Krystianowi szans na jakąkolwiek obronę, scenariusz zatrzymania i sprawy kryminalnej został napisany na długo, zanim pojawił się na scenie. Rozwój wypadków sprawił jednak, że został na niej sam i musi ponieść karę za innych. Paweł ma donosić policji na swego dilera i jego kontrahentów, przy czym motywacja policji wprost przeniesiona jest z mitu o Syzyfie: Zibi, okrutny, tępy, ale sprytny diler, handluje narkotykami kupowanymi ukradkiem od policjantów, którzy dorabiają sobie na boku, wykorzystując towar pozyskany w czasie zatrzymań. I cały układ hula, dopóki Zibi nie okazuje się zbyt pewny siebie, trzeba go więc ukarać – ironia Jarka sięga więc szczytów, gdy skojarzymy postać Zibiego z pysznym królem Koryntu, przyjacielem bogów.

Jarek staje się w tym układzie jakimś nowym polskim Sofoklesem, swobodnie żonglującym kurwami i dramatyczną fabułą. Nie interesuje go jednak opisywanie rzeczywistości, nie znajdziemy u niego diagnoz społecznych, choć oczywiście czytanie Halnego w perspektywie zaangażowania, jako opowieści o dnie ludzkim z najniższego kręgu piekła w Nowej Hucie, wydaje się kuszące. Z tym że taka opowieść nie bardzo trzymała się kupy już wtedy, gdy montował ją Ważyk w Poemacie dla dorosłych czy Kapuściński w To też jest prawda o Nowej Hucie. Jarek wykorzystuje raczej tę konwencję, bo jest nie tylko już zastana, ale jeszcze atrakcyjna i efektywna, wciąż przyciąga uwagę. U niego aleja Przyjaźni to jednak scena, po której poruszają się postaci w trampkach zamiast greckich koturnów.

*
Igor Jarek, Halny, Nisza 2020

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Małochleb
Paulina Małochleb
Krytyczka i badaczka literatury
dr Paulina Małochleb – krytyczka, badaczka literatury i wykładowczyni. Laureatka Nagrody Prezesa Rady Ministrów, stypendystka NCK „Młoda Polska”. Autorka książki „Przepisywanie historii” oraz bloga ksiazkinaostro.pl. W Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie kieruje Ośrodkiem Komunikacji. Publikuje w „Przekroju”, „Polityce” i Krytyce Politycznej. Wykłada na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Zamknij