Czytaj dalej

Nasze swojskie „House of Cards”

TAK_TO_SIE_ROBI_W_POLITYCE_kadr

Młodym idealistom garnącym się do działalności społecznej „Tak to się robi w polityce” może oszczędzić kilku nieprzyjemnych zaskoczeń; cynicy pewnie odnajdą w niej kilka dobrych porad. A co wyniesie reszta czytających książkę Michała Majewskiego?

„Pisałem Rok 1984 jako przestrogę, nie jako instrukcję” – miał ponoć kiedyś powiedzieć George Orwell. Czemu miało służyć Tak to się robi w polityce Michała Majewskiego (czyli „opowieść o brudzie polskiej polityki”, jak się dowiadujemy z okładki)? Zostawmy na boku złośliwe insynuacje, że autor spisał na kolanie serię anegdot z kilkunastu lat swej pracy, żeby starczyło na parę rat kredytu – bo to zasłużony dziennikarz, który w kilku już książkach faktycznie odkrywał ciekawe kulisy kilku ekip rządzących Polską.

Zapewne chodziło o to, by po raz kolejny – bo to ideolo panujące oficyny Czerwone i Czarne oraz łatwo rozpoznawalny przekaz publicystyki jej szefa, Roberta Krasowskiego – zedrzeć z naszej rodzimej polityki nimb wyjątkowości, patosu i nieznośnego ciężaru. Kiedyś politykę okrywać nim mieli intelektualiści i komentatorzy uniowolnościowego chowu, a dziś przytłaczają nas pospołu ideolodzy obozu władzy i histeryczni obrońcy demokracji. Tymczasem polityka (a już zwłaszcza na peryferiach) to zawsze po prostu „to, co robią politycy”, a nie jakieś wielkie szachownice, dobra wspólne czy konflikty egzystencjalne.

To prozaiczna, czasem żałosna technika utrzymywania się u władzy, ukrywanie słabości i niemocy państwa w obliczu wielkich trendów oraz decyzji podejmowanych poza naszymi granicami, nadawanie choć pozorów wzniosłości pospolitości, co skrzeczy – taki właśnie obraz Polski wyłania się z błyskotliwych wywiadów-rzek (szczególnie z Ludwikiem Dornem i Leszkiem Millerem), reportaży zza kulis Pawła Reszki i samego Majewskiego, wreszcie kontrowersyjnych, acz momentami porywających esejów trylogii o naszej historii najnowszej Roberta Krasowskiego.

Polityka nie zmienia świata [rozmowa z Robertem Krasowskim]

W epoce medialnych histerii, panik moralnych i obustronnych wzmożeń, taki trzeźwiący – co nie znaczy, że zawsze trafny czy głęboki – obraz pomagał przywracać proporcje diagnozy i oceny. Tak to się robi w polityce wpisuje się, co do zasady, w ten styl myślenia i pisania. Niestety, choć już we wstępie autor woła o jakościowe media i w ogóle, o „więcej wiedzy, analizy, lepszego zarządzania ograniczonymi środkami, a mniej krótkowzrocznego partyjniactwa”, po lekturze książki trudno o wniosek inny niż konieczność wystrzelenia wszystkich tych bandytów, złodziei i zwyczajnych debili z Wiejskiej, alei Ujazdowskich i Nowogrodzkiej na Księżyc. Polska polityka oczami Majewskiego to takie nasze, swojskie i dziadowskie House of Cards.

Po lekturze książki trudno o wniosek inny niż konieczność wystrzelenia wszystkich tych bandytów, złodziei i zwyczajnych debili z Wiejskiej, alei Ujazdowskich i Nowogrodzkiej na Księżyc.

Bo czy naprawdę dowiadujemy się „o tym, czego wyborcy nie widzą”? Czy teza, że polityka to „przekazy dnia, ustawki, triki” w jakiś sposób nas… ubogaca? Majewski „zaprasza za kulisy”. A co tam znajduje? W skrócie: podpisy potrzebne do rejestracji komitetu wyborczego fabrykuje się z nazwisk na płytach nagrobnych lokalnego cmentarza, wynosi je ciotka z urzędu miasta, przepisuje się z poprzednich kampanii, ewentualnie wymienia z innymi komitetami. Na listy partyjne wciąga się instalatorów okablowania, miejsce biorące wybłaguje się na kolanach (razem z żoną) u partyjnego bossa. Pieniądze partyjne „przycina się” na druku ulotek i chorągiewek na konwencję. Głosowanie wbrew linii własnego obozu w sejmiku województwa można kupić za tysiąc złotych miesięcznie (w kopercie, bez podatku). Kolegom z wrogiej koterii w spółce skarbu państwa podkłada się świnie i napuszcza na nich dziennikarzy. Podobnie nielubianym kolegom z rządu. Rozpuszcza się plotki względnie zleca ludziom zadania, na których muszą się wyłożyć. Całuje się szarmancko w rękę dziennikarki, którym chwilę wcześniej w rozmowie z kolegami zarzucało się bezmózgowie. Kłamie się przed kamerą i w cztery oczy. Urzędników przekupuje milionowymi kontraktami dla firmy żony albo dyskretnym weekendem w spa z kochanką. Uprawia się seks (lub onanizm, tego autor nie zdradza) na kanapie w urzędniczym gabinecie. Wstrząsające.

Wyjdźmy z okopów [Puto rozmawia z Matyją]

Dalej, politycy przesyłają ważne dokumenty zrzutem z ekranu – w zakładkach mają strony porno i czaty z politycznymi wrogami. Haki o przekrętach, romansach i alkoholizmie służą do sterowania głosami, lobbingu, czasem załatwienia sobie (lub utrzymania) posady. Konspiracji politycy uczą się chyba ze Służb specjalnych, do tego niezbyt dokładnie. Wódkę piją w klitkach (3 na 3 metry) hotelu poselskiego, jak jacyś koloniści, zamiast w knajpie, jak ludzie. Dziennikarze, zwłaszcza branżowi, dają się politykowi uwieść za samą możność bycia wysłuchanym, nie trzeba teczek z IPN. Za seks można dostać pracę w spółce skarbu państwa, ale już nie w klubie poselskim, przynajmniej jeśli wpływowy protektor ma odrobinę oleju w głowie. Obsługa medialna wielu posłów sprowadza się do pilnowania ich trzeźwości przed wejściem na antenę. Zamożni biznesmeni przyjmują do pracy polityków przegranego obozu, bo mają kontakty i kiedyś mogą odzyskać władzę. Spółki skarbu państwa i monopoliści w swych branżach wykupują nikomu niepotrzebne reklamy w opiniotwórczych mediach, by sterować przekazem. Partie mają swych bulterierów, którzy obrażają przeciwnika i podkręcają temperaturę sporu zależnie od potrzeby. Tego też nie wiedzieliśmy, prawda?

Szofer ministra jeździ aż do Chorwacji z zapomnianą przez szefa flaszką wódki i spinkami do krawata na prezent. Innemu szef każe rano stać bez sensu pod domem, żeby sąsiedzi widzieli, jakie z niego panisko. Jakiś wicepremier konsultuje decyzje z wróżką. Europosłowie wylatują sobie punkty Miles&More za unijne pieniądze, a ich asystenci – też za unijne pieniądze – wyjeżdżają puste przebiegi, żeby szef dostał kilometrówkę. W polityce ważna jest umiejętność dogadywania się, gry zespołowej i, o dziwo, nie jest to dobre miejsce dla intelektualistów – chyba że w roli medialnych ekspertów, kontrolowanych przez żołnierzy partii. Uff.

To zapewne wszystko prawda. Albo i nie „zapewne” – bo nie ma powodu wątpić w prawdziwość każdej z opowiedzianych w książce historii. Wiele z nich zresztą, choć prawie nie padają tu nazwiska, do odszyfrowania wymaga jedynie trochę pamięci do newsów, względnie kilkusekundowych poszukiwań w Google. Bo w końcu ilu premierów fałszywy przyjaciel, szef MSW oskarżył o współpracę z obcymi służbami specjalnymi? Ilu liderów partii nie sprawdziło, że na ich rodzinę w Wehrmachcie w niemieckich archiwach są jednak jakieś papiery? Ilu premierom prezes ich partii urządził pokazową dintojrę z udziałem Komitetu Politycznego po tym, jak zbytnio w siebie uwierzyli? No i oczywiście: ilu prezesów partii nosi charakterystyczny kaszkiet?

Cały ten skrót nie jest bynajmniej karykaturą książki. Poza wyliczanką przypadków tego rodzaju tylko w kilku momentach autor wychodzi poza anegdociarstwo – nawet jeśli wiarygodne, a momentami zabawne – nie siląc się zazwyczaj na poważniejszą analizę. Nieco rzeczywistej kuchni zdradza sporadycznie, opisując np. mechanizmy przepływu pieniędzy między konsultantami partii od PR, spółkami pod kontrolą państwa i, z powrotem, samymi partiami. Ciekawie brzmi opis paradoksu rozdętych kadrowo resortów, które mimo to mnóstwo pracy eksperckiej zlecają na zewnątrz (posady i outsourcing usług konsultingowych to dwie „ministerialne” formy wyprowadzania środków państwowych na użytek partii, a kosztem jakości pracy państwowej). Interesujący jest też, niestety pobieżny, przegląd kanałów płatności za protekcję od lat 90. po czasy dzisiejsze. Plus kilka szczegółów: nie wiedziałem, że służby ściągają sygnał z komórek za pomocą samochodów, tzw. jaskółek. I – może wstyd się przyznać – nie spodziewałem się, że dziennikarz prowadzący program „na żywo” chwilę wcześniej przygotowuje do występu w nim polityka (liczyłem, o święta naiwności, na nieco większą hipokryzję tej niewymienionej z nazwiska, acz rozpoznawalnej postaci).

Dorn o Gduli: To nie nowy autorytaryzm, to sadyzm społeczny

Jeśli odrzeć opowieść Majewskiego z sensacyjnej otoczki, zostanie nam – poza garścią powyższych konkretów – obraz świata polityki jako grupy wyjątkowo wsobnej, w której ponadpartyjny konsens dotyczy wyłącznie przywilejów kasty (od przyzwolenia na nadużywanie alkoholu po przymykanie oczu na jawne przekręty w toku kampanii). Ogromna jest w nim przewaga partii-insiderów, które powyżej pewnych progów zyskują fenomenalne możliwości reprodukcji swych zasobów i statusu, od etatów i zleceń dla „swoich”, po wpływ na media. Kryteria selekcji koło merytokracji nie leżały (z demokracją dajmy sobie spokój). Państwo i instytucje publiczne to dojna krowa służąca utrzymaniu „tej hydry nienasyconej, ich dzieci, żon i matek”, zaś wyjątki – europoseł, co asystentów przyjmował z konkursu, a nie klucza partyjnego – jedynie potwierdzają regułę.

Jeśli odrzeć opowieść Majewskiego z sensacyjnej otoczki, zostanie nam – poza garścią powyższych konkretów – obraz świata polityki jako grupy wyjątkowo wsobnej, w której ponadpartyjny konsens dotyczy wyłącznie przywilejów kasty.

To wszystko – abstrahując od proporcji – jest jakąś częścią prawdy. Niezbyt odkrywczą, spory procent wyborców i (zwłaszcza) niegłosujących odnajdzie w niej swoje własne intuicje. Ważniejsza jednak od pytania „czy oni wszyscy są tacy?” jest nieporuszona przez Majewskiego kwestia zewnętrza tak zakreślonego systemu. Czy jest, jaki jest – ze względu na bariery wejścia i kryteria selekcji? A może to po prostu emanacja polskiego społeczeństwa, które i w innych sektorach wytwarza podobnie dysfunkcjonalne instytucje i stosunki? Tylko dlaczego wówczas zdaje się tak od niego wyalienowany? A może to po prostu los peryferii – może polityka czeska, słowacka, węgierska czy litewska to podobne szambo, syf i dziadostwo? No i wreszcie – kto wyznacza kierunek i agendę działania tego wsobnego systemu?

Tak to się robi w polityce – ale kto determinuje w niej decyzje, nie te na skalę wyboru czyjegoś spa na szkolenia unijne, ale wytyczania tras rurociągów, zamknięcia kopalni, nacjonalizacji przedsiębiorstw (PESA!), dozwolonego metrażu wiatraków, modernizacji drogi krajowej, sprzedaży giganta telekomunikacyjnego? Rosyjscy agenci? Dziennikarze mediów elektronicznych? Komisja Europejska? Ambasador USA? Lobbyści? Tego się raczej z książki Majewskiego nie dowiemy. Tam, gdzie zaczyna się robić ciekawie, zamiast analizy dostajemy kolejną anedgotę. Bo np. z faktu, że w trakcie procedowania sprzedaży „tepsy” ważny polityk był „u Janka na jachcie”, nie wynika jeszcze, czy za wielką transakcją stała ordynarna łapówka i chęć zarobku na odsprzedaży niedoszacowanych udziałów, ideologia wyprzedaży rodowych sreber sektorowi prywatnemu, a może wielka gra o środkowoeuropejski rynek telekomunikacyjny?

Oczywiście, książka publicystyczna to nie wykład akademicki z komparatystyki regionalnej, ale warto byłoby np. wskazać, że rola oligarchów w Polsce jest stosunkowo niewielka na tle takich Czech czy Słowacji, zaś relacje dużych podmiotów gospodarczych z władzą są substancjalnie inne niż np. na Węgrzech. Jednocześnie logika transakcji państwa i naszych magnatów finansowych przyniosła pewne skutki – czy to „tylko” wzbogacenie się kilku urzędników, wypaczenie procesu demokratycznego, a może delokalizacja – mimo jego nadwiślańskiej otoczki – wielkiego kapitału kosztem pieniędzy podatników?

tak-to-sie-robi-okladkaTo byłyby naprawdę interesujące kulisy polityki pod hasłem „oligarchowie” – zaś z opowieści Majewskiego wynika właściwie tylko tyle, że „to wszystko, panie, jedna sitwa, od Watykanu po Syjon” (tym bardziej, że wspomniany w tym rozdziale filantrop „potrafił sypnąć groszem na sport, kulturę, na Kościół i Żydów”).

Młodym idealistom garnącym się do działalności społecznej książka Majewskiego może oszczędzić kilku nieprzyjemnych zaskoczeń; cynicy pewnie odnajdą w niej kilka dobrych porad. Wnikliwi czytelnicy wyłuskają z niej kilka ciekawych uwag o tym, jak i gdzie się „to”, czyli politykę robi, choć kto z kim i za ile – już niekoniecznie. Dla większości nie będzie niczym więcej niż potwierdzeniem tych samych intuicji, które Pawła Kukiza wyniosły na trzecie miejsce w wyborach prezydenckich. Mógł być z tego dziennikarski Matyja, niestety wyszedł późny Patryk Vega.

*
Michał Majewski, Tak to się robi w polityce, Czerwone i Czarne 2018

Wypaczenia systemu, system jako wypaczenie – Rafał Matyja o III RP i Polsce PiS

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij