Co zrobił Rijneveld z dramatem Humberta Humberta – wyraźnie do niego nawiązując? Kinga Dunin czyta nową powieść Marieke Lucasa Rijnevelda „Mój mały zwierzaku” i „W sztucznym świetle” Deniz Ohde.
Marieke Lucas Rijneveld, Mój mały zwierzaku, przeł. Jerzy Koch, Wydawnictwo Literackie 2022
Kochana ulubienico, powiem to od razu: tamtego hardego sezonu powinienem był cię wyciąć nożem do racic jak wrzód na skórze właściwej palca, powinienem był zrobić miejsce w szparze międzyracicznej, żeby usunąć nawóz i brud, tak by nikt nie mógł cię zainfekować, a może powinienem był cię tylko trochę ostrugać i wygładzić szlifierką, oczyścić i wytrzeć do sucha.
Może pamiętacie, w poprzedniej powieści tego autora, Niepokój przychodzi o zmierzchu, występował też życzliwy weterynarz, wyraźnie zainteresowany bohaterką. Teraz znowu znaleźliśmy się w niemal tym samym świecie. Holenderska religijna wieś, The Village – nieco odrealniona, kryjąca się za tą ogólną nazwą, a ulice, miejsca, które znajdujemy w okolicy, to przykładowo Droga Dziecięcych Ballad, Wieczorna Aleja, Testamentowa, Uliczka Rozbójników, Zaułek Poniżej Poziomu czy Jezioro Złości. Jest też hodowca bydła, jego czternastoletnia córka, jej brat, który zginął w wypadku, matka, która potem opuściła rodzinę…
Szczegóły się różnią, ale widać, że autor (aktualnie używa męskich zaimków) nadal pracuje ze swoimi wspomnieniami, bo wiemy, że pisząc, wykorzystuje własną biografię. Jest też dramat związany z pojawieniem się pryszczycy wśród krów i koniecznością likwidacji całego stada. To jedna z najmocniejszych scen w Niepokoju…
czytaj także
No i weterynarz – to jego opowieść poznajemy, historię jego obsesyjnej miłości do nastolatki. I trudno przy okazji nie pomyśleć o Lolicie Nabokova. Zresztą w powieści przynajmniej dwa razy pojawia się wyznanie „byłaś ogniem moich lędźwi”. Tak chyba brzmiało pierwsze zdanie u Nabokova: Lolita, płomień moich lędźwi, jakoś tak. Co zrobił Rijneveld z dramatem Humberta Humberta – wyraźnie do niego nawiązując?
Dzisiaj powieść Nabokova budzi uzasadnione wątpliwości. To już nie te czasy, żeby wzruszać się dramatem pedofila. I przyzwyczailiśmy się, że gdy dochodzi do seksualnych nadużyć, przyjmujemy punkt widzenia ofiary, a nie sprawcy. Sprawca będzie starał się tłumaczyć, wybielać, nie jest dla nas wiarygodny. Czy Kurt, weterynarz, będzie? W każdym razie prędzej czy później zrozumie, co złego zrobił. Tak naprawdę. Jak okaleczył dziewczynkę w tym specjalnym okresie życia pomiędzy dzieciństwem a dorosłością, niepewną też swojej tożsamości płciowej, wahającą się między kobiecością a chłopięcością. Była wtedy „tancerką na linie bez poczucia równowagi”, a on to potrafił wykorzystać w całej swojej sztuce uwodzenia.
A ona? Na pewno go potrzebowała, była samotna, bała się odrzucenia, pragnęła zainteresowania. A tego dostaje od niego aż w nadmiarze. Czy była już gotowa na seksualne eksperymenty, bez względu na to, co mówiła i robiła? Nadużycie seksualne nie jest tu najważniejsze, bo nie chodzi tu jedynie o seksualne wykorzystanie czy gwałt, ale tworzenie całej sieci psychologicznych zależności. Kurt zresztą też jest ofiarą własnej obsesji, ofiarami są jego żona i synowie. Przeżywa męki niepewności i zazdrości, jest niewolnikiem swojej fiksacji. Bez wątpienia nie jest to jednak usprawiedliwianie, którym ma prawo się zasłaniać, i to jasno z powieści Rijnevelda wynika.
Jednak jakiś fałsz mieści się w języku, w którym Kurt opisuje swoje doświadczenie. Języku, który mimo wszystkich tych specjalistycznych wstawek weterynaryjnych uwzniośla jego doświadczenie. Jest wzięty z Biblii, Pieśni nad Pieśniami i psalmów. Znajdujemy w nim cytaty z Becketta, Eliota, Rilkego. Dziewczynka, którą opisuje, jedną nogą tkwi w rzeczywistości, odrabia lekcje, ogląda się za chłopakami, drugą zaś w świecie poezji i fantazji, rozmawia z Hitlerem i Freudem, jest ptakiem, samolotem, który wbił się w WTC, widzi więcej i mądrzej, niż można by oczekiwać po czternastolatce.
Przyznaję, że przez pierwsze strony lektury byłam sceptyczna, ten styl wydawał mi się wątpliwym wyborem, ale ostatecznie język powieści wciąga, a po pewnym czasie wręcz hipnotyzuje. I jednocześnie widzimy, jak przez to całe upoetycznienie przeziera bardziej realistyczna, życiowa historia zagubionej, samotnej dziewczynki i dobiegającego pięćdziesiątki mężczyzny, który nie potrafi się kontrolować. Porozumiewają się cytatami ze znanych piosenek, wysyłają sobie emotki… On zajmuje się krowami, ojciec przerzuca gnój, a dziewczynka pomaga w gospodarstwie. Pierwsze wspomnienie, które przywołuje Kurt, to, co miało zaczynać ich relację, okazuje się fałszywe. Piosenka, o której podobno rozmawiali, powstała trzy lata później. To nie pozwala nam zapomnieć, kto nam tę historię opowiada, czyją wersję poznajemy i czy możemy jej zaufać.
Najbardziej wątpliwa w tej powieści wydała mi się postać matki Kurta, wyjątkowo i aż groteskowo potwornej. Z drugiej strony to, co z tej potworności wynikało – emocjonalna niedojrzałość syna, jego pragnienie przeżycia dzieciństwa jeszcze raz, fiksacja na młodych dziewczynach, cały ten mechanizm psychologiczny, wyglądają wiarygodnie.
Czytając, ma się wrażenie, że nie tylko bohater/narrator, ale także autor pisze jak w transie, daje się nieść językowi i swoim fantazjom. Historia właściwie jest dość prosta, o weterynarzu, który nadużywa zaufania i wykorzystuje seksualnie córkę gospodarza, którego krowami się zajmuje. Egzaltacja bohatera nie jest w stanie niczego ukryć. I ostentacyjna literackość tego tekstu ostatecznie też niczego nie zafałszowuje ani nie ukrywa. Świetnie jest to zrobione.
*
Deniz Ohde, W sztucznym świetle, przeł. Zofia Sucharska, Wydawnictwo Marpress 2022
Tuż za wjazdem do naszej miejscowości zmienia się powietrze: ma w sobie coś kwaśnego, jest gęstsze, można by – jeśli otworzyć buzie – zacząć je żuć jak watę.
Może jest już taki gatunek literacki – „eribony”, od nazwiska autora Powrotu do Reims. Tym razem w wydaniu niemieckim i powieściowym. I nie chodzi w niej tylko o awans klasowy, ale także o niemiecki, często głęboko skrywany rasizm. Chociaż w dalszym tle widzimy też jego brutalne przejawy, rasistowskie napaści na ośrodki dla imigrantów.
Matka bohaterki powieści jest Turczynką, ojciec robotnikiem, takim jakim był jego ojciec. Niewielkie miasto z ogromnym parkiem przemysłowym, głównym pracodawcą jest tu koncern chemiczny. Od czasu do czasu odzywają się próbne alarmy, na wypadek gdyby kiedyś doszło do jakieś zatruwającej mieszkańców katastrofy.
Dziewczynka, której imienia nie poznamy, ma dwa imiona – oficjalne, niemieckie, oraz tajemne, którego boi się zdradzić. Ma też przyjaciół z lepszych, niemieckich domów, tak że życie jej i jej robotniczej rodziny poznajemy wciąż porównywane do tego klasy średniej. I nie chodzi tylko o dobrobyt materialny, ale całą gamę różnic kulturowych. To między innymi niechęć do wszelkich zmian i nowości, niskie aspiracje, nieumiejętność radzenia sobie z kryzysami rodzinnymi, brak ciągłości, rodzinnych tradycji.
czytaj także
Przejdziemy z nią też przez cały system niemieckiej edukacji, w której selekcja dokonywana jest dość wcześnie. Dziewczynka w pewnym momencie wypada z tego systemu, potem jednak udaje jej się nadrobić zaległości w szkole wieczorowej i dostać się na studia. Ale nawet studia nie uwolnią jej od bagażu pochodzenia.
Powieść wzbudziła w Niemczech spore zainteresowanie. I rzeczywiście jest interesująca. I dobrze napisana.