Kinga Dunin czyta, Weekend

I co w tym takiego śmiesznego? [Kinga Dunin czyta Olgę Drendę]

Książka ta nie jest żadną antologią ani pełną historią polskiego humoru, tylko esejem, cudnym esejem o humorze. Kinga Dunin czyta „Słowo humoru” Olgi Drendy.

Olga Drenda, Słowo humoru, Karakter 2023

„Co cię w tym tak śmieszy?” To, jak mniemam, jedno z pytań, których nikt nie lubi słyszeć, bo oznacza niespodziewane postanowienie przed doraźnym trybunałem za śmieszkowanie. Konieczność wytłumaczenia żartu oznacza nie tylko moment nieprzyjemnej nerwowości, ale też spalenie puenty.

Na przykład, czy śmieszyłby was taki żart rysunkowy? Odnosi się on do dyskotekowej piosenki Koko Dżambo zespołu Mr. President. „Rysunkowy miś-ogr, zapewne Dżambo, jadł jaja i powtarzał «ja, ja, ja», kura gdakała «koko», wyskakujący z jajka kurczak krzyczał «Dżambo!», a kogut dopowiadał: «jaja je»”. Ten żart Olgę Drendę zawsze śmieszy, a można więcej o nim przeczytać w kończącym książkę rozdzialiku Śmieszne rzeczy – wybór osobisty.

Autorka zamieściła w nim kilka przykładów dzieł, przy których, jak pisze, nieraz zrywała boki, a których nie udało jej się umieścić w głównym korpusie tego cudnego eseju o humorze. Musiały ustąpić miejsca tematom i żartom często zupełnie nieśmiesznym.

Oczywiście, nie ma jednego wspólnego wszystkim poczucia humoru ani jednej definicji tego, czym jest humor, co wywołuje nasz śmiech i dlaczego. Autorka przywołuje wiele opinii filozofów czy badaczy humoru, wszystkie mają coś w sobie trafnego, ale nawet zebrane razem nie objaśniają do końca tego fenomenu – czasem słysząc coś, czytając, oglądając, słuchając, wybuchamy śmiechem. I mimo że bawią nas różne rzeczy, można też dostrzec, jak poczucie humoru zmienia się w czasie. Znika kontekst, który czynił żarty zrozumiałymi, zmienia się nasza wrażliwość, i choć żarty często polegają na podważaniu reguł i przyzwyczajeń, to i tu są pewne granice, tematy tabu, nie wypada stroić sobie żartów, które oparte są na rasizmie, mizoginii, antysemityzmie. Z klasizmem chyba jest gorzej? Żart nie powinien być skrajnie obsceniczny czy skatologiczny.

Boom satyryczny: kiedy humor leczył z dwulicowości

Rzecz jasna te granice też naruszamy – w dobrze znanym gronie znajomych wyznających te same wartości, usprawiedliwiając się przy tym: wiem, to okropnie niepoprawne politycznie, a to głupie i świńskie, takie z gimbazy, ale wam opowiem… Śmieszność wzmacniana jest właśnie tym, że mówimy coś, czego nie powinniśmy. (Ważne, żeby przy tym nie dać się nagrać!)

Poza tym, jak wiadomo, w sieci można znaleźć wszystko, i to wszystko może przekraczać wszelkie granice. Natomiast internet źle sobie radzi z ironią, sarkazmem, persyflażem, z mową pozornie niezależną – notorycznie cierpi na literalizm.

Jak branża komediowa używa humoru, by uciszać kobiety

Humor może też ranić, ale czy możliwy jest taki, który nikogo nie urazi? W jednym z odcinków South Parku dzieci mają zorganizować świąteczne przedstawienie, które nikogo nie obrazi. Zapraszają więc kompozytora Philipa Glassa, który wykonuje minimalistyczny utwór klawiszowy. Dowcip to często zgrzyt, transgresja i eksces.

Jest też prank i slapstick, potrafią być okrutne, jeśli postawimy się na miejscu kogoś, kto właśnie oberwał tortem. Albo horror lub żarty obsceniczne, nieprzyzwoite. Żarty polegające na profanacji, te wszystkie memy o JP2.

Niech pierwszy rzuci kamieniem, czyli papież strongman przed Muzeum Narodowym w Warszawie

Ale przecież są żarty, które nie obrażają, choć mogą irytować tych, którzy ich nie rozumieją – surrealistyczne, abstrakcyjne, absurdalne. Pod tym względem ciekawy jest, chyba nieuwzględniony przez autorkę, Wiesławiec Deluxe, niby absurd, jednak wiadomo, w jakiej sprawie.

Niedźwiedź de luxe, czyli co robi socjolog w korporacji?

I – mimo wszystko – są też żarty poczciwe, krzepiące, odrzucające zgryźliwość i arogancję na rzecz akceptacji. Autorka ilustruje to rozważaniami o serialu Świat według Kiepskich i memach o Nosaczu (nosacz saudyjski, taka małpa). Nosacz powstał jako kpina z Polaków-cebulaków, reprezentował ten nurt żartów, „aspiracyjnych”, które kpią z mniej wykształconych, biedniejszych, nieudacznych rodaków, tych wszystkich, co to skarpetki do sandałów, Sebów i Karyn. Został jednak przejęty i „przybrał oblicze melancholijne, a memy zaczęły przypominać terapeutyczne pigułki z bohaterem, który ma uczucia, tylko nie wie, jak je okazać”.

Dodałabym tu może niezwykle popularne Psie sucharki Marii Apoleiki, bo ten gatunek kobiecego żartu, często krzepiącego, często też autoironicznego jest w sieci dość szeroko obecny. Czy istnieje kobiecy humor (chyba tak) i czym się różni od ogólnoludzkomęskiego? Na to pytanie nie znajdziemy w książce odpowiedzi.

Humor zawsze jest jakąś wypadkową swoich czasów, nastrojów społecznych i przemian obyczajowych. Drenda sięga więc, choć niezbyt obficie, do czasów PRL-u. To dość oczywiste, że ówczesne dowcipy polityczne pozwalały odreagować frustracje wynikające z cenzury, zablokowania komunikacji i możliwości krytyki władzy. Pełniły funkcję dodatkowego obiegu informacji. A teraz sam PRL do pewnego stopnia stał się memem.

Nieco więcej uwagi poświęca autorka okresowi około 1968 roku, pokazując gry, jakie prowadziły z władzą znane kabarety, ale też dowcip na usługach władzy. Przypomina piosenkę Jana Pietrzaka o wyraźnym podtekście antysemickim.

Tu pozwolę sobie na małą dygresję, bo czytając to, przypomniałam sobie o dziele satyrycznym, niewspomnianym przez autorkę, i o przeciwnym znaku, nielegalnym. To nie jest zarzut! Książka ta nie jest żadną antologią ani pełną historią polskiego humoru, tylko esejem! Ale pomyślałam, że o Pietrzaku mogłaby już historia zapomnieć, ale nie powinna zapominać o Januszu Szpotańskim. (Mnie też dzisiaj bliższa jest Pomarańczowa Alternatywa, uwzględniona w książce).

W marcu 1968 roku Szpotański siedział w więzieniu, gdzie odbywał karę trzech lat pozbawienia wolności za napisanie sztuki Cisi i gęgacze, czyli bal u prezydenta, która krążyła w nielegalnym obiegu i, między innymi, była satyrą na Władysława Gomułkę, występującego w niej jako Gnom. Później nazywana była Operą za trzy lata.

W czasie odsiadki Szpotański napisał Balladę o Łupaszce, w której parodiował marcowy język, gdzie każdy niechętny władzy stawał się Żydem, a światem rządził żydowski spisek. Konkretną sytuacją – kontekstem dziś już dla wielu niezrozumiałym – był atak Gomułki na historyka Pawła Jasienicę oraz wydarzenia marcowe.

Czy bez tego kontekstu jest to śmieszne? Ze wstydem przyznaje, że dla mnie, może dlatego, że rozumiem kontekst historyczny, trochę jest. Ale czemu ze wstydem? Po pierwsze język, który miał kompromitować władzę komunistyczną, był jednak osadzony w antysemickim języku całkiem zwykłych ludzi, mnie dziś już to razi.

W ogóle chyba skończył się, albo przynajmniej stracił na znaczeniu, szmonces, kiedyś niezwykle popularny typ humoru. Po drugie Łupaszka to pseudonim Zygmunta Szendzielarza, „żołnierza wyklętego”, dziś uznawanego za bohatera, ma on już swoje ulice i pomniki, w czasach stalinowskich skazanego na śmierć. Problem w tym, że rzeczywiście był chyba odpowiedzialny za mordowanie cywilnej ludności we wsi Dubinka i w Glinciszkach, może także w Narewce, która płonie w balladzie Szpota. I czy to jest śmieszne?

Dorzucam tę dygresję, bo widać tu dość wyraźnie, czemu humor się starzeje, a sporo w książce Drendy o tym, co jednak nieśmieszne. (A dla innych niestety tak). Poza tym przy okazji każdy może dodać swoje „śmieszne (a może kiedyś śmieszne) rzeczy, które nie zmieściły się w książce”.

Autorka roztacza szeroki horyzont, uwzględniając polskie i niepolskie filmy, seriale, zespoły muzyczne, książeczki z dowcipami, komiksy, rysunki krążące w sieci, memy, kanały internetowe… Oraz to, co chyba sama najbardziej lubi – dowcipną awangardę.

Grupy poetyckie, takie jak Totart (przypominam sobie więc wiersz Sajnoga Flupy z pizdy) czy Zlali Mi Się Do Środka. Takie programy telewizyjne jak Lalalmido, Dzyndzylyndzy. To były czasy „pampersów” i prezesa Walendziaka. „Nie było chyba zarządu równie przyjaznego telewizyjnej awangardzie jak ten deklarujący przywiązanie do tradycji” – pisze Drenda (To śmieszne, prawda?)

Jednak coś zostało pominięte – gry komputerowe. Też bywają śmieszne (przykładem, dla mnie, gry czeskiej wytwórni Amanita).

Znajdziecie w tej książce to, z czego się śmialiście, a także to, z czego jeszcze się nie śmialiście, oraz różne refleksje warte uwagi, więc zachęcam!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij