Czytaj dalej

Piwnice były strasznym miejscem

Kiedyś założyliśmy się, że każde z nas wejdzie samo do piwnicy i wytrzyma tam, w ciemności, tyle czasu, ile zajmie doliczenie do tysiąca. „To będzie nasza próba”, powiedziała Regina. Większość z nas przeszła tę próbę bez trudności, tylko Insa zaczęła przed czasem krzyczeć i walić w drzwi – fragment książki Joanny Bednarek „Próba”.

Nasze osiedle otacza morze drzew. Bloki trochę nad nie wystają i kiedy wygląda się z okna na najwyższym piętrze, gdzie mam mieszkanie, widzi się zieleń bez końca, bez żadnych oznak, że gdzieś tam jest cywilizacja.

To oczywiście złudzenie: najbliższe miasteczko jest o kilkanaście kilometrów stąd, ale ponieważ drzewa są stare i wysokie, a ono położone w zagłębieniu terenu, nie widać go i jest tak, jakbyśmy byli jedynym osiedlem na świecie. Znów to złudzenie, na dodatek nie najlepszej jakości. Mamy przecież radia i telewizory, a niektórzy nawet telefony.

Dopiero w którejś z ostatnich klas podstawówki uświadomiłam sobie, jak bardzo różnimy się od reszty kraju. Wcześniej uznawałam za oczywiste, że każda miejscowość musiała mieć swoje amih, że w całym kraju młode dziewczyny przechodziły kiedyś próby. Nie było tego w podręcznikach do historii, ale nie było tam też wielu innych ważnych rzeczy. Nikt spoza osiedla nigdy o czymś podobnym nie mówił, ale ja sama też raczej nie wspomniałabym o amih w rozmowie – to było coś, o czym się nie mówiło. Dorastanie polegało właśnie na uczeniu się, o czym można mówić, gdzie i kiedy, a o czym, gdzie i kiedy – nie. Co więcej, właściwe dorastanie polegało na uczeniu się tych rzeczy bez mówienia o nich. Pewnie nigdy nie dorosłam we właściwy sposób.

Mogłam mieć wtedy pięć albo sześć lat. Wracałam z rodzicami do domu – wybraliśmy się tego dnia do miasteczka na lody. Przez cały dzień byłam podekscytowana, a teraz zaczynałam być bardzo senna. W całym bloku było cicho, jakby wszyscy razem ze mną powoli pogrążali się w wacie snu. Kiedy skręciliśmy w korytarz prowadzący do naszego mieszkania – bloki nie były wcale takie duże, ale w każdym zaprojektowano tylko trzy wejścia, więc żeby dojść do swojego mieszkania, trzeba było kluczyć wieloma korytarzami – tę ciszę przerwał odgłos rytmicznych, głuchych uderzeń.

Podniosłam ciężką od senności głowę i zobaczyłam, jak sąsiad spod szesnastki, którego nazwiska nie pamiętam – później się wyprowadzili – stoi pod swoimi drzwiami i raz za razem wali w nie głową. Kiedy się do niego zbliżaliśmy, zawołał głosem, który kojarzył mi się jednocześnie z czymś mokrym i lepkim, i z rozdzieraniem, ostrymi krawędziami, zwisającymi strzępami: „Wpuść mnie! Masz mnie wpuścić, słyszysz!”.

Mój żołądek zacisnął się w supeł, ale senność wcale mnie nie opuściła. Wata ogarniała nie tylko moją głowę, ale całe ciało, trudno mi było iść.

„Wiem, co robisz! Wiem, co chcesz zrobić! Chcesz urodzić amih, dlatego się prowadzasz z tymi gnojami!”

Mama złapała mnie mocniej za rękę i pociągnęła za sobą.

„Powiem wszystkim, jeśli mnie nie wpuścisz! Wszyscy się dowiedzą!”

W PRL-u były „rodziny” i „rodziny pijackie” [rozmowa z Wandą Hagedorn]

– O co mu chodziło? – zapytałam przy kolacji. – Co to jest amih?

Tata zaszurał nogami, wziął do ręki szklankę z herbatą, odstawił ją, a potem powiedział „chyba już czas spać, co?” głosem, który nauczyłam się już rozpoznawać jako przesadnie wesoły i lekki. Mama podniosła rękę, uciszając go.

– Oskarżał swoją żonę, że spotyka się z innymi mężczyznami – powiedziała tonem, którego używała podczas zajęć dla dzieci w bibliotece zakładowego domu kultury. Byłam na kilku takich zajęciach i zawsze po nich miałam większą niż zwykle ochotę na czytanie. – Ale to raczej nieprawda. Po prostu był na nią zły, że nie chciała go wpuścić do domu. I słusznie zrobiła, był pijany i tylko by się awanturował.

– A amih? To dziecko, które ona by miała z tymi innymi mężczyznami?

– Tak. – Tata znowu zaszurał nogami; mama odetchnęła i wyprostowała się, jakby zaraz miała zacząć opowiadać bajkę. – To dziecko. Bardzo niezwykłe dziecko.

Dziwne, ale chociaż dobrze pamiętam rozmowę do tego momentu, jej dalsza część zupełnie się zatarła. Dziwne dlatego, że to musiał być pierwszy raz, kiedy usłyszałam o amih, i pierwszy raz, kiedy dowiedziałam się o nich mniej więcej wszystkiego. To znaczy wszystkiego, co wiedzieli ludzie, którzy nie byli ani amih, ani ich matkami. Ale nie pamiętam, jak się to dokładnie odbyło. Po prostu wcześniej nie wiedziałam, a potem już wiedziałam, tak jakbym wiedziała od zawsze. Z drugiej strony, czy to możliwe, żebym dowiedziała się wszystkiego już wtedy?

Mięso jest na wierzchu, ale krew nie leci

czytaj także

Na pewno nie miałam problemu ze zrozumieniem wymagań co do pochodzenia amih – wiedziałam, że dzieci powstają, kiedy mężczyzna i kobieta, którzy mogą być małżeństwem, ale nie muszą, robią ze sobą coś, co jest związane z tymi dziwnymi rzeczami, które ludzie mają między nogami, chociaż nie orientowałam się w szczegółach i wolałam ich nie dociekać. Ale czy mogłam zrozumieć, na czym polega misja, zadanie amih? Kiedy się zastanawiam, dochodzę do wniosku, że ta rozmowa pozostawiła we mnie przekonanie, że amih są czymś, o czym wszyscy – czyli wszyscy dorośli – wiedzą i o czym ja też powinnam wiedzieć, jeśli chcę być dorosła, a wtedy bardzo chciałam, i traktować to jak coś oczywistego. Istnieją amih; przechodzą próby. Czy raczej istniały i przechodziły, bo mama na pewno nie pozwoliła mi wątpić, że to sprawa przeszłości i tylko pijak z mózgiem przeżartym przez alkohol, taki jak sąsiad spod szesnastki, mógł wyobrażać sobie, że ktoś w dzisiejszych czasach może na poważnie planować urodzenie amih.

Inne dzieci z osiedla wiedziały chyba w ten sam sposób. Kiedyś założyliśmy się, że każde z nas wejdzie samo do piwnicy i wytrzyma tam, w ciemności, tyle czasu, ile zajmie doliczenie do tysiąca. „To będzie nasza próba”, powiedziała Regina, której dziadek był kuzynem Zoi. „Jesteśmy jak amih, musimy przejść próbę”. Większość z nas przeszła tę próbę bez trudności, chociaż piwnice były strasznym miejscem. Oczywiście nie wszyscy: Insa zaczęła przed czasem krzyczeć i walić w drzwi od piwnicy, które przyciskaliśmy z drugiej strony, podczas gdy Regina liczyła do tysiąca. „Nie możemy jeszcze otworzyć”, pamiętam, jak powiedziała. „Twoja próba się nie skończyła”. Ale nie posłuchaliśmy jej i w końcu otworzyliśmy, żeby Insa mogła wystrzelić z ciemności zapłakana i zasmarkana.

Piwnice stały się strasznym miejscem na krótko przed tym. Wcześniej często bawiliśmy się właśnie tam. Zabawa polegała na bieganiu ich korytarzami i wydawaniu z siebie jak najgłośniejszego kwiku. Biegaliśmy tak i kwiczeliśmy dość długo, póki nie wpadliśmy na sąsiadkę z innego bloku.

– Wiecie, że ktoś tu kiedyś zamordował małą dziewczynkę? – powiedziała.

Udało jej się osiągnąć swój cel. Zabawa nagle przestała się nam wydawać taka fajna i rozproszyliśmy się do domów. Rodzice wyjaśnili mi wprawdzie, że o ile wiedzą, nikt nigdy nikogo nie zamordował w piwnicach, ale takie wyjaśnienia są zbyt nudne, żeby coś zmienić. Tak samo wcześniej wyjaśniano nam, że nie jest możliwe, żeby jakieś dziecko wpadło do zsypu, ale my wiedzieliśmy swoje.

Kiedyś do zsypu na śmieci wpadło dziecko (bez sensu, musiałoby samo wejść do wrzutni, co nie jest wcale takie łatwe, Regina kiedyś sprawdziła); nikt go nie szukał (znów, bez sensu, ale opowieść ma swoje prawa); połamało wszystkie kości i skręciło kark, jego ciało rozłożyło się, stając się dodatkiem do sterty śmieci, a duch pozostał na całą wieczność uwięziony we wszystkich zsypach osiedla, więc lepiej nie wkładać do nich ręki ani nawet nie stawać za blisko, bo może cię złapać i wciągnąć. Wyrzucanie śmieci stało się dla nas źródłem rozkosznego dreszczyku (w przypadku starszych dzieci) albo niekłamanego przerażenia (w przypadku młodszych dzieci i mnie, nawet kiedy byłam już w wieku, w którym powinnam przestać bać się duchów).

Zamordowana dziewczynka dołączyła do dziecka ze zsypu i sprawiała, że przez długi czas czułam się w piwnicach trochę nieswojo. Dalej się czuję, czasami, bo na ogół nie, ale chyba nie ma to nic wspólnego z duchami. Przynajmniej nie z tymi.

Wszyscy kochają dzieci. Byle się nie odzywały!

Możliwe, że amih były dla mnie wtedy czymś takim jak dziecko ze zsypu czy zamordowana dziewczynka z piwnicy: częścią małego, zaczarowanego świata, trochę strasznego, trochę pięknego, w który się wierzyło, bo inaczej życie składałoby się tylko z jedzenia, szkoły i konieczności przestrzegania reguł wyznaczanych przez dorosłych. Wszystko było nieprawdopodobne, wszystko było możliwe. Wiedzieliśmy, ale nie wiedzieliśmy nic. Nigdy nie rozumiałam, co niektórzy widzą w dzieciństwie. Nie widzi się wtedy różnicy między czymś dobrze zmyślonym a źle zmyślonym. To nie wina dzieci, po prostu są na świecie za krótko, żeby się tego nauczyć. Dziewczynka w piwnicy i dziecko w zsypie wydawały mi się wtedy tak samo realne jak opowieści o amih.

Możliwe też, z drugiej strony, że chodziło jeszcze o coś innego. Bo dziwi mnie właśnie to, jak mogliśmy jednocześnie wiedzieć wszystko, czy raczej myśleć, że wiemy wszystko, i nie wiedzieć nic, i nie odczuwać potrzeby, żeby dowiedzieć się tego, czego należało się dowiedzieć. Byliśmy dziećmi, ale czy dzieci nie powinny, mimo wszystko, zadawać niewygodnych pytań? A w dzieciństwie nigdy nie zapytałam, na czym polega próba, nie zadałam pytania, które wydaje mi się teraz tak oczywiste, że nie można go pominąć. A jednak je pominęłam, nie mając w ogóle poczucia, że coś pomijam.

**
Joanna Bednarek – filozofka, pisarka, tłumaczka, członkini redakcji „Praktyki Teoretycznej”, publikowała m.in. w „Tekstach Drugich”, „Krytyce Politycznej” i „Czasie Kultury”. Jej powieść Próba została wydana w 2021 roku przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij