„Ida” wygrała Oscara, ale przegrała z „Grejem” w Pabianicach, w Słupcy, w Polsce.
Oscar dla Idy, brawa dla twórców filmu!
Nie wiem, czy to dobry film, bo przyznam szczerze – jeszcze go nie oglądałem. Uczynię to na pewno teraz, po oskarowej ceremonii, wolny od patriotycznego wzmożenia zobowiązującego do zachwytów. Niezależnie od przyszłych wrażeń cieszę się z sukcesu polskiej kinematografii, bo ma się rzeczywiście coraz lepiej. Już nie tylko robi filmy, i to filmy, na które chodzi coraz więcej publiczności, ale także zaczyna na nowo być dostrzegana na światowych salonach.
Nawet jednak sukces Idy nie przesłoni faktu, że frekwencyjnym rekordem wszech czasów w polskich kinach jest 50 twarzy Greya. W Pabianicach wszystkie bilety w weekend otwarcia były wyprzedane, w Słupcy w kinie Sokolnia w ciągu trzech dni film obejrzało 1866 osób, podobne raporty napływają z całej Polski. Co jednak ma wspólnego 50 twarzy… z Idą? Nic. A jednak.
Polska kinematografia zaczęła swój marsz do wczorajszego Oscara w 2005 roku, kiedy powołano do życia Polski Instytut Sztuki Filmowej. Branża zyskała systemowe wsparcie na rynku, który jest zbyt mały, by zapewnić organiczny rozwój przemysłu producenckiego. Zaczęło przybywać nie tylko nowych filmów, ale – co ważniejsze – zaczęła rosnąć sprzedaż biletów. Poprawiła się podaż, poprawił się popyt, ogólnie – kulturalny rozkwit. Jeśli jednak wczytać się w wyniki badań socjologicznych, takich jak Diagnoza Społeczna, to pojawi się problem. Z nich bowiem wynikało, że wraz ze wzrostem liczby sprzedanych biletów maleje liczba osób chodzących do kina. Czyli mniej chodzi częściej. Z innych badań wynikało, że kino stało się „praktyką kulturową determinowaną klasowo”.
Prościej: wiele osób w Polsce rezygnuje z kina nie dlatego, że ich nie stać lub oglądają przez internet, tylko dlatego, że brakuje im kompetencji, by zrozumieć współczesny hollywoodzki film akcji. Kino hollywoodzkie, synonim masowości – to w Polsce domena klasy średniej.
Podobnie z innymi praktykami kulturowymi, bo czytelnictwo i teatr też wygląda mizernie. Eurostat w raporcie z 2013 roku stwierdza, że w Polsce i na Węgrzech nastąpił największy spadek intensywności uczestnictwa w kulturze w okresie od poprzednich badań (czyli od 2007 roku). W tym samym czasie powstały dziesiątki nowych obiektów: fantastyczne sale koncertowe w Szczecinie, Olsztynie, Gorzowie, Wrocławiu, Katowicach. Przybywa sal wystawowych. Tylko się cieszyć, że ruszając w Szczecinie trasą ekspresową S3, co godzina można zatrzymać się na koncert muzyki poważnej.
To jednak 50 twarzy Greya wywołuje masowe wzmożenie kulturalne. A i tak większość widzów, jakby się im przyjrzeć, to zapewne przedstawiciele klasy średniej. Z badań nad polską kulturą, jakie niebawem powinny się ukazać, wynika wyraźnie, że kultura ludu polskiego to kultura festynu, prostych wspólnotowych doznań fundowanych przez władzę publiczną lub sponsorów.
Nie piszę tego, żeby lamentować – ciągle jeszcze nie rozumiemy zachodzących przemian w polskiej kulturze. Na ile są wyrazem procesu demodernizacji społeczeństwa, które nigdy pełnej modernizacji nie przeżyło, tak jak choćby Czesi? A na ile wyrazem uniwersalnego trendu rozpadu nowoczesnej, hierarchicznej kultury do kultury pokawałkowanej, tworzącej federację różnych subkultur, w których każdy uczestniczy, jak mu się podoba, na ile nie ma kompetencji, potrzeb i zasobów. Jest tylko jeden problem.
Kilka dni temu w Wielkiej Brytanii ukazał się raport Warwick Commission Enriching Britain: Culture, Creativity and Growth. Brytyjczycy mają podobny jak my problem pogłębiającego się klasowego podziału społeczeństwa, co najlepiej widać właśnie w kulturze. Maleje uczestnictwo przedstawicieli tzw. klas ludowych w aktywnych formach, takich jak taniec. Coraz mniej osób wywodzących się z klas niższych robi kariery w narodowej kulturze.
Zdaniem autorów Warwick Report to problem nie tylko etyczny, w którym ujawnia się fakt, że brytyjskie społeczeństwo w coraz mniejszym stopniu jest społeczeństwem równych szans. To po prostu poważny problem rozwojowy – bez włączenia do kultury jak najszerszych rzesz społecznych nie ma co liczyć na wzrost potencjału kreatywnego i innowacyjnego, a one tylko mogą być podstawą gospodarczej konkurencyjności.
Wracając do Idy – chciałbym, żeby sukces tego filmu stał się okazją do podobnej dyskusji o kulturze, jaką toczą obecnie Brytyjczycy i Francuzi dostrzegający, że powszechne i aktywne uczestnictwo w kulturze to nie tylko kwestia indywidualnego rozwoju, lecz zależy od niego także jakość demokracji i sprawność gospodarki.