Kraj

Ziółkowska: A jak apostazja

– Pani wie, że za to grozi ekskomunika? – pyta proboszcz. – Tak – odpowiadam. – I nadal chce pani złożyć rezygnację? – Jak najbardziej.

Apostazja, czyli odejścia z Kościoła i porzucenie wiary, po grecku znaczy „odstąpienie”, „bunt” – choć mogłoby się wydawać, że decyzja dorosłego człowieka o wystąpieniu ze wspólnoty, której nie chce być częścią, a której został członkiem w dzieciństwie bez własnej woli i wiedzy, nie powinna budzić zbyt wiele kontrowersji. W końcu, jak stanowi art. 9 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, „każdy ma prawo do wolności myśli, sumienia i wyznania; prawo to obejmuje wolność zmiany wyznania lub przekonań”.

A jednak budzi. I nosi znamiona buntu. I nie chodzi tylko o społeczny odbiór takiej decyzji w naszym katolickim kraju. Człowiek buntuje się przede wszystkim wewnętrznie, kiedy – już podjąwszy decyzję o apostazji – zaczyna się dowiadywać, jak należy to zrobić. Okazuje się, że według prawa kanonicznego nie można się po prostu „wypisać” z Kościoła, apostazja zaś nie sprawia, że przestaje się być katolikiem – do Kościoła wstępuje się w momencie chrztu, a jego skutków nie można „unicestwić”. Decyzją Benedykta XVI można jedynie złożyć oświadczenie woli, że nie jest się katolikiem/katoliczką, które jest odnotowywane w księdze chrzcielnej.

Po złożeniu takiego oświadczenia Kościół karze śmiałka ekskomuniką. Ekskomunika znaczy w łacinie „poza wspólnotą”, „wyłączenie ze wspólnoty” – czyli, wydawać by się mogło, właśnie to, czego pragnie apostata. Jednak w wypadku apostazji stosuje się bardziej potoczne znaczenie tego greckiego słowa, czyli „klątwa, wyklęcie, anatema”. Kościół nie pozwala apostacie znaleźć się „poza wspólnotą“ katolicką. Pozostaje wyklętym – ale katolikiem.

Co więcej, dane apostaty nadal figurują w spisach kościelnych, z adnotacją o apostazji. Człowiek buntuje się więc po raz kolejny: jak to? Występuję z instytucji, niech mnie wyklną, jeśli chcą, niech mnie nawet dalej uważają za katolika, ale dlaczego mam figurować w tych spisach? Teoretycznie po dokonaniu apostazji takie urzędy jak GUS nie będą mnie już liczyć jako katoliczki, ale nadal w parafii, gdzie byłam chrzczona, w księdze chrzcielnej z 1987 roku będzie się znajdować Agnieszka Ziółkowska, z dopiskiem o apostazji. Po co? Żebym przypadkiem nie zechciała zostać czyjąś matką chrzestną albo świadkiem na ślubie kościelnym.

Problem legalności tych adnotacji jest dość złożony. Generalny Inspektorat Ochrony Danych Osobowych i warszawski Wojewódzki Sąd Administracyjny uznały, że są niekompetentne, by rozpatrywać tę sprawę na mocy konkordatu. W czerwcu Naczelny Sąd Administracyjny opublikował dwa wyroki dotyczące występowania z Kościoła, w których stwierdza, że „w ramach autonomii Kościoła państwo nie może władczo wkraczać w proces przetwarzania na potrzeby Kościoła danych osobowych osób należących do Kościoła”, ale zaznacza też, że państwo „ma natomiast prawo i obowiązek chronić dane osób nienależących do Kościoła, jeżeli są one przetwarzane niezgodnie z przepisami ustawy o ochronie danych osobowych”. Czyli teoretycznie jako osoba nienależąca do Kościoła nie powinnam już w księdze chrzcielnej figurować.

A jednak figuruję w tej księdze. Na razie jedynym potwierdzeniem, że dokonałam apostazji, będzie odpis aktu chrztu z odpowiednią adnotacją. Paradoks.

A jak wygląda droga do apostazji? Nie jest tak skomplikowana, jak mogłoby się wydawać, choć należy się przygotować na różne niespodzianki. Przede wszystkim trzeba zdobyć odpis aktu chrztu w parafii, gdzie się było chrzczonym. Należy się uzbroić w cierpliwość, ponieważ biura parafialne mają to do siebie, że bywają zamknięte w godzinach, kiedy powinny być otwarte. Po swój akt chrztu robiłam dwa podejścia, ale w końcu się udało.

Po otwarciu księgi chrzcielnej pracująca w biurze siostra zakonna z okrzykiem triumfu odkrywa, że nie byłam u bierzmowania i grozi mi palcem, mówiąc „wydało się”. Kiedy skwapliwie potwierdza, że tak, rzeczywiście, nie byłam bierzmowana, rozpoczyna się indagacja:
– Czyli to do bierzmowania potrzebuje pani odpis chrztu?
– Nie, nie do bierzmowania.
– Aaaa… czyli do ślubu.
– Również nie.
– To do czego?

Trochę się boję, że jak powiem „do apostazji”, to nie dostanę tego dokumentu, więc próbuję wykręcić się sianem, twierdząc, że „po prostu potrzebuję”. Siostra jednak nie odpuszcza, więc w końcu – kiedy wystukuje na formularzu ostatnie zdanie: „nie ma adnotacji o małżeństwie” – przyznaję, po co jest mi potrzebny ten odpis. Dostaję go w grobowym milczeniu.

Szybko jadę do parafii miejsca zamieszkania, ponieważ to tam, a nie w parafii chrztu, według nowych rozporządzeń występuje się z Kościoła. Czekają już na mnie świadkowie (dwóch, zgodnie z wymogami). Tego dnia jednak apostazji nie będzie, ponieważ w lipcu kancelaria zmieniła godziny urzędowania na tryb wakacyjny. Musimy przyjść jutro.

Oznacza to, że muszę znaleźć kolejnego świadka, ponieważ jeden z tych, z którymi stoję pod kościołem i kontempluję nowe godziny otwarcia biura parafialnego, następnego dnia jest zajęty. Rozpoczynam poszukiwania. Pytam się na Facebooku, kto mógłby mi pomóc w apostazji. Koniec końców będę mieć troje świadków, ponieważ zamiast jednego brakującego świadczyć będzie małżeństwo przyjaciół. Skądinąd dwoje apostatów, którzy byli również świadkami przy innych apostazjach, czyli osoby zaprawione w bojach i znające procedury.

Wracam do domu, żeby zmienić dane świadków w oświadczeniu. Wzory „rezygnacji z członkostwa w Kościele rzymskokatolickim” można znaleźć na stronie www.apostazja.info. W niektórych z nich czytamy, że podpisani „żądają, by ich prawo do wolności religijnej, wyrażające się w możliwości wyboru innej religii lub niewyznawania żadnej, było uszanowane“ i rozwodzą się nad powodami, dla których opuszczają Kościół. W innym – że dana osoba składa oświadczenie o rezygnacji z uczestnictwa w Kościele ponieważ „jest osobą niewierzącą w Boga osobowego, ingerującego bezpośrednio w losy wszechświata, zatem jej dalsza przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego pozostaje w sprzeczności z jego istotą i powoduje u niej wyrzuty sumienia związane z fasadowością jej dalszego pozostawania w Kościele”. I dalej: że od dawna nie uczestniczy w życiu Kościoła – nie bierze udziału w nabożeństwach, procesjach, pielgrzymkach, jak i innych formach praktyk religijnych Kościoła katolickiego”. Wreszcie, że „nieświadomie i bez jej zgody została ochrzczona przez rzymskokatolickiego kapłana, co było – niezgodnie z jej wolą – jednoznaczne z przystąpieniem do wspólnoty Kościoła rzymskokatolickiego”.

Dochodzę do wniosku, że powody mojego odejścia z Kościoła nie powinny nikogo interesować. Że jako osoba dorosła świadomie rezygnują z przynależności do tej instytucji, a ponieważ apostazję traktuję jako stricte biurokratyczną, formalną procedurę, to nie będę wylewać w oświadczeniu swoich żalów. Dlatego formułka, którą ostatecznie wybieram, jest bardzo prosta:

„Na podstawie art. 53 par. 1 i 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej niniejszym rezygnuję z członkostwa w Kościele rzymskokatolickim i proszę o wykreślenie mnie ze wszelkich spisów w dokumentacji kościelnej.
Proszę o pisemne potwierdzenie dokonania stosownej adnotacji w dokumentacji kościelnej.
Na podstawie przepisów ustawy o ochronie danych osobowych art. 23 ust. 1 pkt. 1, wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych jedynie dla potrzeb postępowania administracyjnego związanego z przedmiotową rezygnacją, jednocześnie żądam usunięcia moich danych, jak i danych niżej podpisanych świadków, niezwłocznie po zakończeniu postępowania.
Niniejszy dokument składam w obecności trzech świadków: [tu dane świadków, miejsce na imię nazwisko i podpis przyjmującego proboszcza oraz pieczęć parafialną].

Drukuję w trzech egzemplarzach: jeden dla parafii, w której składam oświadczenie o apostazji, drugi dla kurii, trzeci dla mnie. Gotowe.

Odpis mam. Świadków (nawet trzech!) mam. Oświadczenie poprawione i wydrukowane również posiadam. Kancelaria ma być otwarta. I tak 4 lipca powinno mi się wreszcie udać.

Czwartek. Świadkowie czekają przed kościołem. Dwa zaparkowane motory i rower. Idziemy do kancelarii, a tam w kolejce czekają już cztery osoby. Nie sądziłam, że w parafiach taki ruch. Ludzie czekają, żeby zamówić intencje na msze, uzyskać odpis chrztu itp.; wszystko to obsługuje siostra prowadząca biuro. Z apostazją musimy jednak poczekać na proboszcza. Teoretycznie mógłby to oświadczenie przyjąć jakikolwiek uprawniony ksiądz, ale wolimy nie ryzykować, że odeśle nas z kwitkiem.

Ksiądz probosz właśnie kończy odprawiać mszę i przyjdzie dopiero za chwilę. Świadkująca mi znajoma ostrzega, że księża dostali instrukcję, żeby osoby przychodzące złożyć rezygnację z przynależności do Kościoła wypytywać o powody, starać się odwieść od tej decyzji – a przynajmniej odwlec ostateczne potwierdzenie odebrania oświadczenia i nadanie sprawie biegu przełożyć na kolejne spotkanie.
– Aga, jeśli nie chcesz z księdzem dyskutować o powodach odejścia z Kościoła, to po prostu utnij tę rozmowę na samym początku, mówiąc, że przyszłaś złożyć stosowne dokumenty i prosisz o ich odebranie oraz potwierdzenie. Inaczej możemy tu siedzieć do nocy – mówi. Zapisuję to sobie w pamięci. Czas najwyższy, bo jakiś ksiądz wychodzi z kaplicy i powoli zmierza w stronę kancelarii.
– Czy mam przyjemność z księdzem proboszczem? – pytam.
– Tak, to ja. W czym mogę pomóc?
– Dzień dobry. Przyszłam dokonać apostazji.
– Czego? – nie dowierza proboszcz.
– Apostazji. Chcę złożyć rezygnację z uczestnictwa w Kościele. To moi świadkowie – tłumaczę.

Skonsternowany proboszcz prosi, byśmy chwilę poczekali. Musi wykonać telefon. Po chwili wraca. I jeszcze raz pyta, o co chodzi. Tłumaczę. Bierze do ręki oświadczenie oraz odpis aktu chrztu. Czyta.
– Ale dlaczego przyszła pani z tym do mnie, a nie do parafii, gdzie była pani chrzczona? – pyta.
– Ponieważ apostazji dokonuje się w miejscu zamieszkania.
Proboszcz trochę powątpiewa, ale świadkowie mnie wspomagają i potwierdzają to, co mówię, powołując się na zmianę zapisów, jaka nastąpiła w trakcie pontyfikatu Benedykta XVI. Ksiądz niechętnie daje się przekonać.

– Dlaczego chce pani wystąpić z Kościoła?
– Podjęłam taką decyzję, chcę dokonać aktu apostazji. Nie musi ksiądz znać powodu. Proszę tylko, by ksiądz przyjął stosowne dokumenty, nadał bieg sprawie i podpisał się na kopiach oświadczenia.
Proboszcz przekonuje, że jest duszpasterzem parafialnym, więc jego obowiązkiem jest dbać o dobro duchowe wiernych i im służyć, a słysząc moje argumenty, że może mi służyć po raz ostatní, podpisując moje oświadczenie i przyjmując dokumenty, trochę się unosi. Wreszcie, kiedy stanowczo stwierdzam, że nie chcę podawać powodu, bo decyzja jest ostateczna, przemyślana i żadna rozmowa jej nie zmieni, podejmuje ostatnią próbę:
– Jak mogę przyjąć od pani ten dokument, skoro pani w nim pisze, że chce, bym go zniszczył?
– Ależ nic podobnego. Proszę o usunięcie danych świadków oraz moich po zakończeniu postępowania administracyjnego związanego z apostazję. Tyle.
– Jest to zgodne z ustawą o ochronie danych osobowych – dodaje jeden ze świadków.

Proboszcz wstaje, sięga do szafki na dokumenty, gdzie, jak przypuszczam, znajduje się instrukcja dotycząca apostazji. Czyta całość uważnie.
– Ale pani wie, że za to grozi ekskomunika?
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę – odpowiadam.
– I nadal chce pani złożyć rezygnację? – nie ustępuje.
– Jak najbardziej.
– To proszę tu jeszcze dopisać, że czyni to pani z własnej i nieprzymuszonej woli, świadoma konsekwencji.
– Ale czy to nie jest oczywiste? Przecież składam oświadczenie woli.
Trochę ciężko mi sobie wyobrazić, że można składać oświadczenie woli, nie będąc świadomym tego, co się robi, ale już się nie upieram, bo po minie proboszcza widzę, że ten dopisek będzie konieczny.

Dopisuję to zdanie i przechodzimy do najdziwniejszej i najzabawniejszej części całej procedury: weryfikacji danych świadków oraz moich. Ksiądz lustruje nasze dowody osobiste, sprawdzając, czy zdjęcia zgadzają się z twarzami osób przebywających w kancelarii parafialnej. Prawie jak celnik na granicy, sprawdzający, czy nic nie szmuglujemy. W końcu wszystko się zgadza. Ksiądz prosi o podpisy, sam również podpisuje trzy kopie, ale pieczęć parafialną stawia tylko na kopii, która jest dla mnie.
– Czy nie powinien ksiądz podstemplować również pozostałych kopii? – dopytuje się świadkująca mi znajoma.
– Pozwoli pani, że sam się zajmę dalszą procedurą i w odpowiednim momencie przystawię pieczęć – ucina.

Taka mała złośliwość na koniec – ludzka rzecz. Ważne, że mój egzemplarz jest podstemplowany. W razie czego, jeśli nie procedura nie zostanie przeprowadzona, będę mogła na jego podstawie domagać się jej zakończenia oraz wydania odpisu aktu chrztu z adnotacją o apostazji.
Nie pozostaje nic innego, jak pożegnać się i wyjść.
– Dziękuję serdecznie i do widzenia – mówię, wyciągając rękę. Ksiądz podaje mi swoją i przeciągając uścisk, powtarza: „do widzenia?“ – z pytającą intonacją.
– Owszem – odpowiadam. – Przecież jest wiele miejsc i okazji, kiedy możemy się spotkać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Ziółkowska
Agnieszka Ziółkowska
Aktywistka miejska
Ukończyła italianistykę oraz hispanistykę na poznańskim UAM-ie, obecnie studiuje w Kolegium Europejskim w Natolinie. Aktywiska miejska i działaczka społeczna związana ze Stowarzyszeniem My-Poznaniacy. Zaangażowana w kampanię przeciwko budowie osiedla kontenerowego w Poznaniu. Koordynatorka działań na rzecz powołania Okrągłego Stołu ds. Polityki Mieszkaniowej w Poznaniu. Jedna z inicjatorek i współorganizatorka I Kongresu Ruchów Miejskich. Członkini Krytyki Politycznej.
Zamknij