Euforia po exposé bierze się z wcześniejszych obaw, że nowa pani premier nie da sobie rady
Cezary Michalski: Chciałem pana poprosić o bardziej zdystansowaną ocenę exposé pani premier Ewy Kopacz na dwóch planach: jako programu rządzenia państwem i jako fragmentu strategii obozu władzy mającego zapewnić mu w całym roku wyborczym zwycięstwo w walce z najsilniejszą partią opozycyjną, jaką pozostaje PiS.
Aleksander Smolar: Exposé Ewy Kopacz było oczywiście krytykowane przez opozycję i związanych z nią publicystów. Ciekawsza jednak była reakcja – na pograniczu euforii – ludzi utożsamiających się z Platformą, ale też tych, którzy obawiają się coraz bardziej prawdopodobnego od pewnego czasu powrotu do władzy Jarosława Kaczyńskiego i PiS-u. Czym można wytłumaczyć te reakcje? Na pewno jakąś rolę odegrał charakter wystąpienia pani premier. Kopacz i zespół jej doradców przyjęli inną filozofię od tej, do jakiej zdążył przyzwyczaić nas Tusk. Starali się przedstawić znacznie bardziej kompleksową wizję problemów, które należy w Polsce rozwiązać i które ona zamierza rozwiązać. Nawet jeśli słabością jest to, że większość zapowiadanych rozwiązań dotyczy okresu po 2016 roku.
Co opozycja i część komentatorów uznała za próbę ucieczki przed rozliczeniem wyborczym.
Jest w tym na pewno zabieg perswazyjny, sugerujący, że Platforma z Ewą Kopacz na czele wygra wybory i będzie mogła kontynuować realizację przedstawionego przez siebie programu. Ograniczenie się do perspektywy rocznej, co uczynił pod koniec sierpnia Donald Tusk, zawierało element realizmu i klarownie zarysowane priorytety socjalne, ważne w roku wyborczym, ale jednocześnie taka perspektywa nie mogło trafić do wyobraźni, bo żadnego ważnego dla państwa celu nie da się opisać w perspektywie roku. Unikanie szerszej perspektywy to zresztą jeden z głównych problemów Tuska właściwie od początku, tyle że on tego nie uważał za błąd, mówił nawet z pewną pogardą o wizjach politycznych, szerszych projektach, jakby powtarzał za Bushem ojcem jego „the vision thing”. W przypadku exposé Ewy Kopacz też trudno mówić o szerokiej wizji, ale poruszyła jednak sporo problemów, które uważane są za ważne czy zasadnicze. Mając zresztą pewien kłopot z wyborem priorytetów.
Skąd zatem euforia polityków i komentatorów obawiających się przejęcia władzy przez prawicę?
Podstawowym powodem euforii obozu pani premier i licznych komentatorów był strach przed tym, że ona nie da sobie rady. Ewa Kopacz nie cieszyła się jakąś bardzo wysoką reputacją także i przedtem (wiadomo było, że pozostawała bardzo wierna Tuskowi), ale jej wystąpienie, gdy przedstawiała członków swego przyszłego rządu, spowodowało rodzaj paniki. To, co mówiła o polityce zagranicznej, eksploatowana na różne sposoby kobiecość, koleżanki w rządzie o nieznanych czy słabo przystających do nowych funkcji kwalifikacjach, pozbycie się Sikorskiego i mianowanie na jego miejsce Schetyny, o którym wiadomo bardzo dużo, ale nie o posiadaniu przez niego kwalifikacji potrzebnych ministrowi spraw zagranicznych. Do tego jeszcze widoczna gołym okiem trema… Na tym tle exposé uderzało dojrzałością, wszechstronnością i powagą. Nawet jeżeli przy dokładnej lekturze widoczne są luki, a nawet stylistyczne niedoróbki.
To nawet jakoś uwiarygodniło tekst exposé. Ono nie było zbyt dobrze „zagrane”, pojawiały się wahania, drobne pomyłki, raczej niezamierzone, ale ostatecznie przekładające się na naturalność tego wystąpienia. Co dobrze współbrzmiało z dynamicznością tekstu. Jan Krzysztof Bielecki rano zasugerował, raczej celowo, że „z tego co wie, exposé będzie miało 80 minut”, w rzeczywistości nie przekroczyło 45.
Natomiast jeśli chodzi o meritum, to ona rzeczywiście poruszyła całą paletę ważnych problemów, w centrum stawiając szeroko rozumiane poczucie bezpieczeństwa każdego obywatela i całego społeczeństwa, co jest rzeczą najważniejszą w sytuacji, kiedy to poczucie bezpieczeństwa zostało zachwiane przez agresywną politykę Moskwy.
W dodatku poprzez tematykę bezpieczeństwa ona zaprezentowała i niejako zaakceptowała postulaty Bronisława Komorowskiego, co ma znaczenie dla spójności szeroko rozumianego obozu władzy, w skład którego wchodzi także ośrodek prezydencki.
A jednocześnie to jest odpowiedź na jej wcześniejszą oczywistą wpadkę, kiedy pod hasłem polityki kobiecości zdawała się zapowiadać radykalną zmianę polityki zagranicznej i polityki w obszarze bezpieczeństwa państwa.
Przedstawiając swoich ministrów, zasygnalizowała wolę dokonania jakiegoś zwrotu w polskiej polityce wschodniej, ale w sposób, który mógł sugerować totalny izolacjonizm Polski.
Izolacjonizm, egoizm narodowy, odwrócenie się od Ukrainy. Ona to jednocześnie zrobiła sugerując, że różnica płci implikuje jakieś fundamentalne różnice polityczne, właśnie w obszarze polityki bezpieczeństwa i polityki międzynarodowej.
Pan tak nie sądzi?
Ja uważam, że tamto wystąpienie było po prostu źle przygotowane, być może bez koniecznego udziału specjalistów. W samym exposé takich wpadek na szczęście nie było.Chociaż merytorycznie dokonuje się być może istotna zmiana polityki zagranicznej, odejście od tej, którą reprezentowali Tusk i Sikorski po rosyjskiej interwencji na Krymie i we wschodniej Ukrainie.
Kolejna fala feminizmu uważa, że podkreślanie różnic tożsamości płciowych jest czymś koniecznym i dobrym także w polityce. W lewicowych mediach pojawiła się raczej fala pochwał.
Nie jestem temu przeciwny, poważna dyskusja na temat różnic płciowych i tego, co one wnoszą do debaty politycznej, jest rzeczą zarówno interesującą teoretycznie, jak też w Polsce ważną praktycznie. Sam, mówiąc prawdę, nie mam jednoznacznego stosunku do tej kwestii, gdyż obserwując politykę światową widzimy, że niejednokrotnie kobiety, które wchodziły do polityki, wykazywały poziom agresywności nie mniejszy niż mężczyźni. Jednak nie wykluczam, że dowartościowanie kobiecej perspektywy może wpłynąć na cywilizowanie polityki. W exposé Ewy Kopacz bez wątpienia wpłynęło to na wzmocnienie perspektywy socjalnej, uwiarygodnienie wagi przypisanej problemom rodziny, tego wszystkiego, co akurat w polskiej tradycji najbardziej obciąża kobietę, w związku z tym kobiety pozostają bardziej wrażliwe na poziom praktycznych rozwiązań tych kwestii. Ale musi być granica ocalająca pewien wymiar uniwersalności spraw publicznych, a sądzę, że w swojej wypowiedzi podczas prezentacji rządu pani premier tę granicę parokrotnie przekroczyła. W exposé było tego z kolei trochę za mało. W ogóle nie było np. mowy o kwestiach równościowych i emancypacyjnych w odniesieniu do obyczajowości czy fundamentalnych problemów kulturowych.
Wszystko, co zostało uznane w ciągu ostatnich dwóch lat za kontrowersyjne, głównie pod naciskiem prawicy, z exposé zniknęło: związki partnerskie, opisanie in vitro jako legalnej i wspieranej przez państwo metody leczenia bezpłodności na poziomie ustawy, a nie tylko poprzez program ministerialny, nawet ratyfikacja konwencji antyprzemocowej, co wydawało się najmniej „kontrowersyjne” już w czasach Tuska. Choć politycznie jest to zrozumiałe, bo te kwestie dzielą elektorat i aparat PO, a nie PiS, które z fanatyzmu lub politycznego wyrachowania jest tu bardziej skonsolidowane.
Już ostatnia decyzja Ewy Kopacz jako marszałka Sejmu, czyli wycofanie konwencji antyprzemocowej spod obrad Izby, sugerowała wybór takiej strategii. Z drugiej strony mamy usunięcie wiceministra Królikowskiego przez nowego ministra sprawiedliwości. To musiało być konsultowane z panią premier i jest implicite, niesformułowaną w exposé, ale jednak wyraźną próbą zrównoważenia ideowego wizerunku Platformy i rządu. Do tego wyraźna obecność w expose tematów pokazujących społeczną wrażliwość. Wszystko to sprawiło, że przez jedną z publicystek „Gazety Wyborczej” pani premier została wręcz zaliczona do lewicy.
Co pokazuje specyfikę polskiego kontekstu, bardzo przechylonego na prawo, w którym Ewa Kopacz lokuje się przynajmniej w centrum. Ale nawet sposób podjęcia przez nią tematyki socjalnej to raczej „współczujący konserwatyzm” – rozszerzenie zasiłków macierzyńskich na kobiety bezrobotne czy niezatrudnione na etat, troska o rodzinę, solidarność międzypokoleniowa… – niż np. jakieś systemowe propozycje regulacji rynku pracy albo bardziej wyrazistej polityki gospodarczej państwa, co istotnie lokowałoby ją przynajmniej w obszarze centrolewicy.
W Polsce dziwnie używa się czasem kategorii „lewicowości”. Ewa Kopacz już wcześniej zajmowała – a w exposé uległo to utwardzeniu i uwyraźnieniu – raczej pozycję pragmatyczną, czasem zdroworozsądkową, co w Polsce jest identyfikowane z lewicą z powodu słabości czy wręcz nieobecności lewicowego języka w głównym nurcie polskiej polityki.
U Ewy Kopacz widoczna jest kontynuacja typowej dla Platformy strategii „odpolityczniania” wielu obszarów i kwestii. To widać w paru miejscach tego exposé, np. kiedy ona mówi, że politycy nie rozmawiają ze społeczeństwem, że są zamknięci w jakimś innym świecie, co jest nawet obraźliwe dla całej klasy politycznej. Można powiedzieć, że poziom klasy politycznej nie jest dziś w Polsce najwyższy, ale nie znaczy to, aby politycy w ogóle nie zajmowali się „sprawami ludzi”. To jest szczypta tej samej populistycznej demagogii, która była charakterystyczna dla Tuska, szczególnie w pierwszych latach jego rządów.
Ewa Kopacz odwołuje się jeszcze do konfliktu PO-PiS, który obie partie skutecznie wykorzystywały do budowania stabilnego poparcia. Ale jednocześnie wciąż się od tego konfliktu dystansowały, wiedząc, że Polacy konfliktu nie lubią, próbując przy okazji przerzucić całą odpowiedzialność na przeciwnika.
Myślę, że tu pojawia się jednak nowa rzecz. Czytając dokładnie exposé pani premier, widzimy, że ona mogła jednak przekroczyć pewne granice, których nie mógł przekroczyć Tusk z uwagi na całą jego polityczną biografię, a także ze względu na jego uwikłania z ostatnich lat. Również z uwagi na stereotyp, który jest mu przypisywany. Można powiedzieć, że ona skierowała do Kaczyńskiego apel, który równie dobrze mógłby wygłosić Tusk…
Już to nawet robił.
Jednak będąc stroną bardzo spersonalizowanego konfliktu z Kaczyńskim on to robił bez tej wiarygodności, którą Ewa Kopacz jednak uzyskała. Kopacz była poza główną linią tego sporu, bo była poza główną linią polityki polskiej ostatnich kilku lat.
Zbudowanej głównie na sporze Kaczyński-Tusk, bo przecież w ogóle nie prawica-lewica, nawet w mniejszym stopniu prawica-centrum, choć oczywiście obaj liderzy reprezentowali jakieś pozycje ideowe.
U Ewy Kopacz i u jej doradców widoczna jest jednak zdolność przekraczania ograniczeń Tuska w sprawach znacznie ważniejszych niż sam tylko konflikt personalny z Kaczyńskim. Tusk od bardzo dawna próbował uwolnić się od wizerunku „liberała”, co wiązało się z kłopotami, jaki ten wizerunek sprowadzał na polityków w początkach lat 90., kiedy Tusk był liderem KL-D. Dlatego zerwał praktycznie kontakty ze środowiskami gospodarczymi, dlatego bardzo ostrożnie zgłaszał propozycje politycznego i ustrojowego wsparcia polskiego biznesu. Tymczasem Ewa Kopacz w swoim exposé bardzo jednoznacznie wypowiada się w sprawach liberalizacji gospodarki, kodeksu podatkowego, racjonalizacji prawnego kontekstu polskiej gospodarki w taki sposób, aby ułatwić rozpoczynanie i prowadzenie działalności gospodarczej.
To są w dodatku jedyne propozycje przedstawiane w bliższym horyzoncie czasowym.
Już w początkach 2015 roku mają być wykonane ważne prace związane z tymi obietnicami. To kontrastuje z językiem Tuska, w którym zachowały się pewne obawy, że znów przypisze się mu nadmierny liberalizm. Otóż Kopacz mogła się tu czuć swobodnie, ponieważ nikt nie zarzucał jej nigdy nadmiernego liberalizmu. Mówiąc szczerze, nikt nigdy nie zarzucał jej jakichś wyrazistych pozycji ideowych.
Podobnie jak większości ważnych postaci Platformy z ostatnich lat. Wykreowanych przez Tuska, wyrastających w jego cieniu i z jego poparciem. Dlatego nie wiemy, jakie oni zajmą pozycje, kiedy – i jeśli – będą funkcjonować bardziej suwerennie.
Wydaje mi się, że u Kopacz w exposé widoczna była także łatwość przekraczania podziałów lewica-prawica. Uznanie za priorytet decyzji racjonalnych z punktu widzenia biznesu i gospodarki, ale jednocześnie szereg deklaracji w obszarze wsparcia rodziny, wsparcia ludzi starszych… Istotnie, nie tyle lewicowych, co raczej mających pokazać wielkie serce nowej Platformy. Z tym sercem nie było najlepiej. Wizerunek Tuska jako „liberała” znów był niedostosowany do jego decyzji, które często były socjalne. U Ewy Kopacz nastąpiło bardziej wiarygodne dostosowanie, naturalny język pani Kopacz współgrał z wrażliwością społeczną.
Można też powiedzieć, że Ewa Kopacz została całkowicie ukształtowana politycznie już w epoce klajstrowania tego patchworku ideowego późnej Platformy, gdzie brało się trochę z prawicy, trochę z lewicy, trochę z centrum, trochę z liberalizmu, trochę z interwencjonizmu, trochę z protekcjonizmu – jak w przypadku rosyjskiego węgla czy jedynego zdecydowanego zdania wypowiedzianego w tym exposé na temat polityki europejskiej: że nie pozwolimy, aby nam narzucono ekologiczne normy penalizujące polską gospodarkę z uwagi na kluczową rolę, jaką wciąż odgrywa w niej węgiel.
Są też w exposé zdania, moim zdaniem bardzo szkodliwe, wzięte z Rostowskiego, który nigdy nie ukrywał swojego sceptycyzmu wobec euro.
To prawda, że Polska nie może dzisiaj wprowadzić euro, co jednak nie znaczy, że można się ograniczyć do powtórzenia tego, co wynika już z traktatu stowarzyszeniowego, to znaczy do powiedzenia, że wstąpimy, jak będziemy przygotowani i jak Unia będzie przygotowana. To jest powtarzanie banałów.
Skoro nie ma większościowego poparcia, to depolityzujemy całe zagadnienie. Udajemy, że tematu nie ma, więc nie wymaga podjęcia żadnych decyzji. Odsuwamy wszystko na okres po sezonie wyborczym, a nuż coś się zmieni.
Można to było jednak poruszyć w sposób bardziej poważny, przekonując obywateli, że oczywiście, trzeba spełnić warunki, ale euro jest bardzo ważne dla Polski zarówno z ekonomicznego, jak też politycznego punktu widzenia. Kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, nawet Marek Belka, szef NBP, bardzo dotychczas krytyczny wobec euro przyznał, że Polska musi uznać przyjęcie euro za decyzję ważną dla Polski także politycznie czy wręcz geopolitycznie. Coś takiego powiedział w tym czasie nawet Rostowski. Otóż Ewa Kopacz w ogóle nie poruszyła politycznego aspektu euro. Mówiliśmy już o tendencji do depolityzacji, ale szczególnie razi to przy sprawie, która jest zasadnicza dla naszej pozycji w Unii Europejskiej. Pani premier wspomniała, że jesteśmy w czołówce UE, ale to miało wymiar czysto deklaratywny. Nie powiedziała ani słowa o tym, jaki wpływ nasza nasza nieobecność w strefie euro będzie miała dla naszej pozycji w UE w momencie, kiedy Unia będzie integrować się właśnie wokół strefy euro. Ten problem stanie zresztą równie dramatycznie przed Donaldem Tuskiem w jego nowej funkcji.
Podsumowując obszar polityki zagranicznej: bardzo silnie zadeklarowana kontynuacja pasywnej polityki Tuska w sprawie przyjęcia euro, a w sprawie Ukrainy wypowiedzenie tylko zrównoważonego zdania, że będziemy się solidaryzować, ale nie będziemy się wysuwać przed linie sojusznicze. Schetyna też nie jest złotousty, więc trudno się spodziewać precyzyjnej doktryny polityki zagranicznej nowego rządu.
Myślę, że rezygnacja Polski z prób odgrywania aktywnej roli w kształtowaniu polityki wschodniej Unii Europejskiej byłaby poważnym błędem. Mamy w tym obszarze zarówno interesy, jak też kompetencje i istotne więzi. Podobnie jak Francuzi czy Hiszpanie w kształtowaniu unijnej polityki wobec krajów Maghrebu. Ale jest jedna nowa i interesująca rzecz w exposé, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. U Ewy Kopacz mamy bardziej zdecydowane, w porównaniu z ostatnimi latami Tuska i Sikorskiego, zwrócenie się ku Stanom Zjednoczonym. Donald Tusk w sierpniu zeszłego roku miał dość ostre wystąpienie z elementami mocno cenzurującymi Amerykę w związku z przygotowywanym bombardowaniem Syrii. Nie tylko powiedział, że Polska nie weźmie udziału, ale wyraził wątpliwości co do całej polityki amerykańskiej. Później, w przemówieniu na Westerplatte, prawdopodobnie także pod wpływem presji na niego wywieranej – w międzyczasie sekretarz stanu USA dzwonił do Sikorskiego i wcześniejsze wystąpienie Tuska było, jak sądzę, jednym z przedmiotów rozmowy – Donald Tusk dostosował się do bardziej umiarkowanego języka pani Merkel. Ona mówiła, że „my rozumiemy politykę amerykańską i solidaryzujemy się z nią, ale nie weźmiemy bezpośrednio udziału w akcji militarnej”. Co było jednak stanowiskiem bardziej zniuansowanym.
To zdystansowanie się Sikorskiego i Tuska wobec Amerykanów było oczywiście konsekwencją wojny w Iraku oraz zranienia sposobem, w jaki Obama postąpił wobec Polski i całej wschodniej Europy w sprawie tarczy antyrakietowej. Ameryka znów zaczęła się dla Tuska liczyć w momencie zaostrzenia się kryzysu na Ukrainie, ale nowa pani premier i jej doradcy próbują przywrócić pewną równowagę pomiędzy stawianiem przez Polskę na Unię Europejską i na NATO oraz Stany Zjednoczone, jako dwa kierunki budowania bezpieczeństwa i stabilności Polski. Te proamerykańskie gesty zbliżają także panią premier do jej wicepremiera i do prezydenta.
Największym ryzykiem dla obozu władzy było zachowanie jedności po odejściu Tuska do Brukseli. Na razie to się udaje. Nawet wyznaczanie nowych sfer wpływów przez prezydenta, panią premier i różne frakcje w Platformie było prowadzone w białych rękawiczkach. „Efekt Tuska” plus „efekt Kopacz” może dać zwycięstwo, a w każdym razie nieprzegranie wyborów samorządowych. Później Bronisław Komorowski ma szanse zdecydowanie wygrać ze słabym kontrkandydatem, którego wystawi Jarosław Kaczyński, żeby mu jakiś silniejszy za bardzo nie urósł. Wysoki wynik Komorowskiego czy wręcz jego zwycięstwo w pierwszej turze może doprowadzić do demobilizacji prawicy w wyborach parlamentarnych. To by oznaczało, że obóz władzy przeżyje bardzo ryzykowny dla siebie rok wyborczy. Czy widzi pan zagrożenia tego optymistycznego dla PO scenariusza?
Rzeczywiście jest lepiej, niż sądziłem nie tylko po poprzednim wystąpieniu pani premier, ale po wyborze Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Miałem wówczas daleko idące obawy. Dziś szanse na sukces Platformy w roku wyborczym wzrosły. Między innymi dzięki działaniom, które skądinąd jako zewnętrzny obserwator postulowałem, ale w nie nie wierzyłem. To znaczy dzięki wewnętrznej reintegracji Platformy rozumianej także jako wstęp do reintegracji i obywatelskiej aktywizacji tej części Polski, która głosowała w różnych okresach na PO i na lewicę. Dziś tej reintegracji wykluczyć nie można. Częściowo zależy to od sprawności pani premier i jej rządu. Exposé to wydarzenie ważne, ale to są tylko słowa spisane z grupą doradców. Na tej podstawie nie można jeszcze oceniać jakości przywództwa, jakie może zapewnić Ewa Kopacz. Czy przy jakimś przypadkowym niepowodzeniu nie pojawią się tendencje odśrodkowe, nad którymi ona nie będzie w stanie zapanować? Tego jeszcze nie wiemy. Natomiast jeśli chodzi o PiS, to mówi się często, że Jarosław Kaczyński traci, wraz z odejściem Tuska, ulubionego wroga, co go zdezorientuje i osłabi jego przywództwo. To nie jest oczywiste. Nowa sytuacja może być dla Kaczyńskiego także szansą.
Oczywiście, obecność Tuska zapewniała silną integrację twardego elektoratu, ale radykalizacja silnie spersonalizowanego konfliktu uniemożliwiała prawicy dalszą ekspansję. Otóż będziemy teraz mieli osłabienie tradycyjnego języka „antytuskowego”, a także osłabienie języka smoleńskiego, co zresztą widzimy już od pewnego czasu. Ostatnio Smoleńsk pojawił się wyłącznie w postaci ataków na Ewę Kopacz, na które ona zresztą znakomicie odpowiedziała, przypominając aluzyjnie o Macierewiczu, który stamtąd uciekał, kiedy ona jechała do Moskwy po ciała ofiar katastrofy. Ale PiS w nowej sytuacji może budować bardziej klasyczną energię partii opozycyjnych, jaką uzyskuje się poprzez krytykę rządu w obszarach polityki wewnętrznej, zagranicznej, jakości instytucji, korupcji, sądownictwa… Tutaj także jest zresztą dużo miejsca na demagogię i populizm. Dzisiaj ciągle obecny jest „efekt Tuska” i nowy „efekt Kopacz”, ale szybko powrócić może efekt ciągłości siedmioletnich rządów.
Zużycie sprawowaniem władzy.
I poparcie dla PO może ulec poważnemu osłabieniu. Nie zapominajmy zresztą o niedawnej przegranej PO w wyborach uzupełniających.
Pokazującej, że nawet jeśli „efekt Tuska” działa w sondażach, wyraża się w ogólnym przypływie sympatii lub obniża poziom niechęci, to nie mobilizuje dawnych wyborców Platformy na tyle mocno, żeby wyszli z domu i zagłosowali.
A to jest najważniejsze. Szczególnie w wyborach samorządowych, gdzie tradycyjnie mamy w Polsce niską frekwencję premiującą elektoraty mniejsze, ale bardziej zmobilizowane. Poza tym my nie wiemy, jak oceniane są poszczególne samorządy kontrolowane przez Platformę w porównaniu z samorządami kierowanymi nie tylko przez PiS czy prawicę, ale po prostu przez ludzi spoza PO. Więc co do wyniku wyborów samorządowych nie można mieć żadnej pewności, a ewentualna porażka Platformy – choć dzisiejsze prognozy są dla niej obiecujące – może mieć efekt demobilizujący i wygaszający tę pozytywną dynamikę, którą obserwujemy ostatnio w sondażach. Pamiętajmy, że słabnięcie Platformy było tendencją długofalową, która została zatrzymana przez wojnę na Ukrainie i znakomitą, jak sądzę, reakcję Tuska, Sikorskiego oraz Komorowskiego. Czy pani premier Kopacz odwróci tę długofalową tendencję, nie tylko poprzez efekt nowości, ale rzeczywiście podnosząc jakość rządzenia? No i czy zdoła efektywnie wpłynąć na kampanię w wyborach lokalnych, zmieniając proporcje pomiędzy niewiarą i nadzieją w dawnym elektoracie PO? Nie możemy jeszcze tego przesądzić.
Na razie pani premier próbuje stworzyć wrażenie daleko idącej odnowy w stosunku do rządów Tuska. Krytykuje zerwanie więzi z wyborcami, manifestuje swoje wielkie serce, wzywa do pokoju społecznego i politycznego etc. Równocześnie jednak trudno nie zauważyć istotnej roli jej czołowych – nawet jeśli znajdują się w cieniu – doradców, wśród których znaleźli się Jacek Rostowski i Jan Krzysztof Bielecki. A to przecież byli – wraz z Sienkiewiczem – czołowi „realiści”, zwolennicy zachowawczej linii rządów Donalda Tuska. Czy rzeczywiście mogą teraz służyć odnowie rządów PO?
Pierwszym kryzysem, który Ewa Kopacz musiała rozwiązać jako premier, był skandal z nominacją najważniejszego PR-owca Donalda Tuska, a także problem z odprawą nowej pani minister infrastruktury. Ewa Kopacz szybko zareagowała. Ale trudno też nie zauważyć, iż w tym samym czasie do aktywnej polityki wraca skompromitowany były minister Nowak, który zapowiadał swoje odejście. Dziś sekretarz generalny PO i jeden z najbliższych ludzi Tuska Paweł Graś twierdzi, że „nagonka na niego jest przesadzona”. Bartłomiej Sienkiewicz, szef MSW, który mówił, że różnym tłustym misiom, np. miliarderowi Zbigniewowi Jakubasowi, należy pokazać, jak można ich bardziej okraść, udziela na lewo i prawo wywiadów, w których występuje jako prawdziwy ideolog rządów Tuska, jego postawy zachowawczej, programu cieplej wody w kranie. To są drobne oznaki tego, co może urosnąć do wymiaru poważnego problemu dla pani Kopacz: poczucia, iż oto wraca nowe! A to oznaczać będzie utratę jej kapitału i szansy na odnowę PO.