Kraj

Sienkiewicz: Tylko ciągłość państwa jest receptą na problemy [odpowiedź]

Bartłomiej Sienkiewicz odpowiada polemistom.

Kto pisze, powinien robić to zrozumiale. Najwyraźniej nie spełniłem tego wymogu, bo reakcje na tekst Obława, obława, na stare wilki obława zdają się być obok tego, co chciałem przekazać. To normalne, że ludzie młodszych pokoleń nie chcą „umierać za Wałęsę” i nie widzą powodu, by z niego robić symbol ostatnich dekad polskiej historii. I, że kwestie, kto co robił w głębinie lat komunizmu, wobec wyzwań współczesności, wydają się mało interesujące. Gdy się sprowadzi spór o Wałęsę do obrony symbolu, pokoleniowej biografii lub co grosza przykrywania niedociągnięć ostatnich 25 lat, to faktycznie można napisać jak Agnieszka Wiśniewska: „dyskusja o Bolku nie rozpala nas”, albo uznać, że to spór między w gruncie rzeczy lustrzanymi adwersarzami: „reagujecie na prawicową histerie własną histerią”. Wprawdzie Krzysztof Adamski zauważa, że jego środowisko chcąc kontestować liberalna III RP nagle jest zmuszone do kontestowania betonowej IV, lecz i tak konkluzja jest taka sama: „to nie nasza droga”.

Tyle, że nie tu leży problem, a celem mojego tekstu nie było wciągniecie młodej lewicy w spory sprzed kilkudziesięciu lat.

Ale zacznijmy od początku. Jan Sowa w Fantomowym ciele króla opisał dzieje degrengolady politycznej i społecznej, które starło na proch państwo polskie, a z lwiej części jej obywateli uczyniło niewolników. Skutki tego odczuwalne są do dziś. Jeśli mówimy o modernizacji, łączności z centrami cywilizacyjnymi świata czy jakimikolwiek działaniami wyprowadzającymi Polaków z wielowiekowego zacofania, to opisujemy chcąc nie chcąc dzieje załamania się państwowości i konsekwencje tego.

Jeśli Andrzej Leder opisuje w Prześnionej rewolucji stan niepewności tożsamościowej spowodowanej rewolucją komunistyczną i absolutną traumą II Wojny Światowej, to oczywiste, że scalanie tej tożsamości może się odbyć tylko w warunkach stabilnych ram państwa, obliczalności instytucji i własnego życia. Bo tylko w takich warunkach można zacząć wracać bez lęku, jako wolni ludzie, do traumy, która przeorała Polaków 70 lat temu.

I na koniec: jeśli w ostatnim swoim tekście na Krytyce Politycznej Maciej Gdula zawraca uwagę na podstawie prowadzonych badań, że klasa średnia w Polsce jest w istocie najważniejszą klasą społeczną, od której zależy samoświadomość reszty, aspiracie materialne, prestiż i spełnienie, to przecież nie czyni tego na złość np. Partii Razem, tylko opisuje wytwór ostatnich 25 lat przemian w Polsce.

Jakkolwiek nie czytać wymienionych autorów, wniosek nasuwa się sam: tylko ciągłość państwa i jego instytucji jest receptą na problemy, czasami bardzo odległe w czasie.

Receptą jest mozolne poszerzanie klasy średniej, mającej oparcie w państwie i będącej podporą tego państwa. Ale będącej równocześnie jedyną klasą, która poprzez swoją powszechność i tym samym siłę przyciągania, jest motorem przemian emancypacyjnych, kluczową warstwą społeczną w „rewolucji humanitarnej”, jak ją opisał Steven Pinker w Zmierzchu przemocy. Czyli ważne jest wypełnianie kluczowego deficytu, który przez ostatnie ćwierćwiecze – to prawda, że z zaniechaniami, błędami i kłopotami – próbujemy nadrobić.

Z tej perspektywy wydawało by się oczywiste, że dla lewicy w Polsce państwo – jego stan, bezpieczeństwo i ciągłość – będzie sprawą najwyższej wagi. Tym bardziej, że innego przecież nie ma. Jego ochrona wydawała mi się sprawą wspólną, zarówno dla starych wilków, co niejedno mają za uszami (lub za kłami), jak i młodszych pokoleń ludzi zaangażowanych w rzeczy publiczne, mających zupełnie inne poglądy polityczne i wrażliwości. Być może jest to jedyny nasz wspólny mianownik, chyba że za taki uznajemy posiadanie identycznego w kształcie dowodu osobistego.

Gdy Jarosław Kaczyński chce w istocie zerwać ciągłość państwa, i uznać ostatnie 25 lat za rodzaj niewoli lub trwania PRL, gdy likwiduje porządek prawny poprzez anihilacje Trybunału Konstytucyjnego, a funkcjonariuszy tego państwa traktuje jak de facto plemię podbite lub coś na kształt folksdojczów, to mam chyba prawo oczekiwać, że lewica uzna to za takie samo zagrożenie dla państwa, jak tacy zgnili liberałowie, jak ja. Nie dlatego, by budować wspólnotę lewicowo-liberalną, tylko dlatego, że brak ciągłości i obliczalności uderza w klasy średnie i je marginalizuje, forując ekstremizmy. I ekstremizmy w końcu dojdą do głosu, spychając lub zastraszając tych, którzy mogą być nośnikami modernizacji, wszystko jedno czy lewicowej czy liberalnej – każdej.

Kiedy jesteśmy świadkami rewolucji prawicowej popychającej Polskę w kierunku gdzieś między Moskwą a Budapesztem, w oddzieleniu od Zachodniej Europy – to chyba też jest wspólna sprawa?

Zakładam, że wizja osamotnionej Polski oko w oko z Putinem i jego drużyną to nie jest coś, co nas uspokaja, niezależnie ile książek można napisać o Henryce Krzywonos. Józef Pinior na łamach Krytyki Politycznej poszedł jeszcze dalej: w jego ujęciu prawica robi w Polsce to, co zniszczyło Republikę Weimarską.

Nie wierzę w sukces prawicy, ale obawiam się, że ostatecznie efektem jej rządów będzie kompletny chaos w państwie, prawny, polityczny i społeczny. Chaos, który zniweluje wszystko, co udało się osiągnąć tej państwowości przez owe ćwierćwiecze, a być może skutecznie przekreślający jakiekolwiek szanse na rozwój przez następne lata. I jeśli ktoś sobie wyobraża, że na tych gruzach będzie mógł przejąć władze z jakimkolwiek projektem lewicowym, i że wystarczy poczekać, jest w wielkim błędzie. Na gruzowisku bowiem trwa wyłącznie walka o przetrwanie i ostatnie ochłapy, a nie konkursy na projekty emancypacyjne.

Nie wzywałem do obrony Lecha Wałęsy, wzywałem do obrony własnego państwa. A to wymaga zaangażowania politycznego znacznie bardziej głębokiego niż „kontestacja”. Bo w ostateczności kończy się postawa kontestacyjna tak, jak występ Zielonych na wiecu KODu, co tak celnie opisała Magdalena Tulli. Dbanie o czystość wyznawanych poglądów i nie skażenie polityką prowadzi w końcu do tego – pozwolę sobie zacytować Macieja Gdulę, że „skończycie jako prymusi populizmu – tylko niestety bez ludu”. Moment wymaga gotowości wzięcia na siebie odpowiedzialności, czyli udziału w polityce, razem z nieuchronnymi dla niej kompromisami – także tymi, które każą akceptować własne państwo mimo jego słabości, nielubianymi sojusznikami, czasami upokarzającym łaszeniem się o rozpoznawalność i w finale o głosy. Nie będę na was głosował, jestem z innej bajki, ale jestem przekonany, że bez Waszej obecności w polityce nie da się zbudować normalnej Polski. Gdy pisałem Obławę… wydawało mi się oczywiste, że nie chodzi o obronę biografii pojedynczej czy zbiorowej, ale nie doceniłem naturalnego mechanizmu niezrozumienia międzypokoleniowego. I nadal w tym stanie możemy trwać. Mam tylko jedną prośbę: ze zrozumieniem czytajcie przynajmniej własnych autorów.

*Tytuł pochodzi od redakcji

Czytaj także:
Bartłomiej Sienkiewicz, „Obława, obława, na stare wilki obława”
Agnieszka Wiśniewska: Wałęsa? Nie kochamy bezkrytycznie
Krzysztof Adamski: Dlaczego nie stoję murem za Wałęsą

**Dziennik Opinii nr 66/2016 (1216)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij