Rząd obiecuje, że każde dziecko z Ukrainy znajdzie miejsce w polskiej szkole. Zapomina jednak dodać, że nie wiadomo, czy dla tego dziecka znajdzie się krzesło, ławka, nauczycielka i czas, żeby opanować przeładowaną podstawę programową. Czy czeka nas powtórka z oddolnej mobilizacji, którą obserwowaliśmy w czasie pandemii? Rozmawiamy o tym z radną Warszawy Dorotą Łobodą i rzeczniczką Związku Nauczycielstwa Polskiego Magdaleną Kaszulanis.
Już 28 lutego Ministerstwo Edukacji i Nauki ogłosiło, że „dzieci w wieku 7−18 lat mogą nieodpłatnie uczyć się w polskich szkołach”. Dowiedzieliśmy się, że „brak znajomości języka polskiego nie stanowi formalnej przeszkody”, a „uczniowie z Ukrainy mogą uczestniczyć w nieodpłatnych lekcjach języka polskiego organizowanych przez szkołę”, a także podlegać „opiece psychologiczno-pedagogicznej w związku z doświadczeniem migracyjnym”. To wspaniała wiadomość, brawo minister Czarnek − chciałoby się wykrzyknąć. Jest jednak kilka małych „ale”.
− To, że w polskich szkołach mogą uczyć się dzieci cudzoziemskie, nie jest niczym nowym − mówi nam Dorota Łoboda, radna Warszawy, przewodnicząca Komisji Edukacji, liderka ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji.
− Ministerstwo ogłasza coś, co już działało − dodaje Łoboda. − Dzieci cudzoziemskie były przyjmowane do polskich szkół na takiej samej zasadzie jak polskie dzieci. Ścieżkę przyjmowania dzieci mamy wypracowaną przez lata, bo samych ukraińskich uczniów mamy w Warszawie około 4 tysięcy, a do tego uczniowie białoruscy, czeczeńscy, trochę afgańskich.
I Zachód, i Putin nie doceniają determinacji Ukraińców [rozmowa]
czytaj także
Teraz skala będzie znacznie większa. W poniedziałek straż graniczna podała, że od 24 lutego z Ukrainy do Polski przyjechało ponad milion osób.
W najbliższych dniach głosowana będzie specustawa „o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa” wprowadzająca przepisy, które mają ułatwić uchodźcom ułożenie sobie w Polsce życia, w tym znalezienia pracy. Zdecydowana większość uchodźców to osoby wymagające opieki i ich opiekunki − jeśli więc opiekunki mają pójść do pracy, dzieci trzeba posłać do szkoły lub przedszkola.
Samorządów w tym głowa, żeby działało
Kto ma się tym zająć? Na stronach rządowych można znaleźć odpowiedź: dyrektorzy i samorządy. Czy rząd zapowiedział wsparcie dla samorządów, które z tą skalą uchodźstwa mają się zmierzyć? Specustawa mówi: „rezerwa części oświatowej subwencji ogólnej, o której mowa w art. 28 ust. 2 ustawy z dnia 13 listopada 2003 r. o dochodach jednostek samorządu terytorialnego, może ulec zwiększeniu o środki pochodzące z budżetu państwa”. Może.
− To, co by nam się najbardziej przydało, to oczywiście pieniądze, bo tworzenie oddziałów przygotowawczych jest niezwykle kosztowne − mówi Dorota Łoboda.
Oddziały przygotowawcze, nazywane też klasami powitalnymi, tworzone są po to, żeby ułatwić dzieciom przybywającym z zagranicy wejście w nowe środowisko szkolne.
− Według obowiązujących przepisów są one [klasy powitalne − red.] 15-osobowe, co prawda ministerstwo zapowiedziało, że zwiększy tę liczbę do 20, ale potrzebni są asystenci kulturowi, więcej niż jeden nauczyciel − to kosztowne rozwiązania, więc wsparcie finansowe będzie konieczne. Ale na razie nie ma o tym mowy − dodaje Dorota Łoboda. − Na razie ministerstwo ogłasza, że ma to działać i że dzieci uchodźcze mają być przyjmowane do klas przygotowawczych. I my takie klasy mamy w Warszawie. Choć nie taką liczbę, która zaspokoiłaby potrzebę.
Weto lex Czarnek, jak się zdaje, wybawiło rząd od problemu wzięcia na siebie odpowiedzialności za politykę edukacyjną w czasie wojny w Ukrainie, co wynikałoby ze scentralizowania władzy. Teraz odpowiedzialność ponoszą samorządy i dyrektorki szkół.
czytaj także
− Myślę, że ministerstwo sprytnie to rozgrywa, mówi: chcieliście odpowiedzialności za szkoły − oto ją macie. Mówiliście, że szkoły są wasze − to teraz radźcie sobie − mówi Dorota Łoboda. − Ale to nie jest moment na przepychanie się i odpowiadanie na tego rodzaju zaczepki, bo w sumie wszyscy cieszymy się, że lex Czarnek nie weszło w życie właśnie w kontekście wojny w Ukrainie. Bez wsparcia organizacji społecznych żaden samorząd nie udźwignie pomocy dzieciom uchodźczym. Nawet najzasobniejszy, najbardziej doświadczony nie będzie w stanie poradzić sobie z liczbą dzieci, które tu będą z problemami psychicznymi, z traumą. Będą potrzebne szybkie reakcje, doświadczenie i ekspercka wiedza organizacji społecznych.
Organizacje społeczne już przygotowują opiekę pozaszkolną, świetlice − miejsca dla dzieci, które później będą się uczyć w polskich placówkach lub których rodzice zechcą odsunąć w czasie posyłanie dzieci do szkoły. Są też otwierane miejsca dziennej opieki z lekcjami języka polskiego, konsultacjami psychologicznymi.
Widzimy w ostatnich dniach, z jaką łatwością państwo wyręcza się pracą setek organizacji pozarządowych, które na co dzień podgryza, i jak zrzuca odpowiedzialność za wsparcie dzieci uchodźców na barki samoorganizujących się obywateli. Pomagają na przejściach granicznych i dworcach, niech pomogą też w opiece nad dziećmi i edukacji. Proste.
Kadry, ławki, podstawa programowa
Słabości polskiej szkoły, w dużej mierze spowodowane reformą ministry Zalewskiej, objawiły się w czasie pandemii. Wtedy to nadludzkim wysiłkiem, poświęceniem nauczycieli, zmobilizowaniem własnych zasobów jakoś dawaliśmy sobie radę. Czy czeka nas powtórka z tamtej oddolnej mobilizacji?
Ta reforma ma stworzyć człowieka na modłę PiS: posłusznego, biernego nacjonalistę
czytaj także
− To olbrzymie wyzwanie dla całej społeczności szkolnej. Nauczyciele i dyrektorzy sami się przygotowują, ale czują się tak jak w czasie pandemii, pozostawieni sami sobie − mówi Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka Związku Nauczycielstwa Polskiego. − Już w poprzednim tygodniu pojawiały się pytania ze szkół, w których znalazły się uchodźcze dzieci. Proza życia, na przykład kwestia finansowania obiadów w dłuższym okresie, bo szkołom brakuje środków na podstawowe potrzeby, a tym bardziej na dodatkowe wydatki.
Brakuje też nauczycieli. Wśród uchodźców są wprawdzie nauczycielki, które mogłyby pracować w szkołach, ale do tego potrzebne jest rozluźnienie przepisów dotyczących zatrudnienia obcokrajowców. Teraz jednak pierwszą potrzebą jest zadbanie o to, by miały gdzie mieszkać. Magdalena Kaszulanis mówi, że Związek Nauczycielstwa Polskiego jest w kontakcie ze związkiem nauczycieli w Ukrainie, że ZNP organizuje dla nich teraz podstawową pomoc, noclegi w całym kraju.
− Cały czas wyzwaniem jest praca z uczniami i polskimi, i cudzoziemskimi, jak prowadzić lekcje, rozmowy. Szkoły sięgają po doświadczenia różnych fundacji − tłumaczy Kaszulanis. − Nauczycieli już brakuje. To ogromne wyzwanie dla dyrektorów, jak organizować oddziały przygotowawcze, kiedy brakuje nauczycieli. Brakuje osób na zastępstwo, jest przedwiośnie i zachorowań jest więcej, do tego mamy pandemię. Jak zorganizować się bez pieniędzy, bez kadry i bez miejsca w szkołach?
Nauczyciele wskazują też, że przydałyby im się dodatkowe szkolenia: nauka języka ukraińskiego i kurs języka polskiego jako języka obcego. Ogromnie ważne będzie też zatrudnienie większej liczby psycholożek i pedagogów, bo przyjeżdżające dzieci mają za sobą trudne doświadczenia ucieczki, pozostawienia bliskich, część dotknięta jest traumą wojenną.
Kolejnym problemem jest miejsce, gdzie klasy przygotowawcze mają mieć swoje zajęcia.
− Pamiętajmy, że szkoły są przeładowane, szczególnie podstawowe po likwidacji gimnazjum − mówi Kaszulanis. − Chodzi o prostą organizację: ławki, miejsca w klasach, szatniach.
W szkole, do której chodziły moje dzieci, w wyniku reformy Zalewskiej pokój nauczycielski został przeniesiony do składziku, żeby była jedna sala więcej. Czy znajdzie się kolejny składzik?
Przeładowanie szkół łączy się też z przeładowaniem klas. Trudno sobie wyobrazić, by do 30-osobowej klasy dopychać kolanem uczniów uchodźczych. To nie są dobre warunki do integracji.
Jak bumerang wraca też kwestia podstawy programowej. Patrząc na naszą mało elastyczną podstawę, trudno sobie wyobrazić szybkie przystosowanie jej do nowych potrzeb, nauczyciele muszą pędzić. − Program trzeba realizować z lekcji na lekcję. W czasie kontroli z kuratorium oświaty realizacja podstawy to jest pierwsza rzecz, która badają − mówi rzeczniczka ZNP. − Sztywna przeładowana podstawa, która okazała się nieprzystająca do realiów nauki zdalnej, będzie też utrudniać adaptację nowych uczennic. Apelowało wiele środowisk: nauczyciele, dyrektorki, rodzice, żeby minister zajął się podstawą, odchudził ją i dał większą autonomię nauczycielom.
Ale wciąż nie ma woli politycznej, by z kryzysów wyciągnąć wnioski i usprawnić system.
Zapewnienia rządu kierowane do opiekunów ukraińskich dzieci o dostępie do edukacji i opieki psychologicznej są więc nie tylko szczodre i wielkoduszne, ale i odważne. Szkoła w tym stanie, doświadczona kolejnymi reformami, której uczniowie coraz powszechniej cierpią na depresję, szkoła będąca polem bitwy między rządem a samorządem i organizacjami związanymi z edukacją, może tym obietnicom nie podołać. Za obietnicami powinny pójść zmiany systemowe, oparte na współpracy rządu z samorządami i nauczycielkami. Czy wreszcie tego doczekamy?