Od posłów i senatorów zależy teraz, czy obiecywany przez Bronisława Komorowskiego „dobry klimat dla rodziny” przełoży się na zmiany w prawie.
Nie brakuje głosów przypominających, że dobiegająca końca prezydentura Bronisława Komorowskiego nie przyniosła wymiernych sukcesów. Bez względu na to, jak odnosimy się do tej tezy, szkoda już czasu na kopanie leżącego. Zamiast tego warto pochylić się nad jedną z prezydenckich inicjatyw, która może wnieść coś dobrego, jeśli zostanie doprowadzona do końca. Mam na myśli projekt ustawy prorodzinnej, a mówiąc ściśle, projekt nowelizacji Kodeksu pracy dotyczący uprawnień rodzicielskich. Prezydent skierował go do parlamentu pod koniec marca; jego los leży teraz w rękach posłów i senatorów.
Jak przekonuje Irena Wóycicka z Kancelarii Prezydenta, jednym z celów nowelizacji jest wzmocnienie pozycji pracownika-rodzica oraz ułatwienie godzenia ról zawodowych i rodzinnych. Służyć temu ma między innymi wprowadzenie obowiązku informowania pracowników o uprawnieniach rodzicielskich, zmiana procedury rozpatrywania wniosku o elastyczny czas pracy na korzystniejszą dla pracownika, a także zmiana w urlopach rodzicielskich, tak by można było się nimi łatwiej wymieniać między rodzicami w ciągu kilku pierwszych lat życia dziecka.
Skierowanie projektu do dalszych prac krótko przed kampanią wyborczą nie było zbyt fortunne. Rodzi bowiem podejrzenia o wykorzystanie go dla celów wyborczych, a ponadto – w obliczu zmiany władzy – zwiększa ryzyko, że zostanie odrzucony. Na usprawiedliwienie prezydenta trzeba jednak powiedzieć, że projekt nie był doraźnym prezentem wyborczym – przygotowywano go od dłuższego czasu na podstawie powstałego trzy lata temu dokumentu programowego dotyczącego polityki rodzinnej.
Sam dokument programowy zasługuje na parę słów komentarza. Mimo jego panoramicznego charakteru, pewne obszary – jak na przykład polityka wsparcia rodziny dysfunkcyjnej, ubogiej czy z doświadczeniem niepełnosprawności – się tam nie znalazły. Mimo wszystko, dokument ma pewną wartość diagnostyczną, porządkującą i inspirującą do podjęcia konkretnych działań.
Jednak skoro prezydent powiedział „A”, to powinien też powiedzieć „B” i przekuć ten dokument na projekty legislacyjne. Niestety spośród wielu obszarów problemowych w nim zawartych – m.in. zwiększenia samodzielności mieszkaniowej rodzin czy upowszechniania opieki nad dzieckiem – właściwie tylko jeden, czyli zmiany w Kodeksie pracy, doczekał się inicjatywy ustawodawczej. I to na finiszu kadencji.
Więcej równowagi i równości?
Równowagi między pracą a życiem rodzinnym nie powinniśmy rozpatrywać wyłącznie w kategoriach pronatalistycznych (czyli jako motywacji do posiadania dzieci), ale trzeba przyznać, że obawa przed utratą pracy jest jednym z najczęściej wskazywanych w badaniach CBOS powodów, dla których Polacy decydują się na mniej dzieci, niż chcieliby posiadać. Jednocześnie doświadczenia międzynarodowe pokazują, że możliwości godzenia pracy zawodowej z wychowaniem dzieci koreluje z względnie wysokim poziomem dzietności (tu warto spojrzeć na kraje nordyckie). Otóż można na zasadę work-life balance patrzeć także w kategoriach urzeczywistniania prawa do pracy – dziś wprawdzie zmagamy się wciąż z wysokim bezrobociem, ale w kolejnych dekadach rąk do pracy może brakować. A już teraz wyższy poziom aktywności zawodowej i odprowadzanie z tego tytułu publicznych danin są konieczne, by można było udźwignąć system zabezpieczeń w kraju z coraz większą liczbą osób w wieku poprodukcyjnym, a zwłaszcza sędziwym. Patrząc z tej perspektywy, działania na rzecz równowagi między pracą i życiem rodzinnym stają się racją stanu. Dobrze więc, że obóz prezydencki chwycił byka za rogi.
Co więcej, prezydencki projekt odchodzi od zawężania kwestii rodzinnej wyłącznie do pierwszej fazy rozwoju dziecka, krótko po urodzeniu (jak jest w przypadku becikowego, dotychczasowych zasad korzystania z urlopów macierzyńskich i rodzicielskich czy ostatnio procedowanego zasiłku rodzicielskiego w wysokości 1000 złotych miesięcznie przez pierwszy rok życia dziecka). Może to być dobry sygnał, że państwo troszczy się nie tylko o urodzenie dziecka, ale także o jego wychowywanie, które trwa latami, i utrzymanie rodziny.
Wartość proponowanych rozwiązań zawiera się także w tym, że pośrednio zmierzają one do wyrównywania szans kobiet i mężczyzn na rynku pracy oraz łagodzenia nierówności płci w życiu zawodowym i rodzinnym.
To właśnie kobiety, które najczęściej przejmują obowiązki opiekuńcze, kosztem szans na rynku pracy, mogą najwięcej skorzystać z proponowanych pro-pracowniczych rozwiązań.
Jednocześnie projekt przewiduje ułatwienia i zachęty by w większym stopniu z uprawnień urlopowych z tytułu opieki i rodzicielstwa korzystali ojcowie.
Jak czytamy na stronie Kancelarii Prezydenta o założeniach projektu: „Ojcowie będą mogli wykorzystywać urlopy ojcowskie w dwóch częściach, do ukończenia przez dziecko 2 lat, a nie jak dotychczas do ukończenia przez dziecko 1 roku życia. Dzięki temu rodzice będą mieli do dyspozycji łącznie dłuższy okres urlopów, a ojcowie będą mogli opiekować się dzieckiem wtedy, gdy matka dziecka zdecyduje się wrócić do pracy”. Pośrednio może to ułatwić kontynuację ścieżki zawodowej matkom, a jak wynika z badań przeprowadzonych przez Millward Brown, sytuacja matek na rynku pracy nie jest łatwa. Ponad 2/3 z 538 uczestników badania stwierdziło, że kobietom wracającym z urlopu macierzyńskiego (od 2013 może trwać on nawet rok) trudniej znaleźć pracę niż innym kandydatom. Co szósta kobieta uważa, że matkom nie daje się takich samych możliwości rozwoju jak innym pracownikom, a 40% Polek wskazuje obowiązki rodzicielskie jako główną barierę awansu. Dziwne, że obóz prezydencki tego w kampanii nie eksponował, być może błędnie zakładając, że głosy środowisk, dla których takie „równościowe” sprawy są ważne, ma w kieszeni.
Możliwość korzystania z uprawnień do opieki nad dzieckiem w różnym czasie (nie tylko zaraz po urodzeniu) i łączenia ich w pewnym wymiarze z aktywnością zawodową przeciwdziała wypadnięciu (nieraz trwałemu) rodzica z rynku pracy i zagrożeniu ubóstwem (aczkolwiek dziś wiemy, że sama praca przed deprywacją nie chroni, co ilustruje całkiem rozległe zjawisko tzw. pracujących biednych).
Na problem warto spojrzeć także z niezbyt różowej perspektywy psychofizycznego dobrostanu polskich dzieci. Jak ostatnio alarmował „Dziennik Gazeta Prawna”, jesteśmy zasadniczo „krajem chorych dzieci”, a ich rozmaite problemy zdrowotne, które zaczynają się już we wczesnym dzieciństwie, mogą rzutować na charakter i wymiar sprawowanej nad nimi opieki. Mówiąc prościej, z powodu dolegliwości dzieci rodziców często nie ma w pracy. Szczególnie trudno pogodzić pracę w zbyt sztywnych ramach z opieką nad dziećmi chorymi przewlekle i niepełnosprawnymi. Naprzeciw tej grupie wychodzi ten fragment rządowego projektu, który przewiduje, że pracodawca będzie musiał uwzględnić wniosek pracownika o zmianę organizacji czasu pracy (zmniejszenie wymiaru czasu pracy, indywidualny rozkład czas pracy, ruchomy czas pracy, skrócony tydzień pracy), a ewentualną odmowę (jeśli zatrudnia co najmniej 20 osób) uzasadnić na piśmie. Dotyczy to zresztą nie tylko opieki nad dzieckiem, ale także nad zależną osobą dorosłą.
Sorry, taki mamy klimat… w debacie o rodzinie
Projekt prezydenta Komorowskiego, utkany z wielu podobnych, mało efektownych rozwiązań, może być narzędziem zmiany na lepsze i z tego względu warto go popierać. A także popularyzować, zwłaszcza w sytuacji, w której sami autorzy słabo sobie z tym radzą – choć i zadanie to karkołomne. Prezydent postawił sobie wprawdzie cel stworzenie tzw. dobrego klimatu dla rodziny, czemu służył program konkursowy dla wdrażających prorodzinne rozwiązania samorządów i przedsiębiorstw, ale to tworzenie „ dobrego klimatu” nie przełożyło się na zmianę szerszej debaty publicznej ani języka i praktyki politycznej, nawet w czasie kampanii.
Zamiast mówić o konkretnych krokach dla rodziny, prezydent Komorowski wolał się odwoływać do dość abstrakcyjnych pojęć spokoju, zgody i bezpieczeństwa. W efekcie: o prezydenckim projekcie było znacznie mniej słychać niż o obietnicy 500 złotych na dziecko w niezamożnych rodzinach, złożonej przez jego konkurenta.
Zapomniani rodzice prekariusze
Jest jeszcze jedno duże „ale” do prezydenckiego projektu. Niewiele obiecuje on rodzicom- prekariuszom. By skorzystać z proponowanych rozwiązań, trzeba być zatrudnionym na umowę o pracę. Wielu młodych rodziców nie miało tego szczęścia. Doświadczenie pracy prekarnej szczególnie często dotyka ludzi w wieku, kiedy podejmują decyzje prokreacyjne. Jest też problem rodzin, w których jeden rodzic pozostaje bez pracy – na przykład matka decyduje się zostać w domu, by opiekować się dziećmi (albo jest do tego zmuszona). Zwłaszcza w przypadku samotnych matek nie wystarczą zmiany w Kodeksie pracy, potrzebny jest rozwój opieki instytucjonalnej.
Tak więc perspektywa zorientowana na prorodzinne regulacje w Kodeksie pracy i prorodzinne praktyki pracodawców broni się jako element większej całości, ale nie uniwersalne panaceum. Prezydencki projekt wspiera bowiem rodziny już sobie jakoś radzące, tak by nie wypadły z rynku pracy i mogły godzić pracę z innymi rolami i aspiracjami – a pomija te, które żyją w warunkach niestabilności czy zagrożenia wykluczeniem.
Przez lata słyszeliśmy, że trzeba odejść od typowo socjalnej polityki na rzecz ubogich lub wykluczonych rodzin w kierunku całościowej polityki rodzinnej, adresowanej do rodzin o różnym statusie. Wydaje się, że projekt prezydenta Komorowskiego do pewnego stopnia wpisuje się w to myślenie – ale czy przy okazji nie wylewa dziecka z kąpielą, spychając na margines doświadczenia i problemy rodzin zagrożonych ubóstwem, dysfunkcjami czy chroniczną niestabilnością w związku z brakiem umowy o pracę? A tymczasem są to sprawy nie mniej pilne.
**Dziennik Opinii 216/2015 (1000)