Kraj

Podlaski Kongres Lewicy na głodnego…

Fot. Paweł Wiszomirski CC0. Edycja KP.

...i po wygaszeniu lokalnych połączeń kolejowych PKP. Relacja Pauliny Siegień.

Przesadą byłoby powiedzieć, że zerwałam się o świcie. Ze stacji oddalonej o kilka kilometrów od mojej wsi pociąg odchodził o ósmej. Wystarczyło więc wstać po szóstej – nawet wczesną jesienią, jak teraz, to już widno – żeby się wyszykować, wypić kawę i dojechać z zapasem czasu.

Ten zapas czasu jest o tyle ważny, że jak zamkną szlabany na przejeździe kolejowym, to nie ma jak dostać się na peron. A wtedy można co najwyżej pomachać pasażerom, którzy szczęśliwie dostali się na pokład o czasie.

Od Białegostoku dzieli mnie jakieś 70 kilometrów, podróż pociągiem podlaskich kolei zajmuje godzinę i pięćdziesiąt minut. Nie jest to wcale zły czas, jeśli wziąć pod uwagę, że najpierw trzeba się cofnąć do Czeremchy i dopiero tam przesiąść już do właściwego pociągu do stolicy województwa. Nic nie poradzisz, tak ułożyli tory. Jeszcze za cara zresztą.

Pech chciał, że akurat skończyło się lato, a niedziela, na którą zaplanowano Podlaski Kongres Lewicy, była pochmurna i deszczowa. Dobrze, że w ostatniej chwili chwyciłam wełnianą chustę, taką ludową, w kwiaty. Ale nie mam problemu, by w dużym mieście wyglądać po wiejsku, bo jestem ze wsi, mieszkam na wsi i wiejskość jest bardzo praktyczna. A poza tym, kaman, to Białystok.

Do Białegostoku dojeżdżam dwie godziny przed czasem. Bo niestety pociąg, który dowiózłby mnie na czas, idealnie na otwarcie kongresu, chodzi tylko w dni powszednie. W niedzielę trzeba wstawać wcześniej, żeby zdążyć na dwunastą. Te dwie godziny spędzam, pijąc kawę w kawiarni, gdzie reżim sanitarny traktowany jest z pewną dozą lekceważenia.

Po kawie ruszam do hotelu Gołębiewski, który stanowi pomnik pierwszego białostockiego kapitalistycznego luksusu, choć nieco już trącącego myszką o zapachu lat dziewięćdziesiątych.

Punkt dwunasta z minutami rozpoczął się Podlaski Kongres Programowy Lewicy. Od 19 września co weekend, w każdą sobotę i niedzielę odbywają się takie regionalne kongresy – zostaną uwieńczone jednym, wielkim i uroczystym listopadowym Kongresem Programowym Lewicy w Warszawie.

Obowiązki gospodarza na początku pełnił szef struktur Lewicy na Podlasiu Piotr Kusznieruk – lider podlaskiego SLD i wydawca „Trybuny”. Ku uciesze zebranych na sali – głównie dżentelmenów w wieku emerytalnym – zapowiadając otwierające kongres wystąpienie szefa SLD Włodka Czarzastego, przedstawił go jako Włodzimierza… Cimoszewicza.

Od razu się jednak poprawił i dodał, że przemawiać będzie oczywiście Czarzasty. Pomyłka w duchu Freuda przypomniała, że czasy świetności lewicy na Podlasiu przypadły mniej więcej na czasy świetności hotelu Gołębiewski i przeminęły wraz z gustownością jego interieru.

Hotel Gołębiewski w Białymstoku. Fot. Booking.com

Po Czarzastym przemawia Robert Biedroń, po nim Justyna Rembiszewska z podlaskiego Razem, bo Zandberg nie mógł przyjechać. Słowa powitania są krótkie, entuzjazm publiczności umiarkowany, sukcesu „Cimoszewicza” nie udaje się powtórzyć.

Sądząc po tym podlaskim, regionalne kongresy Lewicy zostały zaplanowane jako wydarzenie kompaktowe, przypominające zbieranie pieczątek na mapie, jakby były wymagane do jakiejś nagrody czy turystycznej odznaki. Każde miasto wojewódzkie należy odhaczyć i jechać dalej. Szybki wstęp, od razu wjeżdża panel, jakaś godzinka z dyskusją, potem przerwa i drugi panel.

Czarzasty: Aroganckie rządy zawsze kończą się upadkiem

Dyskusje nie były moderowane, właściwie trudno w ogóle nazwać je dyskusjami, bo każdy zaproszony panelista po prostu mówił, co chciał. Tematy były bardziej niż ogólne, pierwszy panel zatytułowano „Jakiej Polski chcemy?”, a to chyba w sumie wiadomo. Drugi nazwano konkretniej, „Polska Wschodnia – szanse i wyzwania”, no bo zawsze są jakieś szanse i jakieś wyzwania.

Dużo zostało powiedziane w tych panelach o peryferyjności, demografii i wykluczeniu transportowym, sporo miejsca zajęła tematyka białoruska. Powtórzono znane diagnozy, przypomniano listę problemów i podkreślono, że Lewica ma w sumie najlepszy program, dzięki któremu wszystkie te problemy rozwiąże, kiedy tylko będzie rządzić. Na przykład przywróci transport publiczny na wsiach i dostępne usługi publiczne, co umożliwiłoby takim jak ja szybsze dostanie się na ten kongres.

Dlaczego marszałek nie jeździł koleją? Rozmowa z Karolem Trammerem

Niewiele było jednak o tym, dlaczego wyborcy en masse nie chcą na Lewicę głosować, skoro ma takie dobre rozwiązania. A przecież nawet mniejszościowy kącik białoruski na obrzeżach Puszczy Białowieskiej, który na lewicowe partie zawsze patrzył dość przychylnie, w ostatnich wyborach prezydenckich Roberta Biedronia potraktował per noga i postawił na Szymona Hołownię.

Jeśli ktoś przyszedł na białostocki kongres w nadziei, że rozmowa będzie się toczyć wokół jakiejś wielkiej idei i ambitnych planów, to mógł się zawieść. Z praktycznych propozycji w pamięć zapadła mi jedna, by wzorem „Gazety Polskiej” stworzyć lokalne kluby, skupione wokół „Tygodnika Przegląd”, żeby mogła się wokół nich organizować młodzież. Przekonamy się 20 listopada w Warszawie, czy ten postulat zostanie w programie Lewicy uwzględniony.

Zandberg: Lewica to państwo, które nie miga się od odpowiedzialności

Drugi panel skończył się równie szybko co pierwszy i tym samym zwieńczył Podlaski Kongres Programowy Lewicy. Zdawkowym pożegnaniem zasygnalizowano zebranym, że mogą iść do domu. Robert Biedroń podobno jadł z kimś potem obiad, ale to są tylko plotki. Dla panelistów nie przewidziano posiłku. Dla działaczy chyba też nie, choć tu mogły być wyjątki. Sama na pewno nie obraziłabym się na lunch, bo przede mną były dwie godziny czekania na jedyny możliwy pociąg powrotny do domu i dwie godziny w podróży.

W Bielsku Podlaskim wszyscy wysiedli z pociągu i nikt już się nie dosiadł, dalej jechałam sama z troskliwym konduktorem. Zastanawiałam się, czemu jako panelistka nie zdobyłam się na odwagę i nie poprosiłam organizatorów przynajmniej o zwrot kosztów podróży. Pewnie dlatego, że były niewysokie. Nie warto być małostkowym, a zmarnowanego czasu i tak już by mi nikt nie zwrócił.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij