Ustawa o izolowaniu najcięższych przestępców łamie zasady państwa prawa.
Jakub Dymek: Sejm przyjął właśnie ustawę pozwalającą bezterminowo izolować skazanych za ciężkie przestępstwa, którzy już odbyli wyroki. Sąd, na podstawie ich „aktualnych cech osobowości”, będzie oceniał, czy mają „zaburzenia psychiczne” i czy istnieje ryzyko, że po wyjściu z więzienia popełnią znowu czyn zagrażający życiu, zdrowiu i wolności seksualnej innych osób. Takich ludzi będzie można skierować na „leczenie” w zamknięciu.
Monika Płatek: Pretekstem do stworzenia tej ustawy były osoby skazane w PRL na śmierć, którym po ’89 zmieniono wyroki na 25 lat pozbawienia wolności – i które wkrótce wyjdą na wolność. Tylko że żaden z tych „niebezpiecznych ludzi”, o których tyle mówi się w mediach, o których tyle mówił Sejm i których minister Gowin wymieniał przed kamerami z imienia i nazwiska, choć nie ma do tego prawa, nie podpada pod tę ustawę. Ustawa ich nie dotyczy. Oni są tylko pretekstem. Lecz nawet gdyby – jak się to wmawia ludziom – byli ustawą objęci, nadal byłoby to bezprawne. Bo prawo nie działa wstecz. Uchwalając taką ustawę, demontujemy państwo prawa. Usuwamy filar, ścianę nośną domu, w którym mieszkamy i pozwalamy, by się zawalił. Nie możemy pozbawiać kogoś wolności dłużej, niż wynosi wyrok. Kara ma być przewidywalna. Nie można chronić obywateli naruszając prawo.
Żeby uniknąć tego rodzaju zarzutów, mówi się w tej ustawie nie o karze, tylko o leczeniu.
To wykręt. Całe orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na podobne próby reagowało tak samo: jeżeli coś się nazywa leczeniem, ale jest pozbawieniem wolności, to jest to pozbawienie wolności.
Po pierwsze, nie można nikogo leczyć wbrew jego woli, o ile nie jest w ciężkiej psychozie, zagrażając sobie i innym. Warunki przymusowej izolacji leczniczej określa ustawa o zdrowiu psychicznym; nie ma ona zastosowania do omawianych tu przypadków. Terapia wbrew woli jest nieskuteczna i też zakazana, jeśli nie była przewidziana w ustawie karnej w chwili wydawania wyroku skazującego. Po drugie, nie można leczyć „zaburzeń osobowości”, o których jest mowa w tej ustawie. To nie jest bowiem choroba w sensie, w jakim możemy korzystać z medycyny i psychiatrii. I na pewno nie pomoże w tym ustawa, która przewiduje arbitralność w zastosowaniu następujących środków – że zacytuję: przytrzymanie, przymusowe zastosowanie produktów leczniczych, unieruchomienie, izolację, użycie kajdanek, pałki służbowej, ręcznego miotacza obezwładniającego, do zabijania włącznie.
Niech mi pan wyjaśni: jak można wywoływać moralną panikę, strasząc seryjnymi mordercami i groźnymi pedofilami, w sytuacji, kiedy wiemy, że ta ustawa się do nich nie odnosi, a gdyby się odnosiła, byłoby to wbrew obowiązującemu prawu? Dlaczego ludzie to kupują?
Bo politycy stosują wobec nich emocjonalny szantaż: jeżeli nie popieracie naszych pomysłów, to jesteście za zwyrodnialcami i pedofilami. To zepchnięcie debaty publicznej w sferę stereotypów i przesądów.
Były już narkotyki, dopalacze, kibice. Wykorzystujemy prawo karne do prowadzenia bieżącej polityki, do demonstrowania swojej aktywności politycznej, lekceważąc obywateli i ich bezpieczeństwo. PO chce pokazać, że jest nie mniej walecznym szeryfem niż PiS. Wygląda na to, że rozpoczęła się już ostra walka o wyborców: „Oto jesteśmy, chronimy, działamy, zwyciężamy!”.
A jak inaczej, racjonalnie i zgodnie z prawem, postępować z osobami skazanymi za ciężkie przestępstwa na tle seksualnym, które wychodzą z więzienia?
Oni mają wyjść na wolność! Tylko że ma się to odbyć zgodnie z prawem. Prawo przewiduje, że mamy obowiązek co najmniej pół roku przed końcem kary wykonać wiele działań, które mają przygotować skazanego do życia po zwolnieniu: nawiązać kontakt z kuratorem, stowarzyszeniami, rodziną, ułatwić samodzielne załatwienie pracy. Tymczasem ujawniając ich personalia, stwarzamy poważne ryzyko, że zostaną zlinczowani.
Rozmawiałam z posłanką Elżbietą Radziszewska, która przedstawiała tę ustawę w Sejmie, wskazując, że już teraz prawo daje wiele możliwości: mamy karę dożywotniego więzienia (art. 32 pkt 5 k.k.); już wprowadziliśmy także przymusowe leczenie po odbyciu kary dla sprawców zgwałcenia dzieci poniżej lat 15 i zgwałcenia kazirodczego (art. 95a k.k.); w przypadku, gdy ktoś zachorował psychicznie w trakcie odbywania kary więzienia, stosuje się obligatoryjną przerwę na leczenie (art. 153 k.k.w.); jeśli zastosujemy warunkowe, przedterminowe zwolnienie, obowiązuje w tym przypadku obligatoryjny pięcioletni dozór, możemy też zastosować elektroniczny monitoring. I wreszcie mamy policję, która ma obowiązek i zdolność, by działać i zapobiegać. Najlepszy przykład to ostatni przypadek tzw. łomiarza, który wyszedł i usiłował znów napaść na kobietę. Został zatrzymany i odpowiada karnie jak za dokonanie, bo za usiłowanie odpowiada się jak za dokonanie.
Ale na to wszystko usłyszałam od Radziszewskiej: „A czy pani chciałaby mieć takiego sąsiada?”. Oraz: „Zachciewa się pani puryzmu prawnego, kiedy my mamy taki poważny problem!”. Oto posłanka, dla której przestrzeganie Konstytucji jest balastem i puryzmem prawnym.
Na pierwszej stronie projektu ustawy możemy przeczytać, że „jest zgodna z regulacjami Unii Europejskiej”.
To kłamstwo. Ustawa nie jest zgodna z regulacjami europejskimi. Obowiązuje nas Europejska Konwencja Praw Człowieka (EKPCz), która zakazuje działania prawa wstecz. Zakazuje też środków pozwalających na arbitralne pozbawienie wolności. Oczywiście można kogoś pozbawić wolności, jeśli jest chory psychicznie i jeśli ustawa karna obowiązująca w czasie wydawania wyroku na to zezwala (tak jest np. w Niemczech, Danii). Ale nam stara się demagogicznie zamydlić oczy, wmawiając, że to, co robimy, wynika z niejasności pojęcia „unsound mind”. To pojęcie, którym posługuje się art. 5 EKPCz zakazujący bezprawnego pozbawienia wolności, zostało przetłumaczone na język polski, w oficjalnej wersji EKPCz w Dzienniku Ustaw, jako „choroba psychiczna”.
To prawda, zakres tego pojęcia ulega zmianom. Kiedyś w kategorii chorób psychicznych mieliśmy homoseksualizm i histerię, dziś ich już nie ma. Katalog chorób się zmienia, ale – w rozumieniu polskiego prawa karnego – nie zmienia się zrozumienie, iż nie popełnia przestępstwa ktoś, kto jest chory psychicznie. Czyli kwestia „unsound mind” nie dotyczy tych „niebezpiecznych morderców” z ustawy, którzy zostali skazani i pozbawieni wolności. Jeśli ktoś jest w Polsce „unsound mind”, to jest niepoczytalny i wówczas nie podlega odpowiedzialności z kodeksu karnego lub ma poczytalność ograniczoną, co sąd uwzględnia w wyroku, i ten wyrok wiąże.
W ustawie mówi się o „wysokim prawdopodobieństwie”, że skazany popełni znowu czyn zabroniony. Czyli mamy podejmować jakieś działania prewencyjne lub karne wobec ludzi tylko dlatego, że przypuszczamy, że złamią prawo. Jak to niby ocenić?
Bardzo dobre pytanie. Psychiatrzy mówią, że tego się nie da zmierzyć. Owszem, możemy wiedzieć, że ktoś jest groźny. Nie możemy natomiast stwierdzić, czy popełni przestępstwo, w dodatku – jak czytamy w ustawie – takie, które jest zagrożone karą co najmniej 10 lat więzienia. I to ma oceniać sąd cywilny!
Przy pomocy psychiatrów – którzy już mówią, że się do tego nie nadają.
Znajdą się tacy, którzy to zrobią. Bo będą się bali, bo będą mieli zapłacone. A sąd cywilny – skoro presja jest tak silna i skoro już dziś i minister Gowin, i wiceminister Królikowski z imienia i nazwiska wskazują, kogo ustawa ma dotyczyć – czy naprawdę będzie na tyle mocny, że oprze się autorytetowi eksperta od psychiatrii? Istnieje obawa, że się ugnie i będzie to przyklepywał.
Czytając projekt tej ustawy, nie mogłem uwolnić się od wrażenia, że mam przed sobą dokument z XIX w. Nie tylko z powodu tej retoryki, że oto mamy chorych przestępców, którzy na pewno coś złego zrobią ze względu na swoje cechy wrodzone czy nabyte. Niesamowity jest też opis ośrodka, do którego takie osoby mają być kierowane: „Teren Ośrodka i znajdujące się na nim pomieszczenia są wyposażone w urządzenia monitorujące, umożliwiające stały nadzór nad osobami stwarzającymi zagrożenie umieszczonymi w Ośrodku oraz kontrolę stosowania przymusu bezpośredniego”. Albo: „Nadzór prewencyjny i umieszczenie w Ośrodku orzeka się bez określenia terminu”. To jak panoptykon albo statek szaleńców…
Statek szaleńców kiedyś gdzieś osiądzie, a tutaj mamy groźbę pozbawienia kogoś wolności bez wyroku sądu na czas nieokreślony. Rozumie pan, co to jest? Jak łatwo będzie można usunąć ludzi, którzy będą nam przeszkadzać? Jak łatwo będzie można tym straszyć i wymusić każde zeznania? Stalin mógłby pogratulować polskim posłom. A jednocześnie: przy jak wielkim poparciu społecznym się to odbywa? Oto groźni zboczeńcy… Posłanka Radziszewska nie używa innych słów niż „zwyrodnialec” i „bestia”.
Takie prawo pozwala ludzi uprzedmiotowić i się od nich odciąć. Pozwala nam wreszcie poczuć, że jesteśmy razem, zjednoczeni w uzasadnionej zemście – choć tak mało nas łączy. Razem we wspólnym gniewie przeciwko strasznym mordercom i pedofilom.
A że przy okazji rozmontowujemy system bezpieczeństwa i dajemy władzy pełnię możliwości działania… Nawet jak dobry człowiek dostanie taki instrument, to z niego skorzysta. A jak skorzysta raz, to mu się spodoba. A jak mu się spodoba, to skorzysta po raz drugi i znajdzie usprawiedliwienie dla swojego działania.
W debacie sejmowej część posłów zaznaczała, że to prawo pozwala na eliminowanie przeciwników politycznych, ale mimo tego i tak się pod nim podpiszą.
Posłowie wiedzą, że to prawo wcale nie służy temu, by chronić nas przed mordercami, a dzieci przed pedofilami, godzą się nawet na to, by wydać nagle trzysta milionów na kilka osób, w tym samym czasie ignorując potrzeby ofiar – bo za pokazanie, o co tu naprawdę chodzi, mogliby zapłacić utratą diety poselskiej, wygodnego życia i stołków. A to jest ważniejsze niż porządek prawny w Polsce. To wszystko.
Prof. Monika Płatek – karnistka, pracuje na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.
Czytaj także:
Dariusz Maciej Myszka: To więzienie, a nie leczenie