Cielęta, które są jednym z podstawowych i koniecznych elementów przemysłu mlecznego, znikają po cichu, milionami.
Jeśli komuś wydaje się przesadne stwierdzenie, że w szklance krowiego mleka jest więcej cierpienia niż w kilogramie mięsa, powinien móc przyjrzeć się nie tylko życiu krów wykorzystywanych przez przemysł mleczny, ale również ich cieląt. Rzadko kto ma taką możliwość, ale też większość o nią nie zabiega. Ten raczej stabilny stan można uznać za sukces przemysłu mlecznego. Cielęta, które są jednym z jego podstawowych i koniecznych elementów, znikają po cichu, milionami. Dosłownie i symbolicznie.
Przemysł mleczny funkcjonuje w każdym kraju Unii Europejskiej. Wszystkie kraje mają system edukacji, media i znaczny odsetek kobiet, które urodziły dzieci i miały laktację. Jednak wciąż w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Polsce lub Holandii sporo osób sądzi, że krowa po prostu „daje mleko”. Jest „krową mleczną”, więc ze swej natury wytwarza mleko, jak każdy z nas żółć lub lepiej: mocz. Gdybyśmy jej nie doili, rozerwałoby jej wymię. Przemysł mleczny jawi się wobec tego jako zorganizowany sposób przynoszenia zwierzętom ulgi.
Jak duża jest ta luka w wiedzy? Wystarczy zajrzeć do list najczęściej zadawanych pytań organizacji społecznych zajmujących się tą tematyką. Wszędzie znajdujemy wyjaśnienia z zakresu edukacji gimnazjalnej, że krowa jest ssakiem i ma laktację – dla swojego potomstwa. Większość krów widzi je zresztą tylko przez chwilę po urodzeniu i nie ma możliwości karmić go swoim mlekiem. Wkrótce cielę znika. Krowa zostaje podłączona do automatycznej dojarki i rolę cielęcia zaczyna odgrywać zadowolony konsument. Zanim zostanie przewieziona do rzeźni, rodzi kilka razy. Jest wykorzystywana, dopóki jej organizm jest w stanie produkować dużo mleka. Tak dużo, żeby kartonów białej wydzieliny starczyło dla nieprzeliczonych sklepów spożywczych, na ser na pizzy w każdej pizzerii i bitą śmietanę na każdym gofrze.
Co się właściwie dzieje z cielętami od momentu, kiedy zostają odebrane matce? Wszystkie scenariusze pisane dla krowich dzieci związane są – podobnie jak w przypadku ich matek – z krzywdą za życia i rzeźnią. Część cieląt stanie się kolejnymi krowami eksploatowanymi przez kilka lat dla mleka. Męskie potomstwo zostanie zabite od razu lub wkrótce (stając się tzw. cielęciną) lub po okresie intensywnego chowu (tzw. wołowina).
Mówi się, że cielęta są produktem ubocznym przemysłu mlecznego. Można jednak powiedzieć także, że są dodatkowym powodem jego istnienia.
Prawo unijne zezwala na transport cieląt już po dziesiątym dniu życia. To jedyny moment, kiedy postronny obserwator może spojrzeć im w oczy. Ciężarówki wypełnione zwierzętami to przygnębiający widok, jednak dla większości to po prostu kolejny TIR, który trzeba wyprzedzić na drodze. Tym się może różnić od innych, że ciągnie za sobą specyficzny zapach setek stłoczonych zwierząt. Tym szybciej się go wyprzedza i traci z oczu. W tej sytuacji trudno przecenić pracę tych, którzy starają się dokumentować i nagłaśniać warunki, w jakich przewożone są zwierzęta oraz tłumaczyć, na czym polega problem.
W lipcu 2016 roku opublikowano raport The victims of the dairy industry („Ofiary przemysłu mlecznego”), będący efektem monitoringu długodystansowych transportów cieląt i jagniąt na terenie Unii Europejskiej, prowadzonego w latach 2014-2016 przez Animal Welfare Foundation i Tierschutzbund Zürich przy wsparciu Eyes on Animals. Zrobiono setki zdjęć i nagrano wiele godzin materiału filmowego. Wyniki zawarte w raporcie mogą być dla wielu szokujące.
Kontrolowano transporty, które przewoziły tzw. zwierzęta nieodsadzone – bardzo młode, które powinny być jeszcze karmione mlekiem matki. Stały pokarm i woda są dla nich jeszcze nieodpowiednie. Skoro odbiera się im najwłaściwsze pożywienie – mleko, powinny być chociaż karmione preparatami mlekopodobnymi i roztworem elektrolitów. Okazało się, że kontrolowane pojazdy nie były nawet wyposażone w odpowiednie poidła oraz urządzenia do karmienia. Zwierzęta cierpiały więc z głodu.
Zresztą nawet gdyby samochody były odpowiednio wyposażone, i tak nie wszystkie zwierzęta potrafiłyby z nich korzystać. Jedne nie piłyby wcale, inne piłyby za dużo. Ten rodzaj karmienia wymaga indywidualnego podejścia do zwierzęcia i fachowej asysty człowieka, nie mówiąc o precyzji przygotowania pokarmu. Nie da się tego zrobić w warunkach transportu, gdy wiezie się jednocześnie ponad 200 cieląt lub nawet ponad 700 jagniąt. Raport stwierdza, że zwierząt nie pojono i nie karmiono podczas nakazanego unijnym prawem godzinnego postoju po 9 godzinach jazdy. Głodne zwierzęta ssały więc brzuchy i ogony innych zwierząt, desperacko zlizywały krople wody ze ścian.
Zwierzęta podczas transportu były stłoczone, ładowane na trzy lub cztery poziomy. Miały za mało miejsca do położenia się i odpoczynku, nie mówiąc o miejscu nad głowami. Ich kończyny klinowały się w szczelinach między podłogą a ścianami bocznymi ciężarówki. Jeśli któreś ze zwierząt leżało, deptane przez inne, oznaczało to, że nie ma już siły stać i prawdopodobnie umrze w drodze. Ta śmierć jest wliczona w rachunek ekonomiczny.
W przypadku tak młodych zwierząt prawo unijne zakazuje transportu trwającego dłużej niż 19 godzin. Z raportu wynika, że przekraczano dopuszczalny czas podróży. W ten sposób wyczerpane zwierzęta przemierzały setki, a nawet tysiące kilometrów. Przy rozładunku były bite, popychane i kopane, ciągnięte za uszy i ogony. Nieporadne i przerażone przewracały się na śliskiej podłodze. Trudno znieść myśl, że w ich życiu nie ma właściwie momentów, kiedy czują się naprawdę dobrze i bezpiecznie.
Według Eurostatu tylko w roku 2015 eksport w ramach państw członkowskich Unii Europejskiej objął ponad 1,3 miliona cieląt poniżej 80 kg i ponad 1,8 miliona jagniąt poniżej roku życia. Całkowita produkcja mleka w roku 2014 na terenie Unii wyniosła ok. 160 milionów ton. Polska jest w ścisłej czołówce eksporterów cieląt i producentów mleka. Przemysł mleczny to naprawdę wysokowydajna struktura eksploatacji zwierząt.
W ślad za publikacją raportu organizacja CIWF Polska przygotowała petycję domagającą się ograniczenia czasu transportu nieodsadzonych cieląt i jagniąt do ośmiu godzin. Jest oczywiste, że nawet gdyby jej żądania zostały spełnione, problem nie zostałby rozwiązany. Zwierzęta wciąż byłyby odbierane matkom, pełne strachu, głodne, stłoczone w podróży i bite. Jednak z pewnością robi im różnicę, czy cierpią osiem godzin czy całą dobę. Nawet, jeśli jadą na śmierć.
Nie jest aż tak trudno wyobrazić sobie świat z coraz powszechniej dostępnymi roślinnymi zamiennikami krowiego mleka, po które ludzie sięgają coraz częściej, odbierając alibi przemysłowi mlecznemu. Postawienie na ich rozwój i promocję pomogłoby znacznie ograniczyć działanie jednego z najbardziej śmiercionośnych przemysłów świata.
A skoro obecne rządy państw wolą uparcie bronić status quo kosztem zwierząt, osobiste decyzje jednostek nie tracą ogromnego znaczenia.
Gest wyboru mleka roślinnego przy następnym cappuccino jest już w wielu miejscach łatwy do wykonania. Tak łatwy, jak podpisanie petycji, przy czym można go wykonać wielokrotnie.
Dariusz Gzyra – działacz społeczny, publicysta, weganin. Kontakt: http://gzyra.net
Czytaj także:
Monika Gawlik, Skąd się bierze mleko [rozmowa Marcina Gerwina]
**Dziennik Opinii nr 294/2016 (1494)