Nie zazdroszczę major Annie Pęzioł-Wójtowicz, nowej rzeczniczce MON. Nasłucha się obrzydliwych komentarzy na swój temat.
Biedny Misiewicz. Poimprezował i został wyrzucony z pracy. Zmagać się z kacem będzie do końca życia. Nie zazdroszczę.
Również nie zazdroszczę major Annie Pęzioł-Wójtowicz, nowej rzeczniczce Ministerstwa Obrony Narodowej. W czwartek, po ogłoszeniu jej nominacji, na Twitterze posypały się seksistowskie komentarze, że: „jest na co popatrzeć”, „efektowna”, „pani major nie jest ciepłym, miękkim misiem” czy „ma przewagę nad Misiewiczem, jest zdecydowanie ładniejsza”.
Opinie dotyczą też ubioru – nie jest to garsonka, a mundur. Bo rzeczniczka, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, który nie ukończył studiów licencjackich, jest oficerem wojskowym. Jak informuje strona Wojsko Polskie – Pęzioł-Wójtowicz ma 36 lat, a służbę wojskową rozpoczęła jako podchorąży w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu, 12 lat temu. „Po ukończeniu szkoły oficerskiej pełniła służbę wojskową na stanowiskach: dowódcy plutonu zmechanizowanego w Polsko-Litewskim Batalionie Sił Pokojowych w Orzyszu, oficera prasowego 16 Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej, młodszego specjalisty w Departamencie Wojskowych Spraw Zagranicznych Ministerstwa Obrony Narodowej, Sekretariacie MON oraz w Centrum Operacyjnym MON. Jest absolwentką Uniwersytetu Wrocławskiego na kierunku stosunki międzynarodowe – dyplomacja oraz stypendystką Uniwersytetu w Antwerpii. Ukończyła podyplomowe studia z zakresu służby zagranicznej oraz studia doktoranckie w Szkole Głównej Handlowej”.
czytaj także
Ma imponujące doświadczenie. Tyle, że o tym na Twitterze już głosów brak. A nie przepraszam, pojawiają się słowa niedowierzania „12 lat służby razem ze szkołą i już major. Dziwne trochę”. Szybko pięła się po szczeblach kariery. He he. Major w wieku 36 lat?
Nie rozumiem. To oficer musi być stary, być mężczyzną, mieć brzuch i wąsa?
W mediach wśród niektórych złość wzbudziło to, że konferencja rzeczniczki trwała zaledwie 97 sekund, bo tylko się przedstawiła, a później oddała głos ekspertowi MON-u – Wacławowi Berczyńskiemu. Szkoda, wszyscy chętnie dowiedzieliby się, co ma do powiedzenia i czy nie jest to jedynie „odmawiam komentarza” – ulubiona fraza rzeczników prasowych. Niestety z powodu braku wypowiedzi, dla polskiego społeczeństwa bardziej interesujący jest jej mundur, młody wiek i to, że „głupia”, bo dała się wciągnąć Macierewiczowi na „minę”.
Jakie to typowe.
A może jest tak, jak pisała niedawno Veronika Pehe, która ma niemal trzydzieści lat, doktorat i doświadczenia z zagranicy. Chyba nie ona jedna, kiedy bierze udział w konferencji ze swojej specjalizacji, boi się podnieść rękę i zadać pytanie. „Mam wrażenie, że właściwie nie powinnam tam być, że na swoim stanowisku znalazłam się przez pomyłkę, że moja wiedza nie jest wystarczająca i wszystko tylko udaję”.
czytaj także
Tak, czujemy, że by coś osiągnąć, musimy dać z siebie – nie 100, a 150 proc.
Z opinią, że nigdy nie będę perfekcyjna, spotykam się dość często. Od 9 lat mam prawo jazdy, a mimo doświadczenia jeżdżenia samochodem po mieście i tak pozostanę „babą za kierownicą”. Z krytyką i przewracaniem oczami spotykałam się równie, pracując w fabryce cukierków przy zwykłym pakowaniu torebek do kartonów – „nieumiejętnie to robisz, za wolno, powinnaś bardziej się starać”. I w pracy dziennikarskiej – „bo młoda, a do tego pisać jej się zachciało”. Kiedy przesyłam swoim rozmówcom wywiad do autoryzacji, spotykam się z komentarzami – „ojej, jak źle pani to ujęła” czy „wcale tego nie mówiłem” – mimo że zacytowałam prawdziwą wypowiedź słowo w słowo z dyktafonu.
Ciekawy zabieg stosuje reporterka „Dużego Formatu” Justyna Kopińska, która w rozmowie z Elżbietą Rutkowską dla magazynu „Press” mówiła, że bardzo dba o to, by nikt nigdy nie dowiedział się o jej dacie urodzin. Tłumaczy, że często to ułatwia jej pracę w rozmowach z innymi. Ludzie lubią przypinać innym etykietki i inaczej rozmawiają, gdy wiedzą, że ktoś ma 20 lat czy 50, wierzy w boga lub nie i czy jest dziennikarzem „Gazety Wyborczej” czy „W Sieci”.
Kiedyś internauci zapytali Monikę Olejnik na czacie: „Moniko, w oczach kobiet jesteś uosobieniem seksu. Jak ty to robisz?”. „Na co dzień jestem mężczyzną” – odpowiedziała. Ale nie seksapil Olejnik mnie w tym pytaniu zainteresował. Bardziej odpowiedź, w której mówi wprost, że nie chce być kobietą, a kimś zupełnie innym. Czy mamy ją naśladować? Nie. Czy powinniśmy próbować być jak mężczyźni? Też nie. Uznawanie męskich reakcji i zachowań za wzór nas dyskryminuje. Jako nastolatka myślałam, że lepiej być mężczyzną, bo oni rzeczywiście robili interesujące rzeczy. Pamiętam, jak w liceum na języku polskim nasz polonista powiedział do jednej z uczennic, by mierzyła wysoko i spróbowała pomyśleć, że może kiedyś zostanie żoną prezydenta. Pomyślałam: „No, jak to? Żoną? Nie chcę. Wolę być prezydentem!”.
Nasze cechy i zachowania, które u mężczyzn oceniane są pozytywnie, w przypadku kobiet działają na niekorzyść. Wiem, że mężczyzną nigdy nie będę, choćbym zachowywała się podobnie, a próbuję to robić, siedząc np. w kinie czy metrze rozkładając nogi tak, by było mi wygodnie.
Bohaterka serialu The Crown, młoda Elżbieta II, grana przez znakomitą Claire Foy, cały czas mierzy się z opiniami, że jest zbyt młoda, niewykształcona i niekompetentna, by obejmować tak ważny urząd w państwie, jakim jest brytyjska korona. Wreszcie w jednym z odcinków w rozmowie z mężem Filipem (uroczy Matt Smith!), który naciska, by zrezygnowała z niebezpiecznej podróży na Gibraltar, Elżbieta wyraża zdecydowany sprzeciw i pokazuje swoją niezależność: „Wiem, że otaczają mnie ludzie, którzy lepiej nadają się do mej roli. Silni, z charakterem, urodzeni przywódcy, przystosowani, by stanąć na czele. Ale korona trafiła na moją głowę, a ja mówię, że popłyniemy”.
Ja niestety królową nie jestem. Wolałabym być bardziej radykalna. Nadal się uczę, że nie warto się przejmować.
czytaj także
Moja koleżanka Iza Jasińska miesiąc temu pisała w naszym alfabecie feministycznym, że jako mała dziewczynka bardzo często słyszała, że „dzieci i ryby głosu nie mają, a dziewczynki nie mają go jakoś bardziej”. No więc tak dobrze wychowana nigdy nie reagowała na seksistowskie ataki, które naprawdę były straszne – jakieś ręce wkładane za dekolt czy ocieranie się w autobusie. W końcu nastąpił taki moment, że nie wytrzymała i wygarnęła jednemu panu, by spierdalał, choć babcia pouczała ją, że panienki z dobrych domów nie powinny używać takich brzydkich słów.
Na co dzień chcę być Jasińską. I polecam to pani rzecznik. Warto iść za głosem serca i mówić, co trzeba, tym, którzy nie wiedzą nic o naszych kompetencjach. Bo gdy spotykamy się z seksizmem, to najlepiej działa tylko jedno słowo – i jest nim „spierdalaj”.